Wilno i wilnianie w wojnie 1920 r. (6). Obrona Wilna


Polska piechota na pozycjach obronnych, 1920 r. Fot. NAC
Do dziś niezbyt wiele wiemy o obronie Wilna w lipcu 1920 r. Zatrzymać wroga wówczas nie udało się - chyba dlatego wilnianie woleli nie mówić o tym, zapomnieć ten epizod historii swego miasta. Zapomnieć, jak zmuszeni byli w pośpiechu opuszczać kochane Wilno lub ukrywać się w nim przed terrorem bolszewickim. O tych dniach trochę wspomnień zachowali żołnierze, ponieważ nie chcieli oddać Wilna bez walki. Cofnąć się musieli przed wielokrotną przewagą wroga po kilku dniach walk, a niejeden uważał, że można było walczyć i dłużej.

Gdy w Wilnie szykowano obronę, 1. i 4. Armie polskie obsadziły okopy niemieckie z I wojny światowej, w odległości około 50 km na wschód od Wilna. O stanie tej linii obronnej Bolesław Waligóra relacjonował: "W czasie obsadzania stanowisk okazało się, że obrona na linii okopów niemieckich, której wszyscy oczekiwali z upragnieniem, zapowiadała się bardzo niewyraźnie. Stan pozycji opłakany, rowy zasypane ziemią, przeszkody z drutu kolczastego zarośnięte krzewami i wysoką trawą. Słaba liczebnie dywizja wprost gubiła się w labiryncie rowów strzeleckich i drutu. Meldunki dowódców batalionów uwidaczniały jaskrawo kontrast z wydanymi planami obrony. Dowódca I batalionu meldował: okopy niemieckie są bardzo kręcone, tak, że trudno zrozumieć, gdzie koniec, a gdzie początek". Pomimo kilkuletniego zaniedbania, była to jednak dostatecznie dobra pozycja do dłuższej obrony.

Między 11 a 13 lipca doszło do zażartych walk na linii rzeki Wilii i jeziora Świr (dziś - Białoruś). 13 lipca szczególnie zacięte walki trwały na południe od Smorgoń, gdzie bolszewicy starali się przełamać polską obronę. Pułk Strzelców Wileńskich na tej linii stoczył krwawą potyczkę o Wiszniew.


Polski plakat, wzywający do obrony Wilna. Źródło: 1920.pl

O intensywności bojów Tuchaczewski napisał: "15. Armia przez kilka dni walczy na linii okopów niemieckich bez wyniku. Jednakże ruch oskrzydlający 18. Dywizji Strzelców z 4. Armii obala wreszcie polski opór w rejonie Smorgoń i oddziały 15. Armii zaczynają stopniowo od prawego ku lewemu zajmować pozycje niemieckie". 4. Armia sowiecka i korpus kawalerii Gaja nacierali na słabe liczebnie i ustępujące wyszkoleniem polskie 8. Dywizję i 2. Dywizję Litewsko-Białoruską, które miały bronić Wilna razem z formacjami ochotniczymi. Zagrożenie lewej flanki zmusiło wojska polskie do ponownego odwrotu.

13 lipca, po zdobyciu Podbrodzia, kawaleria Gaja była coraz bliżej Wilna. W celu powstrzymania wroga wyruszyła jazda Jerzego Dąmbrowskiego. Zadaniem pułku było przedostanie się na tyły przeciwnika w okolicach Michaliszek rozpoczynając tam walkę podjazdową. Przez Nową Wilejkę i Mickuny ułani szli ochoczo i z fantazją, chociaż informacji o dokładnym miejscu koncentracji przeciwnika prawie nie było.

Józef Mackiewicz jechał tego dnia w patrolu i nieoczekiwanie natknęli się na kozaków Gaja, cicho się cofnęli i niespodziewanie natrafili na posuwającą się marszem polską piechotę, którą uprzedzili o bliskości wroga. "Piechota rozbiegła się w las, rozwinęła tyralierę, chrzęstnęła zamkami karabinów i rzuciła w ciszę leśną pierwsze strzały. Bolszewicy stanęli na jedną małą chwilkę. Skoczyliśmy naprzód! Jeden z naszych Tatarów na białej kobyle z gołą szablą doskoczył kozaka, polecieli w las i raptem obaj z końmi zapadli po brzuchy w błoto, beznadziejnie wymachując jasnemi klingami. - Z koni! Zza drzew wygodnie było celować i strzelać. Kozacy ku naszemu zdziwieniu, przez las gęsty jak druty kolczaste, parli naprzód w konnym, szyku. Zdumiewająca odwaga! Odpowiedziały im kulomioty naszej piechoty, huknęły wszystkie karabiny naszej tyraljery. Raz, dwa ... cztery ... siedem - poleciały pierwsze granaty ręczne prosto w łby kozackim koniom. Przecież to nonsens szarżować w lesie. Na stojącego obok mnie naszego kaprala nalatywał kozak, zamachnął szablą, "brasaj rużjo, ty ..." i runął na trzy kroki, jak kawał drewna, przestrzeloną czaszką w dół. Ułan podskoczył i chwycił konia za frenzlę; wierny wierzchowiec kozacki uparł się zadem i nie chciał ruszyć od trupa. Jakieś niesamowite salto - mortale wykonał ułan, przyczem koniec jego buta trzasnął w skoku koniowi w tylną część brzucha. Ze zdobytym koniem wycofał się z linji. Gwizd kul potrajał się niejako w hałasie łamanych gałęzi. Kozacy jak prędko skoczyli, tak również zawrócili, strzelając z koni. Nie było czego sterczeć za drzewem bo na dobitkę, jakaś z piekła rodem artyleria jęła walić w las po swoich i wrogach" - taki opis potyczki pozostawił J. Mackiewicz.


Ułan Józef Mackiewicz, później dziennikarz i słynny pisarz.
Źródło: domena publiczna

Bój pod Tauriją opisał też rtm. Jerzy Grobicki: "Szwadron straży przedniej i podciągnięta szybko artyleria, oddawszy kilka strzałów, odpędziły nieprzyjaciela, który widocznie był jakimś podjazdem, gdyż natychmiast się wycofał, nie stawiając prawie żadnego oporu, aż do okopów znajdujących się w lesie. Własne patrole wyruszyły w ślad za nim, a szwadron pieszy wzmocnił Tatarów i posunął się lasem, zajmując na krótki czas pozycję i nawiązując kontakt ogniowy z nieprzyjacielem w okopach. Natrafiono na kilka trupów kozaków kubańskich, pozatem nieprzyjaciel chwilowo nie okazywał żadnej działalności bojowej".

W tym czasie od gen. Boruszczaka rtm. Dąmbrowski otrzymał informację, że w jego kierunku idzie polski pułk piechoty. Aby doczekać się go "Łupaszka" wycofał kawalerię do lasu koło leśniczówki Sunkiele. Ponowny atak bolszewików wywołał pewne zamieszanie. Szalały ranne konie. Sytuację jednak opanowano i obsadzono leśniczówkę w środku polany. "Równocześnie artyleria stanęła, jak była, pod lasem na pozycji i otworzyła gwałtowny ogień kartaczami na wschodnią lizjerę lasu, z którego wychodząca tyraliera przeciwnika podeszła na jakie 300 m do armat. Rzucony w tym kierunku do przeciwnatarcia szwadron por. Kałłaura, częściowo w walce wręcz odparł kozaków w głąb lasu, w kierunku Tawryi" (Jerzy Grobicki).

W trakcie kilkugodzinnej walki rtm. Dąmbrowski odniósł kontuzję i dowództwo objął jego zastępca rtm. Jerzy Grobicki. Dąmbrowskiego przeniesiono do pociągu pancernego, który niedługo przed bitwą nadjechał ze strony Święcian i miał osłaniać ogniem artylerii północne skrzydło pułku Dąmbrowskiego. Przeciwnik jednak miał ogromną przewagę, atakował z kilku stron i jego działania zmusiły pancerkę do wycofania się w stronę Wilna. Po wystrzelaniu pocisków wycofano również artylerię i ułanów.

"Z całego pułku zebrało się dnia tego na Antokolu (Pośpieszka) około 250 szabel. Reszta rozproszyła się i zaginęła podczas długotrwałej walki w lesie. Z oddziałów zaś, które wycofały się do Wilna, ani baterii artylerii, ani szwadronu k.m. więcej już nie ujrzano, gdyż będąc widocznie przekonane o klęsce całego pułku, przyłączyły się do swych oddziałów macierzystych". (...) O świcie dnia następnego t j. 14 lipca pułk zbudzony został przez ubezpieczenia, że patrole nieprzyjaciela wkraczają już na Antokol i rzeczywiście po chwili wywiązała się strzelanina na ulicach przedmieścia, wśród domów i ogrodów" - opisał rtm. Grobicki, który w takiej sytuacji zarządził odwrót - "Widząc bezcelowość zarządzeń obronnych, a słysząc już strzały przy mostach, nakazano dalszy odwrót przez Ostrą Bramę, w kierunku dworca kolejowego, licząc się z tem, że na dworcu dostać będzie można jeszcze jakąś amunicję. W rzeczywistości zastano na dworcu osobowym sztab gen. Boruszczaka, który potwierdził przypuszczenia dowódcy pułku co do amunicji, a zarazem wydał rozkaz, że szwadrony mają ostatnie opuścić Wilno".

W okolicach Mickun i Nowej Wilejki opór bolszewikom stawiała piechota z 2. Dywizji Litewsko-Białoruskiej, pułki lidzki i kowieński. Dzielnie walczyła też Ochotnicza Legia Kobiet. Ppor. Wanda Gertzówna pełniła funkcję zastępcy por. Olejniczakowskiego. Jej zadaniem było patrolowanie konno okolicy. Kiedy zarządzono odwrót, Gertzówna została z przygodnie napotkanymi żołnierzami i karabinem maszynowym, aby w razie ataku nieprzyjaciela powstrzymać ofensywę i umożliwić odwrót oddziałowi. Za czyn ten dostała później order Virtuti Militari. Niektóre placówki jednak zostały okrążone i około 30 legionistek dostało się do niewoli. Czasem w walce kobiety zyskiwały przewagę nad mężczyznami. Żołnierz, widząc, że celuje w kobietę, opuszczał broń, a dziewczyna w obronie własnej strzelała pierwsza.


Ochotnicza Legia Kobiet. Źródło: Archiwum Akt Nowych

Jeden ze szwadronów 13. Pułku Ułanów Wileńskich miał bronić razem z piechotą odcinek nad Wilią w okolicy Michaliszek. Jednak bolszewicy brodem na rzece obeszli polskie pozycje, co zmusiło do wycofania się. Po 50 km jazdy i utarczki pod Ławaryszkami szwadron dotarł do Nowej Wilejki. "Wreszcie Nowa Wilejka wyłoniła się zza wzgórza. Nastrój tu panował spokojny, jakby nie było wojny. Ludzie rozmawiali, ze zdziwieniem przyglądali się naszym zdrożonym postaciom, dziwili się, gdy już wyciągnięci na trawie posilaliśmy się suchym chlebem, popijając wodą" (wspomnienia Andrzeja Brochockiego). Tam na stacji udało się znaleźć wagony i przez Wilno ułani dotarli do Grodna, gdzie połączyli się z innymi oddziałami macierzystego pułku.

W południe 14 lipca na dworcu Wileńskim panowało szalone zamieszanie "Tymczasem strzelanina w mieście poczęła się wzmagać i od strony dworca osobowego poczęły padać strzały w kierunku pułku stojącego w kolumnie marszowej przy szosie do Landwarowa. Ponieważ wokoło niebyło już nikogo, a dworzec towarowy był też nieczynny, choć pozostawały na nim prawie pełne składy, pułk począł powoli się wycofywać, w kierunku Landwarowa, gdzie przy moście kolejowym pod Waką zajął pozycję obronną. Tu do pułku dołączył znowu rtm. Dąbrowski. Po południu od strony Wilna zjawił się batalion któregoś z pułków piechoty 2. Dyw. Litewsko-Białoruskiej o którym, jak się okazuje, w Wilnie "zapomniano" i dopiero gdy rosyjskie patrole weszły do jego koszar, został zaalarmowany i wyruszył również w kierunku Landwarowa, prowadząc w swoim środku całą masę rozmaitych uciekinierów cywilnych" - tak o wycofaniu się ostatnich oddziałów napisał po latach  rtm. Grobicki.  

Ułan Józef Mackiewicz po boju w okolicach Tauriji (Tawryi) nie nadążał na rannym koniu za swym cofającym się oddziałem. Do Wilna dotarł kiedy wojska miasto juz opuściły. Udało mu się zamienić konia, pożegnać się z rodziną i kiedy ruszył śladem swego pułku trafiali mu się jeszcze wymęczeni marszem i walką, apatycznie obojętni na wszytko żołnierze, maruderzy, a nawet sceny rabunku: "Dopiero w okolicach dworca i stacji towarowej, różnych składów i boczni, ulicy Ponarskiej i Nowych Zabudowań - straszny obraz Wielkiego Odwrotu przedstawił się oczom w całej grozie. Tędy na Ponary i Landwarów cofali się cywilni uciekinierzy i armja. Już jej w tej chwili nie było, a tylko to co zostawiła po sobie: połamane koła, wywrócone dwukółki, wyprzęgnięte wozy taborów, na drodze sterczały hołoble pustej dorożki, leżały gumy opon samochodowych, ogromna ilość francuskich hełmów (niemieckie jako obszerne i wygodne miały popyt wśród czynnych żołnierzy, którzy się czasami wprost o nie bili), gdzieniegdzie sterczały lance, leżały bagnety. Z jakichś składów kolejowych wyciągnięto mąkę i cukier. (...). W kłótni i pośpiechu pękały worki, mąka zaściełała drogę. Pamiętam jak mój koń dreptał po miałkim cukrze ... Ktoś napchał do taczki kilka bidonów nafty i teraz mu sąsiedzi kazali się dzielić - doszło do bójki".


Porucznik 13. Pułku Ułanów Wileńskich Stanisław Brochocki z luzakiem Dołhowskim.
Fot. z: Andrzej Brochocki "Wspomnienia Wojenne z 13-go Pułku Ułanów Wileńskich"

Nie tylko szybkie i oskrzydlające manewry bolszewików zmusiły do zaprzestania oporu w Wilnie. Dowództwo polskie nie czuło się pewnie również od strony Litwy. "Kiedy tylko Litwini wyczuli, że Armia Czerwona odnosi zupełnie wyraźne powodzenia, ich stanowisko neutralne natychmiast zmieniło się na wrogi stosunek do Polski. Oddziały litewskie uderzyły na polskie siły, zajmując Nowe Troki i stację Landwarowo" - tak określił działania litewskie Tuchaczewski.

Już od 7 lipca oddziały litewskie demonstrowały zaczepną postawę - zaatakowały polskie placówki w rejonie Dukszt i jedną załogę wzięli do niewoli. Do strzelaniny doszło również w Butrymańcach, Niewiejtanach i kilku innych miejscach. Starając się utrzymać z Litwą stosunki względnie poprawne, rozpatrywano przekazanie miasta Litwinom, aby zapobiec bolszewickiemu terrorowi wobec mieszkańców. Ostatecznie 14 lipca nadszedł rozkaz przekazania Wilna Litwie, ale nie był do wykonania, ponieważ na Zielonym Moście i Antokolu byli już czerwoni.

Litwini też starali się być w Wilnie przed bolszewikami. 13 lipca wyruszył pociąg litewskiej komendantury, ale w okolicach Jewja został ostrzelany przez polskie placówki, gdzie nie wiedziano o planach przepuszczenia Litwinów. Większe siły litewskie zaatakowały i 15 lipca zajęły Landwarów oraz Troki i tegoż dnia wkroczyły do Wilna, gdzie gospodarzyli już bolszewicy.

16 lipca 1920 r. miała miejsce pewna uroczystość, o której wiemy ze wspomnień litewskiego żołnierza Stasysa Tomkevičiusa: "W Wilnie wszędzie mrowiło się od bolszewików, ale oni spotkali nas bardzo uroczyście. Wystawili pułk jazdy, a jakiś dowódca powiedział czułą i życzliwą wobec nas mowę. Na nią odpowiedział dowódca naszej brygady oficer Ladyga. Dowódcy ucałowali się i bolszewicy zaśpiewali dla nas swoją międzynarodówkę". Jednakże po kilku dniach litewskie oddziały wycofały się z Wilna z powodu uprawianej przez bolszewików wśród Litwinów propagandy komunistycznej i rosnącego zagrożenia buntu w wojsku! W rzeczywistości Rosja Sowiecka nie miała zamiaru tolerować niezależnej Litwy. Potwierdzają to działania komunistycznego litewskiego rządu Kapsukasa, zmierzające do sowietyzacji Wilna i agresywnie nastawione wobec kowieńskiego rządu. Ich hasłem była rewolucja światowa i po zwycięstwie nad Polską zabraliby się do Litwy oraz innych krajów bałtyckich - Łotwy, Estonii i Finlandii, która wówczas także była zaliczana do grona "nowych" państw nad Bałtykiem.

W przekazie rodzinnym od swojej babci nieraz słyszałem: jak lecieli bolszewicy na Warszawę - po dwóch na jednym koniu, a trzeci za ogon się trzymał - i ciągle pytali miejscową ludność: "czy daloka Arszawa?". I przyśpieszali swój marsz jak jeden z gospodarzy odrzekł "A ot tam, za haroj!"...

Zaledwie kilka dni walk na przedpolach Wilna oraz potyczki straży tylnej z bolszewikami w samym mieście. Wilno było utracone w zasadzie bez większego, zorganizowanego oporu, co zaskoczyło nie tylko wilnian, ale i wielu żołnierzy. 



Mapa walk o Wilno w lipcu 1920 r. Źródło: domena publiczna

Gen. Lucjan Żeligowski uważał to za wielki błąd, iż podległe mu 10. oraz 8. dywizje skierowano nie na obronę Wilna, lecz na południe: "Wiedziałem, że Wilno było ufortyfikowane tak zwaną linią Szeptyckiego. Było to wprawdzie ufortyfikowanie słabe, ale w każdym razie składało się z dość solidnej linii drutów na parę kilometrów na wschód od miasta. Wybrano tę linię dobrze i należało tylko porobić punkty oporu, by miasto mogło się bronić dość długo. Gdyby nawet linia ta została przerwana, to cały szereg pagórków, a dalej budynków murowanych robił z Wilna niełatwą do zdobycia fortecę (...). Przypuszczam, że tu popełniono największy błąd wojny 1920 roku, gdyż zrezygnowano z obrony Wilna, a co za tym idzie - Grodna i linii Niemna. Nie tylko oddawaliśmy miasto drogie sercu każdego Polaka i pozbawialiśmy ludność możności zamanifestowania swego gorącego przywiązania do Polski, ale ujawniliśmy zupełny brak planu strategicznego. (...) Uważam, że gdyby 10. Dywizja skierowała się do Wilna i wraz z 8 Dywizją, 2. Dywizją Litewsko-białoruską, oddziałami etapowymi i ludnością cywilną rozpoczęła obronę miasta, wypadki potoczyły by się innym torem. Nie tylko nie potrzebowaliśmy oddawać Grodna małym oddziałom jazdy, ale może nie bylibyśmy zmuszeni bić się później pod Radzyminem".

Józef Piłsudski miał zarzuty do ówczesnego dowódcy Frontu Litewsko-Białoruskiego gen. Szeptyckiego, a gen. Boruszczaka za nieudolne kierowanie obroną Wilna po wojnie postawiono nawet w stan oskarżenia. Marszałek Polski walki o Wilno podsumował w swojej książce "Rok 1920": "Jasnym jest więc, że trzydniowy bój pod Wilnem jest dziełem przypadku, nie kierownictwa wojną ze stron obu. A jednak znaczenie tej bitwy i jej wynik zaciążyły na dziejach wojny w znacznie większym stopniu, niż poprzednie, cięższe znacznie boje 4 i 5 lipca. Po pierwsze, od tej chwili my, Polacy mieliśmy dwie wojny zamiast jednej. Zgodnie ze stwierdzeniem i p. Tuchaczewskiego, i p. Sergiejewa Litwa wyszła z dotychczasowej neutralności i wzięła udział [w wojnie - przyp. aut.] po stronie sowietów. Na szali wypadków wojennych późniejszych, aż do zakończenia orężnego starcia fakt ten był dodatkowym ciężarem, nieraz wielkim, cisnącym naszą polską szalę ku dołowi na wagach dziejowych (...). W rozkazach polskich odtąd aż do samej Warszawy powtarzać się będzie raz po raz w punkcie pierwszym sakramentalne jakby określenie: "Z powodu obejścia naszego lewego, północnego skrzydła przez nieprzyjaciela" - cofa się reszta wojska ku zachodowi. Zaraz po wzięciu Wilna 14 lipca cofają się wstecz ku Lidzie najbliżsi sąsiedzi, dywizje 10. i 17. osłonięte rajem drutów na okopach, a jeszcze dalej to samo się dzieje z 4. Armią, która porzuca okopy dla nowej linii, już bez raju drutów, za rzeką Szczarą. Wszystkie więc myśli i plany strategiczne pękły w jednaj chwili z powodu przypadkowej bitwy pod Wilnem. Prezenty strategii dla południa, ciężary taktyki dla północy, których początkiem był rozkaz gen, Szeptyckiego z 5 lipca, zemściły się srodze na stronie polskiej". 

CDN

Normal 0 false false false MicrosoftInternetExplorer4