(Z) wilniukiem być


Anna i Zenon Ilcewiczowie, fot. wilnoteka.lt
„Sercem cały czas jesteśmy tutaj w Wilnie” – mówią Anna i Zenon Ilcewiczowie. Urodzony w Otwocku potomek wilniuków od lat przyjeżdża z żoną do Wilna, gdzie odwiedzają ulubione miejsca i spotykają się z rodziną. W tym roku do litewskiej stolicy zawitali dwukrotnie: na swój tradycyjny, coroczny zjazd rodzinny oraz na II Światowy Zjazd Wilniuków. Swoją rodzinną historią podzielili się z Wilnoteką.


Korzenie rodziny Ilcewiczów na Wileńszczyźnie sięgają kilku stuleci. „Genealogię mamy udokumentowaną od XVI wieku” – mówi Zenon Ilcewicz. Ponieważ zarówno on, jak i jego żona Anna działają w Związku Szlachty Polskiej, są zapoznani z archiwami. „Drzewo genealogiczne było uzupełniane, ponieważ były w nim pewne luki i byliśmy zmuszeni do tego, żeby spędzić czas w archiwach. W Polsce, jeśli chodzi o archiwa wileńskie, to w latach 90. niewiele można było znaleźć. Teraz troszkę się to zmieniło dzięki cyfryzacji” – mówi Anna. Jak dodaje, oboje służą pomocą także innym członkom Związku, spośród których wielu również ma wileńskie korzenie.

Rodzice Zenona pochodzą z okolic Podborza. Syn wilniuków opowiada, że matka i ojciec byli sąsiadami, a ich rodziny dobrze się znały. Relacje między nimi zacieśniły się jednak dopiero po wywózce na Syberię. Po powrocie do Wilna w 1955 roku rodzice wzięli ślub i zaledwie po kilku miesiącach musieli wyjechać do Polski. Jak mówi Zenon, znaleźli się w ostatniej grupie, która mogła skorzystać z tzw. repatriacji.

„Można powiedzieć, że Wilno zawsze było głównym tematem rozmów. Rodzina za strony mamy była dosyć liczna, ze strony taty trochę mniej, ale zawsze w kontaktach, w rozmowach czy przy okazji świąt były poruszane tematy Wilna, rodziny, która tutaj została” – opowiada Zenon. Wspomina swoje przyjazdy do Polski z czasów, kiedy był dzieckiem: „Wyjechać z Polski do Wilna można było tylko na zaproszenie, które przysługiwało raz do roku. Poza wyjątkowymi sytuacjami, takimi jak pogrzeb czy jakieś inne ważne powody. Jeżeli była okazja i byłem dopisany do tego zaproszenia, to z mamą mogłem przyjeżdżać. Pamiętam dobrze te czasy, kiedy przejeżdżaliśmy przez granicę. To były bardzo ciężkie kontrole, często osobiste, czy czegoś nie przewozimy...”.

Anna Ilcewicz nie miała rodzinnych więzi z Wilnem, dopóki nie poznała Zenona. Razem z obrączką otrzymała od niego miłość do tego miasta: „Można powiedzieć, ża całym sercem jestem wilnianką. Rodzina męża przyjęła mnie bardzo serdecznie, zaprzyjaźniłam się z wieloma osobami. To jest grupa ludzi niepowtarzalnych – to jest ogromna serdeczność, ogromna otwartość, życzliwość, bardzo wysoka kultura osobista, ogromny patriotyzm” – podkreśla Anna. Dodaje, że mąż właściwie nigdy nie musiał jej specjalnie namawiać na przyjazdy do Wilna, wręcz przciwnie: niekiedy to ona bardziej nalegała na odwiedziny na Litwie.  

Po wejściu do Unii Europejskiej granica celna między Polską a Litwą została zniesiona, dzięki czemu podróżowanie pomiędzy tymi dwoma krajami stało się dużo łatwiejsze. „W 2003 roku urodził się nasz syn i w 2004 roku po wejściu do Unii zorganizowaliśmy spotkanie rodzinne w Podborzu i przez pierwszych kilka lat jeździliśmy do Podborza” – wspomina Anna. „Po mszy świętej w kościele parafialnym rodzina się zbierała, najczęściej na łonie natury organizowaliśmy sobie jakiś piknik połączony ze śpiewaniem piosenek. Było bardzo przyjemnie, ale po paru latach musieliśmy to trochę zmodyfikować, bo w rodzinie było coraz więcej starszych osób, więc wróciliśmy do Wilna” – opowiada.

Początkowe spontaniczne spotkania wkrótce przerodziły się w tradycję. „W Wilnie też zawsze głównym punktem programu tych spotkań jest msza święta w którymś z kościołów – albo w św. Ducha, albo jak w tym roku u franciszkanów – i później idziemy na taki wspólny, uroczysty posiłek. W tym roku było nas ok. 50 osób. Bardzo nas cieszy, że nowe pokolenie (w to) wchodzi. Przyjeżdżają rodziny już z takimi malutkimi dziećmi i jakby od początku zaczyna się ta droga, którą my ze swoimi małymi dziećmi przeszliśmy, więc bardzo się z tego cieszymy, bo są nawiązane relacje między młodzieżą, młodzież przyjeżdża do Polski uczyć się, więc jest cały czas stały kontakt i wierzymy w to i mamy nadzieję, że jednak będzie kontynuowana ta tradycja rodzinna”.

W rodzinnych zjazdach Ilcewiczów biorą udział także inne wileńskie rody: Sawiccy, Raguccy, Maksymowicze, Gawerscy, Nosewicze, Siemaszkowie, Salwińscy, Szejbakowie, Szutowicze, Korzeniowscy. Większość rodziny mieszka na Litwie, ale część jest też w Polsce i na Białorusi. Niektórzy wyjechali do Stanów Zjednoczonych, ale i stamtąd udaje im się docierać na rodzinne spotkania.

Jak mówią Ilcewiczowie, oprócz spotkań z rodziną bliskie jest im również samo Wilno. Szczególnie ważnymi miejscami na wileńskiej starówce są dla nich Ostra Brama i pobliski kościół św. Teresy. Z jednej strony przemawia do nich symbolika obrazu Matki Boskiej Ostrobramskiej, z drugiej zaś – rodzinne wspomnienia. „Ten kościół (św. Teresy – przyp. red.) to dla nas szczególne miejsce, ponieważ 25 grudnia 1955 roku moi rodzice wzięli tutaj ślub” – opowiada Zenon. Anna dodaje, że 4 lata temu ona i Zenon w Kaplicy Ostrobramskiej odnowili przysięgę małżeńską. „To też było bardzo wzruszające wydarzenie dla nas i myślę, że niezapomniane do końca życia” – mówi z uśmiechem.

Takich rodzin jak Anna i Zenon Ilcewiczowie jest na całym świecie znacznie więcej. Choć z różnych względów one same lub ich przodkowie opuścili Wilno, sentyment do niego pozostał. Bo są takie miasta, do których po prostu się wraca.



Zdjęcia i montaż: Mateusz Mozyro