Wilno-Warszawa-Kraków
Wilno-Warszawa
Zawsze, absolutnie zawsze, autobus Ecolines'a musi być spóźniony…. Dla zabicia czasu wchodzę do dworcowego kiosku. Spotykam Włocha, który łamanym angielskim stara się upewnić, że karta startowa, którą kupił na pewno pozwoli mu dodzwonić się do narzeczonej w Polsce. Ekspedientka, choć chce pomóc mu nie może. Tłumaczę więc ja, Polka na rosyjski. I to wcale nie ekspedientce, ale pani Ukraince, która wyłoniła się z zaplecza. A ona ekspedientce na litewski… Skutecznie. Nikt nie powie, że w Wilnie nie pomaga się turyście.
"Ale tego miejsca nie ma…” – obracam się i widzę dziewczynę bezradnie poszukującą miejsca. Solidna firma Ecolines, oczywiście, przydzieliła jej nieistniejące, środkowe miejsce w samym końcu autobusu… Nie pierwszy, pewnie nie ostatni raz.
Jesteśmy spóźnieni, więc kierowca wybiera opcję „bez postojów”. Do Warszawy docieramy godzinę wcześniej. „Warszawa, ostanovka odin czas” – ogłasza stewardessa, przynajmniej tak siebie każe nazywać. „I co ja mam tutaj o 5 rano robić?!”- słusznie zapewne, denerwuje się chłopak z Łodzi. Ale to nie zmienia zarządzenia, załoga Ecolines'a idzie na śniadanie i zasłużony odpoczynek.
Warszawa-Kraków
Dworzec Zachodni to przedsionek wschodu, taka słowiańska wieża babel, tu słyszy się wszystkie wschodnie języki. W przejściu podziemnym niekończące się stragany z książkami. „Kup książkę – zagraniczny magazyn gratis” - kuszą, ale nie daję się, magazyny zresztą przeterminowane. Kupuję bilet w kasie na 6.40. Upewniam się, że "Kraków Główny" jedzie, że nie ma opóźnienia. Naiwność i niedoczekanie moje – oczywiście - nie jedzie. Fakt ten przyjmuję ze stoickim spokojem, w przeciwieństwie do Pana stojącego tuż obok. „I co ja żonie powiem, miałem być już wczoraj”. „To od wczoraj już Pan tutaj czeka”? – nie chcę wierzyć. „Taa, nie, zasiedziałem się trochę…” – objaśnia. „Zrzuci Pan winę na PKP, chaos na kolei to przecież nie Pańska wina” – podsuwam myśl. „Zawsze tak mówię, a teraz, gdy rzeczywiście nie jedzie, trzeba będzie kłamać”. Siła wyższa.
Patrzę na rozkład, pociąg o 6.40 jest, ale akurat dzisiaj nie jedzie, sic! Jest inny - 7.38. Czekam. 7.45 dzwonię na informację, dowiaduję się, że jedzie… o 7.55. Przestaję być stoikiem, idę nawrzeszczeć na Panią w kasie. Czas oczekiwania umila mi ponadto przyjemny głos z semafora: „Małgorzata Wójcik proszona do nastawni”. Tajemnicza nastawnia, po sprawdzeniu, okazuje się być „budynkiem mieszczącym urządzenia do zdalnego sterowania ruchu kolejowego, z którego ustawia się drogi przebiegu pociągów, przestawia zwrotnice oraz nadaje sygnały”. Niby oczywiste, ale przed 6 rano nic nie brzmi normalnie, zwłaszcza „nastawnia”. Dalej: „Służby porządkowe, proszę nie zrzucać śniegu na tory” i słusznie! „Pociąg do Łodzi Fabrycznej wjeżdża na tor... Hm, proszę patrzeć, gdzie wjeżdża” – i tak trzeba, a co ludzie myślą, że wszystko się im powie, poda jak na tacy, czujności, zaradności trzeba uczyć!”, „Pociąg ekspresowy z Budapesztu, przez Wiedeń, Pragę do Warszawy jest opóźniony około 40 minut, opóźnienie może ulec zmianie… znaczy, zwiększy się” – nie pozostawia wątpliwości, i dobrze. Przeć zawsze lepsza prawda, nie ma się co łudzić.
„Mam przesiadkę w Krakowie czy zdążymy, mieliśmy opóźnienie”… - martwi się ojciec wesołej rodzinki z naprzeciwka. „Zdążymy, zdążymy, mkniemy jak strzała” – z przekąsem zapewnia konduktor. Dobrze, że choć humoru nie traci.
Kraków-Warszawa
„Pociąg Tanich Linii Kolejowych z Krakowa Płaszowa do Białegostoku, przez Włoszczową, Warszawę Centralną, jest opóźniony o 20 minut. Opóźnienie może ulec zmianie” – płynie z głośników, nie rusza mnie to wcale, nawet spodziewałam się. Bilety na trasie między byłą, a obecną stolicą są dwa: bardzo drogie i bardzo tanie. TLK kontra Express Intercity. Zadziwiająca rzecz ,oba jadą około 2h i 40min. Gdy odjeżdża TLK peron jest pełen, stoimy obok siebie tuż przy białej linii bezpieczeństwa. Gotowi do startu. Miejsca nie są numerowane i jest ich zdecydowanie mniej niż sprzedanych biletów. Funkcjonuje więc prosta zasada: „Kto pierwszy ten… siedzi”. Przypominają mi się opowieści moich rodziców, kiedy na przełomie lat 70. I 80. podróżowali pociągiem do Gdyni, miejsc też było mniej niż chętnych, walizki wrzucano więc przez okna, podobnie dzieci... Tam zasady gry były jeszcze bardziej brutalne, kto mniej zaradny, zgrabny i wysportowany, po prostu nie zmieścił się i zostawał na peronie. Może mam to we krwi, może studia w Warszawie i dojazdy, pozwoliły mi opanować tę sztukę do perfekcji, bo zawsze siedzę.
Obok miejsce zdobywa wodzirej wracający ze ślubu w Zakopanem. Rasowy biznesmen, całą drogę rozmawia przez telefon: „Tak, kochanie już wracam…jaja były niezłe, pan młody chciał uciec, aleśmy go powstrzymali, mówię mu: „Chłopie, tyle kasy poszło, już nie marudź, ta czy inna, co za różnica. I przekonałem go… myślę, że tej wódki mu było szkoda”. Tak, proste rozwiązania są najlepsze, a temu zastanawiać się zachciało, jakby nie miał innych zmartwień.
Warszawa-Wilno
Sąsiad Igor jedzie odwiedzić córki. Nie widział ich już od ponad roku. Chciał na święta, ale urlopu nie dostał. Poznali się na studiach w Polsce, ona Litwinka, on Ukrainiec. Żona, po rozwodzie przeprowadziła się dziećmi z powrotem na Litwę. „Ładne miasto, ale cholernie źle mi się kojarzy” – mówi Igor.
Pan w kaszkiecie zgubił kartę do bankomatu, razem z nią paszport oraz karteczki różne, jak mówi: „Wszystko tam sobie zapisałem, wszystkie te kody, bo zapamiętać nie mogę”. „Niech Pan dzwoni, blokować trzeba, bo Pana okradną” – rezolutnie radzi Pani w kremowym futerku. Przejął się cały autobus. Już nie jesteśmy anonimowi, już jesteśmy rodziną, która łączy się w strapieniu z Panem w kaszkiecie.
Pod koniec ubiegłego roku furorę w polskiej telewizji i Internecie zrobił film, na którym widać było jak tir, na litewskich numerach rejestracyjnych, gdzieś na Suwalszczyźnie wyprzedzał na trzeciego, pomimo mgły, padającego śniegu, wąskiej drogi… Niewiele brakowało, by zderzył się czołowo z nadjeżdżającym z naprzeciwka samochodem. Po drodze mam kilka identycznych sytuacji…
Rozmawiamy o życiu podczas postoju. Ja, starszy Pan jadący w odwiedziny i młody chłopak zmierzający do Tallina. „Pędzicie, oj pędzicie młodzi, też tak kiedyś miałem… Bardziej niż my, wiecie czego chcecie. Tak mi się wydaje. Ale gdzie dom, gdzie tradycja, boję się, że zginiecie bez tego…” – zamyśla się starszy Pan.
„Tam dom twój, gdzie laptop twój” – dostaje odpowiedz od młodego chłopaka.
Boje się nawet komentować, bo mój laptop zawsze w torbie, ze mną…
Komentarze
#1 poprawka
Ewunia to zdrobnienie od Ewa, nie od Ewelina:)
#2 Pani Ewuniu, niech pani ma
Pani Ewuniu, niech pani ma tego laptopa, ale pani dom i tak jest na litwie. Bo tu pani wraca