Zmarła Irena Berger - niestrudzona kronikarka zespołu „Wilia”


Śp. Irena Berger-Woronko (druga od prawej), fot. archiwum zespołu „Wilia”
10 lutego w Warszawie, w wieku 86 lat, zmarła Irena Berger-Woronko - absolwentka słynnej wileńskiej „5”, nauczycielka historii, chórzystka zespołu „Wilia” i wiceprezes Rady Zespołu w pierwszych latach jego działalności. Pieczołowicie zbierane przez nią archiwa dotyczące „Wilii” są też bezcenną kroniką życia polskiej społeczności Wilna i Wileńszczyzny w latach 60-70tych ubiegłego stulecia.
 



„Zatrzymało się serce Ireny Berger (z domu Woronko) - wieloletniej i bardzo oddanej dla zespołu chórzystki, zastępcy prezesa rady zespołu w pierwszych latach działalności zespołu. Pani Irena zebrała, zachowała i zostawiła dla zespołu kilka albumów archiwalnych. Pomimo to, że mieszkała w Warszawie, zawsze sercem była z „Wilią”, brała aktywny udział we wszystkich najważniejszych wydarzeniach zespołu. Żegnamy Panią Irenę, dziękując Jej za lata spędzone w zespole, za trud, jaki włożyła w rozwój „Wilii”. „Składamy najgłębsze wyrazy współczucia rodzinie: małżonkowi, siostrze Annie, siostrzennicy Annie Morozowoj. Reniu, spoczywaj w pokoju!" - napisała na stronie zespołu kierowniczka i chórmistrzyni Polskiego Zespołu Arystycznego Pieśni i Tańca „Wilia” Renata Brasel.

Smutna wiadomość. Wielka patriotka. Uczyła mnie historii w szkole Jerozolimskiej. Szykowała też do konkursów deklamacji wierszy. Podczas lekcji historii Litwy przemycała nam historię Polski (…)” Janina Biesiekierska-Janowska; Była wspaniałą nauczycielką historii (…) Irena Suchocka; Wielka patriotka Ziemi Wileńskiej i Wilii. Pamięć nie umiera (…) Krystyna Korkuć – to zaledwie kilka płynących z serca wypowiedzi, tych osób, które miały szczęście znać śp. Irenę Berger.

W monografii poświęconej zespołowi "Wilia" Krystyna Adamowicz tak opowiadziała o niestrudzonej kronikarce:

„Do Wilna przybywa na każdy sygnał kolegów i na zew własnego serca. Jedzie z Warszawy najczęściej autokarem przez prawie 9 godzin. Nie narzeka na trudy podróży, nawet gdy zdrowie niezbyt dopisuje. Jedzie po to, by się spotkać z kolegami z Piątej Szkoły Średniej (dziś im. Joachima Lelewela) czy z zespołu „Wilia”. Jednych i drugich darzy serdecznością, zresztą częstokroć są to te same osoby. Absolwenci „Piątki” w „Wilii”, gdy tylko zespół powstawał, stanowili większość.

Mowa o Irenie Berger z domu Woronko, w rodzinie i przez przyjaciół nazywaną - Renią.

Jedzie Renia do Wilna też po to, by się spotkać z rodzoną siostrą Anną i jej córką - Anią. Wszystkie dziewczęta z rodu Woronków przeszły szkołę „Wilii”. Najmłodsza z nich - Ania Morozowa - poświęciła zespołowi ponad 20 lat. Taki to fenomen „wiliowy”: po latach 15 uczestnictwa jako młoda mama pożegnała się z zespołem, ale ostatnio znów powróciła. Ma piękny głos, podobnie jak jej mama i ciocia Renia.

Irena jest najstarsza w rodzinie. W Polskim Zespole Pieśni i Tańca była od pierwszego dnia jego powstania. Przyroda nagrodziła ją niesamowitą energią, fenomenalną pamięcią i chęcią upamiętnienia w swoich zbiorach archiwalnych, które dziś są bezcenne, wszystkiego, co z „Wilią” się łączy.

Jest historykiem z zawodu. Po ukończeniu „Piątki” wstąpiła na Uniwersytet Leningradzki im. Hercena, wróciła do Wilna z dyplomem historyka, poświęcając swe życie zawodowe nauczaniu historii w szkołach polskich, czy w Instytucie Pedagogicznym.

Z Petersburgiem (w okresie radzieckim - Leningradem) Woronków łączą więzi rodowe. Z miasta nad Newą pochodzi jej mama - Rozalia Burdynowska, ojciec zaś Kazimierz Woronko pochodzi z miasta nad Dzisną. W poszukiwaniu pracy i zawodu pan Kazimierz zawędrował do Petersburga, natomiast jego brat Leonard jako represjonowany w czasach sowieckich swój żywot zakończył na sławetnych Sołowkach.

Droga życiowa małżeństwa Rozalii i Kazimierza Woronków nie była usłana różami - głowa rodziny przeszedł swego czasu szlaki wojenne armii carskiej, niewolę niemiecką, przemierzył drogi Francji. W latach dwudziestych, mając już synka Antoniego, przybyli do polskiego wówczas Wilna. Tutaj się urodził syn Leonard, córeczki Irena i Anna. „Niestety, brat Leonard w roku 1949, zginął tragicznie  - znaleziony w Zakrecie wojenny granat eksplodował mu w ręku. Był uczniem II klasy gimnazjum „Piątego”.

Być może właśnie te przeżycia rodzinne ukształtowały charakter Ireny - człowieka aktywnego do wszystkiego, co dobre, ważne i polskie. To niełatwa sprawa - przejrzeć całe archiwum „wiliowe”, z taką miłością zebrane, tak pieczołowicie zachowane. Protokoły zebrań świadczą, że już od pierwszego posiedzenia grupy inicjatywnej do spraw zorganizowania pierwszego koncertu w auli uniwersytetu bierze udział Irena Woronko. Dalej - jest już członkiem rady, dłuższy czas jest zast. prezesa rady. Zlecają jej najtrudniejsze zadania i ze wszystkiego wywiązuje się wspaniale.

„Lubiłam te funkcje w zespole, bo jestem czynna i zdawałam sprawę, jak ważny w tamtych czasach był każdy gest w kierunku ugruntowania się po wojnie zespołu polskiego w Wilnie” - mówi Renia.

Co najbardziej zapamiętała z pobytu w „Wilii”? Pamięta faktycznie wszystko. Może ten właśnie wyjazd?

„W tamtych odległych latach dla nas, wiliowców, wielkie znaczenie miały dwa wyjazdy, które pozostały na długo w pamięci. Pierwszy w lipcu 1963 r. do Lwowa, drugi w lipcu 1966 r. do Polski na obchody Tysiąclecia Państwa Polskiego.

Do Lwowa pojechaliśmy na zaproszenie kierownictwa Polskiego Teatru. Rok wcześniej Teatr Lwowski gościł w Wilnie. Nawiązaliśmy więc trwałe kontakty i wymianę twórczą między „Wilią” a Teatrem Lwowskim. Tak, jak „Wilia” rozsławiła kulturę polską poprzez pieśń i taniec, tak teatr lwowski rozsławił literaturę polską, wystawiając na scenie sztuki wybitnych pisarzy: „Śluby panieńskie” Aleksandra Fredry, „Wesele” Stanisława Wyspiańskiego czy utwory Tadeusza Różewicza.

Jadąc do Lwowa zdawaliśmy sobie sprawę, że Polacy tam mieszkający, podobnie jak i w innych skupiskach mniejszości polskiej na byłych terenach ZSRR, stęsknieni są słowa polskiego, pieśni i tańców ojczystych. Ze sceny mogliśmy obserwować, jak gorąco odbierała widownia każdą wykonywaną piosenkę i każdy taniec. Gdy śpiewaliśmy „Góralu, czy ci nie żal”, ludzie płakali. Podczas naszego drugiego pobytu w 1965 r. nie mieliśmy tej znanej wszystkim piosenki w swoim programie, a jednak wykonaliśmy ją na prośbę widzów. (…)

Z uczuciem dwojakim po 16 latach uczestnictwa w polskim zespole wyjeżdżała z Wilna. Z jednej strony rodzina w Polsce, z drugiej strony kochane Wilno i kochana „Wilia”, z czym tak trudno się rozstać. Renia mimo wszystko nie rozstała się z tymi dwiema miłościami młodości. Będąc w Polsce, w Pruszkowie, pracując też w szkole jako nauczycielka j. rosyjskiego ani na chwilę nie przerwała kontaktu z kolegami z „Wilii” i z „Piątki”. Popularyzowała zespół przy każdej okazji, czy to wśród młodzieży, czy też wśród ludzi, którzy mieszkają w Polsce i niewiele wiedzą o sprawach życia Polaków na Litwie.

„Kiedy zamieszkałam w Polsce, Władek Korkuć zlecił mi skontaktowanie się z kompozytorem Marianem Domańskim - wspomina Irena. - Pan Marian bywał już w Wilnie z zespołem „Mazowsze” i wtedy zadeklarował pomoc dla „Wilii”. Skontaktowałam się z nim. Ten wspaniały specjalista od muzycznego folkloru polskiego zareagował ze zrozumieniem. Przybył do Wilna. Bardzo dużo przyczynił się fachową pomocą jako kompozytor, aranżer. „Walc wileński” pisali razem z Wojtkiem Piotrowiczem, muzykę do walca skomponował Domański. Marian Domański był wtedy — redaktorem działu muzyki ludowej Radia Polskiego w Warszawie. Mam wielką satysfakcję, że to właśnie w pewnym stopniu dzięki mnie zespół zyskał w osobie pana Mariana świetnego fachowca i konsultanta. Zostawił wiele nowych pozycji specjalnie opracowanych dla „Wilii”. Współpracował z zespołem przez długie lata. (…)

W okresie poprzedzającym złoty jubileusz „Wilii”, który przypadł na maj roku 2005, zespół w Wilnie szykował program na miarę tej znamiennej daty, natomiast jej założyciele, mieszkający w Polsce uczcili to w Macierzy: w Domu Polonii na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. Oczywiście, że wśród pomysłodawców i organizatorów spotkania była Irena Berger-Woronko. (…)

Wszyscy byli zgodni, że zespół się rodził z trudem, ale warto się było poświęcić, żeby dotrwał tyle lat i mógł święcić jubileusz półwiecza. „Przygotowując to spotkanie pomyślałyśmy, by na stole nie zabrakło wileńskich potraw. Była więc babka kartoflana i sałatka wileńska tzw. „winegret” ze śledzikiem. Spotkanie urozmaiciło oglądanie moich zbiorów archiwalnych. Zebrałam bogaty materiał od pierwszych lat powstania zespołu. Są to wspomnienia, zdjęcia, protokoły zebrań, afisze, zaproszenia itd. Niektórzy przynieśli ze sobą swoje unikalne zdjęcia, w ten sposób wspomnieniom nie było końca. Nie obeszło się oczywiście bez śpiewów, a niektóre koleżanki śpiewały tak samo ładnie, jak przed 50 laty” - wspomina Irena”. (…)”

Na podstawie: inf. wł., K. Adamowicz "Strumieni Rodzica - 60 lat z „Wilią”