Wilno i wilnianie w wojnie 1920 r. (11). "Bolszewika goń, goń, goń!"


Tyraliera piechoty polskiej z 15. dywizji podczas natarcia znad Wieprza. Źródło: album "Rok 1920 w obrazie i dokumencie"
Polska ofensywa znad Wieprza całkowicie zmieniła losy wojny polsko-bolszewickiej. Szybki marsz Armii Czerwonej na Warszawę zamienił się w jeszcze szybszą i nieraz bezładną ucieczkę. W tym zwycięstwie wilnianie również mieli swój niebagatelny wkład. Kiedy kresowiacy z 1. Dywizji Litewsko-Białoruskiej walczyli o Radzymin, kawalerzyści o wileńskim rodowodzie patrolowali linię frontu lub grasowali na tyłach wroga, dezorganizując jego zaplecze. Ostatecznie wszyscy dołączyli do pościgu. "Nie marnego kontredansa, lecz wściekłego galopa rznęła muzyka wojny!" - napisał Józef Piłsudski o Bitwie Warszawskiej.

Dramatyczna obrona przedpola Warszawy skupiła na sobie główną uwagę wroga. W tym czasie w okolicach rzeki Wieprz, między Dęblinem i Lubartowem, nastąpiła koncentracja wojsk polskich. Był to prawdziwy majstersztyk logistyczny, aby na czas w rejon koncentracji przerzucić pięć dywizji piechoty i brygadę kawalerii. Zwłaszcza, że część odbyła długie marsze piesze połączone z bojami.

 Od rana naczelny wódz Józef Piłsudski wizytował oddziały szykujące się do walki. „Po dłuższym namyśle zdecydowałem zacząć stąd o świcie (...) chcę 4. Armii i 1 legionowej (DP) nadać od początku taką samą szybkość i takie szalone tempo, jakie kiedyś użyłem przy ukraińskiej ofensywie. Jeżeli mi się uda, a wysiłków nie poskąpię i już wprowadzam całą armię w trans w tym kierunku, to obliczenia moje okażą się słusznymi” – napisał Piłsudski z puławskiej kwatery głównej w liście do gen. Tadeusza Rozwadowskiego, szefa Sztabu Generalnego.


Marszałek Józef Piłsudski podczas natarcia znad Wieprza. Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe

Plan Marszałka zakładał aby siłami 1. Armii zatrzymać bolszewików na przedpolach Warszawy i obroną stolicy wiązać jak największe siły nieprzyjaciela. Północny odcinek frontu i dolnej Wisły miała bronić 5. Armia gen. Sikorskiego, a środkowy bieg Wisły dywizje 2 Armii. Jednocześnie, skoncentrowana nad dolnym Wieprzem grupa uderzeniowa, miała stamtąd przeprowadzić błyskawiczną kontrofensywę na odsłonięte lewe skrzydło bolszewickiego Frontu Zachodniego. Stwarzało to szansę przecięcia linii komunikacyjnych wroga, wyjścia na jego tyły, a w konsekwencji zniszczenie głównych sił Tuchaczewskiego.

Przed decydującym starciem niezwykle istotnym było szykowanie dla wojska uzupełnień, tworzenie nowych pułków ochotniczych. Ochotnik był najlepszym żołnierzem, chociaż nie zawsze odpowiednio wyszkolonym. Był świadomy celów walki, ofiarnie stawał do boju i w ten sposób był przykładem w armii.

Jeszcze 8 lipca 1920 r. Minister Spraw Wojskowych wydał rozkaz utworzenia Generalnego Inspektoratu Armii Ochotniczej. Kierownikiem Inspektoratu mianowano słynnego gen. Józefa Hallera. Odzew był niezwykle silny. Do końca września do wojska wstąpiło ponad 105 tys. ochotników. Takie pułki otrzymywały numerację od 100 i od 200. Ich oddziały wyróżniały się przypiętą do munduru kokardą o barwach narodowych. 


Mundur ochotnika Wojska Polskiego z 1920 r. Źródło: Domena publiczna

Witold Gombrowicz, wówczas szesnastoletni chłopiec, pisał we wspomnieniach: „Cała młodzież zgłaszała się wówczas na ochotnika, wszyscy prawie moi koledzy chodzili już w mundurach, na ulicach pełno było afiszów z palcem wskazującym i z na pisami w rodzaju: „Ojczyzna cię wzywa”, a młode panienki zapytywały młodzieńców na ulicach: Dlaczego pan jeszcze nie w wojsku?”

Panienki jednak nie tylko agitowały, ale również pełniły służbę z bronią w ręku.  W Ochotniczej Legii Kobiet znalazło się ponad 2,5 tys. ochotniczek. Swoim czynem kobiety nie tylko spełniały powinności żołnierskie, ale też dodawały ducha mężczyznom i były symbolem walki o niepodległość całego narodu, jak niegdyś Emila Platerówna.

Masowego charakteru nabrał ochotniczy zaciąg harcerzy. Łącznie harcerstwo polskie dało około 9 tys. żołnierzy do formacji frontowych i zorganizowało jeden szpital polowy. Kolejne 15 tys. harcerzy i harcerek podjęło służbę w formacjach wartowniczych, straży granicznej, wywiadzie, łączności, w szpitalach, szwalniach, biurach itd. To prawie wszyscy harcerze od ogólnej liczby, komu pozwalał wiek i zdrowie.


Plakat polski z 1920 r. wzywajacy do zaciagu ochotniczego.
Źródło: Domena publiczna

Szereg oddziałów uzyskało prawo używania nazwy „harcerski”, jak to 6. Ochotniczy Pułk Harcerski, a krzyż harcerski był jedyną cywilną odznaką dozwoloną do noszenia na mundurze wojskowym, w dowód uznania dla zaangażowania tysięcy harcerzy w walce o niepodległość. Bracia Tadeusz i Romuald Kawalec zorganizowali Wileński Harcerski Batalion Ochotniczy, który ofiarnie walczył do końca 1920 r.

Tuchaczewski ze zdziwieniem i uznaniem wypowiedział się o polskich ochotnikach:  „Formowanie burżuazyjnych oddziałów ochotniczych szło bardzo dobrze”. Również napisał o własnych ochotnikach, ale już zza granicy: „W Prusach Wschodnich, kiedy otarliśmy się o nie, popłynęły do nas setki i tysiące ochotników, spartakusowców i robotników bezpartyjnych pod sztandary Czerwonej Armii, tworząc w niej niemiecką brygadę strzelców”.


Pogotowie marszowe w 211 Ochotniczym Pułku Ułanów. Źródło: album "Rok 1920 w obrazie i dokumencie"

211 Ochotniczy Pułk Ułanów, był kolejną formacją, do której trafiło wielu kresowiaków. Przede wszystkim formowali go żołnierze szlakiem życiowym powiązani z Wilnem: mjr Władysław Dąmbrowski z bratem rtm. Jerzym Dąmbrowskim. Pułk składał się z resztek Pułku Ułanów Obrony Wilna (pierwszy szwadron) oraz napływających ochotników.  Znaleźli się w nim również dawni podkomendni Dąmbrowskich z czasów Samoobrony Wileńskiej - Tomasz Zan i Witold Pilecki.

Tomasz Zan wspominał: "Kiedy się dowiedziałem, że rotmistrz Jerzy Dąbrowski formuje 211 Pułk Ułanów, nie trzeba mi było dwa razy powtarzać. Wybiegłem prawie bez pożegnania. Było to na kilkanaście dni przed rozstrzygającą bitwą z bolszewikami pod Radzyminem, znaną jako "Cud nad Wisłą". Zameldowałem się przepisowo u rotmistrza Jerzego Dąbrowskiego i poprosiłem o przyjęcie do pułku. Powiedziałem: "Jestem Tomasz Zan z Poniemónia". Rotmistrzowi tego wystarczyło. Powiedział: "Jesteś w pułku, żadnych pożegnań dziś o czwartej ruszamy w pole!".

Zadaniem 211 Pułku Ułanów było nękanie wroga zagonami na jego zaplecze, w walkach nad Wisłą i Wkrą, kiedy kawaleria Gaja miotała się szukając sposobu wyrwania się z zawężanego polskiego pierścienia. Pułk walnie przyczynił się do dezorganizacji tyłów wroga i zmuszenia go do ucieczki na terytorium Prus Wschodnich, gdzie zostali internowani.

O szlaku bojowym pułku możemy dowiedzieć się z książki Wojciecha Wiśniewskiego "Ostatni z Rodu. Rozmowy z Tomaszem Zanem". Urywki wspomnień prawnuka Zana "promienistego" doskonale przekazują atmosferę roku 1920:

"Trafnym posunięciem sztabu w Warszawie było wysłanie za Wisłę dwóch pułków zagończyków. Jeden z nich pod rotmistrzem Jerzym Dąbrowskim był właśnie owym 211 Pułkiem zorganizowanym w pośpiechu na Polu Mokotowskim. Składał się z dwóch szwadronów liniowych - technicznego i karabinów maszynowych. W technicznym byli saperzy, specjaliści od wysadzania mostów, linii kolejowych, odpowiednik dzisiejszych komandosów. Można ich było poznać z daleka, mieli wszyscy siwe konie. Rotmistrz Dąbrowski był urodzonym zagończykiem z kapitalną umiejętnością podejmowania natychmiastowej decyzji. Atakował poszczególne zgrupowania bolszewickie i natychmiast wycofywał szwadrony, gdy nieprzyjaciel organizował obronę. Byliśmy w ciągłym ruchu, bez taborów, na tyłach, wśród nieprzyjacielskich oddziałów, ale byliśmy na naszej ziemi i naokoło byli Polacy. Każda szarża była taktycznie precyzyjna, na dobrym terenie, ze słońcem, nie było improwizacji.  Mieliśmy wspaniały wywiad."

Opisuje również jedną z szarż: "Zająłem z moim plutonem wolne, lewe skrzydło. Sztejnige wspiął się na koniu i dał rozkaz: "Szwadron, za mną! Szable w dłoń!" Po 500-800 metrach zza pagórka zobaczyliśmy drogę pełną taborów Gaja. Wypadliśmy zza drzew z dużym hałasem. Na drodze wybuchła panika. Atakowaliśmy szeroko, nie mieli dokąd wiać. Wozy, konie wjeżdżały w rowy, przewracały się, pękały z trzaskiem dyszle. Konie rżały. Moi wołali: "Bij! Zabij!!!".

Prawdopodobnie Tomasz Zan opisał szarżę pod wsią Góry, o której też wspomina dowódca Pułku mjr Władysław Dąmbrowski we wniosku odznaczeniowym dla brata: "19 sierpnia ze swym Dyonem prowadzi (Jerzy Dąmbrowski - przyp. red.) atak na m. Górę i zauważywszy ucieczkę nieprzyjaciela, którego spieszone oddziały nie mogłyby dogonić, osobiście porywa znajdujący się w pobliżu konny pluton, szarżuje i prześladując bolszewików, nie dając się im opamiętać, w skutek czego bolszewicy pozostawiają w naszym ręku 11 km, tabor licznych jeńców oraz porzucają zabitych i rannych". Po kilku dniach ułani ponownie skutecznie walczyli o tę wieś, a ostatnią walkę w Bitwie Warszawskiej stoczyli 25 sierpnia pod Kolnem, kiedy rtm. Jerzy Dąmbrowski kierował również skutecznymogniem baterii, co wywołąło panikę u bolszewików - "skutkiem czego nieprzyjaciel porzucił ogromną ilość jeńców, pozostawił 4 działa, kilkadziesiąt wozów taborowych i dużo bydła" (z wniosku odznaczeniowego dla Jerzego Dąmbrowskiego).

13. Pułk Ułanów Wileńskich miał podobne zadania i taktykę. Porucznik tego pułku Stanisław Aleksandrowicz podaje lakonicznie: "Dywizjon w składzie 3-go i technicznego szwadronów otrzymał specjalne zadanie obserwacji obszaru między Mławą i Płockiem i działał na tyłach przeciwnika pod Wyszogrodem, Płockiem, Raciążem, Ciechanowem, Przasnyszem, Ostrołęką i Kolnem. Po walkach przełomowych w kontrofensywie, rozpoczętej z południa przez Wodza Naczelnego, dnia16 sierpnia i zmuszając armje sowieckie do gwałtownego odwrotu na wschód, wszystkie szwadrony 13-go pułku ułanów w pościgu za cofającym się przeciwnikiem złączyły się pod Kolnem. W tym czasie w różnych miejscowościach poszczególne szwadrony zdobyły 4 działa i około 500 jeńców. Dnia 23 sierpnia pułk staje pod Łomżą, gdzie przebywa do dnia 10 września".

Natomiast zastępca adiutanta pułku por. Andrzej Brochocki, który pozostał przy głównych siłach pułku, podaje więcej szczegółów: "W dniu 16 sierpnia ruszyło natarcie 4-ej armii znad Wieprza, ale my o tym nie wiedzieliśmy narazie. Rano tego dnia bolszewicy jeszcze pchali się "na Arszawu" - koło Radzymina. 13-y pułk ułanów wileńskich bez 3-go i technicznego szwadronów przeszedł do Zegrzy z zadaniem pilnowania linii Bugu i mostu w Zegrzu, wysunięcia "jak najdalej" patroli konnych na północ i meldowania co godzina o sytuacji przed sobą".


Patrol polskiej kawalerii w 1920 r.
Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe

Duże odległości do patrolowania wymagały więcej czasu, również dla przekazania meldunku o sytuacji, gdyż nie było połączenia telefonicznego. Patrole wyruszały z Zegrza na Pobyłkowo i dalej do 20 km., w stronę bolszewickich pozycji. Ale niedługo ze sztabu dywizji otrzymano wymówkę za brak meldunków we właściwym czasie. Dopiero później zrozumiano niepokój dowództwa. Trzynastakom przydzielono teren między polskimi 5. i 1. Armiami, prawie nie obsadzony przez inne formacje. "Szerokość tej "próżni" była większa niż 50 kilometrów, dalej na północ przesuwały się w kierunku zachodnim oddziały piechoty bolszewickiej i 3-go konnego korpusu Gaja. Między 1-szą i 5-ą armiami stały na Bugo Narwi tylko trzy niepełne szwadrony 13-go pułku ułanów i parę kompanii piechoty" - wspomina por. Brochocki. Dowództwo polskie wówczas skupiło większe siły do obrony na innych kierunkach natarcia czerwonych. Jednakże zawsze pozostawało ryzyko, że może uderzyć przeciwnik i tutaj, na nieliczne polskie siły, dlatego zależało na patrolowaniu i regularnym składaniu meldunków o sytuacji. Minęło jednak spokojnie.

Po zwycięstwie pod Radzyminem i skutecznym natarciu znad Wieprza, formacje kresowe dołączyły do pościgu. 1. Dywizja Litewsko-Białoruska była skierowana na Wyszków, a następnie do odwodu i później przerzucona na wschód do Bielska, dla ochrony wyzwolonych ziem. Kawalerzyści natomiast pędzili bolszewików aż do granicy Pruskiej.

"Przeszliśmy Serock, Pułtuski i dalej nie spotykając nikogo, dalej maszerowaliśmy przez tereny niedawno zajęte przez bolszewików, spotykając tylko nieliczne oddziałki i biorąc je do niewoli" (por. A. Brochocki). Na przykład pluton pchor. Wacława Pac Pomarnackiego po krótkim oporze wziął do niewoli bolszewickiego esauła Sawinkowa, brata Borysa Sawinkowa, który wówczas współpracował z Polakami.


Jency bolszewiccy wzieci do niewoli w czasie Bitwy Warszawskiej.
Źródło: album "Rok 1920 w obrazie i dokumencie"

Niedaleko granicy pruskiej szarpano i próbowano zatrzymać cofające się oddziały 4. bolszewickiej armii. Ułan Stefan Szyłkiewicz opisał jak półszwadronem stanęli do walki, najpierw w okolicy wsi Cichowo: "Dnia 23 sierpnia zastępujemy im drogę. Widać masy ich wojsk jak na dłoni, piechota, tabory, kawaleria. Otworzyliśmy na nich ogień. Otrzymaliśmy nowe lekkie KM niewypróbowane jeszcze w boju. Karabiny zacinają się". Bolszewicy również odpowiedzieli ogniem i szykowali się do szarży, więc wycofano się do miasteczka Krzynowłoga Mała, z stamtąd ponawiając jeszcze ostrzał. Celem wroga był jednak jak najszybszy odwrót, dlatego ataku zaniechali. "W Krzynowłodze Małej ukryliśmy konie za budynkami, sami wyszliśmy poza miasteczko i przyglądamy się masom wojsk sowieckich cofających się ku wschodowi. Porucznik Brochocki nie chciał narażać tak szczupłego oddziału na zetknięcie się ze sto razy liczniejszym nieprzyjacielem. Choć dotknięci klęską odwrotu, lecz jednak liczebnie bardzo silni. Bywały wypadki, że nieraz mała garstka zuchów zaszła im drogę, lecz liczebnie przeważający zaatakowali i wycięli śmiałków w pień. Widzieliśmy taką placówkę składającą się z plutonu (ze 30 ludzi), wymordowaną i odartą z odzienia." - relacjonował ułan Szyłkiewicz.


Polska kawaleria podczas wojny z bolszewikami. Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe

Oddział kawalerzystów nie ustąpił, siedział na karku cofającego się wroga, co jakiś czas ścierając się z placówkami bolszewickimi, a nieraz do boju dołączała artyleria sowiecka oraz swoja. Następnie przybyła jeszcze polska piechota i do wieczora bolszewików wyparto również z okolic Krzynowłogi Dużej.

Cofające się oddziały Gaja posuwały się jedną większych dróg przez Chorzele, Myszyniec na Kolno, licząc na przebicie się do swoich. 23 sierpnia bolszewicy doszczętnie rozbili jeden z batalionów Brygady Syberyjskiej i przerwali się przez Chorzele i wyszli na Myszyniec. Do wyparcia czerwonych z Myszyńca utworzono z oddziałów 17 DP i 13. P. Uł. grupę uderzeniową ppłk. Mścisława Butkiewicza i ze składu 8 DP grupę majora Tysieckiego.

Podczas ataku na Myszyniec opór wroga był już tylko epizodyczny. Por. Andrzej Brochocki opisuje: "Gdy tyraliera naszej piechoty wyłoniła się z krzaków i padło kilka strzałów armatnich, w miasteczku wszyscy Kozacy rzucili się do koni i tłum jeźdźców ruszył śpiesznie drogą na Kolno. Następne kilka strzałów armatnich zwiększyło tempo ucieczki i cały oddział znikł w pobliskiej dużej wsi." Ułani dowiedzieli się, że wtedy to umykał dowódca 3. Korpusu Konnego słynny Hajk Byżyszkian, nazywany powszechnie Gaj-Chanem. "Na plebanii przygotowywano dla Gaja kawę, lecz wypił ją pułk. Butkiewicz" - dodaje por. Brochocki.

Schemat działań Wojska Polskiego podczas ofensywy znad Wieprza.
Źródło: Domena publiczna

 "13-y pułk ułanów niezwłocznie ruszył w pościg, śladem uciekających Kozaków. Bodaj pierwszy jechałem przez dużą wieś za Myszyńcem. Kobiety wyszły przed domy do ogródków, z niepokojem przyglądały się mnie, nie będąc pewne kto jedzie. Dopiero trochę dalej za mną zaczęto witać zbliżający się szwadron. Wieś miała szczęście, bo znajdowała się na głównym szlaku odwrotu Kozaków, jednak nic tu nie spalono i niewiele porabowano, bo Kozacy nie mieli na to czasu". (Por. A. Brochocki). Ogólnie jednak rabujące wojska bolszewickie pozostawiły o sobie najgorsze wspomnienia.

Okolicy Łomży nastąpiło połączenie się szwadronów 13. Pułku Ułanów Wileńskich. "Tu już znalazły się 3-ci i techniczny szwadrony. W czasie odwrotu pełniły służbę wywiadowczą. Znajdowały się na drodze marszu 3-go konnego korpusu Gaja, miały kilka efektownych powodzeń, były również w tarapatach, z których szczęśliwie wyszły. Jeden z takich wyczynów zdarzył się plutonowi 3-go szwadronu, dowodzonemu przez wachmistrza Włodzimierza Prosińskiego. W jakiejś akcji zbyt energicznie zaangażował się i trafił pod ostrzał przeciwnika. Szybko zorientował się w sytuacji, wybrał moment, gdy z drugiej strony ukazali się Kozacy i między dwoma frontami karjera wyprowadził swój pluton bez strat. Kozacy strzelać nie mogli, bo z drugiej strony mieli własne oddziały." (Ze wspomnień por. Brochockiego).


Marszałek Piłsudski dekoruje orderami wyróżnionych w Bitwie Warszawskiej żołnierzy.
Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe

Ostatnie walki w okolicy Myszyńca i Kolna podsumował Marszałek Piłsudski: "Po krótkim boju i próbie przerwania i tej przegrody, 4 Armia sowiecka wyrzekła się dalszych usiłowań i przeszła granice Wschodnich Prus, składając tam broń. Tak się zakończyła historyczna bitwa pod Warszawą".

CDN

Normal 0 false false false MicrosoftInternetExplorer4