„Ziuk”, mój Dziadek - wspomnienie o Józefie Gniecieckim


Józef Gnieciecki, fot. Archiwum P. Średzińskiego
Józef Gnieciecki, mój dziadek po kądzieli, do końca swojego życia wspominał Wilno. Wychował mnie w miłości do tego miasta. Chociaż nie był wilniukiem z urodzenia, przeżył nad Wilią, jak twierdził, najpiękniejszy okres swojego życia i to uczucie we mnie zaszczepił.
Gniecieccy pochodzą z okolic Zabłudowa, powiat białostocki, gdzie osiedlili się jeszcze w XVIII wieku. Wywodzą się z rodu Niecieckich. Na ziemi zabłudowskiej zajmowali się pszczelarstwem i hodowlą zwierząt.

Początek
Dziadek urodził się 7 kwietnia 1918 roku, we wsi Solniki. Matka, Anna z domu Zadykowicz, była drugą żoną Ignacego, mojego pradziadka, któremu urodziła pięciu synów. Dziadek miał również trzech braci przyrodnich, z pierwszego małżeństwa Ignacego. Najstarszy z nich Jan walczył w wojnie polsko-bolszewickiej i uczestniczył w zaślubinach Polski z morzem w 1921 roku.

Po śmierci ojca w 1922 roku, Józef musiał opuścić Solniki. Najstarszy brat, Jan, nie chciał dzielić się spadkiem z przyrodnim rodzeństwem, które musiało opuścić rodzinny dom wraz z matką. W ten sposób dziadek, jako półsierota pozbawiony domowego siedliska, trafił pod opiekę wuja, Józefa Zadykowicza, brata matki, Anny. Należał on do Zgromadzenia Braci Dolorystów, przed wojną działającego pod szyldem Towarzystwa Wychowawczo-Oświatowego „Przyszłość”. Synowie Matki Bożej Bolesnej prowadzili warsztaty nauki zawodu, szkoły i internaty, w Częstochowie, Łodzi, Radzyminie, Warszawie, Wilnie i Zawichoście, z myślą o potrzebującej młodzieży. Dziadek najpierw trafił do Częstochowy, gdzie wuj wysłał siostrzeńca do szkoły zawodowej wielobranżowej dokształcającej.

W Wilnie
Po zakończeniu nauki w Częstochowie, dziadek przyjechał do Wilna - wraz z wujem przebywał też w Łodzi i Warszawie. 15 października 1932 roku rozpoczął naukę rzemiosła szewskiego i kamaszniczego w Zakładzie Wychowawczo-Rzemieślniczym „Przyszłości”, zlokalizowanego przy ulicy Zarzecznej 5a - nauka trwała do 30 kwietnia 1938 roku. W zaświadczeniu wydanym w dniu 4 czerwca 1938 roku można przeczytać, że specjalizował się i wyzwalał się przez Izbę Rzemieślniczą w Wilnie na kamasznika. „Józef Gnieciecki cały czas pobytu w Zakładzie wykazał zachowanie bardzo dobre, a w naukach pilność i zainteresowanie. Oznaczył się sumiennością w obowiązkach i posłuszeństwem.” Oprócz zacytowanego zaświadczenia zachowała się jeszcze książka czeladnicza wraz ze świadectwem - czeladnika zawodu cholewkarskiego - wystawiona przez Izbę Rzemieślniczą w Wilnie w dniu 4 maja 1938 roku.

Dziadek rozpoczął też w Wilnie naukę w Szkole Handlowej Zawodowej Dokształcającej Stowarzyszenia Kupców i Przemysłowców i Chrześcijan. Uczył się w niej od 27 września 1935 roku do 23 kwietnia 1937. Wystąpił z klasy drugiej, w dziale handlowym, na własne życzenie. Jak mi opowiadał nie dawał sobie rady z nauką, dlatego postanowił porzucić szkołę.
Wilno było we wspomnieniach mojego dziadka miastem niezwykłym, gdzie osiągnął swoją pełnoletniość, bywał w kinie, chadzał do „Qui quo pro” (?), zlokalizowanego przy ulicy Ludwisarskiej. Było też Wilno związane ze służbą. Dziadek odbył ministranturę i wspominał arcybiskupa Romualda Jałbrzykowskiego. Wspominał zawsze obchody Bożego Ciała, kiedy posługiwał, właśnie w charakterze ministranta. Oprócz życia religijnego, był też czas na zajęcia związane z wypełnianiem obywatelskich obowiązków. Dziadek uczęszczał na zajęcia z przysposobienia wojskowego w 5. Pułku piechoty Legionów - wspominał szczególnie ćwiczenia zimowe, na nartach.
We wspomnieniach dziadka Wilno było miastem prawie, że idealnym. Z perspektywy lat coraz lepiej rozumiem ten stan uczuć wobec dzieciństwa i młodości, do których z upływem czasu, tak chętnie wracamy. W przypadku Józefa było to, o tyle zrozumiałe, że w okresie wojny przeżył piekło dwóch okupacji.

Wróćmy jednak do przedwojennego Wilna. Z opowieści, do których dziadek wracał była wizyta we wspomnianym „Qui quo pro”. Odbyła się ona bez zgody wuja Józefa. Kiedy dowiedział się, gdzie przebywa jego siostrzeniec miał wtargnąć do tego miejsca i z pasem w ręku wyprowadzić powierzonego jego opiece młodzieńca.

Dziadek wspominał też okres gry w orkiestrze. Grał na saksofonie barytonowym. Z czerwca 1938 roku pochodzi zdjęcie, na którym dziadek stoi w drugim rzędzie od prawej, a w kapeluszu, pierwszy z prawej stoi wuj, Józef Zadykowicz.
Z innych okruchów wspomnień, pozostała opowieść o sklepie obuwniczym na Zamkowej (?). O książkach i księgarni, za którą był odpowiedzialny wuj dziadka. Kilka z nich przetrwało do dziś w rodzinnych zbiorach. Wśród nich, starannie oprawione przedwojenne wydanie Pana Tadeusza, które ukazało się nakładem Gebethnera i Wolffa. Jednak tych śladów, pamiątek, jest niewiele.

Wśród kilku zdjęć, zachowały się fotografie dziadka, wykonane na potrzeby oficjalnych dokumentów. Oprócz wspomnianego obrazka z orkiestrą, jest też ujęcie z Góry Zamkowej. Inne zdjęcie ukazuje dziadka wraz z jego rodzonym bratem Adolfem, który odbywał służbę wojskową w jednostce artyleryjskiej w Grodnie.
Wilno było też miastem jarmarków kaziukowych, kina, w którym dziadek oglądał ówczesne filmy. Poza polskimi tytułami, wspominał zawsze „King Konga”, amerykańską superprodukcję, robiącą wtedy na widzach ogromne wrażenie.

Dzielnicą, która pojawiała się najczęściej było Zarzecze. Obok domu z numerem 5a, we wspomnieniach dziadka przetrwały Antokol, Łukiszki i oczywiście Ostra Brama. Często opowiadał też o Pohulance.

„Ziuk”
Dziadek zawsze powtarzał, że za marszałka Piłsudskiego było najlepiej. Podtrzymywał mit „Ziuka”, na tyle umiejętnie, że komendant legionów, zaintrygował i mnie, i zacząłem interesować się jego postacią.

Deklaracje dziadka zawsze budziły opór mojej babci. Dochodziło czasem, do zabawnych - z obecnej perspektywy - słownych utarczek. Dziadek upierał się przy Piłsudskim, babcia, która okres rządów marszałka pamiętała z perspektywy ubogiej chłopskiej rodziny, była odmiennego zdania.

Marszałek Piłsudski był również obecny na Rossie i w opowieściach o uroczystościach pogrzebowych. Dziadek wspominał wydarzenie związane ze złożeniem serca „Ziuka” w grobie matki.

Imię Józef miało zresztą dla dziadka ogromne znaczenie. Z jednej strony był wuj, który roztoczył nad nim opiekę i zastępował mu ojca. Z drugiej był Piłsudski. Wreszcie imię Józef przyjąłem i ja w sakramencie bierzmowania.

Przerwany epizod
Wileński epizod w życiu dziadka zakończyła definitywnie wojna. We wrześniu 1939 roku przebywał na Białostocczyźnie. Wielu członków jego rodziny zostało wywiezionych na wschód przez Sowietów. Najstarszy brat został zabrany jako pierwszy, już 23 grudnia 1939 roku. Jego dane znalazły się na tzw. białoruskiej liście katyńskiej. Nie krył się nigdy ze swoim patriotyzmem i przywiązaniem do polskości, a jednocześnie był aktywnym działaczem w środowisku kombatantów.

Do dziś nie udało się ustalić, gdzie dokładnie zginął. Drugi z braci, który trafił na Sybir, Bronisław, przeżył, bo wyszedł z armią generała Andersa. Udało mu się wydostać z rejonu Tomska, gdzie został wywieziony. Pozostali członkowie rodziny, którzy zostali przewiezieni do Kazachstanu.

Dziadek został siła wcielony do Armii Czerwonej w 1941 roku. Kilka miesięcy później Niemcy zaatakowały ZSRR. Dziadek, wraz ze Zbyszkiem Horodeckim, lwowiakiem z pochodzenia, zdezerterowali już na początku walk. Chcieli dostać się do Polski. Pod Pskowem znaleźli się jednak w niewoli, a że służyli w Armii Czerwonej, byli traktowani jak radzieccy żołnierze. Dziadek przeszedł przez obozy w Prusach Wschodnich, aby na sam koniec znaleźć się w obozie koncentracyjnym Stutthof. Stracił palec, zdrowie, ale nie poddał się. W styczniu 1945 roku wyszedł w tzw. marszu śmierci. Udało mu się uciec pod Sierakowicami, gdzie ukrywał się u miejscowej kaszubskiej rodziny do czasu wycofania Niemców. Potem wrócił na Białostocczyznę i zamieszkał w Białymstoku, tam, gdzie przyjechał po wojnie arcybiskup Jałbrzykowski.

Do Wilna już nigdy nie pojechał. Po 1989 roku nie było już takiej możliwości, bo pogarszał się jego stan zdrowia. Do miasta nad Wilią pojechałem ja, już w następnej dekadzie. Przywiozłem pierwsze zdjęcia, zrobione na Zarzeczu. Dziadek nie krył wzruszenia, chociaż już był po pierwszym udarze.

Zapamiętałem dziadka, jakim był. Zawsze uśmiechnięty, pogodzony z życiem, zadowolony z każdego dnia. Mógł narzekać, mieć powody do złości, ale nigdy tego nie okazywał. Nigdy też nie przeklinał. Nie chował urazy wobec najstarszego brata Jana, który przecież nakazał opuścić mu dom ojca. Co więcej próbował szukać informacji o jego losie, wyjaśnić okoliczności śmierci.

Wychowywał mnie i stał się wzorem postawy, którą chciałbym prezentować moim życiem. Dziś każda moja wizyta w Wilnie jest takim powrotem do tych okruchów wspomnień z wileńskich opowieści dziadka - najlepszego okresu w jego życiu.

Pozbierałem rozrzucone
Wspomnienia dziadka zacząłem zapisywać stosunkowo późno. Są to ledwie szczątki wspomnień. Z pamiątek materialnych wojna nie oszczędziła prawie niczego. Oprócz wspomnianych książek, dostałem od dziadka dwa niezwykłe przedmioty. Pierwszym jest jego niewielka książeczka do nabożeństwa, wydana w 1927 roku, w skórzanej oprawie. Przeszła z nim najtrudniejsze chwile. Nie oddał nawet w czasie służby w Armii Czerwonej. Przekazał mi na kilka lat przed śmiercią.
Drugim przedmiotem jest przedwojenna mapa Wilna. W Białymstoku dziadek miał kolegę, wilniuka, byłego żołnierza Armii Krajowej. Niestety imienia i nazwiska nie zapisałem. Od niego dziadek dostał ową mapę, która służyła zaprzyjaźnionemu akowcowi w okresie wojny. Mapa do dziś zajmuje szczególne miejsce w moim domu.

Gdybym nie interesował się przeszłością rodziny, prawdopodobnie nie wiedziałbym nawet tego, o czym napisałem. Jednocześnie chciałbym poznać więcej szczegółów z wileńskiego okresu życia mojego dziadka. Stąd moja gorąca prośba do czytelników tego tekstu o pomoc. Jeżeli wiecie, kto jest na zdjęciach towarzyszących temu tekstowi, jeżeli macie fotografie, dokumenty, wspomnienia dotyczące Zarzecznej 5a, a może są wśród was, tacy, którzy kojarzą postać Józefa Gniecieckiego i jego wuja Józefa Zadykowicza, bardzo proszę o kontakt. Mój e-mail ziuk@bibula24.pl