Wilno i wilnianie w wojnie 1920 r. (7). W odwrocie, lecz niepokonani


Polska piechota w marszu, 1920 rok. Fot. ze zbiorów Autora
Wydany 14 lipca 1920 r. rozkaz do zaniechania obrony Wilna i odwrotu na linię Niemna i Szczary wielu żołnierzy odebrało z niedowierzaniem. Utratę Wilna szczególnie boleśnie odczuli żołnierze z kresowych pułków. Na pastwę bolszewików pozostawiali swoje domy, rodziny. W rozkazach dowództwa linię Niemna i Szczary zaznaczano jako ostateczną i właśnie tam Dywizja Litewsko-Białoruska ponownie wykazała hart ducha, chociaż znalazła się o krok od zagłady.

"Klęła piechota, klęła i artyleria, gdy przyszedł rozkaz opuszczenia okopów, bo wszyscy byliśmy przekonani, że tu będzie kres naszego odwrotu. Nigdy nie widziałem, by jakiś oddział naszej dywizji wycofał się w popłochu, czy choćby w nieładzie. I teraz z dużym ociąganiem opuszczali okopy, które już sobie jako tako przysposobili do dłuższej walki. Trzeba ich było ponaglać, a nawet popędzać, bo każdy oglądał się za siebie i spluwał ze złością, że musi odchodzić bez większej walki" - opisał konsternację żołnierzy por. Stanisław Brzeszczyński, dowódca 3 baterii 1. Lit.-Biał. Pułku Artylerii Polowej.

Marszałek Piłsudski o zaistniałej sytuacji wypowiedział się: "Odtąd wszystkie próby zatrzymania nieprzyjaciela rozstrzygane były z jego strony w ten sam sposób, jak rozstrzygnięta została bitwa pod Wilnem. P. Siergiejew ze swoją armią i jazdą, idąc od Wilna już względnie wąskim korytarzem, systematycznie obchodził północne skrzydło naszych wojsk, jakby jakaś boczna awangarda, ciągnąca za sobą resztę sił sowieckich. Każde takie obejście rozstrzygało, jak pod Wilnem, o próbach oporu wpierw w 1. Armii, która się cofała, za nią spieszyła również wycofać się południowa 4. Armia. Wobec istnienia na skrajnym skrzydle wojsk sowieckich jazdy, te rozstrzygnięcia przybierały niekiedy rozmiary właściwie klęsk, gdy szybkość w opanowaniu terenu uderzała w wyobraźnię. Próby oporu z naszej strony były właściwie epizodami, które pod względem strategicznym były bliźniaczo podobne".

Odwrót do nowej, już trzeciej linii obronnej, zaznaczony był ciągłymi utarczkami lub większymi bojami. Kawaleria przeciwnika nieraz wychodziła na tyły i dopiero sprawny manewr lub atak pozwalały wyrwać się z okrążenia.

Taki właśnie scenariusz miały wojska polskie cofające się z Wilna. Po opuszczeniu miasta większość żołnierzy i część cywilów skupiła się pod Landwarowem: ochotnicze oddziały harcerzy i Legii Kobiet, żołnierze 2. Dywizji Litewsko-Białoruskiej oraz kawalerzyści rtm. Jerzego Dąmbrowskiego, który pomimo kontuzji uciekł z pociągu pancernego, aby dołączyć do swego pułku, noszącego nieaktualną już nazwę Pułku Ułanów Obrony Wilna. Nie mając kontaktu z dowództwem rtm. Dąmbrowski postanowił dołączyć do cofającej się piechoty, tworząc jej straż boczną od strony wojsk litewskich. Wkrótce nastąpiło też spotkanie z oficerami litewskimi, dotyczące wymiany jeńców, którzy poza tym zawiadomili, że: "Wilno zostało na podstawie umowy litewsko-rosyjskiej, zajęte przez Litwinów, a zarazem oświadczyli, że w razie przekroczenia granicy litewskiej, pułk będzie musiał złożyć broń, albo też siłą zostanie z powrotem odparty na terytorium dotychczasowo polskie, które oni i tak uważają za litewskie, a w miarę odwrotu wojsk polskich zajmować mają" (cyt. J. Grobicki).


Polski pociąg pancerny "
Śmiały". Podobny jakiś czas towarzyszył cofającym się z Wilna i Landwarowa wojskom polskim. Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe

Należało więc uważać na obydwie strony - sowiecką i litewską - posuwając się wzdłuż toru kolejowego Landwarów-Orany. Piechotę asekurowała kawaleria oraz pociąg pancerny. Bolszewicki Konny Korpus Gaja, wspierany artylerią, ciągle naciskał na cofających się Polaków, co zmusiło ich do przyjęcia boju pod Lejpunami (Lieponys). Piechotę ogarniała panika, więc rotmistrz Jerzy Grobicki poprowadził trzy szwadrony jazdy do szarży na kawalerię wroga, która ugięła się pod polskim atakiem i zawróciła. "Z pochew wylatują szable, sadzimy zwartą bezładna kupą środkiem traktu naprzeciw kozakom. Marsz, marsz ... Hurrraaaa!!! Co myśli człowiek w takiej chwili? - W każdym razie nie o żadnym z obrazów Kossaka" - pisał po latach uczestnik tej szarży ułan Józef Mackiewicz. Impet polskich ułanów powstrzymano dopiero ogniem karabinów maszynowych z bolszewickich taczanek. Zginęło kilkunastu ułanów.

Na jakiś czas był spokój, ale sytuację skomplikował litewski pociąg pancerny, który zbliżył się od strony Landwarowa i wziął pułk pod ostrzał. Jeszcze gorzej było, gdy ponownie zjawiła się bolszewicka kawaleria, stanowiąca największe zagrożenie dla wolno posuwającej się piechoty. Dlatego dowództwo polskiej kawalerii zastosowało skuteczną taktykę: idące w straży tylnej szwadrony kolejnie wymieniali się - kiedy jeden szwadron rozwinięty w lawę w szyku konnym ostrzeliwał się przed następującym wrogiem, inny kłusem odjeżdżał na kolejne wzgórze lub skraj lasu, rozwijał się i przykrywał swym ogniem cofanie się spod ognia wroga szwadronu pierwszego. Po wojnie rtm. Grobicki zapisał: "Taki kadryl, dziś zwany manewrem opóźniającym, trwał na przestrzeni około 20 km i można sobie wyobrazić, jak tego rodzaju akcja, bez jakiegokolwiek poparcia i współdziałania karabinów maszynowych i artylerii, choć pociągająca za sobą minimalne straty (wszystkiego trzech rannych) była tak dla ludzi, jak dla koni męczącą i denerwującą, nie dając im ani chwili wytchnienia. Na całe szczęście, z powodu oddalenia toru kolejowego od drogi odwrotu, pociąg pancerny litewski nie mógł szkodzić szwadronom".

Przyparci przez czerwonych nasi zmuszeni byli iść przez terytorium litewskie. Stąd powstało nowe zagrożenie na skrzydle - atak kawalerii litewskiej. Ogólnie wojska litewskie przyjmowały postawę coraz bardziej nieprzychylną. Pod Oranami litewska piechota nie puściła Polaków przez most szosowy, a tylko przez kolejowy, co równało się utracie taboru i możliwie koni. Wyboru nie było - z kierunku północnego zwiększał się nacisk bolszewików. Więc tabory i kuchnie zepchnięto do rzeki, a koniom umożliwiono przejście mostem na torach rozkładając żołnierskie koce i płaszcze. "W ten sposób stracono kilka koni, jednak w końcu zdołano przebrnąć ten "diabelski most". W czasie tej akcji piechota przy akompaniamencie hymnu narodowego, osłaniała szwadrony od napierających z tyłu kozaków, rewanżując się tem za szarżę pod Lejpunami". (J. Grobicki).  

Pokonanie mostu i osiągnięcie stacji Orany dało tylko krótkie wytchnienie. Z jednej strony napierali czerwoni, z innej krążyły litewskie patrole, które niedługo przed Polakami znaleźli się w Oranach i podobno ustalone było zawieszenie broni. "Rzeczywiście, zaraz spotykamy litewskich żołnierzy. Ci prezentują się tu wcale dobrze, regularnie uzbrojeni, w niemieckich hełmach. Pojedyńczy huzarzy, których widzieliśmy wyglądali gorzej od piechoty. (...) Z jakiegoś domu zwisała flaga litewska. Stały wszędzie posterunki litewskie" (cyt. J. Mackiewicz).


Szlak cofania się i walk wojsk polskich z Wilna i Landwarowa do Oran.

Dowództwo polskie już nocą zebrało się na naradę, ale nie wystawiono ubezpieczeń. "Ta pewność rzekomego chwilowego bezpieczeństwa, rozluźniła ostatecznie nerwy. - Wreszcie i nam "było wszystko jedno". Byle zasnąć, choć na jedną małą chwilkę!" - wspominał Józef Mackiewicz. Niedługo po północy bolszewicy zaatakowali. "Co to było? - Ano spaliśmy uważając, że jesteśmy bezpieczni, tymczasem bolszewicy otoczyli Orany, ostrzelali kulomiotami i dokonali niespodziewanego ataku w nocy. Wojska nasze były rozbite i rozproszone. Później mówiono, że to złamanie neutralności przez Litwinów, Jak wyglądało w praktyce to złamanie - nie zupełnie rozumiem, boć znaczna ilość żołnierzy litewskich znajdujących się w Oranach, wystawiona była na działanie ognia bolszewickiego" (cyt. J. Mackiewicz). To już była klęska. Nastąpiło cofanie się w ciemności, małymi grupkami, przez gęste lasy i bagnisty teren.

W trakcie takiego odwrotu miało miejsce pewne kuriozum. Pisze o tym rtm. Grobicki, który zauważył jak jego oddział w nocy znacznie się powiększył: "Przez obserwację i podsłuchanie rozmów stwierdzono, że między jeźdźcami znajduje się znaczna ilość rosyjskich kawalerzystów. Biorąc widocznie Tatarów w "kubankach" za swoich, przyłączyli się oni w zamieszaniu, a teraz trudno ich było rozróżnić. Powstało więc poważne pytanie, kogo jest więcej? Polaków czy Rosjan i jak się tych pozbyć?" Na polanie rtm Grobicki zakrzyknął rozkaz: "Polaki na prawo, krasnyje na lewo. - Nie strielat' - Rozajdziś". Zgodnie z rozkazem grupa się podzieliła i rozjechała. 

Przedzierając się przez lasy i puszcze część ułanów oraz piechoty 17 lipca dotarła do fortów grodzieńskich. Udało się zebrać większość kawalerzystów, którzy kontynuowali walkę tworząc dwa niepełne szwadrony 160 szabel - z zapasowego 3. P. S. K. i ochotników wileńskich, ponieważ szwadron tatarski Kałłaura odszedł do innej jednostki. Walczono najpierw - 19 lipca - w obronie fortów grodzieńskich, a potem - 21 lipca - współdziałając z piechotą i czołgami podjęto próbę odbicia Grodna. Straty kilku rannych i 4 zabitych, "Zabici byli to sami ochotnicy, nie umiejący dostatecznie władać białą bronią i zarąbani w czasie walki wręcz, w lasku na północ od Gibulicz". Następnie ułanów Pułku Obrony Wilna wycofano do reorganizacji. Utworzyli oni 1. Szwadron w 211. Ochotniczym Pułku Ułanów, który na Polu Mokotowskim formował Jerzy Dąmbrowski z bratem Władysławem.

Walki odwrotowe 13. Pułku Ułanów Wileńskich por. Stanisław Aleksandrowicz ujął  krótko: "Rozpoczął się ogólny odwrót w kierunku na Szarkowszczyznę, Hoduciszki i dalej na Wilno. Pułk cofał się w straży tylnej, wydzielając poszczególne szwadrony w celu osłony cofających się kolumn. W tym okresie odwrotu działania pułku polegały na walkach szwadronów przydzielonych do pułków piechoty. Większe starcia pułk stoczył pod Postawami, Ławaryszkami i pod Grodnem. Po każdej z tych walk, pomimo niejednokrotnego powodzenia, pułk musiał cofać się. Szczególnie zaciętą była walka 4-go Szwadronu pułku pod Grodnem, gdzie trzykrotnie odparł w szarży natarcie piechoty sowieckiej, zyskując powszechne uznanie innych rodzajów broni". Następnie pisze: "Dnia 21 lipca pułk wyszukał miejsce przeprawy przez Niemen dla 10-ej dywizji piechoty. Nad ranem, dnia 22 lipca, zasłaniając odwrót dywizji, pułk przeprawił się ostatni przez Niemen około wsi Pieski. Przeprawa odbyła się w zupełnym porządku, bez najmniejszych strat".

 
Narada oficerów Wojska Polskiego.
Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe

O wiele gorzej powodziło się innej jednostce, która była utworzona w Grodnie w ciągu trzech dni przy szwadronie zapasowym 13. Pułku Ułanów Wileńskich i otrzymała nazwę 13. Zapasowy Pułk Uła­nów. Pod presją wypadków wojennych pułk wyru­szył na front jako jednostka zupełnie niezgrana, mało szkolona, chociaż dobrze wyekwipowana i juz w pierwszym boju z kawalerią Gaja zostali pobici. Por. Andrzej Brochocki z zapasowego szwadronu wileńskiego pułku wspominał, że idąc na wroga nie wiedziano o jego siłach w tym rejonie, bez ubezpieczeń piechoty, i karabinów maszynowych. Szybko zostali ostrzelani, dowódca por. Masłowski ranny i: "Na widnokręgu zaczęły wynurzać się coraz to nowe sotnie kawalerii, więc por. Jakowicki zawrócił szwadron z powrotem. Jechaliśmy już kłusem, nie mając karabinów maszynowych, ani obiecanej piechoty, nonsensem było by wdawać się w bitwę". Cofając się postanowiono skrócić drogę pokonując Niemen wpław, ale niefortunnie wybrane miejsce - szybki prąd, głęboka woda i wysokie brzegi bardzo utrudniały przeprawę. Zjawienie się i ogień kozaków wywołały dodatkowo panikę, część koni, a zdarzało się, że i żołnierzy zaczęła tonąć. Z 900 koni, które wyruszyły z Grodna, po przeprawie przez Niemen zdołało się zebrać tylko 200 jeźdźców, którzy zostali natych­miast wcieleni do macierzystego 13. Pułku Ułanów.

W ciągłych walkach odwrotowych Wojska Polskiego były straty nie tylko w koniach i stanie osobowym. Tracono część taborów, uzbrojenia, poszczególne oddziały trafiały w okrążenie i nie zawsze udawało się przebić do swoich. Upadały morale żołnierza, szerzyła się dezercja. Nie każda dywizja, nie każdy pułk zachowały odpowiednią zdolność bojową. W raporcie kpt. Sokołowskiego do sztabu 1. Armii z objazdu walczących na Froncie Północno-Wschodnim pięciu wielkich polskich jednostek wartość bojowa 11. DP i IX. Brygady Piechoty jest określana pesymistycznie z dopiskiem: "obecnie przypominają dezerterów". Pozytywnie jednak kpt. Sokołowski ocenił 17. DP, za doskonały porządek marszowy, dyscyplinę i profesjonalizm kadry oficerskiej, a 1. Dywizję Litewsko-Białoruską scharakteryzował krótko: "duże straty, wielkie przemęczenie, wielka chęć walki". Kresowiacy stanowili niezawodną w bojach jednostkę.


Odznaka Dywizji Litewsko-Białoruskiej. Źródło: domena publiczna

Do działań obronnych nad Niemnem z oddziałów 1. Armii utworzono dwie grupy: gen. Żeligowskiego i gen. Jędrzejewskiego (dywizje 11., 17. oraz 1. Litewsko-Białoruska).

Bolszewickie natarcie posuwało się szybko i niektóre oddziały Frontu Północno-Wschodniego po prostu nie zdążyły obsadzić linię obronną Niemna i Szczary. Dodatkowym problemem okazał się niski poziom wody w rzekach, stąd liczne brody. Na Niemnie, w miejscowości Mosty 22 lipca kresowiacy odparli zmasowany atak wroga. Wówczas Grodzieński pułk ogniem cekaemów przy wsparciu artylerii na czerwono zabarwił wody Niemna krwią sunących przez rzekę w bród  bolszewików (część 6. Dyw. sowieckiej na 3 dni utraciła zdolność do działań zaczepnych). Skuteczna obrona opóźniła natarcie wroga, ale przerwanie polskiej obrony w miejscowości Dubno, a potem i nad Szczarą, stworzyło zagrożenie oskrzydlenia.

Gen. Jędrzejewski 23 lipca w meldunkach do dowództwa Armii ubiegał się o rozkaz do odwrotu - "Wobec powyższej sytuacji melduję, o ile nie zostanie natychmiast wydany rozkaz regularnego odwrotu, nastąpi katastrofalne rozproszenie się wszystkich oddziałów podległych, przy czym zaznaczam, że obecnie tworzy tylko jedna litewsko-białoruska dywizja wartościową jednostkę bojową i ona w razie odwrotu będzie musiała się przebijać przez nieprzyjaciela".


Oficerowie I batalionu Pułku Strzelców Wileńskich. Źródło: B. Waligóra "Dzieje 85. Pułku Strzelców Wileńskich"

Podjęto jeszcze próbę powstrzymania wroga na lewej flance skutecznie kontratakując i odbijając wsie Wołpę, Tupiczany, Rybaki. Jednak natarcie spotkało się z dużą przewagą wroga i Polacy zmuszeni zostali do cofnięcia się. Zarządzono ogólny odwrót i koncentrację oddziałów dywizji w okolicy Miżewa i Piasek. Dywizja Litewsko-Białoruska najdłużej wytrwała w obronie na Niemnie, ale skutkiem tego podczas cofania się znalazła się na tyłach szybko posuwającego się nieprzyjaciela. Poszczególne oddziały traciły łączność, manewrem lub bagnetem dążyły na koncentrację. Część oddziałów napotkało nieprzezwyciężona zaporę. Prawdopodobnie bolszewicy podpalili lasy, co bardzo utrudniło marsz. Mjr Stanisław Bobiatyński ten fakt skonstatował: "No, ale dotychczas tak jak dziś gorąco nie było; wszędzie bolszewik, a na drodze ogień".

Niedługo partole doniosły, że we wsi Roś, gdzie znajdował się jedyny w okolicy most na rzeczce, są już bolszewicy. Znużone bojami oddziały dywizji stanęły w Chomin Borze. Kolejna informacja patroli donosiła, że są okrążeni przez dwie dywizje bolszewickie. Wówczas nie wiedziano jeszcze, że dywizję litewsko-białoruską osaczyło 5 dywizji wroga (11., 6., 16., 21. i 56. DS).

Gen. Latour w zastępstwie gen. Rządkowskiego nie czuł się pewnie, więc zasięgnął opinii oficerów podczas tzw. "rady wojennej". Jednak brakowało jednomyślnej koncepcji, a nawet padła propozycja kapitulacji, co wywołało gwałtowny protest mjr Bobiatyńskiego i mjr Rybickiego. Obydwaj należeli kiedyś do Samoobrony Wileńskiej i wiedzieli jak z sytuacji beznadziejnej można jednak wybrnąć.

"Jakoż na tej naradzie ustalono: przed świtem 25 lipca dywizja ruszy z miejsca: II batalion wileńskiego pułku wykona demonstracyjne natarcie wprost na Roś, reszta zaś dywizji ruszy w kierunku Karpowiec i Nowosiółek. W straży przedniej dywizji pójdą: III batalion mińskiego pułku, zwany szturmowym, z por. Korsakiem i III batalion wileńskiego pułku z kpt. Rapszewiczem wszystko to pod dowództwem ppłk Rybickiego, którego zadaniem będzie rozerwać pierścień okalający dywizję" (cyt. Bolesław Waligóra "Dzieje 85 Pułku Strzelców Wileńskich").

Ppłk Rybicki miał do dyspozycji 300 bagnetów i ogromną wolę walki. Po latach wspominał: "Wkrótce wpadliśmy do wsi, gdzie walka stała się jeszcze bardziej chaotyczna. Moskiewskie przekleństwa mieszały się z polskim "Jezus-Maria!", często z okrzykami i jękami rannych i umierających, tak iż zrozumieć, kto kogo bije, kto zwycięża - nie było sposobu. W rezultacie jednak batalion straży przedniej dość szczęśliwie wybrnął z tego kotła, przebił się przez nieprzyjaciela i o pierwszym brzasku dnia zebrał się na torze kolejowym".

Nieoczekiwanym, w zasadzie nocnym i gwałtownym atakiem, przerwano okrążenie, ale zanim ruszyły pozostałe oddziały, droga znów była odcięta. Tym razem drogę torował mjr Bobiatyński kombinowanym oddziałem (200 bagnetów) składający się z kompanii technicznej i szkoły podoficerskiej pułku wileńskiego. Trafili jednak na silny ogień ckm wroga, który przeszedł do kontrataku. Sytuację uratowała artyleria: "Oto na oczach szturmującego przeciwnika wszystkie siedem baterii wyjechały przed las i szybko odprzodkowały, po czym na odległość 500-600 m otwarły morderczy ogień do biegnących na piętach wileńskiego pułku tyralier nieprzyjacielskich" (B. Waligóra). Atak bolszewików załamał się i w tym czasie oddziały wileńskiego pułku, wsparte taborytami i telefonistami, ponownie ruszyły do przodu. Jednocześnie por. Brzeszczyński zebrał część swych artylerzystów i uderzył w szyku pieszym, o czym po latach wspominał: "Biegliśmy przez owsy czy jęczmienie. Teren lekko spadał w dół. Widzieliśmy wszystko jak na dłoni. Było nas ponad 60. Mieliśmy ciemnogranatowe kożuszki z czarnymi barankowymi szerokimi kołnierzami, z żółtym szamerunkiem na przodzie. Czapki mieliśmy ciemnoszare z czarnym otokiem. Takiego wojska w masie bolszewicy jeszcze nie widzieli. (jak potem jeńcy mówili, bolszewicy byli przekonani, że to idą francuskie "negry" do ataku. Ze strachu przed "negrami" rzucili się do ucieczki). Byliśmy jeszcze ze dwieście metrów od najbliższych bolszewików, gdy ktoś krzyknął: - Wilniuki zawracają". To mjr Bobiatyński ponowił atak.  Po za tym uderzył powracający z zadania pozorowanego ataku II batalion wileński.


Mapa bitwy nad Rosią. Źródło: Wikipedia

Droga ponownie była otwarta. Ruszyła kolumna konnych i pieszych żołnierzy oraz tabory, ciągle jednak ostrzeliwane. Z miasteczka Roś bolszewicy rozwinęli atak 11. Dywizji Strzeleckiej. Ponownie dramatyczną sytuację uratował por. Rojszyk. Na prawo od drogi rozkazał ustawić wszystkie ciężkie karabiny maszynowe (około 35 ckm) które zmasowanym ogniem powstrzymały atak bolszewików i chroniły kolumnę swego wojska zanim nie przejdzie. Cekaemy zwinięto w ostatniej chwili i dołączyli do straży tylnej. Dzięki wskazówkom miejscowej ludności w rzece Roś odnaleziono bród i wydostano się z matni.

Umknięto bolszewikom w ostatniej chwili, ponieważ dłuższy czas z Chomiego Boru dochodziły odgłosy walki z udziałem artylerii. Prawdopodobnie przeciwnik zaatakował opuszczony już przez Polaków las i zdezorientowany wzajemnie ostrzelał się.

1. Dywizja Litewsko-Białoruska omal nie zginęła. Żołnierz był przemęczony, brakowało już amunicji. Jednakże bohaterska postawa i przykład oficerów oraz niezłomny duch żołnierzy pozwoliły przy względnie małych stratach (150 żołnierzy) przebić się z okrążenia. Ta bitwa wzmocniła morale i zaufanie do swego dowództwa. 

Następna wzmocniona linia obronna była już pod Warszawą.

CDN