Żegnaj, Prezydencie Gdańska. Żegnaj, Wilniuku!


Paweł Adamowicz
Wilno, podobnie jak wiele miast w Polsce, przez jedną dobę modliło się o cud i wierzyło w cud. Ale cud się nie zdarzył. Straciliśmy, także my – Polacy na Litwie - przyjaciela i oddanego wilniuka. Prezydent Gdańska Paweł Adamowicz wielokrotnie powtarzał, że jest stuprocentowym gdańszczaninem, ale głęboko w duszy, po części, również – wilnianinem.



Jego rodzice urodzili się na Wileńszczyźnie, tu przez całe życie mieszkali jego dziadkowie, którzy przez wichry historii zostali zmuszeni do opuszczenia rodzinnych miejsc, więc w przekazie rodzinnym Wilno było silnym i nośnym symbolem. Pierwsza podróż zagraniczna nastoletniego Pawła musiała odbyć się do Wilna, pierwsza samodzielnie zakupiona książka – „Wileński matecznik” o działalności AK na Wileńszczyźnie. O tym z ust Pawła Adamowicza słyszałam parokrotnie.

Po raz pierwszy w 1993 roku, kiedy jako studentka trzeciego roku filologii polskiej na Uniwersytecie Gdańskim dostałam imienne zaproszenie od prorektora uczelni – właśnie Pawła Adamowicza – oraz wiadomość, że na jego wniosek uzyskałam stypendium naukowe prezydenta Sopotu. Ówczesne stypendium w wysokości półtora tysiąca złotych zapamiętałam na zawsze, jak i oscarowy film „Indochiny”, bo oczywiście w geście niewyobrażalnej rozrzutności natychmiast wybrałam się do kina. W tamtych czasach półtora tysiąca złotych odpowiadało dwóm miesięcznym pensjom moich rodziców w Wilnie. Od niepamiętnych czasów kochałam Gdańsk, ale wtedy – na chwilę – mocniej pokochałam Sopot, przy okazji jego prezydenta i oczywiście Pawła Adamowicza. Paweł Adamowicz, Jerzy Kozubski (prorektor Uniwersytetu Gdańskiego) reprezentowali szersze środowisko „wilniuków”, które doskonale „czuło” Kresy i rozumiało potrzeby kresowiaków.

Wtedy, w rektoracie odbyliśmy z Pawłem Adamowiczem długą rozmowę, podczas której opowiadał o swoich rodzicach wilniukach, u których, jak stwierdził  przez utratę Wilna – „serca zostały naddarte i chyba do końca życia nie da się już ich zszyć”. Na spotkaniu u prezydenta Sopotu powiedział rzecz wówczas bardzo dziwną: „Zobaczysz, jeszcze i Wilnem będzie Polak zarządzał”. Naonczas dziwaczne słowa, przypomniały mi się, kiedy wicemerem Wilna został faktycznie Polak, Artur Ludkowski. Z funkcji wicemera, nie mera, ale jednak Polak zarządzał Wilnem!

Tej swojej wypowiedzi Paweł Adamowicz nie pamiętał, kiedy spotkaliśmy się w 2008 roku podczas oficjalnej wizyty prezydenta Gdańska w Wilnie. Ale i tym razem potrafił zaskoczyć. Bezkompromisowym stanowiskiem wobec włodarzy miasta, że niesłusznie Wilno zaciera ślady polskości, że to nie służy ani Polakom, ani Litwinom. Że brak akceptacji ze strony Litwinów dla polskiej historii Wilna nie przyniesie niczego dobrego ani miastu, ani jego mieszkańcom. Że on, jako prezydent Gdańska, ma w tej materii doświadczenie i dlatego pozwala sobie taki zarzut wyrazić. Dziś może nie budzi to aż takiego zdziwienia, ale dziesięć lat temu, w dobie wieloletniej hiperpoprawności politycznej i ważeniu każdego słowa, „by nie urazić braci Litwinów”, podobne zachowanie mogło wywołać co najmniej zdziwienie. I wywołało. Pamiętam długą żywą dysputę podczas kolacji, na której wystąpiłam w roli tłumacza, bo przecież po jednej stronie stołu byli Polacy, po drugiej – Litwini. Ale jak się okazało, na koniec mogłam spokojnie sobie pić kawę, bo wszyscy doskonale się dogadywali. Po polsku, oczywiście.

Paweł Adamowicz przyjechał do Wilna niecały rok później, razem ze swoim ojcem Ryszardem Adamowiczem, w sierpniu 2009 roku na I Światowy Zjazd Wilniuków. Długi wywiad z jego tatą i samym Pawłem, w tle Matka Boska Ostrobramska. Długi spacer i rozmowa, co można i warto dla Wilna zrobić? Później spotkałam co najmniej jeszcze kilka osób w Wilnie, które potwierdziły, że Paweł Adamowicz zawsze zaczynał rozmowę od pytania: „Co możemy i musimy dla Wilna zrobić?” Pamiętam jego zapał i usilne wysiłki, by jedną z polskich szkół Wilna włączyć w sieć polsko-angielskiego nauczania na wzór pewnej gdańskiej szkoły. Doskonale rozumiał, jak ważna dla zachowania polskości na Litwie jest atrakcyjna i konkurencyjna polska szkoła. Ten pomysł nie wypalił, ale wcale nie z winy Adamowicza… Udały się jednak inne. Na przykład, Dni Wilna w Gdańsku i Gdańska w Wilnie. Pierwsza edycja Dni Wilna odbyła się w Gdańsku w 1998 roku. Od razu, w pierwszym roku objęcia przez Pawła Adamowicza urzędu prezydenta miasta. Z Wilnem szło oporniej, ale w końcu skutecznie. Od 2014 odbywają się w Wilnie Dni Gdańska i dziś Trójmiasto należy do czołówki polskich miejsc najchętniej odwiedzanych przez Litwinów.

W poniedziałek rano napisałam w smsie: „Panie Prezydencie, Wilno modli się i trzyma kciuki, przed nami II Światowy Zjazd Wilniuków, a Pan ma być gościem honorowym”. Jeszcze nie wiedziałam, że nie będzie. Nie będzie jego, nie będzie kartek świątecznych od niego. Zabraknie ciepłych słów i gestów. Bezgranicznie smutne. Jest tylko nadzieja, że przynajmniej zostaną Dni Wilna w Gdańsku i Gdańska w Wilnie – taki bardzo mały, ale wymowny gest pamięci wobec prezydenta Pawła Adamowicza.

Po nabożeństwie w kościele Ducha Świętego w intencji śp. Pawła Adamowicza usłyszałam wypowiedź: „Już Gdańsk nigdy nie będzie nasz”... Bo nie będzie…

Stanęło serce, które biło dla Gdańska, ale w głębi nosiło też Wilno.

Cześć Jego Pamięci.


Tekst został przygotowany na podstawie felietonu dla programu „Kresowy salonik Radia Gdańsk”.