Włodzimierz Gulewicz – fotograf z zamiłowania i pasji


Na zdjęciu: Włodzimierz Gulewicz, fot. zw.lt/kurierwilenski.lt
Dla Włodzimierza Gulewicza 2020 rok był jubileuszowy. Znany wileński fotograf, długoletni pracownik agencji prasowej ELTA, obchodził 80-lecie.







Pan Włodzimierz pochodzi ze znanej i szanowanej rodziny wileńskiej. Dzieciństwo i lata młodości spędził w Kolonii Wileńskiej, w przepięknie położonej drewnianej willi noszącej nazwę Krzywy Pagórek. Zbudowana została przez jego dziadka Dymitra Gulewicza w 1912 r. Kilka pokoleń tego rodu tu mieszkało.

 – Dziadek był księgowym w Wileńskim Stowarzyszeniu Kolejarzy. Spółka ta w 1908 r. nabyła ziemię pod budowę nowoczesnego, jak na owe czasy, miasteczka dla pracowników kolei. Pierwsze domy zbudowano już w 1911 r. Tak powstała Wileńska Kolonia Kolejowa, która składa się z dwóch podstawowych części – Górnej Kolonii i Dolnej Kolonii. Zbudowano też tu kościół i szkołę. Połączenie z Wilnem było bardzo wygodne, pociąg dojeżdżał do znajdującej się tu stacji kolejowej. Niektórzy pracownicy kolei mieli tu domy letniskowe i przyjeżdżali na okres wakacji, wielu osiadło na stałe – opowiada „Kurierowi Wileńskiemu” pan Włodzimierz.

Przed wojną i po wojnie

Tak się złożyło, że mieszkańcami Krzywego Pagórka, pięknego i zawsze gościnnego domu, byli ludzie bogatej i nieprzeciętnej indywidualności. W nim przyszedł na świat syn Dymitra Gulewicza, Arseniusz, znany wileński inżynier, a przed wojną m.in. budowniczy kolejki linowej na Kasprowy Wierch w polskich Tatrach. Do tego domu w czasie wojny przybyła jego młodziutka żona, Zofia z Wernickich, warszawianka, tancerka baletu Teatru Wielkiego. Tu przyszły na świat ich dzieci: Włodzimierz i Ludmiła.

– Kolejkę linową na Kasprowy Wierch budowali trzej inżynierowie, którzy zwyciężyli w konkursie. Jednym z nich był mój tata, Arseniusz Gulewicz. Projekt budowy był podzielony na trzy części, tata odpowiadał za najwyższy odcinek. W późniejszych latach na tym odcinku mieściła się restauracja. Podczas budowy pomagali mu zakopiańscy górale, wśród nich był Stanisław Marusarz, legendarny polski skoczek narciarski, czterokrotny olimpijczyk, kawaler Krzyża Srebrnego Orderu Wojennego Virtuti Militari – wspomina pan Włodzimierz.

Pierwsze zdjęcia Włodzimierz Gulewicz wykonywał niemieckim aparatem fotograficznym Rolleicord. Był to prezent żony jego wujka Sergiusza. – Wujowstwo mieszkało w Wilnie u zbiegu ulic Ludwisarskiej (dzisiejszej Liejyklos) i Tatarskiej. Podczas wojny, w okresie okupacji niemieckiej, w podwórku ich kamienicy mieściło się laboratorium fotograficzne. W 1944 r. Niemcy, uciekając w pośpiechu z miasta, nie zdążyli zabrać swojego sprzętu. Trwała jeszcze wojna, nikogo nie interesowały porzucone aparaty i chemikalia. Wujek przeniósł porzucony sprzęt w bezpieczne miejsce, żeby nikt go nie zniszczył. Po wojnie, gdy miałem mniej więcej osiem lat, ciotka Walentyna sprezentowała mi jeden z niemieckich aparatów – opowiada.

 
Na zdjęciu: dom na Krzywym Pagórku w Kolonii Wileńskiej, fot. Włodzimierz Gulewicz

Wspaniała kariera fotografa

Z aparatem fotograficznym Włodzimierz Gulewicz nigdy się już nie rozstał. Ale jego droga do sukcesu zawodowego nie była prosta. Jako 14-letni chłopiec poszedł do pracy w fabryce.

– Po ukończeniu siedmiu klas w szkole w Kolonii Wileńskiej poszedłem pracować. Sytuacja materialna w rodzinie wówczas nie była najlepsza. Pracowałem jako ślusarz, a następnie frezer w fabryce tytoniowej. Po godzinach pracy uczyłem się w szkole wieczorowej. Później studiowałem polonistykę w Instytucie Pedagogicznym. W międzyczasie zostałem powołany do wojska. Służbę odbywałem w Archangielsku. Pamiętam, jak przy mrozie minus 45 stopni trudziłem się przy budowie lotniska. Zaliczyłem także studia zaoczne na Uniwersytecie Wileńskim. Studiowałem dziennikarstwo, pracując już jako fotoreporter w wydawanym przez związki zawodowe miesięczniku „Darbas ir poilsis”. W 1973 r. rozpocząłem pracę w zawodzie fotodziennikarza w agencji informacyjnej ELTA – kontynuuje pan Włodzimierz.

Praca w agencji informacyjnej była niezwykle fascynującym okresem w jego karierze zawodowej. Wykonał tysiące zdjęć o przeróżnej tematyce, był świadkiem decydujących wydarzeń politycznych, społecznych i kulturalnych. Na swoich zdjęciach zatrzymywał historię. Jest autorem cyklu fotografii poświęconego tragicznym wydarzeniom styczniowym 1991 r., jak też wydarzeniom z 11 marca 1990 r., kiedy Litwa ogłosiła niepodległość. Bohaterami jego zdjęć byli m.in. papież Jan Paweł II i Czesław Miłosz. W agencji ELTA pracował 23 lata.

Podczas kadencji Algirdasa Brazauskasa (1993–1998) Włodzimierz Gulewicz pracował jako fotograf w służbie prasowej prezydenta Litwy. Później zaproponowano mu stanowisko fotografa przy rządzie RL.


Na zdjęciu: Ludmiła i Włodzimierz Gulewiczowie oprowadzają po domu w Kolonii Wileńskiej, fot. Archiwum

Dom na Krzywym Pagórku wciąż żyje

Dziś pan Włodzimierz bierze aktywny udział w życiu społecznym i kulturalnym Wilna. I podobnie jak 70 lat temu czuje wielką pasję do fotografowania.

Z żoną Gerutą mieszka w samym centrum miasta. Mówi, że w zasięgu ręki ma muzea, teatry, kina. Jest częstym gościem na wernisażach, koncertach, spotkaniach towarzyskich. Zawsze można go spotkać z aparatem w rękach. Swoje zdjęcia zamieszcza w mediach społecznościowych, publikuje w prasie, na portalach informacyjnych. Pomaga też w organizacji wystaw Aleksandra Wasiljewa-Gulewicza, słynnego na świecie historyka mody, kolekcjonera i pisarza.

– Aleksander, syn siostry mego ojca, a mój kuzyn, przyjeżdża kilka razy do roku. W Wilnie, w muzeach wileńskich, podobnie jak w wielu krajach świata, urządził cykl wspaniałych wystaw mody z różnych epok – opowiada o swoim sławnym krewnym.

Gdy Aleksander przyjeżdża z Paryża, ożywa też ich rodzinny dom na Krzywym Pagórku. – Nasz dom często odwiedzają turyści i dziennikarze z różnych państw Europy, przede wszystkim z Polski. Interesują ich polskie akcenty, życie kulturalne Wilna okresu dwudziestolecia międzywojennego, na łamach czasopism publikują zdjęcia wnętrz. Zachowały się u nas książki, stare mapy geograficzne, portret Józefa Piłsudskiego, plakaty wydarzeń kulturalnych tamtego okresu, archiwalne filmy, stare gazety i czasopisma. Aleksander jest bardzo przywiązany do tego miejsca, urządza tu ciekawe spotkania z wybitnymi osobistościami świata kultury i sztuki. Tak jak w dawnych latach, gdy mieszkali tu moi rodzice, zaczyna rozkwitać życie artystyczne i kulturalne. Za dawnych czasów w naszym domu spotykali się członkowie „Wilii”, toczyły się tu niekończące się dyskusje o działalności artystycznej zespołu – wspomina.


Na zdjęciu: Włodzimierz Gulewicz ze swoim kuzynem Aleksandrem Wasiljewym-Gulewiczem, znanym historykiem mody, fot. Henryk Nausewicz

Sławna mama

Z legendarną „Wilią” łączy pana Włodzimierza przede wszystkim jego mama – Zofia Gulewicz. – Do „Wilii” moja mama przyszła wtedy, gdy zespół stawiał pierwsze kroki. W szybkim tempie, dzięki jej bogatej wiedzy choreograficznej, oddaniu i wielkiemu umiłowaniu tańca, grupa taneczna zaczęła odnosić sukcesy. I tak trwało przez wiele lat – opowiada Włodzimierz Gulewicz.

Wspomina też, że na pierwszych zdjęciach, które jako mały chłopiec wykonał swoim niemieckim aparatem, zostały utrwalone właśnie tańce „Wilii”. Pani Zofia Gulewicz stworzyła ich dla zespołu ponad 300, a grupa taneczna „Wilii” pod jej kierownictwem nie miała sobie równych.

Jest niezwykle dumny, że w 2008 r. jednej z ulic w Wilnie nadano imię jego sławnej mamy (Zofijos Gulevič g.). Znajduje się ona na obrzeżach Kolonii Wileńskiej, gdzie legendarna choreograf „Wilii” spędziła blisko pół wieku. Podobnie jak wszyscy jej mieszkańcy, była ogromnie przywiązana do tego malowniczego zakątka Wilna.

Propozycja nadania ulicy imienia Zofii Gulewicz pochodziła od przedstawicieli społeczności polskiej Wilna, w tym weteranów wiliowców, za co rodzina Gulewiczów jest im niezmiernie wdzięczna.

Na zdjęciu: Włodzimierz Gulewicz z mamą Zofią Gulewicz, fot. archiwum Włodzimierza Gulewicza


Przechowuje pamięć pokoleń „Wilii”

W Klubie Weteranów „Wilii” pan Włodzimierz aktywnie działa od wielu lat. Krystyna Adamowicz, wileńska dziennikarka, wieloletnia chórzystka „Wilii”, autorka m.in. książki pt. „Pani Zofia”, mówi, że odkąd jest z zespołem, odtąd zna Włodka Gulewicza.

– A był to rok 1959, kiedy w sylwestra spotkaliśmy się w Kolonii Wileńskiej. W tej dzielnicy mieszkali państwo Gulewiczowie, legendarna Zofia Gulewicz. Już wtedy Włodek był z zespolakami, już wtedy zawsze towarzyszył mamie w jej staraniach na rzecz „Wilii”. Nie, Włodek nie bywał na scenie, ale jego pomoc dla zespołu i dla mamy była bardzo wymierna. I przez te wszystkie lata Włodek nie rozstał się z aparatem – opowiada autorka książki „Strumieni rodzica. 60 lat z »Wilią«”.

Zaznacza, że dziś pan Włodzimierz jest stałym bywalcem Klubu Weteranów „Wilii”. Bardzo aktywnym i uczynnym kolegą. – Dla mnie Włodek kojarzy się przede wszystkim z panią Zofią. Przypuszczam, że też dla wielu innych seniorów zespołu. Dzisiejsi seniorzy pamiętają ten gościnny dom państwa Gulewiczów, to w tym domu ówcześni zespolacy szyli stroje sceniczne, omawiali plany pracy zespołu, jego akcje. Toteż nic dziwnego, że podczas spotkań w klubie Włodek najczęściej razem z pierwszą parą „Wilii”, Zofią i Jankiem Kuncewiczami, mają tak wiele do powiedzenia – przyznaje Krystyna Adamowicz.

– Włodzimierz Gulewicz jest też w jakimś stopniu symbolem, bo to przecież syn Zofii Gulewicz – człowieka bezgranicznie oddanego zespołowi. Jej spuścizna artystyczna „Wilii” żyje do dziś, a zespolacy wszystkich pokoleń oraz widzowie są jej niezmiernie wdzięczni – mówi pani Krystyna.

Warto w tym miejscu wspomnieć o obchodach 100. rocznicy urodzin Zofii Gulewicz. – To właśnie wtedy nieco młodsi seniorzy „Wilii’’, którzy jedynie z opowiadań znali atmosferę tego domu, dzięki Włodkowi oraz jego siostrze Ludmile, litewskiej mistrzyni gimnastyki, mieli okazję odwiedzić dom na Krzywym Pagórku. Były to piękne chwile, chwile wspomnień – wspomina Krystyna Adamowicz.

Biegną lata. Pan Włodzimierz z innymi tegorocznymi jubilatami wraz z Klubem Weteranów „Wilii” celebrował swój jubileusz. Nadal jest w zespole. Jak twierdzi, zawsze z nim będzie.

Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” nr 49(142) 05-11/12/2020