Żeby widz miał poczucie współuczestnictwa


Kadr z filmu „Fuck for Forest“, fot. fuckforforestmovie.com
"KINAS" 2013 r. Nr 2 (322)
Podczas tegorocznego festiwalu „Kino pavasaris“ w Wilnie został pokazany film dokumentalny „Fuck for Forest“ (Polska, Niemcy, 2012). Jest to pierwszy pełnometrażowy film polskiego reżysera Michała Marczaka (ur. 1984). Kontrowersyjny dokument zdobył nagrodę za Najlepszy Dokument podczas ostatniego Warszawskiego Festiwalu Filmowego. W Wilnie film także został przyjęty pozytywnie, choć niejednoznacznie.
Czy przystępując do realizacji filmu „Fuck for Forest” miał Pan gotowy scenariusz lub przynajmniej jego szkic?

Nie. Cały proces powstawania filmu dokumentalnego jest przygodą i bardzo to lubię. Oczywiście przygotowuję się do filmu, czytając, gromadząc informacje o ludziach, których mam zamiar filmować. Dzięki temu mogę w pewnym zakresie przygotować się na to, co się może wydarzyć. Ale lubię być też rzucany na głęboką wodę, lubię odkrywać i przeżywać z moimi bohaterami coś nowego. Najlepiej, jak to czego doświadczają podczas realizacji filmu, ich w jakiś sposób zmienia, czegoś ich uczy - wtedy jest szansa na dobry film, bo rejestruje się jak gdyby proces przemiany w człowieku. Ja też jestem częścią tego procesu, on na mnie też oddziałuje. Wówczas powstaje energia, która, mam nadzieję, przechodzi do filmu i w ten sposób widz może również w tej przygodzie uczestniczyć. O to też chodziło mi w filmie „Fuck for Forest”, żeby widz miał poczucie współuczestnictwa, żeby w pewien sposób dołączył do grupy „Fuck for Forest” i przeżył z nią cały rok.

Dowiedział się Pan o istnieniu grupy ludzi tworzących coś na kształt komuny, którzy oferują w Internecie płatne treści pornograficzne i zdobyte w ten sposób pieniądze przeznaczają na ochronę środowiska. Usłyszał Pan o „Fuck for Forest” i uznał, że z tego będzie dobry film?

Na początku nigdy nie wiadomo, jak będzie. Dokument zawsze wiąże się z ryzykiem, zawsze może się zdarzyć coś, co spowoduje, że film nie powstanie: bohaterowie mogą się rozmyślić, rzeczywistość może okazać się inna, niż się wydawała. Może się też okazać, że tego o czym myśleliśmy, nie da się uchwycić w filmie. Ryzyko jest zawsze. Jest też taki moment, w którym czuję, że mam już wystarczająco dużo materiału, żeby zmontować coś w miarę dobrego. Na początku czuję więc potworny stres. Gdy jednak dochodzę do tego momentu, że mam film, to odzyskuję względny spokój. Mam odtąd świadomość, że wszystko, co nakręcę poza tym, może tylko zebrany materiał wzmocnić i ulepszyć. W tym filmie niestety nie miałem tego poczucia przełomu do samego końca. Wiedziałem, że dopóki grupa nie pojedzie do Amazonii i nie skonfrontuje tam z rzeczywistością swoich wyobrażeń o świecie, dopóty nie będę miał filmu. Więc ten akurat film był bardzo stresującym projektem.

Czy od początku wiedział Pan o planowanej wyprawie do Amazonii?

Owszem, oni w pewnym momencie zadeklarowali, że mają dość mieszkania w Europie i chcą wyjechać na pewien czas do Amazonii. Ten plan, a także pojawienie się nowego bohatera, Danniego, którego oczami widzimy całą historię, to były dwa fakty, które spowodowały, że powiedziałem sobie: OK, robię ten film. Jeśli mam go robić, to właśnie teraz.

Czy przedstawiciele „Fuck for Forest” łatwo zaakceptowali Pańską obecność i pozwolili na rejestrację ich życia?

To jest prawie zawsze długi proces. W tym przypadku było tak, że spotykałem się z nimi od czasu do czasu przez okres ośmiu miesięcy. Dawaliśmy sobie nawzajem czas i szansę, żeby się poznać. Wciąż nie byłem przekonany, że będę robił ten film. Oni nie mówili „tak”, a ja nie nalegałem. Pomimo tego, że jesteśmy kompletnie różni, nasze spotkania i wspólnie spędzony czas sprawiły, że się zaprzyjaźniliśmy. Sądzę, że bez przyjaźni i zrozumienia nigdy byśmy tego filmu razem nie zrobili. Kiedy więc postanowiłem, że kręcimy, to już znałem ich świat, ich znajomych, miejsca, gdzie bywają. Po tych ośmiu miesiącach zapoznawczych o wiele łatwiej było osiągnąć intymność, na jakiej mi zależało.

Nigdy nie było tak, że mówili: Nie, tego prosimy nie filmować?

Kilka razy tak mówili. Jeśli czułem, że mają rację, że przekraczam pewne bariery, to bezdyskusyjnie z tego rezygnowałem. A jeśli czułem, że to jest scena, którą mogę obronić albo pokazać w innym kontekście, to starałem się ich do niej przekonać. Były momenty, kiedy bohater zbytnio się otwierał, wtedy już w trakcie filmowania czułem, że trzeba to przeczekać, że ostatecznie to wytnę. Bywało i tak, że sytuacja, która w trakcie filmowania wydawała się zła i do wycięcia, bo ci ludzie akurat przeżywali coś trudnego i za bardzo się uzewnętrzniali, oglądana po pewnym czasie nabierała znaczenia uniwersalnego, pokazywała jakby inne oblicze tych ludzi. Zresztą każdy z nas ma górki i dołki w życiu, momenty słabości i momenty, kiedy czujemy się, że jesteśmy w pełni sobą. Myślę, że sztuka polega na tym, żeby znaleźć równowagę tych elementów i potem tak ułożyć je w filmie, żeby pokazać całą dynamikę ludzkiego życia, które przecież bywa różne.

Czy zdarzało się Panu niektóre sytuacje inscenizować?

Nie, w tym filmie nic nie inscenizowałem, ponieważ to byli ludzie, którzy nie umieli udawać. Oni naprawdę żyją chwilą, są bardzo spontaniczni i oryginalni, więc jakakolwiek inscenizacja lub chociażby powtórzenie czegoś jest prawie niemożliwe. Była to też dla mnie świetna lekcja, bo musiałem bardzo uważnie wszystko obserwować, żeby złapać to, co może być ważne dla filmu. Jeżeli tego nie złapałem od razu, to było to stracone.

Bohaterowie filmu sami inscenizowali różne sytuacje, na przykład nagabując na berlińskiej ulicy przechodniów i proponując im udział w sesjach zdjęciowych, czy w swoich zabawach.

Nie nazwałbym tego inscenizowaniem. Jest to po prostu ich sposób życia, które polega na tym, że administrują stronę internetową, a w weekendy chodzą po parkach i ulicach rozdając ulotki, informując ludzi o swojej działalności i zapraszając ich do zrobienia nagich zdjęć lub do wspólnego seksu. Zdjęcia robione są od razu, na miejscu na przykład w parku, w krzakach. Jeśli ktoś ma ochotę może się nawet tam pokochać z członkami grupy, ale można też pójść do ich mieszkania i uczestniczyć w orgii. To jest ich praca. Mnie zaskoczyło to, że mniej więcej jedna na dziesięć nagabywanych osób decydowała przynajmniej się rozebrać, a jedna na piętnaście, dwadzieścia osób wzięła udział w czymś bardziej seksualnym, niż naga sesja zdjęciowa. Przy tym były to osoby w różnym wieku, w związkach, samotni, studenci, turyści itd. Wynika z tego dla mnie, że pewien procent ludzi takie zabawy kręcą i że oni poszukują sobie podobnych; widocznie bez tego elementu wojerystycznego i ekshibicjonistycznego nie osiągają pełnej satysfakcji seksualnej - potrzebują takich doznań.

Przekroczenia pewnych granic?

Dla nich widocznie to nie jest przekroczeniem granic, ponieważ dla ich seksualności jest to normalne. Zresztą seksuolodzy nie nazywają tego dewiacjami, to są preferencje seksualne. Ci ludzie po prostu lubią się kochać w pewien sposób, na przykład grupowo lub z zabawkami. Lubią to robić jakoś bardziej pikantnie i to jest dla nich naturalne, że chcą się nawzajem odnaleźć na tym świecie i robić to, co lubią. Można powiedzieć, że grupa „Fuck for Forest” po prostu zbija na tym świetny interes, bo ci ludzie i tak by to robili.

Członkowie „Fuck for Forest” różnią się od siebie, a jednocześnie coś ich łączy. Jakie cechy szczególne, przywiodły ich do tej grupy?

Zastanawiałem się nad tym. Tak naprawdę każdy z nich znalazł się tam z innego powodu i czegoś innego tam szuka. Jednych przywiodła idea ekologii, innych własna seksualność, są tacy, którzy w ten sposób wyrażają swój bunt, dążenia do wolności, do życia wbrew normom społecznym. Niektórzy poszukują miłości, inni mają problem z miłością i zamieniają ją na seksualność itd. Nie chcę tego oceniać. Mam nadzieję, że w filmie jest wystarczająco dużo różnych sytuacji i sugestii, żeby widz sam, na podstawie własnych doświadczeń, zbudował swój obraz tych ludzi i zastanowił się nad tym, dlaczego to robią.

Czego Pan osobiście się nauczył lub, być może, co odkrył w sobie, obcując z „Fuck for Forest”?

Zawsze starałem się nie oceniać ludzi kierując się stereotypami, choć zdaję sobie sprawę, że jesteśmy niejako genetycznie do tego predysponowani i ciągle to robimy. Starałem się jednak temu nie ulegać. Ta grupa wymagała pod tym względem szczególnie wymagająca, ponieważ już sam ich dziwny wygląd powoduje, że człowiek myślący stereotypowo omija ich szerokim łukiem, odbierając sobie tym samym możliwość dowiedzenia się, że tak naprawdę są to bardzo mili i inteligentni ludzie, z którymi można fantastycznie porozmawiać. Ten projekt był więc dla mnie lekcją otwartości. Przebywałem wśród bardzo dziwnych osób, które w berlińskich piwnicach zajmują się hardcorowo-fetyszowską pornografią. Po tym doświadczeniu na pewno stałem się bardziej otwarty. Podobała mi się ich frywolność, poczucie humoru i umiejętność nawiązywania kontaktów z nieznajomymi ludźmi. Nie boją się podchodzić do obcych im osób, zagadywać. Potrafili dogadać się ze wszystkimi, wywijali się z każdej sytuacji i łagodzili każdy konflikt. W tym ostatnim przodowały szczególnie dziewczyny. Wydaje mi się, że ludzie z naszej części Europy są bardziej skryci, pozamykani w swoich grupach, mniej się uśmiechają i raczej nie zaczepiają się na ulicach. Grupa „Fuck for Forest” jest tego przeciwieństwem. Dzięki nim zobaczyłem, że jednak miło jest rozmawiać z przypadkowo spotykanymi osobami i że te osoby czasami robią bardzo dziwne rzeczy, jeśli się je im zaproponuje.

Czy „Fuck for Forest” była przygotowana na to, że tubylcy z Amazonii mogą ich nie zrozumieć i nie przyjąć ich pomocy?

Nie wiem, czy byli na to przygotowani. Pewne jest jednak to, że nikt ich nie lubi, tzn. wszystkie istniejące w Berlinie grupy subkulturowe - punkowcy, lewacy, anarchiści, antyfaszyści itd. - nie lubią „Fuck for Forest”. Wynika to, jak mi się wydaje, z tego, że tamte grupy mają pewne sprecyzowane ideologie. Ideologia „Fuck for Forest” jest natomiast bardzo płynna - walka o lasy, wolność seksualną, w ogóle o wolność – i w oczach innych grup jest po prostu niepoważna i denerwująca. Członkowie „Fuck for Forest” przyzwyczaili się do tego, że są nierozumiani, wyśmiewani, szykanowani, że inni na nich plują, rzucają butelkami itd. Mają przez to jakby grubszą skórę. Poza tym porażka w Amazonii nie była ich pierwszą porażką. Oni zdają sobie sprawę, że realizacja ich zamiarów nie jest łatwa, że jest to skomplikowany proces. Mimo to dalej robią swoje i wydaje mi się, że gdzieś tam mają rację. Wcześniej czy później trafią na dobrych ludzi, którzy ich zrozumieją i będą mogli z nimi współpracować. Ich wcześniejsze projekty pokazują, że spotykają w końcu takie osoby i wydają np. sto tysięcy euro. W gruncie rzeczy ich idea jest mądra. Przecież potworna ilość pieniędzy przeznaczonych na ochronę środowiska jest marnowana przez duże organizacje, gdyż część zabierają pośrednicy, część zjada administracja i pod koniec do malutkich miejscowości trafia tylko ułamek wydanego budżetu. Idea „Fuck for Forest”, by pieniądze dać bezpośrednio ludziom i potem administrować projekt, wydaje mi się dobrym pomysłem.

Mówił Pan o negatywnym stosunku do „Fuck for Forest” przedstawicieli różnych subkultur. Jak wyglądają relacje tej grupy z innymi organizacjami ekologicznymi?

Nie są lubiani. Było kilka sytuacji, kiedy wydawało się, że dogadali z jakąś organizacją, że przekażą jej pieniądze, ale tamta w ostatniej chwili wycofywała się ze współpracy. Decyzję tę argumentowano tym, że gdyby przyjęto pieniądze od „Fuck for Forest”, inne grupy ekologiczne, które dają tej organizacji pieniądze rokrocznie, na znak protestu zrezygnowałyby ze współpracy. Tak już jest, że wiele osób ma problem z pornografią, myśląc, że jest to zawsze coś pejoratywnego. Nie chcą przyjąć do wiadomości, że jakaś mała część pornografii nie ma nic wspólnego z wyzyskiwaniem ludzi, przemocą itd. Ta mała część produkcji pornograficznej robiona jest przez ludzi, którzy czerpią z tego radość, robią to z przyjemnością, gdyż robią to, co lubią. Dlaczego więc mieliby tego nie sprzedawać, jeśli lubią się kochać przed kamerą i pokazywać to innym?

Czy według Pana tego rodzaju organizacja ma jakąś przyszłość?

Ciekaw jestem, co zrobią z pół miliona euro, które mają na koncie. Mam nadzieję, że wszystko wydadzą. Jak długo przetrwają, tego nie wiem. Chciałbym, żeby istnieli jak najdłużej, bo nikogo nie krzywdzą i dodają społeczeństwu kolorytu. Pod koniec dnia zbierają więcej pieniędzy, niż wiele osób uznających się za ekologów i chcą za te pieniądze cokolwiek w tym świecie zmienić na lepsze. Więc why not?

Swój poprzedni film zrealizował Pan w Rosji, ten głównie w Berlinie i Amazonii. Nie znajduje Pan ciekawych tematów w Polsce?

Szukam tematów także w Polsce. Wszystkie kraje traktuję na równi. Zależy mi na tematach, które coś nowego opowiadają o świecie i dają możliwość mówienia o sprawach uniwersalnych. Poza tym, kiedy na realizację filmu przeznacza się rok, czy dwa lata życia, to chce się, żeby także otoczka wybranego tematu była ciekawa. Przy „Fuck for Forest” poznałem świat, o którego istnieniu przedtem nie wiedziałem. Przy okazji usłyszałem różne inspirujące historie, które być może wykorzystam w filmie fabularnym. Podobnie było w przypadku filmu „Koniec Rosji”, kiedy poznawałem Syberię i świat rosyjskich żołnierzy. Jeżeli w Polsce trafi mi się ciekawy temat, to z wielką chęcią zrobię taki film, bo bardzo lubię tutaj pracować.

Film „Koniec Rosji” brał udział w projekcie „Polska Światłoczuła”. Jego idea polegała na tym, żeby pokazywać dobre kino i dyskutować o nim w miejscach, do których ono na ogół nie dociera. Zamierza Pan w ramach tego projektu pokazać także „Fuck for Forest”?

To zależy od Arthura Reinharta i Doroty Kędzierzawskiej - pomysłodawców i kierowników projektu. Nie wiem, czy to jest dobry film dla „Polski Światłoczułej”, ale bardzo bym chciał go tam pokazać. Kocham ten projekt i bardzo go wspieram, bo takie jeżdżenie z filmami i spotkania z widzami to jest fantastyczna idea. Zresztą ja po części zacząłem robić filmy dzięki takim właśnie spotkaniom. Byłem jako widz na jakimś dziwnym festiwalu, na który przyjechał Paweł Łoziński. Pokazał tam swój film, po czym pięknie o nim opowiadał. Słuchając opowieści Pawła, o tym jak nagrywał kamerą cyfrową swój dokument ( miałem wtedy siedemnaście lat, kamery cyfrowe dopiero się pojawiły), nagle zdałem sobie sprawę, że ja też mógłbym zrobić piękny film. Więc takie spotkania bywają inspirujące.

O ile wiem, w Pańskich planach są dwa filmy: dokumentalny i fabularny. Dokument związany jest z kosmosem?

W latach 60. były dwie grupy ludzi, które obiecywały ludzkości pewną nową jakość, nowe perspektywy istnienia, inny, niż ludzkość miała dotychczas, sposób życia - byli to hipisi i kosmonauci. Wiemy co pozostało z hipisów…

Pozostała m.in. grupa „Fuck for Forest”, która w estetyce i sposobie bycia do nich właśnie nawiązuje.

Tak. Teraz chciałbym się przyjrzeć tematyce kosmicznej. Oczywiście, to temat bardzo szeroki, nie wiem jeszcze, jak go ujmę. Nie mam bohaterów, jedynie jakieś idee, które być może znajdą odbicie w filmie. Jeszcze sporo pracy badawczej przede mną.

Czy film fabularny jest od dawna Pańskim marzeniem?

Zawsze myślałem, że jeśli mogę opowiedzieć historię dokumentalnie, to powinienem ją tak ją opowiedzieć, a do fabuły przejść dopiero wtedy, kiedy nie będzie możliwości opowiedzenia tego w inny sposób. Wiele historii da się przedstawić prościej, prawdziwiej i bardziej poruszająco właśnie w dokumencie. Poza tym niemałe znaczenie mają też koszty. Jeżeli fabuła kosztuje trzy miliony, to po co mam szukać i potem nadużywać takich środków, jeżeli nie muszę. Za dokumentem przemawia też to, że przy jego realizacji ma się więcej wolności. Ale mam dwie, trzy historie, których nie potrafię opowiedzieć dokumentalnie, więc piszę scenariusz filmu fabularnego.

O czym będzie pierwszy Pański film fabularny?

Jest to skomplikowana, trochę dziwna historia. Niewiele na jej temat mogę teraz powiedzieć. Bohater jest trzydziestolatkiem, który ma pewne przemyślenia o tym, co to znaczy mieć tyle lat. W pewnym sensie jest zlepkiem mnie i moich przyjaciół, a historia dotyczy różnych rzeczy, które przeżyliśmy w życiu. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.