Witos obudził świadomość narodową polskich chłopów


Na zdjeciu: Wincenty Witos sportretowany na ławie oskarżonych podczas procesu brzeskiego, 1931–1932, fot. domena publiczna
„Wincenty Witos należy do wąskiego grona ojców polskiej niepodległości. Zasłużył na to całą życiową drogą” – mówi prof. Mariusz Wołos, który szczególnie podkreśla olbrzymi wkład trzykrotnego premiera i lidera ruchu ludowego w pobudzenie świadomości narodowej polskich chłopów.








Jarosław Tomczyk:
 150 lat temu, 21 stycznia 1874 r., urodził się Wincenty Witos. Sejm i Senat RP ubiegłej kadencji zgodnie wybrały go na patrona roku 2024 w Polsce. Czym sobie na to zasłużył?

Mariusz Wołos: Cała jego droga życiowa, począwszy od Wierzchosławic, z których się wywodził, od poziomu wójta tej gminy, aż po trzykrotne kierowanie pracami rządu, zwłaszcza w roku 1920, w momencie zagrożenia niepodległości przez agresję sowiecką, jednoznacznie wskazują, że Witos jest i powinien być traktowany przez nas jako jeden z ojców niepodległości. Witos jest niepodważalnym symbolem przywództwa ruchu ludowego. Postacią dla tego ruchu największego formatu. Ale jest coś jeszcze, co umyka nam z pola widzenia. Gdy z górą sto lat temu, w 1918 r., rodziła się niepodległa Rzeczpospolita, chłopi stanowili mniej więcej 70 proc. jej mieszkańców, zatem zdecydowaną większość. Oni dopiero dojrzewali do polskiej świadomości narodowej. To nie jest tak, że w II połowie wieku XIX chłopi narodowości polskiej czuli się jednoznacznie Polakami. Nie było przecież ani państwa polskiego, ani armii polskiej. Ta świadomość była budzona przez takich ludzi jak Witos. On tu odegrał kluczową rolę. Zakończenie tego procesu kształtowania się świadomości narodowej chłopców polskich – oczywiście różnie wyglądające w różnych regionach – dokonało się dopiero w okresie międzywojennym. Olbrzymią rolę odegrały wojna polsko-sowiecka i udział chłopów w obronie Rzeczypospolitej jako swojego państwa, a później służba wojskowa. Taki chłop np. z terenu byłej Galicji lub z Kresów Wschodnich, wzięty do wojska w latach 20. czy 30. XX w., po raz pierwszy wykraczał horyzontalnie poza swoją najbliższą okolicę. Jechał gdzieś kilkaset kilometrów dalej, spotykał się z inną rzeczywistością, ale widział, że tam też są Polacy. To rzeczy niby banalne, a jednak kluczowe, i w tym zakresie zasługi Witosa są niepodważalne.


Mariusz Wołos (ur. 1968) (w centrum), historyk i eseista, edytor źródeł, profesor nauk humanistycznych, kierownik Katedry Historii Najnowszej i Edukacji Historycznej w Uniwersytecie Komisji Edukacji Narodowej w Krakowie oraz pracownik naukowy Instytutu Historii Polskiej Akademii Nauk w Warszawie, fot. Elżbieta Radzikowska-Białobrzewska, KPRP

Jak to się stało, że człowiek z nizin społecznych, którego rodzice byli analfabetami, doszedł do najwyższych stanowisk w państwie?

Witos był upartym samoukiem. Pochodził z rodziny wielodzietnej, bardzo biednej, żyjącej nawet nie w Wierzchosławicach, ale jednym z ich przysiółków. W niedużym domu, jak to w Galicji bywało, podzielonym na część zamieszkaną i część dla inwentarza żywego. Niewielu chłopów tamtych czasów dochodziło wysoko, choć zdarzali się ich przedstawiciele i na katedrach uniwersyteckich. Przecież wtedy nie było choćby państwowych stypendiów dla szczególnie uzdolnionej młodzieży z biednych rodzin. Jeśli wsparcia nie udzielił ktoś z własnej woli i chęci pomocy zdolnemu młodzieńcowi, to mieliśmy do czynienia z Jankiem Muzykantem. Talent był marnowany. Witos miał dużo szczęścia. Jego ojciec, Wojciech, dostrzegł możliwości intelektualne syna i chciał mu pomóc. Dzięki upartym rodzicom, także matce Katarzynie z domu Sroka, trafił do szkoły czteroklasowej, gdzie wyróżniał się zdolnościami, chłonął literaturę. Ze względu na brak możliwości finansowych rodziców nie było stać na opłacenie dalszej edukacji, choćby gimnazjum w nieodległym Tarnowie, ale trafił na ludzi, którzy pomogli mu się kształcić. Franciszek Marzec, dyrektor szkoły, dostarczał mu książki. Jan Głowacki, leśnik w dobrach Sanguszków, posiadał bibliotekę i też udostępnił ją Witosowi. Dzięki znajomości literatury znacznie poszerzył swoje horyzonty i to dało mu możliwości, by zajść tak wysoko.


Wincenty Witos (z lewej) w towarzystwie swojego obrońcy Stanisława Szurleja przybywa na rozprawę w procesie brzeskim, fot. domena publiczna

Polityki uczył się jeszcze w zaborze austriackim.

Zaczynał od polityki zupełnie lokalnej. W 1908 r. został wójtem Wierzchosławic i był nim praktycznie aż do procesu brzeskiego. Potem był Sejm Krajowy dla Galicji, poważna szkoła polityczna. No a od parlamentu austriackiego w Wiedniu, w którym zasiadał od 1911 r., to już lepszej szkoły politycznej dla ludzi urodzonych w Galicji nie było. On przez to przeszedł i doświadczenia parlamentarzysty z okresu zaborów przysłużyły mu się na wysokich stanowiskach w Rzeczypospolitej.

Jakie były relacje Witosa z Józefem Piłsudskim w okresie kształtującej się niepodległości?

Dosyć skomplikowane, bo panowie pochodzili z dwóch różnych światów i mieli zupełnie różne systemy wartości. Ich drogi przecinały się od czasów Komisji Tymczasowych Skonfederowanych Stronnictw Niepodległościowych, a potem Naczelnego Komitetu Narodowego. Witos z przekonaniem wspierał ideę legionową, która oczywiście była bliska również Piłsudskiemu. W tym wypadku ich drogi były zbieżne, choć każdy akcentował co innego. Dla Witosa Legiony były szkołą patriotyczną dla chłopów polskich, bo wbrew obiegowym opiniom większość legionistów, zwłaszcza tych służących w II i III Brygadzie, to byli chłopi.

Latem 1920 r., w okresie wielkiego kryzysu związanego ze zbliżającymi się oddziałami Armii Czerwonej do Warszawy, Piłsudski powierzył Witosowi tekę premiera.

To drugi pozytywny aspekt ich stosunków. To nie był przypadek, że Naczelnik Państwa powierzył misję sformowania Rządu Obrony Narodowej dwóm politykom galicyjskim, których znał od lat: Witosowi, przywódcy ruchu ludowego, i Ignacemu Daszyńskiemu, wicepremierowi, jednemu z przywódców polskich robotników. Piłsudski wiedział, że to sprawa kluczowa, bo mogą zachęcić przedstawicieli dwóch największych klas społecznych do aktywnego udziału w obronie ojczyzny, co zresztą się stało.


Uroczystości z okazji XXV-lecia działalności politycznej Wincentego Witosa w Wierzchosławicach, 30 kwietnia 1933 r., fot. domena publiczna

Wiosną 1921 r. Witos złożył dymisję, której Piłsudski nie przyjął.

To wynikało z różnych fluktuacji politycznych. Pierwszy rząd Witosa był popierany przez różne siły, niektóre z nich się ze sobą kłóciły, wycofywały z poparcia. Witos, mając tego dość, chciał złożyć dymisję, ale Naczelnik Piłsudski, doceniając go, uznał, że powinien swoją misję kontynuować. Wtedy obaj panowie potrafili jeszcze ze sobą całkiem dobrze współpracować. Nie tak łatwo było w tym okresie znaleźć stabilną większość w parlamencie, stale szły o to targi. II Rzeczpospolita to państwo permanentnych konfliktów politycznych między różnymi siłami. Jak na tamte warunki pierwszy rząd Witosa trwał dosyć długo, aż do września 1921 r.

Drugi jego rząd w 1923 r. trwał krócej, mniej więcej pół roku. Dlaczego?

Drogi Witosa i Piłsudskiego stanowczo się już rozeszły. Kiedy utworzono drugi rząd Witosa, 28 maja 1923 r., w jego skład weszły ugrupowania uważane przez Piłsudskiego za moralnie odpowiedzialne za śmierć prezydenta Gabriela Narutowicza. Od tego momentu piłsudczycy bardzo aktywnie krytykowali Witosa i jego rząd. Zresztą mieli ku temu podstawy, bo wydarzenia z listopada 1923 r. podczas tzw. rewolucji krakowskiej, gdzie padli zabici i ranni, jednoznacznie dawały im amunicję do krytyki, że rząd nie radzi sobie z trudną sytuacją gospodarczą. Faktem jest, że rząd mimo trwających prac nie zakończył procesu naprawy skarbu Rzeczypospolitej, dokonało się to dopiero w czasach gabinetu Władysława Grabskiego. 

W maju 1926 r. Witos poważnie się waha, czy po raz trzeci zasiąść w fotelu premiera. W kraju coraz głośniej mówi się, że Piłsudski przygotowuje zamach.

Rzeczywiście o zamachu mówiono dużo już od jesieni 1925 r., ale o krwawej rozprawie czy wręcz wojnie domowej przecież nikt wtedy nie myślał. Witos tej misji się podjął, choć bez przekonania. Jego trzeci gabinet jako żywo przypominał, jeśli idzie o skład koalicji, ten drugi – centroprawicowy. Witosowi i ludowcom zawsze zależało, by przeprowadzić reformę rolną. To pchało ich, by szukać jakiegoś porozumienia z najsilniejszym ugrupowaniem, jakim była narodowa demokracja. Reforma rolna uchwalona w 1920 r. była wadliwa, a w okresie międzywojennym panował faktyczny głód ziemi na polskiej wsi. Witos ten głód doskonale rozumiał. Jego ojciec miał raptem dwie morgi niezbyt urodzajnej ziemi w Wierzchosławicach. Witos wiedział, że majątki ziemskie liczące po kilkanaście czy kilkadziesiąt tysięcy hektarów muszą być rozparcelowane, żeby te nierówności zniwelować, bo inaczej kraj gospodarczo nie będzie się rozwijał.


Oskarżeni w procesie brzeskim (od prawej): Kazimierz Bagiński, Wincenty Witos i Herman Lieberman, podczas przerwy w procesie, fot. domena publiczna

Piłsudski trzeci rząd Witosa obalił już po czterech dniach.

Posłużył się tymi samymi argumentami – że to ludzie mający krew na rękach, odpowiedzialni za śmierć Narutowicza i krwawe wydarzenia z jesieni 1923 r. Piłsudski nie myślał o zamachu i mówię to z całą odpowiedzialnością jako badacz tematu. To miała być manifestacja wojskowa, mająca przestraszyć politycznych przeciwników. Rzecz w tym, że ani prezydent Stanisław Wojciechowski, ani premier Witos wkroczenia oddziałów wiernych Piłsudskiemu do Warszawy i na most Poniatowskiego się nie przestraszyli. No i wtedy już trzeba było iść dalej, bo wycofanie się dla Piłsudskiego i jego zwolenników miałoby daleko idące, negatywne konsekwencje.

Po zamachu drogi Witosa i Marszałka ostatecznie się rozchodzą?

Tak. Ewolucja stosunków pomiędzy tymi dwoma, skądinąd wybitnymi, ale różniącymi się między sobą postaciami, od powściągliwej współpracy przeszła w walkę polityczną o bardzo dużym stopniu zacietrzewienia i niechęci. Piłsudski nazywał Witosa „chamem bez krawata”. To dosyć brutalne określenie. Wszystko skończyło się aresztowaniem Witosa w 1930 r., wywiezieniem go do Twierdzy Brzeskiej, gdzie był potwornie, wręcz haniebnie traktowany, po prostu w sposób uwłaczający dla byłego premiera Rzeczypospolitej. Postawiony przed sądem podczas procesu brzeskiego, w efekcie uciekł z kraju w roku 1933, wybierając emigrację do Czechosłowacji, gdzie przebywał sześć lat, krytykując reżim obozu pomajowego.

Wyrok procesu brzeskiego cofnięto dopiero… w ubiegłym roku.

Polskie Stronnictwo Ludowe już na początku tego wieku o to zabiegało, acz nieskutecznie.

Sąd podnosił, że nie ma oryginałów dokumentów.

No nie ma, bo nie przetrwały wojennej zawieruchy, ale przecież jest cała masa opublikowanych materiałów, więc dla mnie tego typu argumenty były trochę niepoważne. Tym bardziej że chodziło o historyczny gest.


Na zdjęciu: premier Wincenty Witos w otoczeniu ministrów swojego trzeciego rządu, 11 maja 1926 r., fot. domena publiczna

Do Polski Witos wrócił wiosną 1939 r., po wkroczeniu przez Niemców do Czechosłowacji. Gdy zajęli Polskę, otrzymał od nich propozycję utworzenia rządu kolaboracyjnego.

Witos tę propozycję odrzucił. Zachował się jak mąż stanu. Ale proszę zwrócić uwagę, skierowano ją do niego jako jednego z przywódców państwa polskiego, niekwestionowanego lidera chłopów. Zapłacił za odrzucenie więzieniem, a gdy już z niego wyszedł, był pilnowany przez Gestapo w Wierzchosławicach. Musiał się też ukrywać. Hitlerowcy bali się go osadzić np. w obozie koncentracyjnym, bo to mogło być bardzo źle przyjęte przez polskich chłopów i nie tylko przez nich. Poza tym Witos miał już wtedy poważne problemy ze zdrowiem, był w podeszłym wieku, dobrze po sześćdziesiątce.

Gdy wkroczyli Sowieci, też mieli wobec niego plany.

Odrzucił propozycję III Rzeszy, ale odrzucił też propozycję komunistów, czyli obu totalitaryzmów, które bardzo mocno nas dotknęły. To świadczy o jego dojrzałości politycznej. Komuniści chcieli go wciągnąć do Krajowej Rady Narodowej, on się temu nie poddał, zasłaniał się zdrowiem. Z komunistami nie było mu po drodze. Dobrze wiedział, czym jest ten system w stalinowskim wydaniu. Był świadom, że komuniści bez skrupułów wykorzystaliby jego akces czy choćby aktywne wsparcie, budując mit sojuszu robotniczo-chłopskiego. Przecież dla ruchu ludowego nie było w Polsce nikogo bardziej symbolicznego niż Witos.


Uroczystości w Wierzchosławicach z okazji rocznicy Bitwy Warszawskiej 1920 r., zwanej cudem nad Wisłą. Wincenty Witos wśród uczestników uroczystości, 1930 r., fot. domena publiczna

Do końca życia wierny był Polskiemu Stronnictwu Ludowemu?

Tak. Wybrał opcję z PSL-em, tym „mikołajczykowskim” jak je nazywamy, którego zresztą formalnie był szefem, a Stanisław Mikołajczyk jego zastępcą, co miało wymiar bardziej symboliczny. Pamiętajmy, że partia ta była do pewnego czasu aprobowaną przez Moskwę opozycją wobec władzy komunistycznej. Z tym nurtem był związany do końca życia, a zmarł 31 października 1945 r. w Krakowie.

Wywiad opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” . nr 03 (08) 20-26/01/2024