Zobaczył piekło na ziemi i opowiedział o tym światu


Ewa Junczyk-Ziomecka (w środku zdjęcia), fot. kuriergalicyjcki.com
Jan Karski miał wybór, jak każdy człowiek, co dnia. Przecież nie musiał wejść do getta, nie musiał jechać do Bełżca - było to bardzo niebezpieczne. Jednak podjął decyzję, że wejdzie. Skutki jego działań były kolosalne, tak że możemy mówić o roli jednostki w historii. z Ewą Junczyk-Ziomecką, prezes zarządu Fundacji Edukacyjnej Jana Karskiego rozmawiał Wojciech Jankowski.




W jakich okolicznościach powstała Fundacja Edukacyjna Jana Karskiego?


Fundacja Edukacyjna Jana Karskiego powstała najpierw w Stanach Zjednoczonych, a potem powstała jej młodsza siostra w Polsce. Wyrosła z entuzjazmu trzech grup w USA: Amerykanów polskiego pochodzenia, Żydów amerykańskich i Polaków w Stanach. Możemy stwierdzić, że były to grupy amerykańskich chrześcijan i amerykańskich Żydów. Część z nich to byli absolwenci Uniwersytetu Georgetown w Waszyngtonie, gdzie przez 40 lat prof. Jan Karski był wykładowcą w szkole stosunków międzynarodowych. Była to, można powiedzieć, współpraca atlantycka - równolegle po obu stronach Atlantyku. W Polsce Ewa Wierzyńska z Muzeum Historii Polski, która stale uczestniczy w projekcie, wystąpiła z inicjatywą w 10. rocznicę śmierci Jana Karskiego, by w ciągu czterech lat - do 100. rocznicy jego urodzin - prowadzić wydarzenia, które miałyby przywrócić pamięć o tej niezwykłej postaci. Okazało się, że Polacy nie znają zbyt dobrze tej jednej z najwybitniejszych osobistości, jak np. środowiska żydowskie w Stanach. Przed Konsulatem Generalnym RP u zbiegu 37 ulicy i Madison Av. w Nowym Jorku stoi pomnik-ławeczka Jana Karskiego, stąd miejsce to nazwane Jan Karski Corner, jest znane Amerykanom. Było to zupełnie naturalne miejsce, aby tę wiedzę rozprzestrzeniać na środowiska inne, niż środowisko Żydów amerykańskich. Podczas mojej bytności konsulem generalnym w Nowym Jorku zorganizowałam spotkanie, na którym starałam się wyjść z postacią Jana Karskiego do środowisk w USA. Postanowiliśmy, że pierwszym krokiem będzie zwrócenie się do prezydenta Obamy o uhonorowanie Karskiego najwyższym odznaczeniem cywilnym USA - Prezydenckim Medalem Wolności. Udało się nam to zrobić w ciągu 11 miesięcy - co jest tempem ekspresowym. Ameryka jest dużym krajem, ma wielu bohaterów, i ten medal przyznawany jest w różnych dziedzinach: sportu, mediów, kultury, sztuki, nauki, a także dyplomacji. Czasami ci, którzy starają się o przyznanie tego medalu swojemu bohaterowi, dążą do tego dwa-trzy lata. Tak ekspresowe załatwienie tej sprawy dało nam do myślenia. Mianowicie, że nazwisko "Karski" otwiera drzwi, ponieważ bez żadnej wątpliwości podpisywali ten wniosek zarówno senatorowie, jak i przedstawiciele izby reprezentantów, organizacje polonijne i organizacje żydowskie. Równolegle staraliśmy się, żeby książka Karskiego "Tajne państwo", którą napisał w 1944 roku i która wtedy - jeszcze przed ustaleniami w Jałcie - została bestsellerem, doczekała się drugiego wydania. W 60 lat później z pomocą Uniwersytetu Georgetown udało się tę książkę wydać ponownie. Ta grupa ludzi, która koncentrowała się na tych dwóch wydarzeniach, postanowiła działać dalej i w ten sposób w USA powstała Fundacja Edukacyjna Jana Karskiego. W parę miesięcy później Fundacja powstała w Polsce. Są to dwie organizacje z podobną nazwą - jedna po angielsku, a druga po polsku. Obie mają wspólnych dyrektorów i wspólnych doradców. Przewodniczącym ze strony amerykańskiej jest Andrzej Rojek, Polak i Amerykanin, a w Warszawie - jestem ja. Naszym zadaniem jest edukacja. Taka jest nazwa i o to nam chodzi.

Zadaniem jest jedynie edukacja?

Czy może też propagowanie takiej postawy, jaką miał Jan Karski? Chodzi nie tylko o to, by przywracać pamięć o człowieku, który może być wzorem dla młodego pokolenia. W tej chwili tych autorytetów jest bardzo mało i wśród młodzieży, jak zauważyliśmy, panuje swego rodzaju głód: chcieliby mieć jakieś postacie, które byłyby dla nich wzorcem. Karski trafia do młodzieży w sposób bezpośredni, bo wszystko, co uczyniło z niego postać międzynarodową i znaną dokonało się w jego życiu, gdy był bardzo młodym człowiekiem. Po zakończeniu studiów na Uniwersytecie Lwowskim przyjechał do Warszawy i został zatrudniony w MSZ. Było to 1 stycznia 1939 roku. Cały świat był przed nim otwarty, pragnął być dyplomatą, znał znakomicie kilka języków, był świetnie wykształcony na renomowanej uczelni. W dziewięć miesięcy później zostaje wezwany do wojska. Jego zgrupowanie miało lokalizację w miasteczku Oświęcim - przypadek wyjątkowy. I ten młodzieniec bardzo szybko został wprzęgnięty w machinę wojenną. Wszystkie jego marzenia, jak i marzenia wielu innych, po prostu legły w gruzach.

Co w nim było jeszcze takiego, co warto, szczególnie w krajach Europy Środkowo-Wschodniej przypominać?

Karski pochodził z pokolenia, które urodziło się już w niepodległym kraju. Urodził się w 1914 roku i wychował w niepodległej Polsce. Młodzież, której rodzice, dziadkowie, pradziadkowie zachowali polską tożsamość, mimo iż żyli w kraju rozdartym przez trzy zabory, wychowywała się odtąd w atmosferze wielkiego entuzjazmu odbudowy niepodległego państwa, otrzymywała bardzo romantyczne i ideowe wykształcenie, a jednocześnie miała poczucie godności, że jest nareszcie pokoleniem wolnych Polaków we własnym i niezależnym państwie polskim. Wybuch wojny w 1939 roku takich ludzi jak Karski bardzo szybko pozbawił tych romantycznych wyobrażeń. Okazało się, że Polska bardzo szybko została podbita przez nazistowskie Niemcy, a on sam dostał się do niewoli sowieckiej, z której udało mu się zbiec. Bardzo szybko zostaje żołnierzem polskiego państwa podziemnego. Polska, w odróżnieniu od wielu państw podbitych przez hitlerowców, nie miała rządu, który by współpracował z okupantem, ale stworzyła struktury państwa podziemnego. Skupiała w nich przeważnie ludzi młodych.

Jak to się stało, że temu człowiekowi powierzono taką ważną misję?

Jan Karski, świetnie wykształcony we Lwowie, znający doskonale język niemiecki, posiadający znajomości, został wprowadzony w struktury państwa podziemnego przez o wiele starszego brata - przed wojną piłsudczyka, oficera Policji Państwowej. Szybko zorientowano się, że Karski posiada wybitne cechy, przede wszystkim fotograficzną pamięć. Zaproponowano mu przewożenie informacji do rządu polskiego na uchodźctwie, najpierw we Francji, a później w Anglii. Teraz młodzieży trudno jest zrozumieć, że istniał świat bez telefonów i Internetu i czym było przedzieranie się przez okupowaną Europę, żeby dostarczyć wiadomości z okupowanej Polski do Francji. Tu zaczyna się historia Karskiego, która młodym ludziom, którzy przeczytali "Tajne Państwo", gdzie opisuje swoje losy wojenne, może kojarzyć się z historią Jamesa Bonda. Są to niebezpieczne, niezwykłe przygody, wymagające inteligencji, sprytu, podstępu, aby wykonać zadanie. Przewoził informację o tym, co działo się z obywatelami RP pod okupacją niemiecką, a później, gdy wojna rozlewała się coraz szerzej - wiadomości o zagładzie Żydów. Tu Karski odegrał kolosalną rolę, która polegała na tym, że przed jego kolejną wyprawą zgłosili się do niego przedstawiciele społeczności żydowskiej z warszawskiego getta, a wiedząc, że znów wybiera się na Zachód, zapytali, czy nie zechciałby zobaczyć jak wygląda życie w getcie? Karski, za zgodą rządu w Londynie, podjął się tego zadania. Został dwukrotnie przemycony do warszawskiego getta i to, co tam zobaczył, prześladowało go do końca życia.

Wiedza o zagładzie Żydów jest dziś powszechna, jednak zapytam, co tam zobaczył?

Było to podczas wielkich wywózek z getta, które miało około 400 tys. mieszkańców, zgromadzonych na ciasnej przestrzeni w sercu Warszawy, oddzielonej od reszty miasta murem. Karski zobaczył tam głód, umieranie na ulicach, śmierć, nędzę ludzką. Ci przedstawiciele zapytali Karskiego, czy nie zechciałby zobaczyć, jak wygląda obóz śmierci? Karski jedzie do Bełżca. Potem okazało się, że nie był to Bełżec, lecz ostatnia stacja przed Bełżcem, w Izbicy. Po tych przeżyciach i po tym, co tam zobaczył, Karski zachorował. Twierdził, że zobaczył piekło na ziemi. Udaje się w długą i niebezpieczną, pełną przygód podróż do Londynu, by przewieźć te wiadomości do wolnego świata. Po przyjeździe do Londynu był tak roztrzęsiony, że Sikorski zakazał mu jakichkolwiek kontaktów. Karski musiał dojść do siebie, tym bardziej, że podczas poprzedniej akcji został schwytany przez Niemców i był torturowany. Usiłował popełnić samobójstwo, żeby podczas tych tortur nie zdradzić tego, co wiedział. Niemcy odratowali go, a podziemiu udało się go odbić. Był wyniszczony fizycznie.

Wartość Karskiego w tamtym momencie była podwójna: po pierwsze był świadkiem wydarzeń okupacyjnych i był świadkiem przenikania agentur rosyjskich w struktury Polski podziemnej. Był to okres, gdy przywódcy światowi już umówili się na temat powojennej Europy. Oprócz tego był świadkiem Holokaustu we wszystkich jego postaciach. Gdy doszedł do siebie, spotykał się z przywódcami Wielkiej Brytanii i następnie USA i tam opowiadał o tych wydarzeniach.

Znane są rezultaty tych działań: wiedza, że na terenie Polski zginęło prawie 6 mln ludzi, w tym prawie cała społeczność żydowska, że Niemcy wybrali sobie teren Polski jako główne miejsce zagłady Żydów. Karski zostaje w Stanach Zjednoczonych i przez wiele lat milczy. Czuł się przegrany, że nie udało mu się poruszyć sumienia świata. Nie udało się to ani jemu, ani polskiemu rządowi na uchodźctwie. Te wydarzenia nazwał "drugim grzechem pierworodnym ludzkości". Swoje milczenie przerwał dopiero na prośbę Eli Vizela, więźnia Birkenau, który przeżył obóz i został wyzwolony przez wojska sowieckie. Pod koniec lat 70. zorganizował konferencję tych, którzy przeżyli obozy śmierci. Uprosił Karskiego, by na niej wystąpił. Karski powiedział wtedy takie znaczące zdanie: "Jestem wierzącym i praktykującym katolikiem i muszę powiedzieć, że Zagłada była drugim pierworodnym grzechem ludzkości, który mnie prześladuje i będzie prześladował świat. Ja chcę, żeby mnie prześladował".

Pamiętam, jak w jednym z wywiadów powiedział, że jego głos brzmiał zbyt słabo po tej misji, że był zbyt mały, aby go usłyszano. Karski był człowiekiem bardzo skromnym zarówno w trakcie pełnienia swoich misji, jak i potem, do końca życia. Często powtarzał: "Ja byłem nikim, najważniejszą była moja misja". Był to człowiek, który przed wyjazdem na kolejną misję spotykał się z przedstawicielami wszystkich ugrupowań politycznych, które ze sobą konkurowały. Mówił, że był jak taśma magnetofonowa, że wszystko zapamiętywał, ale nigdy nie doprowadzał do napięć pomiędzy tymi ugrupowaniami. Mając własne poglądy, nigdy nie opowiadał się po czyjejś stronie. Był wymarzonym emisariuszem, kurierem, który nigdy nie doprowadził do konfliktu.

W Karskim najbardziej fascynuje, szczególnie ludzi młodych, to, że jak każdy człowiek, miał wybór. Przecież nie musiał wejść do getta, nie musiał jechać do Bełżca - było to bardzo niebezpieczne. Jednak podjął decyzję, że wejdzie. Skutki jego działań były kolosalne, tak że możemy mówić o roli jednostki w historii. Ale przecież przyniosło to skutki także w jego własnym życiu.

Znamy legendę Jana Karskiego, ale jakim był człowiekiem?

Wszyscy, którzy go znali, w tym i ja również, podkreślają, że był to człowiek o ogromnej erudycji, inteligentny, o wielkiej wiedzy, dowcipny, a przy tym był człowiekiem bardzo smutnym. Jego przeżycia w sposób znaczący odbiły się na nim. Poznałam go, a było to po emisji filmu Claude’a Lanzmanna "Shoah", w którym on sam też występuje. Pokazana jest tam twarz mężczyzny dojrzałego, jego twarz, o oczach błękitnych jak niezapominajki, który nie chce wracać do tych przeżyć, a kiedy wraca - to płacze, publicznie, przed kamerą nie ukrywa łez. To była jego siła, że te uczucia w nim nie przeminęły, towarzyszyły mu do końca.

Dla młodzieży co jest w tym ważne? Te jego codzienne wybory. Karski, który był taki młody, obiecujący, wykształcony, miał powodzenie i plany, zostaje nagle wrzucony do tego piekła wojny. Przeszedł niezwykłą próbę. Miał ukształtowany, powiedziałabym, kręgosłup moralny. Pochodził z niezamożnej rodziny, wychowany przez matkę, która była wierzącą, katoliczką. Mieszkał w Łodzi w mieszanej dzielnicy polsko-żydowskiej. Dla niego taka różnorodność świata była czymś normalnym. Dom i matka dały mu podstawę, a wychowywał się w świecie różnorodnym, takie wychowanie wyposażyło go na te trudne czasy. Dlatego, wierzę, że w naszej Fundacji młodzi ludzie mogą zetknąć się z wyborami Karskiego i może to być dla nich przykładem godnym zapamiętania. Wśród naszych programów są takie, które uczulają młodzież na niebezpieczeństwo nieograniczonego niczym korzystania z wolności. Uczą odpowiedzialności, szacunku dla innych.

W swojej mowie po wręczeniu tytułu doktora Honoris Causa na Uniwersytecie Łódzkim wiele miejsca poświęcił współpracy pomiędzy dwoma sąsiadującymi państwami, a zwłaszcza krajami z pomieszaną tożsamością. Nawoływał, żeby Polacy jeździli na Ukrainę, a Ukraińcy przyjeżdżali do Polski, żeby ze sobą rozmawiać i poznawać siebie nawzajem. Wtedy nie będziemy rozdrapywać swoich ran, a chuchać na nie, bo przecież chodzi o to, żeby nasze dzieci i nasze wnuki żyły w bezpiecznym świecie.

Karski jest człowiekiem, który może nas połączyć, abyśmy w drugim człowieku też dojrzeli człowieka.

Naszą rozmowę zaczęliśmy od Stanów Zjednoczonych, gdzie stosunki polsko-żydowskie bywają dalekie od ideału, ale postać Jana Karskiego może być łącznikiem między nimi...

W Stanach Zjednoczonych bardzo się zmieniło, ponieważ w Polsce się zmieniło. Gdy Polska wreszcie odzyskała swą niepodległość, gdy otwarto archiwa, gdy rozpoczęto badania, sama Polska, przystępując do Unii Europejskiej, zadawała sobie pytanie o własną tożsamość, jacy jesteśmy, kim jesteśmy, co wnosimy do Unii. Okazało się, że nasza tożsamość jest wieloreligijna, wielonarodowa, wieloetniczna. Za nami jest ta wielokulturowość. To jest nasze bogactwo. Wchodząc z tym do Unii, wchodzimy z nową jakością. Sprawiło to, że zainteresowanie tą naszą mieszaną przeszłością bardzo wzrosło. Zaowocowało to różnymi programami. Jako przykład mogę podać Muzeum Żydów Polskich w Warszawie. Zaowocowało to innymi programami z pogranicza. Wtedy powstała też Fundacja Edukacyjna Jana Karskiego. Powstały również dwie nagrody Jana Karskiego: nagroda Amerykańskiego Komitetu Żydowskiego i nagroda dla Sprawiedliwych Narodów Świata. W szkołach żydowskich w USA młodzież wie więcej o Karskim, niż młodzież w szkołach polonijnych.

Początkowo Karski był lepiej znany przez środowiska żydowskie w Ameryce niż przez nasze. Dlaczego? Bo Żydzi hołdują sprawom pamięci znacznie bardziej niż my. Jeżeli ktoś okazał im zrozumienie, narażał dla nich życie, to taka osoba jest przez nich szanowana, prawie noszona na rękach. Pierwszy instytut na świecie, którzy powstał dla upamiętnienia tych, którzy ratowali Żydów od zagłady to był instytut Yad Vashem w Izraelu. W Ameryce są organizowane spotkania tych, którzy ratowali, i tych, kogo uratowano. Są to niezapomniane chwile. Te spotkania potwierdzają hasło: "Kto ratuje jedno życie - ratuje cały świat".

Czy uważa Pani, że Jan Karski po wypełnieniu swojej misji miał poczucie klęski?

Nie użyłabym tu słowa "klęska". Chyba miał poczucie daremności. On nigdy nie żałował swego wysiłku. W swoim określeniu, że jest to "drugi grzech pierworodny ludzkości" miał na myśli nie tylko sprawców, ale i tych, którzy mogli coś zrobić, aby uratować tę resztkę, a nie zrobili nic. Roosevelt powiedział: "Niech pan powie swojemu narodowi, że macie tu swego przyjaciela", a Anglicy- "...jak wygramy wojnę, to winni za wszystko odpowiedzą". Winni zostali ukarani, ale ich ofiar już nikt nie zwróci.

Jan Karski napisał dwie książki. Jedna, "Tajne państwo" - to był taki emocjonalny opis jego misji, kolejnych akcji, wizyty w getcie, niemieckich tortur. Druga, "Opus Magnum" - była to książka od Wersalu do Jałty, czyli wielkie mocarstwa i ich stosunek do Polski. Jest to praca naukowa, gdzie on na podstawie dokumentów, wieloletnich badań, jako profesor Uniwersytetu Georgtown pokazuje jak bez znaczenia są małe państwa. Gdy decydują czołgi, ilości żołnierzy, uzbrojenie, nie liczą się sojusze, intencje. On, który rozpoczynał wojnę jako człowiek praktyczny, ale jednocześnie jako wielki romantyk, pisząc tę książkę nie miał złudzeń co do wielkiej polityki. I wypowiedział tam takie zdanie: "Zostaliśmy wyposażeni w możliwość wyboru. Wybierzemy przyzwoitość lub inną drogę". W życiu zawsze mamy wybór i Karski tego uczy.

Zapytał pan, czy Karski czuł się człowiekiem przegranym? Miał poczucie klęski człowieczeństwa. Zobaczył to, co było najstraszniejsze, co może się przydarzyć człowiekowi. Nałkowska określiła to w taki sposób: "Ludzie ludziom zgotowali ten los". Po to mamy naszą Fundację i rozmawiamy, aby ludzie robili sobie nawzajem coś dobrego.

Przechodzimy powoli do tematu Fundacji. Jedna z Polek, która brała udział w szkoleniach, ze wstydem stwierdziła, że niewiele wiedziała o Janie Karskim.

Nie ma się czego wstydzić. Jak tutaj jest, to już się dowiedziała. Ciągle spotykam takich ludzi. Muszę się do czegoś przyznać. Kiedy w 1986 roku mieszkałam w Stanach na emigracji, poszłam na film Lanzmanna i zobaczyłam Karskiego - zdziwiłam się, bo myślałam, że on nie żyje. Wielu ludzi o nim nie słyszało. Jeżeli wierzymy w edukację, a ja w nią wierzę, to nie wstydzimy się zapytać o coś, czego nie wiemy. Wspaniale, że ta młoda osoba dziś tu była i dowiedziała się o Karskim. To, że wcześniej o nim nie wiedziała, nadaje sens istnieniu naszej Fundacji, a to, że się dowiedziała - jeszcze podkreśla ten sens. Ja też niewiele wiedziałam o Iwanie France, a tu, w Iwano-Frankowsku, czyli Stanisławowie, dowiedziałam się. Odbywa się tu wielki proces edukacyjny. Nasi trenerzy, uczestnicy i my z panem jesteśmy na wzajemnych warsztatach edukacyjnych. Jestem po raz pierwszy w Stanisławowie, nigdy nie byłam we Lwowie. Widzę, że od tej wizyty zaczynam więcej wiedzieć. Mam nadzieję, że z tą wiedzą przyjdzie lepsze zrozumienie. Jestem wdzięczna wszystkim organizatorom, którzy nam, Fundacji, umożliwili tu te warsztaty, a jutro konferencję na uniwersytecie.

Dziękuję też redakcji Kuriera Galicyjskiego, bo to wy jesteście naszym partnerem. Bardzo bym chciała zwiedzić te wszystkie miejscowości, gdzie jest nauka języka polskiego. I mam nadzieję, że państwo nam w tym pomogą.

Co do działalności Fundacji, to mamy kilka takich flagowych projektów. Przede wszystkim bardzo nam zależy, by utrzymać kontakt z uniwersytetem, gdzie Karski był przez 40 lat profesorem. Również zależy nam bardzo na kontakcie z Uniwersytetem Lwowskim, gdzie Karski był studentem. Co roku typujemy dwie osoby na stypendium na Uniwersytet Georgetown. Jest to stypendium dla ludzi, którzy już pracują, dla młodych urzędników i liderów w środowisku naukowym. Typujemy przede wszystkim urzędników, bo sam Karski był urzędnikiem. Zależy nam na tym, aby ci urzędnicy brali udział w międzynarodowym seminarium, na które przyjeżdżają urzędnicy z innych państw, by dzielić się swoimi doświadczeniami. Chcemy również, aby ta jezuicka uczelnia, Georgetown, miała wpływ na ich pracę w przyszłości. Mamy już absolwentów, którzy wspierają naszą działalność.

Drugą sferą naszej działalności jest przyznawanie nagrody "W duchu Karskiego". Dostała ją m.in. Samantha Power, ambasador USA przy ONZ i profesor na Harwardzie. Swoje badania poświęciła ludobójstwu. Nie skupia się wyłącznie na ludobójstwie podczas II wojny światowej, ale i na tego rodzaju wypadkach późniejszych: Bośnia, Rwanda. To jest straszne, że pomimo tak wielkiego doświadczenia, które przyniosła II wojna światowa, na świecie są obecnie takie miejsca, gdzie dochodzi do ludobójstwa. Napisała wspaniałą książkę na ten temat, gdzie opisuje dwóch profesorów Uniwersytetu Lwowskiego: prawnika Rafała Lemkina, który pierwszy podał definicję ludobójstwa, która później stała się podstawą konwencji o ludobójstwie przyjętej przez ONZ. Pisze też o Janie Karskim, również absolwencie Uniwersytetu Lwowskiego, który dał świadectwo ludobójstwu.

Nasze projekty nastawione są na młodych ludzi, np. Akademia Młodego Obywatela, skierowana do młodzieży gimnazjalnej i licealnej w małych miejscowościach. Dla wielu uczniów jest to pierwsza wizyta w Warszawie. Na tych warsztatach zapoznają się z prawami człowieka, antysemityzmem, rasizmem, nietolerancją. Na zakończenie młodzież odwiedza cztery świątynie: kościół katolicki, synagogę, cerkiew i kościół ewangelicki. Pokazujemy w ten sposób, że przez całe wieki taki był krajobraz Rzeczypospolitej i że musimy o tym pamiętać, bo to współistnienie jest niezwykle ważne. Ważne z punktu widzenia tolerancyjności, bo "inny" nie oznacza "gorszy", lecz może nas tą swoją innością ubogacić. "Inny" również nie oznacza "obcy", bo "inny" to ten, kto wie coś, czego my nie wiemy. Możemy się od niego tego dowiedzieć i nawzajem.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Wojciech Jankowski

Tekst ukazał się w nr 22 (290) 30 listopada - 18 grudnia 2017