Wszędzie dobrze, ale u babci najlepiej


fot. Ewa M. Kaczmarek
Kto był podczas weekendu na wsi u babci i dziadka? Mnie się to udało. Wizyta w Turgielach była szansą na zaczerpnięcie świeżego powietrza i sposobem na doładowanie akumulatorów przed nadchodzącym tygodniem. Odwiedziłam dzisiaj panią Aleksandrę Buryńską, swoistą twarz akcji "Paczka dla Rodaka i Bohatera na Kresach". Bo od tej pani wszystko się zaczęło. Po wizycie jestem pełna - nie tylko dosłownie, ale również pełna podziwu. Zdumiewa mnie, że 85-letnia kobieta jest w stanie samodzielnie ogarnąć gospodarstwo domowe. Jak te babcie to robią?
Weekend spędzony na wsi jest super! Niestety nie każdy ma prywatny domek lub rodzinę pod Wilnem. Ale dla chcącego nic trudnego. Babcie są na tyle otwarte, że z chęcią przyjmują w swoje progi wszystkich gości.

Pisząc niedawno artykuł o przygotowaniach do akcji "Paczka dla Rodaka i Bohatera na Kresach", pomyślałam, że pomoc starszym osobom z podwileńskich wsi nie musi być tylko doraźna. Spontanicznie postanowiłam spędzić dzisiejszą niedzielę z panią Aleksandrą Buryńską, która stała się już niemal ikoną akcji paczkowej dla Polaków na Kresach. Wizyta u pani Aleksandry była bardzo udana. Niedziela upłynęła mi w towarzystwie miłej starszej pani o otwartym sercu.

Turgiele oddalone są zaledwie o 33 kilometry od Wilna, ale niestety nie są ze stolicą dobrze skomunikowane. Autobusów jest niewiele, ale za to mało kosztują. Do Turgiel dojechać można za symboliczne 95 eurocentów.

Moja wizyta w Turgielach nie mogła się odbyć bez zaliczenia polskiej mszy. Miłe przeżycie. Msza jak msza, niczym specjalnym się nie wyróżniała. Jedyną różnicą, jaką zauważyłam, jest to, że ksiądz czytał Ewangelię i głosił kazanie z wysokiej zawieszonej na ścianie ambony. Pierwszy raz w życiu widziałam, że ktoś korzysta z tej ambony, na którą wchodzi się po schodkach. Widziałam takie ambony wcześniej, ale nigdy w użyciu.

Ksiądz, głosząc kazanie, nawiązał do historii zatopienia Titanica. Przestrzegał parafian przed zakłamaniem i obłudą. Podczas ogłoszeń kapłan szczególnie zachęcał wiernych, aby przyszli 9 listopada na zakończenie oktawy Wszystkich Świętych. Tego dnia parafianie w Turgielach będą się modlić za budowniczych kościoła (a świątynia jest rzeczywiście imponująca) i swoich dobrodziejów.

Po zakończeniu mszy wypatrywałam pani Aleksandry pod kościołem. Eucharystia o 9.00 to jedyna msza niedzielna w Turgielach, więc byłam pewna, że spotkam tu tę panią. Niestety, jak się później okazało, pani Aleksandra nie czuła się dziś najlepiej, więc nie dotarła do kościoła. A szkoda, bo wróciłybyśmy razem do jej domu, a tak, musiałam spacerować sama.

Mój samotny spacer nie trwał jednak długo. Szybko zauważył mnie przejeżdżający drogą "tubylec" Władek. Zaproponował podwózkę i pomoc w znalezieniu domku pani Aleksandry - muszę powiedzieć, że dla przybysza z zewnątrz, brak anonimowości na podwileńskich wsiach bywa zbawienny - od razu ludzie Cię zauważają, chętnie pomagają, opowiadają ciekawe historie...

W kilka minut dotarliśmy z Władkiem do domu pani Aleksandry. Niestety, nikt nie otworzył. Wtedy Władek zawiózł mnie prosto do jej córki, gdzie spędziłam godzinę. Już wtedy zostałam mile przyjęta.

Po jakimś czasie podjechaliśmy pod domek bohaterki akcji "Paczka dla Rodaka i Bohatera na Kresach", tym razem pani Aleksandra otworzyła - kochana babcia, ona już chyba w ogóle się nie starzeje, pozostaje w niezmiennie dobrej kondycji.

Kresowy domek pani Aleksandry, który znacie pewnie dobrze ze zdjęć i wideorelacji, jest bardzo ciekawym miejscem. Dużo w nim śladów historii rodzinnej, a może i nawet zabytków - pani Aleksandra ma piec kaflowy, piec rosyjski i stare szafy, w których trzyma swoje skarby. Nie mają one pewnie wielkiej wartości materialnej, ale za to ogromną wartość sentymentalną. Prawie każdy centymetr kwadratowy na ścianie domu Pani Aleksandry zajmują zdjęcia rodziny i święte obrazki. Naczelne miejsce w domku mają też pamiątki z poprzednich akcji paczkowych - obraz Maryi, kalendarz od Fundacji Polskich Wartości i życzenia bożonarodzeniowe od Agaty Kornhauser-Dudy. "To z Polski" - cieszy się pani Aleksandra, pokazując mi pamiątki. Podchodzi do szafy i wyciąga wycinek z polskiej gazety z 2015 roku. Pokazuje swoje zdjęcie i artykuł o "Paczce dla Rodaka i Bohatera na Kresach". Przekazuję pani Aleksandrze pozdrowienia od chłopaków ze Szczecina. Pani Aleksandra przyjmuje je z uśmiechem i też każe pozdrowić. Uprzedzam babcię, że kolejne paczki przyjadą do niej już w grudniu - "Oj, to muszę się rychtować" - mówi pani Aleksandra.

Patrzę na zegar. Czas u staruszki jeszcze letni. Cofam czasomierz o godzinę. Pani Aleksandra zauważa, że zbliża się 14.00. Automatycznie podchodzi do telewizora, nastawia odbiornik na TVP Polonia i uprzedza, że będzie nadawana msza z Polski. I tak jest. Ale Eucharystia stanowi tylko tło do naszych rozmów.

Siedzimy przy suto zastawionym stole. Bo stół dla pani Aleksandry jest chyba sednem naszego spotkania. Aż mnie wprawia w zakłopotanie. Kiedy po ziemniakach, owocach, serze, ogóreczkach, likierze, mięsach, śledziu, domowych wekach i pierożkach z kapustą pani Aleksandra proponuje słodycze i kawę, odnoszę wrażenie, że asertywność, której próbowali mnie teoretycznie nauczyć na studiach, nie ma w ogóle zastosowania. W warunkach podwileńskich asertywność nie działa. Słowo "nie" traci tutaj swoje pierwotne znaczenie. Współczuję trochę alkoholikom i osobom na diecie. Właściwie można nie odmawiać, bo jak by się nie starać, to i tak - czym chata bogata, to na pewno na stół postawią. I jeszcze do tego zapakują na drogę, żeby czasami człowiek nie zgłodniał przed dotarciem do domu. Ale nie chciałam skupiać się na jedzeniu. Mogło się bez niego obejść. Rozumiem, że dla pani Aleksandry częstowanie jest sposobem wyrażenia radości z powodu obecności gości.

Mnie najbardziej ucieszył czas, który podarowała mi pani Aleksandra. Nie trzeba było się z nigdzie śpieszyć (a przepraszam, tylko jeść i pić trzeba było szybko, żeby zapewnić komfortowe warunki do rozmowy), dało się spokojnie porozmawiać, poopowiadać, pooglądać zdjęcia. Spotkanie to było przyśpieszonym kursem historii rodzinnej. Pani Aleksandra pokazała zdjęcia ze swojej młodości, podzieliła się radością z dzieci i wnuków, co jakiś czas przerywała opowieści, żeby na chwilę włączyć się w nadawaną w telewizji polską mszę, bo zna na pamięć niektóre modlitwy. Ja w rewanżu pokazałam wideo z zeszłorocznej akcji "Paczka dla Rodaka i Bohatera na Kresach". Cieszyła się ogromnie, nawet głośno komentowała to, co działo się na ekranie.

O 15.00 u pani Aleksandry zebrały się kobiety "mieniać tajemniczki", czyli jak zrozumiałam, były to panie modlące się na różańcu. Spotkanie było krótkie i odbyło się w sąsiednim pokoju. Jako że do domu pani Aleksandry prowadzą dwie pary drzwi, każda wchodząca kobieta musiała pilnować, żeby wyjść z domu tym samym wejściem, którym weszła, inaczej mogłoby "przydarzyć się coś durnego".

Kiedy zaproponowałam pani Aleksandrze wspólne śpiewanie, zaintonowała hymn Polski. Trochę zapomniała tekstu, ale jak na 85-latkę i tak ma imponującą pamięć. Razem dałyśmy radę zaśpiewać "Mazurka Dąbrowskiego"!

Pani Aleksandra wspominała w dzisiejszych rozmowach niedawne ulewy. Ponoć w ostatnich tygodniach miała zalaną piwnicę. Musiała wylewać wodę wiadrami i trochę bolał ją kręgosłup. Dobrze zatem, że deszcze mamy już za sobą i że dzisiaj wyszło słońce. Oby było go jeszcze więcej, nie tylko w prognozie pogody, ale również na twarzy babci Aleksandry. Chociaż nie wiążą mnie z nią więzy krwi, to czuję się u niej jak u siebie w domu, bo wszędzie dobrze, ale u babci najlepiej!