Dzię-ku-je-my!!!


Podwileńskie Thanksgiving, fot. wilnoteka.lt
Z cyklu Pl.Lt
Przyznam bez ogródek - z tradycją anglosaską, a szczególnie amerykańską - mam na bakier. Zaczęło się chyba od walentynek (z którymi mam imienno-osobiste porachunki), w miarę dorastania moich dzieci szukam sposobu na Halloween, jednak ostatnio zainteresowało mnie święto, które właśnie obchodzi druga ojczyzna Kościuszki, Pułaskiego i Adamkusa - Dzień Dziękczynienia. W istocie takie nasze dożynki, tyle że z poślizgiem. W Polsce dożynki są po żniwach, u nas, na Wileńszczyźnie - po zebraniu ziemniaków (dokopki), za oceanem - jeszcze później, by dynie przejrzały, a indyk był tłustszy. Wtedy Amerykanie mają już za co Bogu dziękować. My i tak zwykle nie mamy za co, więc cieszymy się, że przynajmniej robota skończona. Ale z tym dziękowaniem to niegłupi pomysł, szczególnie gdy magiczne „proszę”, „dziękuję”, „przepraszam” powoli wypadają z obiegu. Chyba nie tylko na Litwie.
Takie Święto Dziękczynienia Polaków Litwy! Co prawda, bracia Litwini pewnie bardziej by nas kochali, gdybyśmy z „magicznej trójki” wybrali „przepraszam” - za samo przetrwanie Polaków na Litwie, za Jagiełłę i za Jadwigę, za Piłsudskiego i Żeligowskiego, a zwłaszcza - za Tomaszewskiego i Sikorskiego. Za wszystkie związki i unie, od krewskiej po europejską (ciekawe, czy ta także Litwie bokiem wyjdzie?), za chrystianizację, cywilizację, polonizację i europeizację (co w sumie na jedno wychodzi). Za Wilno (że „nasze!”), Kowno (że swego czasu nikt nań nie poprowadził) i za Kłajpedę (że też mieliśmy na nią apetyt, ale w tym wypadku nauka Żeligowskiego nie poszła w las, a propos, za licencję na „bunt” nawet nie podziękowali!). Za Żalgiris (że przywłaszczyliśmy jako Grunwald), za Armię Krajową (że rozbierała Litwinów zamiast mordować - o co tu dziś oskarżyć? O molestowanie?), za polskie myśliwce w ramach NATO, co to przylatują, odlatują i żadnych atrakcji, nawet za Możejki (że polski kapitał, że głowa orła znów straszy na Litwie) i za bank Snoras - że niepolski, a szkoda...

Nic z tego. Być może jakieś obopólne symboliczne uderzenie się w piersi, na wzór polskich i niemieckich biskupów, swego czasu miałoby kojący wpływ na bratnie relacje polsko-litewskie, ale dziś już nie i chyba nie w tej części Europy. Nie po pamiętnych (i wciąż żywych!) żądaniach potępienia Bogu ducha winnego Żeligowskiego. Ale podziękować to co innego! Uważam, że Polacy powinni zawsze i wszędzie Litwinom dziękować! Skoro żadne inne metody odwoływania się do zdrowego rozsądku czy wspólnych wartości, współczesnych i historycznych, nie skutkują - dziękujmy! Na wzór ewangelicznego policzka - dziękujmy! Jak to „za co”? Za wszystko!

Za to, że na Litwie wciąż mieszkają Polacy i mogą się za Polaków uważać, mimo że wielu braci Litwinów wciąż widzi w nich spolonizowanych renegatów, nielojalną „V Kolumnę” i ogólnie niepewny element wywrotowy. Za to, że mogą oddychać, poruszać się bez specjalnych przepustek czy naszywek na ubraniu (np. biało-czerwonych lub z orłem), wszak dla naszego dobra i w trosce o zachowanie polskości rząd Kubiliusa mógłby to zaproponować, np. jako alternatywę dla Karty Polaka. Za to, że Polacy mogą mieszkać tam, gdzie mieszkali ich dziadowie (a jeszcze w międzywojennej Litwie praktykowano „zesłania”, choć ze stołecznego Kowna do najdalszego zakątka kraju było z górą dwieście parę kilometrów). Za to, że nieskrywana „relituanizacja” Wileńszczyzny jest prowadzona w sposób cywilizowany, bez przelewu krwi, że nie mieliśmy tu drugich Bałkanów po 1990 roku. Za to, że wszyscy Polacy zostali obdarzeni litewskim obywatelstwem. A że przy okazji ostatecznie pozbawiono ich polskich nazwisk (proces zapoczątkowany jeszcze w latach 20. XX w.) i że niektóre prawa obywatelskie mają tylko na papierze, to jedynie szczegół w obliczu światowego kryzysu (do niedawna mówiło się - rewolucji!) i zbliżającego się końca świata.

Musimy dziękować braciom Litwinom, że w swoim kraju możemy legalnie pracować (jednak czy to się opłaca?) i płacić podatki, choć na zawrotną karierę mogą liczyć tylko wyjątkowi szczęściarze, gdyż z objawami skrytej lub wręcz ostentacyjnej niechęci wobec „Słowian” czy „innorodców” (kitataučiai) może się spotkać nawet kandydatka na kasjerkę w supermarkecie, prawnik czy menadżer z międzynarodowym doświadczeniem. Że możemy mieć własność prywatną, chociaż na sprawiedliwą reprywatyzację i zwrot własności swoich przodków (grunty w Wilnie i wokół stolicy) nie wszyscy mogą liczyć. Ba, możemy nawet mówić po polsku, byle niezbyt głośno skoro w miejscu publicznym, a najlepiej wśród „swoich”, bo w litewskim towarzychu to już znaczący afront i „wiocha”. Nie ma mowy o publicznych napisach czy nazewnictwie lokalnym - to przejaw reakcjonizmu i cios wymierzony w integralność państwa litewskiego. 

Przede wszystkim jednak musimy być wdzięczni swojej Ojczyźnie, że możemy cieszyć się dwiema unikalnymi w skali świata strukturami lokalnymi, które łaskawie pozostawili nam komuniści (bardziej ci z Moskwy), a narodowcy (jak poprzednio, ale z Wilna) jak dotychczas nie odważyli się zabrać. Po pierwsze, sieć parafii archidiecezji wileńskiej, w których nabożeństwa i posługa kościelna prowadzone są zarówno po litewsku, jak i po polsku, co wymaga dobrej znajomości tego ostatniego także wśród kapłanów Litwinów. Po drugie, unikalna sieć oświaty polskiej, gdy młody Polak może się kształcić w języku ojczystym od przedszkola po uczelnię wyższą. Mimo bolesnej pamięci Uniwersytetu Stefana Batorego (ogniska polonizacji!) Litwini zgodzili się jednak na otwarcie w WILNIE filii Uniwersytetu w BIAŁYMSTOKU - a to Piłsudski musi się wiercić na tym Wawelu...

Co ciekawe, Kościół, zagrożony postępującą laicyzacją, szczególnie młodego pokolenia, ostatnio stara się unikać konfliktów na tle narodowościowym, a przecież półtra wieku temu właśnie w łonie Kościoła rodził się młody litewski separatyzm (czy też nacjonalizm lub odrodzenie narodowe, jak kto woli). Dysputy teologiczne typu „Jezus może i był Litwinem, bo się kończy na „-us”, ale Maryja na pewno była Polką!” oraz przepychanki dewotek w drzwiach kościoła między nabożeństwem polskim i litewskim raczej należą już do przeszłości, wielu Polaków wciąż jednak nosi w sercu żal do władz archidiecezji wileńskiej. Jedni - o aroganckie i bezwzględne zabranie pierwowzoru obrazu Jezusa Miłosiernego z „polskiego” kościoła św. Ducha, inni - o brak polskich nabożeństw w wileńskiej katedrze. Z jednej strony papież Polak uznał wreszcie z wysokości Stolicy Apostolskiej powojenne granice Litwy i po pół wieku rozparcelował diecezję wileńską, by metropolita wileński (a ściślej administrator apostolski) nie rezydował już w Białymstoku. Z drugiej - bracia Litwini w tymże czasie, ciesząc się z przywrócenia Galerii Obrazów jej funkcji pierwotnej, czyli katedry, powiedzieli braciom Polakom na samym początku: Fora ze dwora! A jest to nie tylko główna świątynia Litwy, lecz i nowej archidiecezji wileńskiej, w której Polacy stanowią bodajże większość wiernych, przynajmniej tych praktykujących. Nic to, po bożemu należy im za to po-dzię-ko-wać!

Co innego w szkołach, gdzie do niedawna, mimo ciągłych zakusów, był względny spokój. Jednak także musimy dziękować władzom Litwy, wszystkim po kolei ekipom rządzącym, że jeszcze tak po prostu nie zlikwidowano tych szkół, pozostawiając np. naukę języka polskiego jako obcego, a postanowiono je subtelnie wyeliminować, budując vis-a-vis wzorcowe szkoły litewskie, dobrze finansowane i wyposażone. Polacy nie dali za wygraną i rozpoczęli walkę o każde polskie dziecko, bo niż demograficzny sprawił, że rację bytu zaczęły tracić i polskie, i litewskie placówki. Niestety, eksperyment pedagogiczny pod tytułem „uczenie dzieci z Wileńszczyzny po litewsku” zakończył się totalną klapą. Rodzice dość szybko się zorientowali, że ich latorośle, kończąc szkołę litewską, może i mówią w języku państwowym bez akcentu, ale ogólny poziom wiedzy z innych przedmiotów znacząco odbiega od średniej krajowej (in minus oczywiście), o czym świadczą fatalne wyniki na scentralizowanej maturze. Nawet litewskie rankingi nie pozostawiają suchej nitki na litewskich szkołach rejonów wileńskiego czy solecznickiego.

No i dlaczego jakiś „Tomaševič”, absolwent polskiej szkoły, dostaje się na studia i na Litwie, i w Polsce, i w Brytanii, mało tego - NIEŹLE TAM SOBIE RADZI! Podczas gdy jego kuzyn „Andruškevič” po ukończeniu szkoły litewskiej (rodzice bardziej „troszczyli” się o jego przyszłość), nawet jeżeli dostanie stypendium rządu RP (by nie płacić na Litwie za studia rządowi RL), to pojedzie gdzieś do Poznania i długo będzie udowadniał różnym „pyrom” (też Polakom, ale z Wielkopolski), że nie jest Ruskim ani Serbem, tylko ich rodakiem, co prawda słabo mówiącym po polsku... Cóż, pewnie skończy jak Wincenty Kudyrko (vel Kudirko), który musiał wyjechać na studia do Warszawy, by zrozumieć, że jednak jest Litwinem i powrócić na ojczyzny łono (na studia płatne?), i nauczyć się litewskiego, ba - napisać litewski hymn narodowy!

Wiadomo, że władze Litwy nie mogły tego tak zostawić, więc podziękujmy wreszcie (zamiast biadolić i rozdzierać szaty!) litewskim konserwatystom i liberałom (sic!) za nową ustawę oświatową!!! Co tam, że w sposób oczywisty likwiduje szkolnictwo w języku ojczystym od pierwszej klasy po maturę i wprowadza szkołę dwujęzyczną, przekreślając grubą krechą kilkaset lat szkolnictwa polskiego na Litwie. Wszak dzięki tej ustawie i oprawie medialnej, bezczelnej propagandzie z ust polityków najwyższej rangi (jeden minister nawet połknął katarynkę) Polacy ocknęli się z pewnego letargu ostatniej dekady i zrozumieli, że wciąż pozostają „na celowniku”! Bez względu na „strategiczne partnerstwo” i wspólną Europę. Podziękujmy za to zdenerwowanie dzieci i młodzieży, która coraz bardziej ulegała naturalnej asymilacji czy modnej europejskiej kosmopolityzacji. Jakże skutecznie przypomniano im o ich tożsamości i korzeniach oraz o tym, jak wielka jest to wartość. Czy ktoś z naszej Macierzy Szkolnej miał ostatnio lepszy pomysł na skuteczne i odpowiednie wychowanie obywatelskie?

A kto podziękuje wspomnianej prawicy za poruszenie z miejsca masywu obojętnych rodziców, co to od wieków żyli przekonani, że szkoła wie co robi, a poza tym i tak jest od propagandy? Jak niegdyś: wychowaczyni organizuje lekcje ateizmu, a pani inspektor (dziś - wicedyrektor) obchody rewolucji, to wystarczy potem wpaść z małym na Rossę, na Opieki do Ostrej Bramy, i już mu w tej małej główce jakoś się wyrówna. Kto uświadomił tym wszystkim wiecznie zalatanym i niemającym na nic czasu producentom młodego pokolenia Pl.Lt, że warto zwrócić uwagę, co się dzieje w szkole. Bo potem jakiś bratanek wraca po Oksfordzie i łapie się za głowę, że takie dziewiętnastowieczne szkolnictwo jeszcze gdzieś istnieje. Że na polskie szkoły czyhają nie tylko wredni Litwini, ale i własna obojętność, bylejakość, akceptowanie miernoty w barwach narodowych? Cudze chwalimy... przepraszam: Cudze ganimy, swego...

Podziękujmy wreszcie niestrudzonym promotorom polskości, od patriarchów po toksykologów (by nie wymienić nazwisk i nie promować głupoty, ale stali bywalcy „Wilnoteki” wiedzą, o kogo chodzi). Swoją działalnością na pewno zasłużyli na Order Zasługi RP. Na przykład taki Krzyż Oficerski nawet z nazwy nawiązywałby do ich służby dla dobra Litwy w poprzedniej epoce. Gdyby nie ich etniczne zacietrzewienie, grające na najbardziej prymitywnych nutach, stereotypach i widmach przeszłości, bracia Litwini z pewnością o wiele szybciej pozbyliby się kompleksów narodowych i zaakceptowali słowiańską część historii, kultury czy wręcz istoty Litwy. Podziękujmy też innym litewskim politykom, naukowcom i intelektualistom, którzy wcale nie starali się przekonać Polaków i świata, że element narodowo-szowinistyczny to marginalna i dalece niereprezentatywna część narodu litewskiego.

Głęboki, czołobitny wręcz pokłon należy się litewskim elitom i mediom za tę konsekwentnie sączoną antypolskość, która nie pozwala Polakom ulec dobrowolnej asymilacji w przychylnych warunkach przyjaznego kraju. Za te zakazy polskich napisów, nazw i nazwisk - nawet tym najmniej wykształconym zagrało to na pierwotnych instynktach - aha, chcą coś zabrać, czyli ma to jakąś wartość (bo inaczej po co zabierać?) - ooo, to nie oddamy! A wiadomo, że znacząca większość Polaków za komuny nie robiła karier za wszelką cenę, przez co odbudowa polskiej inteligencji, wywiezionej lub ekspatriowanej po wojnie trwa do dziś. Myślę, że gdyby litewscy Polacy przed dwudziestu laty uzyskali wszelkie prawa, których domagają się do dziś (niezbyt, przyznajmy, wygórowane), to obecnie nikt nie mówiłby o 200-300 tysiącach Polaków na Litwie, tylko góra 50-100 tysiącach i kilkuset tysiącach Litwinów polskiego pochodzenia...

A tak - uderzmy czołem przed litewskimi specami od socjotechnik, że w zasadzie zbudowali potęgę ZPL-AWPL i z szaro-pstrej mieszanki polsko-rosyjsko-innosłowiańsko-nielitewskiej stworzyli betonowy elektorat, scementowany obawą przed litewską przemocą. Za to, że bez większego wysiłku intelektualnego czy ideologicznego lokalnych działaczy polskich założyli podwaliny nowej polskiej tożsamości, opartej nie na wspólnocie językowej, regionalnej czy religijnej, a na intuicyjnej opozycji wobec centrali rządowej i ślepej wierności. Bo inaczej przyjdzie Goga (czy wciąż nią straszą dzieci?) i będzie ojjjjj niedobrze!!! Z tą oświatą był strzał w dziesiątkę, ciekawe, co jeszcze wymyślą przed wyborami, by AWPL pokonało wreszcie zaczarowany próg 5 procent w wyborach sejmowych? I po co było w XXI w. tworzyć równolegle duże getto etniczne dla Litwinów i małe dla Polaków (Rosjanie jak zwykle mają wybór!), by potem, siedząc w tym większym, szydzić z tych zamkniętych w mniejszym? Efekt łatwy do przewidzenia: młodzież, widząc co się dzieje, wieje z obu tych obozów aż się kurzy. Czyżby wkrótce ruszyć miała budowa trzeciego - Chinatown?

Wyrazy szczerego uznania należą się też owej niewielkiej grupce intelektualistów, którzy jednak bronią litewskiego honoru i sumienia narodowego, próbując przemówić do rozsądku swoim współbraciom i potępiając narastającą, a raczej powracającą antypolskość (taką rodem z dwudziestolecia międzywojennego). Przez własnych pobratymców są często traktowani jako grupka dziwaków czy podejrzanych romantyków, ale to właśnie oni zdają się być ewangelicznymi dziesięcioma sprawiedliwymi, którzy nie pozwalają mówić, że to wszyscy Litwini strzelali w Ponarach albo że wszyscy Litwini krzywdzą dziś Polaków.

Nie będę już wchodził w przepastną otchłań historii, bo pozostalibyśmy dłużni Litwinom aż po grób i jeszcze dłużej - i za tych młodszych Litwinów, jak Komorowski z Miłoszem czy Piłsudski z Narutowiczem, poprzez różnych Mickiewiczów, Moniuszków, Kościuszków, aż po Jagiellonów z Władysławem-Jogailą na czele. A i głębiej sięgnąć wypada, bo jakże nie wspomnieć Giedymina, który mało że Polaków do Wilna zapraszał, to zorganizował im pierwszą „repatriację”. Przy okazji ślubu swej córki Aldony z Kazimierzem Wielkim wypuścił do kraju kilka (według niektórych źródeł nawet kilkanaście!) tysięcy Polaków - to iluż ich już musiało być na tej Litwie w 1325 r.?! Następny taki exodus zafundowano nam dopiero po 620 latach...

A i za tę powojenną ekspatriację także warto Litwie podziękować - wyjeżdżano może bez komfortu, z życiem, nikt buciorami nie poganiał, a i trochę litewskich patriotów przy okazji zwiało. Wywieziono nawet co nieco cennego - Litwini wciąż szacują te „straty” (ale to jak w pewnej reklamie: odzyskanie Wilna - bezcenne!). Ponadto ci, którzy pozostali pilnować rodowych majętności przed ostatecznym rozgrabieniem i przez lata wypatrywali Andersa na białym koniu, dziś mogą zabiegać o zwrot ziemi dziadków, jeśli oczywiście (z braku Andersa) nie zostali spacyfikowani przez komunistów. Zabiegać mogą... A co się przy tym w rodzinach nakłócą, dzieląc każdy ułamek ara! Ktoś może nawet coś uszczknie, jak obrotny, i dzieli się „z kim trzeba” ochoczo, ale ogólnego wzrostu dobrobytu litewskich Polaków jakoś wciąż nie widać. Wiadomo, spadnie kasa z nieba, to zaraz najnowsze Audi, futro dla żony, konto w banku Snoras - i słodki żywot rentiera. A tu wredni Litwini - bęc! - i po banku. No i jak tu nie mówić o dyskryminacji? Przezorny AWPL przestrzegał: Nie sprzedawać ojcowizny Litwinom!

Czarną niewdzięcznością litewscy Polacy wykazaliby się także, gdyby zapomnieli podziękować swoim przyjaciołom - rodakom zza Niemna, szczególnie tym, którzy przez ostatnich naście lat rozpływali się w objęciach litewskich kamratów, a za ich plecami puszczali oko do tutejszych rodaków, twierdząc „będzie dobrze!”. A także tym, którzy do dziś uważają, że „dla realizacji strategicznego partnerstwa z Litwą musimy poświęcić doraźne interesy litewskich Polaków” - wszak czymże dla 40 milionów jakieś 200-300 tysięcy?! Dopisze się wsteczną datę do strat wojennych i po kilku wiekach ujdzie w tłoku - jak słusznie zauważył Stalin - statystyki historycznej. W końcu czy to nie obciach przed resztą Europy bronić swoich rodaków gdzieś tam „u Ruskich”? Co my Węgrzy jacyś, czy co...

Ale ofiarom PRL-u proponuję dziękować oddzielnie, innego dnia, na przykład 22 Lipca w Sejnach (podobno jest tam jeszcze ulica o tej nazwie). Na Wileńszczyźnie zaś ustanowić nowe święto, zamiast dożynek - kto bywał na tych zjawiskowych uroczystościach może sobie wyobrazić ich nową wersję - oto idą w zgodnej kolumnie merowie rejonów wileńskiego i solecznickiego, wicemerowie Wilna, trockiego i święciańskiego, prezesi AWPL i ZPL... A każdy zamiast wieńca czy snopa składa w hołdzie „trzem najważniejszym osobom państwa litewskiego” np. swoje nazwisko, grudkę ziemi spod Wilna czy (wzorem biblijnego Abrahama) wiedzie polskiego pierwszaka z uroczystym podaniem o przyjęcie do litewskiej szkoły... A zaraz potem „Wilia” i „Wileńszczyzna” z wiązankami pieśni i tańców litewskich ziemi wileńskiej, i „Zgoda” z fragmentem najnowszego litewskiego musicalu „Ponas Tadas” („Velnio nuotaka” przy nim - amatorszczyzna), wielogodzinna transmisja telewizyjna na całą Litwę - piękne, nieprawdaż? I takie nowoczesne, europejskie. Pełna integracja.

Tak więc dziękujmy, dziękujmy i jeszcze raz dziękujmy, bo jest za co. W krajach, w których jeszcze dwadzieścia lat temu dziękowano Partii i Leninowi za nasze szczęśliwe dzieciństwo i za to, że słońce wstaje, podziękowania mają niezwykłą moc!

Jeszcze lepiej, jak owo „Bóg zapłać” ma słuszny nominał i skrzętnie mieści się w portfelu. Wówczas znika nawet cień nacjonalizmów.

A w dobie kryzysu mogą też być indyki. Może wreszcie przestaniemy się indyczyć?

Komentarze

#1 Ojej jaki dlugi antylitewski

Ojej jaki dlugi antylitewski artykul. Szkoda, ze nikt TU nie pisze W TYM SAMYM STYLU antypolskich tekstow. Rownowaga by pasowala. "Wy nam to i to zrobiliscie", - "a wyyyy - nam to i to". ......... Dokladnie tak jak w przedszkolu: "ty mnie uderzyles", "ale ty pierwszy mnie uderzyles". Zostaje tylko powiedziec typowe "nie będę z tobą przyjaznil, jiestesz zly" :)))))

#2 Kopiujecie Ameryke, czy nie.

Kopiujecie Ameryke, czy nie. Jak tak, to juz na calego!
Oto przyklady: skopiowano przez taki katolicki kraj jak RP - Haloween, a nie skopiowano Dnia Dziekczynienia!!! Skopiowano Walentynki, co jeszcze sie skopjuje? A Hannuka? Tez?
A radziecki Dzien Kobiet? Tez skopjowano. Kto zatem nie kopjuje ten nie jedzie.

#3 "za Armię Krajową (że

"za Armię Krajową (że rozbierała Litwinów zamiast mordować" to jest klamstwo i chyba daleii jusz nie czytam.

#4 gdyby naprawdę Polacy zaczęli

gdyby naprawdę Polacy zaczęli dziękowac Litwinom za to co autor opisal, Litwini ze swoim poziomem percepcji uznaliby to, że Polacy wreszcie zmądrzeli i szczerze uwierzyliby w te dziękowania bo zapewne Bóg litewski objawil się Polakom i ich nawrócił. Ale to by było znakiem strasznym dlatego litewskiego narodu.

czasami wydaje się, że Litwini przeciez nie mogą byc tacy zli do szpiku kosci, i że oni naprawdę tak po swojemu na takim swoim poziome rozumują, szczerze i bez podtekstow, nie udają, nie robią paskudztw, nie są draniami, i karzą Polaków tylko w imie prawa i czystych sprawiedliwych przekonan, a napewno nie w imie antypolskosci. I jesli podlączyc ich do wykrywacza klamst to byc moze by wyszlo, że naprawdę są szczerzy przychylni i serdeczni i sie poprostu chcą szcześcia Polaków w skutecznej asymilacji i integracji, aby Polacy na równi z Litwinami byliby ich prawdziwą konkurencją o posady, pracę, przy identycznej umiejętnosc językowej i kulturrowej we wzajemnym szacunku i błogości. I naprawdę serdecznie chcieliby aby trudniej im było zdobywac sukces u siebie na Litwie z racji podwyższenia poziomu wyksztalcenia Polaków.

I gdyby tak było widzielibyśmy w nich usmiech, grzeczośc, kulturę, uprzejmośc, przychylnosc, pomocnosc i uczynnosci, miłośc i przyjaźn. A co w nich widzimy?

#5 swietny artykul. gratuluje

swietny artykul. gratuluje lekkosci wyrazania mysli i trafnosci skojazen.

#6 Prawdziwe aż do bólu i bardzo

Prawdziwe aż do bólu i bardzo dobrze napisane !

#7 Bardzo przygnębiające ale

Bardzo przygnębiające ale prawdziwe.

#8 Nie ma wątpliwości, że ten

Nie ma wątpliwości, że ten artykuł to zamówione "podziękowanie". Nawet łatwo można się domyślić kto zamówił.

Sposób wyświetlania komentarzy

Wybierz preferowany sposób wyświetlania odpowiedzi i kliknij "Zachowaj ustawienia", by wprowadzić zmiany.