J. Sienkiewicz: Wtedy zachowaliśmy się tak, jak musieliśmy!
Walenty Wojniłło, 13 stycznia 2016, 18:59
Gdzie nocą 13 stycznia 1991 r. był ówczesny prezes Związku Polaków na Litwie? Czy obecna Pani Prezydent wówczas też wyskoczyła akurat na wieś, tak przy weekendzie? Dlaczego Wileńszczyzna nie wystawiła zbrojnych szeregów Samoobrony, czy raczej - Obrońców Wolności i czy bracia-Litwini byliby zadowoleni, gdyby takowe zaczęły powstawać? W jakim stopniu apele i odezwy polskich organizacji po sowieckiej agresji były w stanie poprawić wizerunek Polaków na Litwie wśród Litwinów, nadszarpnięty wszak powstrzymaniem się od głosu części polskich deputatów w historycznym głosowaniu 11 marca 1990 r.? Dlaczego Patriarcha Niepodległości po 25 latach nie uczestniczy w fetowaniu największej od prawie stu lat litewskiej wiktorii?
Jesienią 1989 r. Jan Sienkiewicz nie dostąpił zaszczytu wybrania w szeregi ostatnich "deputowanych ludowych" Litewskiej SRR, a pierwszych posłów II Republiki Litewskiej, więc nigdy się nie dowiemy, jak by głosował w marcu 1990. Wówczas był zajęty swoim pierwszym dzieckiem medialnym i komercyjnym - od stycznia 1990 r. razem z Michałem Mackiewiczem (pierwszym zastępcą redaktora naczelnego głównego dziennika litewskich komunistów "Sovietskaja Litva") zaczął wydawać "Magazyn Wileński", pierwszy (i do dziś - jedyny!) "niezależny miesięcznik Polaków na Litwie", jak głosił podtytuł.
Przygotowana w realiach sowieckiej "pierestrojki" inicjatywa okazała się niezwykłym, jak na owe czasy, sukcesem komercyjnym: kilkadziesiąt tysięcy egzemplarzy "Magazynu" wędrowało na cały świat, który akurat błyskawicznie się zmieniał. Brać dziennikarska w przyśpieszonym trybie zdobywała szlify w świecie biznesu... O rodakach "za Bugiem" przypomniano w upadającej akurat PRL, za Niemen ruszyła pierwsza pomoc i "Magazyn Wileński" był drugim w dziejach prasy na Litwie (obok organu prasowego Sajūdisu "Atgimimas") pismem przygotowywanym już na komputerach. Stał sobie ten bezcenny wówczas sprzęt, na którym dopiero uczono się pracować, w wileńskim Domu Prasy, bo mieściły się tam także "macierzyste" redakcje J. Sienkiewicza ("Czerwony Sztandar", od 9.02.1990 - "Kurier Wileński") i M. Mackiewicza. Tuż obok działała najnowocześniejsza na Litwie drukarnia.
Aż tu nagle 11 stycznia zajeżdżają przed wieżowiec wojskowe transportery i sowieccy żołnierze wyrzucają na bruk całą ówczesną świątynię mediów litewskich, osiemnaście pięter różnych redakcji! Nie ma mowy o ewakuacji sprzętu, zresztą większość wyposażenia Domu Prasy (w zasadzie - nowa, budynek formalnie oddano do użytku w 1985 r. i niektóre redakcje dopiero się do niego wprowadziły) jest bezmyślnie niszczona przez sołdatów. Wściekłość młodych potentatów medialnych była zapewne niewyobrażalna - dzień wcześniej Jan Sienkiewicz akurat uczcił 35 urodziny! Ale to dopiero początek. Następnego dnia za transporterami na ulice Wilna wyjeżdżają czołgi... Młody wydawca i lider Polaków na Litwie w środku nocy wiedzie rodaków na barykady? Czy też z okien własnego mieszkania ogląda, jak są dławione kolejne wolne media - budynki Litewskiego Radia i Telewizji stoją dosłownie naprzeciwko bloku, w którym mieszka, po drugiej stronie ulicy Sz. Konarskiego...
Jednym z najbardziej widocznych, acz nietypowych przykładów poparcia, jakiego w tych przełomowych dniach Stycznia`91 udzielali obrońcom parlamentu Litwy mieszkańcy Wileńszczyzny były... babcie z garnkami, pełnymi kaszy, gęstej zupy, a nawet cepelinów, dokarmiające grzejących się przy ogniskach "obrońców". Pamiętam taką jedną, jak rozmachiwała chochlą z dokładką, nie zapominając o musowej podwileńskiej "prynuce", czyli zachęcaniu do częstowania się: "Biarycie, jeszcie, synki, jeszcze haraczeje, toż pomarzli tut!".
Znajomi opowiadali, że takie babcie z podwileńskich wsi dokarmiały także chłopaków w mundurach Sowieckiej Armii, którzy tak samo marzli przed budynkami, zajętymi przez wojsko. Wilnianie podchodzili do nich, czasem częstowali, częściej wdawali się w pogawędki, dopytywali, z jakiej części ZSRR rzucono ich akurat na Wileńszczyznę. Owszem, zdarzył się też taki, co zaczynał politykować, agitować, nawracać, wstydzić, wykrzykiwać "Okupantai! Von iš Lietuvos!" ("Okupanci! Won z Litwy!"), ale były to raczej incydentalne przypadki. Zdecydowanie częściej okazywane współczucie, a czasem wręcz serdeczność w niczym nie przypominały relacji "podbity naród - okupanci".
Zresztą nie mogło tak być, bo w większości domów po całej Litwie gdzieś w głębi szafy wisiały takie same mundury - pamiątka z wojska syna, brata lub ojca, przybytek moli oraz - jakże często - młodzieńczych wspomnień z czasów, gdy "stawało się mężczyzną"... Poza tym dziś już zapomina się, że dopiero pod koniec lat 80. XX w. Litwini stali się w Wilnie większością - w 1989 r. stanowili zaledwie 50,5 proc. mieszkańców stolicy LSRR.
Pieriestrojka i odrodzenie narodowe obudziło nie tylko litewskie aspiracje. Polacy na Wileńszczyźnie także mieli swoje nadzieje, oczekiwania, byli też świadomi swoich praw, jako rdzenni mieszkańcy tej ziemi. Czekali wyzwolenia? Tak, ale trochę jak czyżyk młody i stary w bajce Krasickiego - różnica pokoleniowa była ogromna. Starsi na pewno zadawali się pytaniem: kto przyjdzie do Wilna po Sowietach? Litwini? Polacy? Znowóż Niemcy? A może Amerykanie? Po prawie pół wieku względnego spokoju - znowu sieczka, jak za dziada, w latach 1918-1920, czy też jak ostatnio, w latach 1939-1944? Akt Niepodległości Litwy wstrząsnął nawet tymi, którzy nie wierzyli w możliwość rozpadu ZSRR. Styczeń 1991 zmusił do samookreślenia się nawet tych, którzy nie chcieli dokonywać wyboru między ewolucją a rewolucją.
Czy ta solidarność, to poparcie, zarówno wewnętrzne - Polaków Wileńszczyzny - jak i zewnętrzne, z Polski, która natychmiast była gotowa przekazać Litwie cały dorobek oraz "know-how" polskiej opozycji i podziemia antykomunistycznego razem z olbrzymią ilością sprzętu, a nawet przyjąć u siebie emigracyjny rząd Litwy, narażając się w sposób oczywisty Moskwie - czy to zostało docenione, przyjęte z wdzięcznością? Czy mogło zatrzeć urazy i uprzedzenia sprzed pół wieku oraz nieufność, podsycaną dążeniem do autonomii?
Wytłumaczalne, to znaczy - można zrozumieć, czy też - można zaakceptować? Po 25 latach naturalnie nasuwa się podstawowa refleksja: dla części Litwinów tego ćwierćwiecza wystarczyło, by zwątpić w sens niepodległości, po wyjściu z jednego związku wstąpić do kolejnego, dobrowolnie rezygnując z części suwerenności, a nawet po prostu - spakować manatki i wyjechać jak najdalej. Tego ćwierćwiecza jednocześnie okazało się jednak za mało, by zrealizować całkiem naturalne nadzieje i postulaty Polaków na Litwie, formułowane już wtedy i wiązane z odzyskaniem wolności: prawo do własnego języka, nazwiska, ziemi ojców, nieskrępowanej edukacji i kultury w języku ojczystym.
Za mało, by pokonać irracjonalne antypatie, pogrzebać pretensje sprzed lat i powrócić, do tego co nas łączyło przez 400 lat, a nie dzieliło przez 20 lat. Wystarczyło jednak, by wyrosło kolejne pokolenie, które już nie rozumie tych postulatów, nie jest przywiązane do "archaicznych" wartości i jak najszybciej chce zapomnieć historię, in corpore - z tym co nas dzieliło i łączyło. Cóż znaczą jakieś litery w nazwisku wobec nowego Iphona? Kolejne pokolenie "młodych czyżyków", podobne do tego z lat 70. i 80. minionego wieku, które także już nie widziało zagrożenia w rusyfikacji. Wtedy jednak żyło pokolenie "starych czyżyków" i chyba to właśnie jemu w dużym stopniu zawdzięczamy i 11 Marca, i 13 Stycznia. Czy dziś w podobnej sytuacji zachowalibyśmy się podobnie, jak 25 lat temu?
Zdjęcia: Jan Wierbiel, montaż: Paweł Dąbrowski
Znajomi opowiadali, że takie babcie z podwileńskich wsi dokarmiały także chłopaków w mundurach Sowieckiej Armii, którzy tak samo marzli przed budynkami, zajętymi przez wojsko. Wilnianie podchodzili do nich, czasem częstowali, częściej wdawali się w pogawędki, dopytywali, z jakiej części ZSRR rzucono ich akurat na Wileńszczyznę. Owszem, zdarzył się też taki, co zaczynał politykować, agitować, nawracać, wstydzić, wykrzykiwać "Okupantai! Von iš Lietuvos!" ("Okupanci! Won z Litwy!"), ale były to raczej incydentalne przypadki. Zdecydowanie częściej okazywane współczucie, a czasem wręcz serdeczność w niczym nie przypominały relacji "podbity naród - okupanci".
Zresztą nie mogło tak być, bo w większości domów po całej Litwie gdzieś w głębi szafy wisiały takie same mundury - pamiątka z wojska syna, brata lub ojca, przybytek moli oraz - jakże często - młodzieńczych wspomnień z czasów, gdy "stawało się mężczyzną"... Poza tym dziś już zapomina się, że dopiero pod koniec lat 80. XX w. Litwini stali się w Wilnie większością - w 1989 r. stanowili zaledwie 50,5 proc. mieszkańców stolicy LSRR.
Pieriestrojka i odrodzenie narodowe obudziło nie tylko litewskie aspiracje. Polacy na Wileńszczyźnie także mieli swoje nadzieje, oczekiwania, byli też świadomi swoich praw, jako rdzenni mieszkańcy tej ziemi. Czekali wyzwolenia? Tak, ale trochę jak czyżyk młody i stary w bajce Krasickiego - różnica pokoleniowa była ogromna. Starsi na pewno zadawali się pytaniem: kto przyjdzie do Wilna po Sowietach? Litwini? Polacy? Znowóż Niemcy? A może Amerykanie? Po prawie pół wieku względnego spokoju - znowu sieczka, jak za dziada, w latach 1918-1920, czy też jak ostatnio, w latach 1939-1944? Akt Niepodległości Litwy wstrząsnął nawet tymi, którzy nie wierzyli w możliwość rozpadu ZSRR. Styczeń 1991 zmusił do samookreślenia się nawet tych, którzy nie chcieli dokonywać wyboru między ewolucją a rewolucją.
Czy ta solidarność, to poparcie, zarówno wewnętrzne - Polaków Wileńszczyzny - jak i zewnętrzne, z Polski, która natychmiast była gotowa przekazać Litwie cały dorobek oraz "know-how" polskiej opozycji i podziemia antykomunistycznego razem z olbrzymią ilością sprzętu, a nawet przyjąć u siebie emigracyjny rząd Litwy, narażając się w sposób oczywisty Moskwie - czy to zostało docenione, przyjęte z wdzięcznością? Czy mogło zatrzeć urazy i uprzedzenia sprzed pół wieku oraz nieufność, podsycaną dążeniem do autonomii?
Wytłumaczalne, to znaczy - można zrozumieć, czy też - można zaakceptować? Po 25 latach naturalnie nasuwa się podstawowa refleksja: dla części Litwinów tego ćwierćwiecza wystarczyło, by zwątpić w sens niepodległości, po wyjściu z jednego związku wstąpić do kolejnego, dobrowolnie rezygnując z części suwerenności, a nawet po prostu - spakować manatki i wyjechać jak najdalej. Tego ćwierćwiecza jednocześnie okazało się jednak za mało, by zrealizować całkiem naturalne nadzieje i postulaty Polaków na Litwie, formułowane już wtedy i wiązane z odzyskaniem wolności: prawo do własnego języka, nazwiska, ziemi ojców, nieskrępowanej edukacji i kultury w języku ojczystym.
Za mało, by pokonać irracjonalne antypatie, pogrzebać pretensje sprzed lat i powrócić, do tego co nas łączyło przez 400 lat, a nie dzieliło przez 20 lat. Wystarczyło jednak, by wyrosło kolejne pokolenie, które już nie rozumie tych postulatów, nie jest przywiązane do "archaicznych" wartości i jak najszybciej chce zapomnieć historię, in corpore - z tym co nas dzieliło i łączyło. Cóż znaczą jakieś litery w nazwisku wobec nowego Iphona? Kolejne pokolenie "młodych czyżyków", podobne do tego z lat 70. i 80. minionego wieku, które także już nie widziało zagrożenia w rusyfikacji. Wtedy jednak żyło pokolenie "starych czyżyków" i chyba to właśnie jemu w dużym stopniu zawdzięczamy i 11 Marca, i 13 Stycznia. Czy dziś w podobnej sytuacji zachowalibyśmy się podobnie, jak 25 lat temu?
Zdjęcia: Jan Wierbiel, montaż: Paweł Dąbrowski