Zawsze wierni Ojczyźnie
Krystyna Adamowicz, 11 października 2011, 14:35
Maria i Jerzy Myszko przed domkiem na ulicy Mejszagolskiej w Wilnie, fot. tygodnik.lt
"Tygodnik Wileńszczyzny", 6-12.10.2011, nr 577
Andrzej Myszko miał zaledwie 10 lat, gdy rodzina wyjeżdżała do Polski. Był jednym z sześciorga dzieci w rodzinie Jerzego i Marii z Konstantynowiczów. Ale do dziś nie może zapomnieć swego wileńskiego domu przy ul. Mejszagolskiej nr 15. Dzielni rodzice robili wszystko, aby ich dzieciom było w tym domu przytulnie i swojsko. Aż przyszła wojna.
„Po wykonaniu tego rozkazu w dniu 3 września zameldowałem się u dowódcy DOW ppułk. Pobiatyńskiego. Otrzymałem od niego rozporządzenie oczekiwania na rozkaz wymarszu i nawiązania z nim łączności telefonicznej i codziennego meldowania o gotowości poczt polowych do wymarszu. Stacjonowałem w koszarach 1 pułku piechoty legionów przy ul. Kalwaryjskiej. Rozkaz meldowania wykonywałem codziennie i stale z DOW otrzymywałem krótki rozkaz „Czekać na rozkaz wymarszu”.
Sytuacja taka trwała do dnia 17 września. Zostałem poinformowany przez kierowniczkę Centrali Telefonicznej o braku połączenia z Nową Wilejką.
Wysłałem więc teletechnika ob. Sawriuka w celu usunięcia awarii. Wysłany prędko powrócił z meldunkiem, że w odległości kilku kilometrów od Wilna stoją czołgi radzieckie. Żołnierze sowieccy wezwali go do poddania się, a następnie ostrzeliwali. Ledwie chłopak zdążył na motocyklu uciec...”.
Wymowny dokument
Andrzej Myszko, dziś mieszkaniec Olsztyna, dzieje rodziny ma spisane nie tylko na podstawie wspomnień rodzinnych, ale też pieczołowicie przechowuje stare zdjęcia. Ten bardzo wymowny i skrupulatnie wykonany dokument zawdzięcza swej siostrze Wiesławie Kędzierskiej, która po repatriacji zamieszkała w Warszawie. Była wiceprzewodniczącą Stowarzyszenia „Rodzina Ponarska” oraz człowiekiem przez całe życie oddanym sprawom Ziemi Wileńskiej. Na cmentarzu warszawskim znalazła swój wieczny odpoczynek.
Niespodzianki od Boga
Wiesława była najstarszym dzieckiem w licznej rodzinie Jerzego i Marii Myszko.
Gdy już postanowiono, że w nowych warunkach przesiedleńców szóstka dzieci jest wystarczająca i należy postawić „kropkę”, stało się tak, jak się stało – w Olsztynie w 1946 roku przyszła na świat Marylka.
A pewnego razu matka, udając się po mleko dla dzieci, znalazła na słomiance pod progiem swego olsztyńskiego domu zawiniątko. W beciku leżała śliczna dziewczynka. Rodzina więc uważała to dziecko za wielką niespodziankę zesłaną od Boga. Była pupilką starszego rodzeństwa, które dziewczynkę pokochało niczym rodzoną. Opiekowano się dzieckiem po bożemu, jednak znalazło się bezdzietne porządne małżeństwo, które to dziecko zaadoptowało.
Schron w ogrodzie
Do dziś dnia Andrzej Myszko nie może darować, że ich rodzina zarówno po mieczu jak i po kądzieli ziemiańska, „od pokoleń zamieszkała na Ziemi Wileńskiej została wysiedlona w roku 1945 na mocy haniebnych układów wielkich mocarstw: Stanów Zjednoczonych Ameryki, Wielkiej Brytanii i Związku Sowieckiego, które to państwa dokonały nowego podziału terytorialnego Europy po II wojnie światowej”. Ten bolesny motyw naszej historii często się powtarza w rozmowach z panem Andrzejem i wspomnieniach o domu wileńskim przy ul. Mejszagolskiej 15, co to nieopodal Kalwaryjskiej była. Tutaj rodzice Jerzy i Maria przeżyli niebogate, ale jakże szczęśliwe lata młodości. Tutaj przychodziły na świat, niemal rok po roku, dzieci. W imię dzieci, zakupiona przez ojca działka na wileńskich Śnipiszkach była największym bogactwem. Ciągle dobudowywany dom, z początku maleńki, drewniany, tuż przed wojną stał się dużym domem o powierzchni ponad 200 m2. A w ogrodzie był schron, w którym rodzina szczęśliwie przeżyła naloty bombowe. Dom przetrwał do lat siedemdziesiątych. Po kolejnym przyjeździe do swego rodzinnego miasta, Andrzej go już nie znalazł.
Przemytnicy z musu
Młoda para przyjechała do Wilna tuż po ślubie, który się odbył w Grodnie, w kościele oo. Bernardynów. Z nadniemeńskiego miasta pochodziła panna młoda, a Jerzy uczył się w Wileńskim Gimnazjum im. J. Słowackiego, potem studiował na Uniwersytecie Stefana Batorego. Pani Maria po ukończeniu studiów pracowała jako nauczycielka w szkole podstawowej w Grodnie.
– Nie powiem, że mieszkaliśmy w bogactwie. Dzieci wiele, a ojciec jeden pracował. Tak więc na naszym stole były dania tanie, ale wileńskie – bliny kartoflane, zacierka, marchwianka, pyzy i od święta kołduny. Było ciężko. Mama i dziadkowie musieli dorabiać przemytem. Zielona granica z Litwą nie była zbyt szczelna, tak więc przenoszono do Litwy jakieś brakujące tam towary, a z Litwy przywożono słoninę, wędliny, nabiał. Pamiętam, jak rozpaczano w rodzinie, gdy dziadkowi w Oszmianie skradziono walizkę z wędlinami litewskimi – wspominał pan Andrzej.
Trudny powrót do domu
Perypetie żołnierskie ojca w pierwszych dniach wojny spisane przez niego samego – to pamiątka rodzinna. Był to człowiek jak widać prawy, hołdujący zasadzie – Bóg, Honor, Ojczyzna.
Po tym, jak teletechnik wrócił z tak smutną wiadomością, pan Jerzy sam zdecydował się wyruszyć na motocyklu w drogę, by zobaczyć, co się dzieje. Zastał jednak w pomieszczeniu DOWu w Nowej Wilejce pustkę, drzwi i okna otwarte, z szaf powysypywały się papiery, które fruwały po biurkach i podłodze. Nie było nikogo i tylko wiatr hulał po pokojach.
Jerzy został bez dowództwa. Uważał za niezbędne dogonić swoją jednostkę, która udała się, jak mu się wydawało, do Polski. Nie dotarł. Szosy zatłoczone od uciekinierów, bomby wybuchają zdaje się tuż obok, samoloty ze swastyką ostrzeliwują niewinnych ludzi. Jerzy też został ranny. Był świadomy, że do Warszawy nie dotrze. Wraca więc do Wilna, do swego domu, gdzie czekają na niego żona oraz dzieci. Przybył po 4 miesiącach tułaczki. W Wilnie trafił do rąk szaulisów litewskich. Nie było to miłe spotkanie z nową władzą, ale po pewnym czasie zwolniono go. Trzeba było jeszcze przeżyć zmieniające się okupacje, znajomość pracy łącznościowca i finansisty przydały się, by rodzinę można było nakarmić – był kierownikiem wydziału finansowego w Ministerstwie Pracy i Spraw Socjalnych Litwy. A jednocześnie żołnierzem AK, biorącym czynny udział w operacjach partyzanckich pod dowództwem ppor. Witolda Giedgowta.
Na ziemi odzyskanej
Koniec wojny i okupacja sowiecka. Jeszcze rok pracy w charakterze księgowego w wydziale ubezpieczeń socjalnych, a jednocześnie postanowienie: musimy wyjeżdżać. Lipiec 1945 roku był swoistym sprawdzianem rodziny na wytrzymałość i odporność. Szóstka dzieci, rodzice, „pieczurka” w bydlęcym wagonie – oto obraz rozstania z ukochanym miastem.
W Polsce rodzina Myszków osiedliła się na ziemiach odzyskanych – w Olsztynie. Jako człowiek honoru i uczuć patriotycznych Jerzy od razu włączył się w wir odradzającej się polskości na Warmii i Mazurach. W tym też widział swoją misję Polaka, przybyłego z Wilna. W latach 1945-50 był kierownikiem finansowym Spółdzielni Budownictwa Wiejskiego i założycielem Yacht Clubu Polskiego w Olsztynie. Tam spotkał wielu wilnian, jak doktora Janowicza, matkę i syna Starkiewiczów. Pomagali sobie nawzajem.
Solidarnościowiec
Jednak życie w powojennej PRL miało swój scenariusz – nieoczekiwanie i bezpodstawnie w roku 1950 został aresztowany i bez wyroku przesiedział w więzieniu 10 miesięcy. Był dosłownie porwany z pracy przez agentów Urzędu Bezpieczeństwa. Przez pół roku nie było wiadomo, co z nim się stało. Co musiała przeżyć żona, która została sama z siedmiorgiem dzieci nietrudno się domyślić. Dopiero w roku 1956 Jerzy został zrehabilitowany, ale już nigdy nie odzyskał zdrowia, na skutek doznanych tortur w czasie śledztwa.
Dla Andrzeja Myszki aktywność życiowa ojca jest wzorem. Zdobył zawód zootechnika. Założył rodzinę, w której urodziło się troje dzieci. Ale życie przygotowało również dla syna swój scenariusz. Gdy rozpoczął się w Polsce ruch solidarnościowy, nie mógł siedzieć z założonymi rękoma. Był to okres, kiedy w wieku 42 lat stał się rencistą, a jako ziemianin z dziada pradziada, chciał gospodarować na swoim. W tym też czasie w Polsce szerzył się ruch solidarnościowy. Andrzej Myszko stał się liderem w zakładaniu kół Solidarności w wielu miejscowościach Warmii i Mazur.
Jednak nie obyło się bez kolejnych trudności – w okresie stanu wojennego był internowany. Wtedy też zapoznał się z innym wilnianinem Stefanem Śnieżko.
Przebrnął z honorem przez wiele perypetii. Od roku 2000 zaangażował się w działalność Koła Emerytów i Rencistów NSZZ RI „S”, potem w działalność w Ogólnopolskim Komitecie Obrony Ziemi Polskiej „Placówka” w Poznaniu. Wszędzie pracował z ogromnym oddaniem.
Instytut Pamięci Narodowej przyznał mu status osoby pokrzywdzonej, w roku zaś 2007 za zasługi na rzecz przemian demokratycznych w Polsce został nagrodzony Srebrnym Krzyżem Zasługi.
Syn Ziemi Wileńskiej na Warmii i Mazurach znalazł swoje powołanie w pracy społecznej. Podobnie jak jego ojciec nie mógł być na uboczu, gdy działy się ważne dla Ojczyzny sprawy…
Komentarze
#1 Żeligowski do lamusa jak pan
Żeligowski do lamusa jak pan muwi odchodzi historiografija i pszychodzi historia. Polskeii historiografii w Europie meiisca ja myszle zhe niema.
#2 Takie Dar-Karty w całej
Takie Dar-Karty w całej Europie powoli odchodzą do lamusa. Na Litvie też będą musiały odejść . No chyba, że cała Litva odejdzie do lamusa i stanie się skansenem Europy.
#3 Drkarto - kultury nie masz za
Drkarto - kultury nie masz za grosz - jesteś nacjonalistą - ten czlowiek mowi ,ze zmuszono go do opuszcenia ojcowizny - tacy jak ty - tępi nacjonalisci litewscy chcą zagłuszyc prawdę - ale tacy jak wasć - ludzie o pogladach nacjonalistycznych nie macie pzryszłosci
#4 My przynajmniej ją mamy. Wy
My przynajmniej ją mamy. Wy albo nie macie, albo macie kradzioną.
#5 "Ministerstwie Pracy i Spraw
"Ministerstwie Pracy i Spraw Socjalnych Litwy. A jednocześnie żołnierzem AK," i znowu twozhyczie iliuzija zhe pszy egzitowaniu RL byla AK. Ale kulture maczie.