Jak dobrze nam zdobywać góry... O pierwszym września i nie tylko
Edyta Maksymowicz, 7 września 2012, 19:25
Rozpoczął się nowy rok szkolny. Nie pierwszego września jak zawsze, a dopiero trzeciego. Nie w sobotę, a w poniedziałek. Kpiny. Nie dlatego, że pierwszy stał się trzecim, tylko ze względu na sposób, w jaki do tego doszło. Ale na Litwie, skoro nawet nieruchomość stała się ruchoma (przenoszenie ziemi), to przesunięcie pierwszego na trzeciego nie dziwi.
Oczywiste, że pierwszy czy trzeci to niewielka różnica, ale cała publiczna dyskusja oscylowała wyłącznie wokół tematu - na szczęście - zabranych nauczycielom dopłat. Tylko po co późniejsze załamywanie rąk nad brakiem szacunku wobec zawodu nauczyciela, jeśli własne państwo ma go za nic, a stosunek do nauczyciela oddaje stare, brzydkie a dosadne, sowieckie porzekadło, które w wolnym tłumaczeniu zabrzmi dużo mniej dosadnie: "Nie wykiwasz, to i nie przetrwasz".
Tylko czy warto narzekać na litewskie Ministerstwo Oświaty, skoro ono niby oszczędza, a jakże hojnie sypie z kiesy w stronę Polaków?
W ramach wdrażania znowelizowanej ustawy o oświacie z 17 marca 2011 roku każdy nauczyciel szkoły mniejszości narodowej za prowadzenie w języku litewskim wymaganych przez ustawę przedmiotów, a więc historii, geografii i wiedzy o społeczeństwie, będzie otrzymywał dopłaty do pensji (punkt 31., rozporządzenie Ministra Oświaty i Nauki nr V-1315, zatwierdzone 9 lipca 2012 roku pod numerem V-1102). Nie ma co się unosić honorem, że nie będziemy uczyć (się) po litewsku i twardo stać na swoim. Dopłaty są naliczane obligatoryjnie, dla wszystkich nauczycieli przedmiotowców szkół mniejszościowych uczących wyszczególnione przez ustawę przedmioty. A jeśli nie uczą po litewsku, to w takim razie za co pobierają pensję? Proste.
Jaki to problem, że te zaledwie trzy przedmioty będą nauczane po litewsku? Każdy grosz się liczy …
Rok temu (2 września 2011 roku) odbył się głośny strajk i protest litewskich Polaków przeciwko znienawidzonej ustawie o oświacie. Wtedy sytuacja stała się dość krytyczna i potrzeba było aż interwencji premiera Donalda Tuska i jego głośnego "obejmiemy szczególną opieką szkolnictwo polskie na Litwie", by emocje nieco ucichły. Powołana natychmiast grupa robocza nie wypracowała żadnych wniosków, bo i nie mogła wypracować. Litewska strategia "nie ustąpić ani na krok" zdała egzamin. Co tu mówić, litewscy Polacy napotkali twardy mur i się wypalili. W ich przypadku to jak walka z chińską armią. Polska z bezradnością wzruszała ramionami, a żadne zmiany nie nastąpiły, bo i nie miały nastąpić. Polscy uczniowie, zgodnie z założeniem, już na koniec tego roku szkolnego będą zdawali ujednolicony egzamin z języka litewskiego, taki sam jak ich litewscy rówieśnicy - egzamin z języka ojczystego. Polscy uczniowie mieli dwa lata na opanowanie różnic programowych, głównie z zakresu literatury, które ich litewscy rówieśnicy "przerabiali" dziesięć lat. Na egzaminie będą się liczyli tylko litewscy autorzy, z małym wyjątkiem dla równie litewskiego, choć nie do końca, Adomasa Mickevičiusa i Česlovasa Miłošasa. Jest zapowiedź, że prace nie-Litwinów będą oceniane według swobodniejszych kryteriów. Jakich? Nikt tego jeszcze nie wie. Nie ma określonych zasad oceniania prac, nie ma podręczników. Ale to właśnie ten egzamin będzie przesądzał o przyszłości maturzystów, będzie wyrocznią świadectwa, podstawą średniej ocen (jako jedyny obowiązkowy egzamin maturalny) i przepustką (lub nie) na studia wyższe. Pewną odpowiedź na niemałe wątpliwości miał dać głośno zapowiadany w ubiegłym roku szkolnym egzamin próbny z ujednoliconego egzaminu. Przekładany z miesiąca na miesiąc odbył się ostatecznie w kwietniu. Wywołał burzę, bo był tak zagmatwany w swej treści, tak nierówne miał warianty, że trudno było dojść sensu. Do dziś nie ma wyników, a ministerstwo oznajmiło, że egzamin był tylko do jego wglądu. Skwitowane przez ministerstwo gromkim: "Wszyscy poradzili sobie świetnie" zupełnie inaczej brzmi w ustach na przykład członków komisji sprawdzającej, którzy wypracowaniom dobrze się przyjrzeli. Sami zainteresowani wglądu w swe prace nie mają i mieć nie będą.
Trudno się dziwić rozgoryczeniu polskich maturzystów. Mają za sobą - i przed sobą - totalny bałagan organizacyjny wprowadzony przez polityków i urzędników, co to bezdyskusyjnie kwitują: "Tak ma być". Uczniowie więc litewskiego mają po dziurki w nosie. Dwie godziny lekcyjne codziennie i ogrom materiału do zrealizowania w domu. Nie ma czasu na chemię, fizykę, biologię czy angielski, którego liczbę godzin się zmniejsza, bo cały bagaż lekcyjny maturzysty nie może przekraczać trzydziestu pięciu godzin tygodniowo. Polski maturzysta może nieźle zda litewski, ale gdy będzie składał papiery na medycynę, policzą mu jeszcze punkty z fizyki i biologii. A te przedmioty, co oczywiste, zaniedbywał, nadrabiając niewłasne kompleksy. Tak więc polski maturzysta będzie znał każdego wielkiego i mniej wielkiego autora literatury litewskiej. Będzie znał, a i tak na medycynę może się nie dostać. Ale jak nie będzie znał, to na medycynę na pewno się nie dostanie. Spełnią się marzenia niejakiej Vaivy Vaicekauskienė (nie jej jednej zresztą), ekspert w kwestiach edukacji w Ministerstwie Oświaty i Nauki, która w Augustowie podczas przerwy w obradach jednego z posiedzeń Polsko-Litewskiego Zespołu Ekspertów Edukacyjnych i Przedstawicieli Mniejszości Narodowych na moich oczach z zapiekłą zjadliwością powiedziała do jednej z obecnych tam matek: "Bo pani chce, żeby pani córka na stomatologię się dostała! Ja też mam córkę i ja też chcę". Ta sama pani później na odchodnym dorzuciła jeszcze: "Nie podoba się, wara stąd, do swojej Polski". Widząc tę okropną nienawiść w oczach urzędniczki, już nie pytałam: "A czy Pani na pewno z Wilna? W czwartym pokoleniu?".
Nie tylko z litewskim, ale i z historią polska młodzież ma niemały problem… Albo my wszyscy będziemy mieli…
Rozmowa z maturzystami Szkoły Średniej im. Sz. Konarskiego w Wilnie w dniu rozpoczęcia roku szkolnego dotyczyła ich obaw, planów na przyszłość. Zeszło na egzaminy maturalne i lekcje historii. Pytam ich, jak sobie radzą na tych lekcjach, jak radzą sobie z interpretacją różnie podawanych faktów historycznych. "Obowiązuje nas "litewski" program, więc i historia jest litewska"(!). "Ale znacie różną interpretację faktów, różną ocenę tych samych faktów przez oba państwa?" - pytam dalej. "Czasami, jak pani napomknie" - mówi ktoś. "A jak będzie na egzaminie?" - drążę. "Mieszkamy na Litwie, Litwini mają swoją historię i bardzo pilnują swojego zdania, jeśli mam zdać ten egzamin, to muszę wybrać w swojej głowie odpowiednie fakty i odpowiednią ich interpretację".
Już nawet nie odpowiedzi tych młodych ludzi uderzały, a ich natychmiastowy dystans, zauważalne szybkie myślenie, jak wybrnąć z tego tematu, bo oto się orientują, że temat śliski, mogą zaszkodzić nie tylko sobie, ale i nauczycielowi. Ja też mam tę świadomość, popartą przykładem własnej redakcji. Do dzisiaj bowiem ciągnie się po sądach sprawa "Wilnoteki" i opublikowanego w grudniu 2010 roku listu Forum Rodziców Szkół Polskich na Litwie, w którym protestują oni i wyrażają swoje racje przeciwko ustawie o oświacie. Ale jak się okazuje, ze strony "Wilnoteki" było to szkalowanie Litwy i sianie niezgody….
Uśmiałam się lekko, gdy niedawno, na lotnisku, przy kawie, z sympatycznym znajomym rozmawialiśmy na powyższe tematy, o problemach z lekcjami historii. I jego: "Ależ przecież to jak w dyktaturze, jest tylko jedna prawdziwa historia???". Tak, jedna. Eee, tam, od razu dyktatura…
Dużo mniej mi do śmiechu było, kiedy mój dwunastoletni syn, przygotowując się do egzaminu z historii w szkole zaocznej w Warszawie, wdał się w rozmowę z moją warszawską kuzynką, która ochoczo zabrała się do pomagania dziecku w przygotowaniach. Przy odpytywaniu syna na potrzeby mającego się odbyć następnego dnia egzaminu padło oburzone: "Dziecko?! Kto Ci takich bzdur naopowiadał?". I w ślad za pytaniem głośna odpowiedź mojego piątoklasisty: "Podręcznik na Litwie"…
Jeśli teraz jeszcze uczniowie polskich szkół będą mieć historię po litewsku, a niedługo też z ust litewskich nauczycieli, to chyba staje się jasne, o co w tym bałaganie chodzi… Zostaną już tylko tajne (zaoczne) komplety w Warszawie…
Swoją drogą, skąd ci młodzi litewscy Polacy mają znać historię Polski, różne podejścia do niektórych faktów historycznych. W litewskim, a więc i polskim podręczniku na Litwie, jest jedna niewielka wzmianka o 17 września 1939 roku. Kilka lat temu IPN na wniosek Stowarzyszenia ”Wspólnota Polska” przygotował prezentacje multimedialne i odczyty o 17 września dla uczniów polskich szkół. Podobno nawet o notę dyplomatyczną się otarło. Za wtrącanie się i integrowanie obcego państwa w sprawy edukacyjne Litwy… To prawda, pomysłodawcy nie zgrzeszyli subtelnościami organizacyjnymi, ale też odczyty nie miały absolutnie żadnych podtekstów skierowanych przeciwko Litwie czy Litwinom. Interesująco podana wiedza o początkach drugiej wojny światowej i rosyjskim nożu w plecy.
Skończyło się na głośnym tupnięciu litewską nogą. Tak się najczęściej kończy. Sprawdzony litewski sposób. Jak tylko Litwie coś się nie podoba, to tupie nogą. Zaraz jest spokój. Czasem Polska nawet przeprosi. Tymczasem w ponad pięćdziesięciu rosyjskich i rosyjskojęzycznych programach telewizyjnych w litewskich kablówkach jest miejsce i czas na interpretację wydarzeń historycznych, również 17 września 1939 roku. Ale to przecież nie jest wtrącanie się obcego państwa w sprawy edukacyjne Litwy...
A co się dzisiaj porobiło? Prośba do "Wspólnoty Polskiej" jednego z wileńskich zespołów młodzieżowych o pomoc w zorganizowaniu wyprawy poznawczo-edukacyjnej do Warszawy, m.in. do Muzeum Powstania Warszawskiego, nie doczekała się jej zainteresowania. Okazało się, że nie bo nie, wniosek nie na czas, pieniędzy i ochoty brak, na prośbie podpis nie ten. I basta. A w czterdziestoosobowej grupie młodzieży ani jedna osoba nie była w Muzeum Powstania Warszawskiego. Ba, połowa nie była nawet w Warszawie, a prawie jedna trzecia - nigdy nie była w Polsce. Mowa o dzieciach, które mają po czternaście lat…
A premier Kubilius podczas lipcowej wizyty w Polsce raz jeszcze (z uporem kataryniarza) dobitnie podkreślił, że nigdzie polskie szkoły nie mają tak dobrze, jak na Litwie. Bo na całym świecie jest dwieście polskich szkół, z czego połowa tych szkół - na Litwie. Całe sto! Pan premier wie, po co to mówi i do kogo mówi. W czasie mego niedawnego pobytu w Polsce aż kilku znajomych wzruszało ramionami: "Ale macie te szkoły, dużo ich, Litwa ciągnie ten ciężar, a wy się stawiacie i jakoś na niewdzięczność to wygląda".
Wdzięczni to my jesteśmy, ale już na pewno nie premierowi Kubiliusowi. Bardziej własnym dziadom i rodzicom, którzy na głowie stawali, aby szkoły tu były i by zachowana została ich ciągłość (tym samym polskości). Pierwsze szkoły na terenie obecnej Litwy (bo nie Litwy w ogóle) powstały jeszcze ponad sto lat temu, pod okupacją niemiecką w czasie pierwszej wojny światowej. Litewskich szkół długo tu jeszcze nie było. Później były różne ustroje i nawet kiedy Polska odeszła, a Polacy zostali, pozostały polskie szkoły. To nie Litwa je zakładała, ale odzyskała razem z niepodległością.
Ale między innymi, a może najbardziej, to właśnie premier Kubilius i jego rząd, a juz na pewno jego ugrupowanie polityczne dołożyli wszelkich starań, aby tę historyczną ciągłość polskiej szkoły zachwiać, podkopać autorytet szkoły, stworzyć żebracze warunki i podważyć sens istnienia.
Na zakończenie trochę statystyki. W roku szkolnym 1995/1996 (to najlepsze wskaźniki w okresie niepodległości Litwy) na Wileńszczyźnie istniało ponad 120 szkół polskich, w których uczyły się 22 tysiące uczniów. Do pierwszych klas przyjęto wtedy ponad 2 tysiące uczniów. W roku szkolnym 2012/2013 istnieje 99 szkół polskich, w których uczy się niewiele ponad 13 tysięcy polskich uczniów, w ławkach klas pierwszych zasiada nieco ponad tysiąc uczniów. W rejonie wileńskim do szkół polskich chodzi troje z czworga polskich dzieci, w rejonie solecznickim dwoje z trojga, w Wilnie do polskiej szkoły idzie zaledwie co trzecie polskie dziecko. Nic nie zapowiada polepszenia sytuacji. Namolna propaganda, że polska szkoła pozbawia dzieci szans i nie jest "cool" robi i będzie robiła swoje. Propaganda poparta bardzo konkretnymi działaniami Ministerstwa Oświaty zrobi jeszcze więcej.
Warto jeszcze dodać, że w latach 20. na Kowieńszczyźnie istniała cała sieć polskich szkół, a polską narodowość deklarowało tam ponad 200 tysięcy osób. Do roku 1939 uchowała się tylko jedna polska szkoła. Dziś na Kowieńszczyźnie za Polaków uważa się niecały tysiąc osób…
"Poradziliśmy sobie na Kowieńszczyźnie, poradzimy i na Wileńszczyźnie" - to jedno z bardziej popularnych haseł litewskich polityków w litewskim sejmie. Tyle że na Kowieńszczyźnie wystarczyło dwudziestu lat. Na Wileńszczyźnie to proces bardziej oporny. To buduje jakąś nadzieję.
"Czasami lepiej w pewnych relacjach zrobić pauzę, niż naprawiać coś, czego obecnie nie da się naprawić" - na początku czerwca butnie oznajmiła prezydent Litwy Dalia Grybauskaite, odnosząc się do wciąż napiętych polsko-litewskich relacji. Nieformalnie się mówi, że Litwa i Polska zeszły nieco z tonu, szukają pomysłu na przyszłość. Bo oczywiście warto przemyśleć i przeformatować relacje. Zainteresowani rozwojem sytuacji czekają na jakieś mądre wypowiedzi, sensowne działania. Po to się śledzi prasę, wczytuje w komunikaty.
Te na Litwie były dość smutne: 22 sierpnia Litewski Naczelny Sąd Administracyjny orzekł, że nazwa ulicy im. Juliana Tuwima, którą Samorząd Rejonu Wileńskiego na prośbę mieszkańców nadał ulicy w gminie Zujuny, nie może istnieć, bo jest niezgodna z obowiązującym na Litwie prawem. W orzeczeniu sąd zaznaczył, że "nadając nazwę ulicy, trzeba zwrócić uwagę na zasługi osoby dla kraju, jego historii, kultury, nauki, polityki i zasługi w innych dziedzinach życia społecznego. Fakt, że matka Tuwima pochodzi z terenów Litwy, ma zbyt małą wartość. Poeta urodził się w Polsce, tam też tworzył i Litwinom jest mało znany" - napisano w orzeczeniu. Z doniesień z ostatnich dni: "Tablice z nazwami ulic na Litwie mają być przytwierdzone nie na ścianach domów prywatnych, a na specjalnych słupach stojących na ziemi państwowej (i mają też być wyłącznie w języku litewskim - dop. red.) - stwierdziła rządowa grupa robocza, która przez dwa miesiące pracowała nad zmianą trybu oznakowania ulic w kraju. Zmieniony sposób oznakowania ulic ma rozwiązać problem obecności polskich tabliczek na Wileńszczyźnie" - podkreśliły litewskie media. I jeszcze ostatnia informacja: "Grupa posłów litewskiej partii konserwatywnej chce powołania specjalnego funduszu dla Wileńszczyzny, twierdząc, że jest ona "jednym z najbardziej zacofanych" regionów Litwy. Z tego funduszu mają być budowane m.in. nowe litewskie szkoły". Skąd pieniądze na tego typu przedsięwzięcie? Otóż, projekt ustawy przewiduje, że na Fundusz Rozwoju Litwy Południowo-Wschodniej ma wpływać 1 procent od dochodów budżetu państwa z akcyzy na alkohol i wyroby tytoniowe. A więc teraz, moi drodzy, na papierosach zamiast napisu "Palenie szkodzi zdrowiu" pojawi się napis "Palisz - wspierasz rejon wileński i solecznicki!".
Na wieść o tej informacji zostaje tylko pomyśleć: "Panie Boże, uchowaj nas od przyjaciół, z wrogami sami sobie poradzimy". Bo taki pomysł już przerabialiśmy. Na bazie identycznego funduszu, wówczas Funduszu Wspierania Litwy Środkowo-Wschodniej, w latach 90. powstała na Wileńszczyźnie cała sieć litewskich szkół, finansowana bezpośrednio z budżetu Ministerstwa Oświaty i Nauki. Szkoły, których nie obowiązywały (i nie obowiązują) żadne wymogi liczebnościowe uczniów w klasie, żadne inne ograniczenia. Takie szkoły powstały wyłącznie na Wileńszczyźnie, w skupiskach zwarcie zamieszkiwanych przez Polaków. Nowoczesne, z basenami, z najnowszym wyposażeniem, z którymi nawet nie mogły się równać skromne polskie szkoły samorządowe. Między innymi w tym Józej Kwiatkowki, prezes Stowarzyszenia "Polska Macierz Szkolna na Litwie" upatruje początku spadku prestiżu polskiej szkoły i dość szybkiego odpływu z niej polskich uczniów.
Pozostaje mieć nadzieję, że najnowsze pomysły grupy konserwatystów (a jednym z członków grupy roboczej był doradca premiera Laimonas Talat-Kelpsza, który podczas obrad pięciu posiedzeń Polsko-Litewskiego Zespołu Ekspertów Edukacyjnych i Przedstawicieli Mniejszości Narodowych ramię w ramię z wiceministrem Bacysem realizował plan "Nie ustapić ani na krok") są tylko przedwyborczym hasłem, bo przecież już 14 października odbędą się na Litwie wybory parlamentarne. Że też nikt jeszcze nie wpadł na pomysł przesunięcia wyborów... (np na 1 kwietnia). Ale jeszcze zostaje trochę czasu, więc pomysły będą się sypały jak z rękawa. Nie ulega wątpliwości, że usłyszymy ich jeszcze wiele.
Współpraca: Jan Wierbiel
Zdjęcia: Jan Wierbiel, Paweł Dąbrowski
Montaż: Alek Ławs
Komentarze
#1 dlaczego tych prawd nie widzą
dlaczego tych prawd nie widzą polskie władze,
dlaczego nie pomagaja rodakom na Wileńszczyznie
dlaczego polscy intelektualiści nie wpadli na pomysł aby razem z Wileńszczyzną czytac Pana Tadeusza?
#2 A co to za szkoła zaoczna w
A co to za szkoła zaoczna w Warszawie? Napiszcie coś więcej o tym.
#3 Naga prawda, niestety, tylko
Naga prawda, niestety, tylko my sami możemy trwać w polskości, wpajać dzieciom tożsamość narodową. Tu nie ma dialogu - jest gorzej niz w czasach radzieckich, kiedy to władze wiedziały co obywatelowi jest najlepiej. Litwa nie zna znaczenia wyrazów demokracja, tolerancja - wg mni enie rozpoczęła nawet okresu dojrzewania do nich...
#4 Wilniaka prawde pisze,
Wilniaka prawde pisze, rowniez wg mnie RL "nie rozpoczęła nawet okresu dojrzewania do ..." do obywateli swoich szanowania.
#5 Szczęśliwa
Szczęśliwa siódemka:
http://www.awpl.lt/index.php?option=com_content&view=article&id=365%3Asz...
#6 No ale jaki stronniczy
No ale jaki stronniczy reportaz... Robicie tragedie tam, gdzie jej nie ma :) No ale jasne, przeciez gdyby nie bylo tych "problemow", nie mielibyscie pracy :)
Pani Edyta opowiada, ze juz w nastepnym roku Polacy beda skladali taki sam egzamin z jezyka litewskiego, ale nawet nie upomina, ze beda jakies znizki przez 8 lat.
No i na koniec: "w litewskiej szkole zlituanizujesz sie"... no skoro wasze poczucie polskosci jest takie slabe, to co z wami robic, kazdy taki zlituanizuje sie juz w pierwszym miesiacu pracy w litewskiej firmie.
Slowem, reportaz, jak zawsze, bardzo stronniczy:)
#7 Bozenaaa ty jestes
Bozenaaa ty jestes cudnaaa.
"Beda jakies znizki przez 8 lat" - znać pokolenie Maximy i Rimi. To nie targ, a dzieci, m.in. przyszłość narodu. Nie znizki potrzebne, a system. Dobry system, który akceptuje strona zainteresowana.
#8 ,,skoro wasze poczucie
,,skoro wasze poczucie polskosci" Sądząc po takiej wypowiedzi , to u ciebie tylko imię polskie zostało