Wilnianie w walce o niepodległość Polski (cz. 2)


Spośród wilnian, którzy w kilkanaście lat po wojnie świętowali dzień 11 listopada, ochoczo uczestnicząc w radosnych obchodach kolejnej rocznicy, niewielu uświadamiało sobie, że w 1918 roku, kiedy cała Polska upajała się szczęściem pierwszych miesięcy odzyskania niepodległości, Wilno nie tylko, że pozostawało jeszcze pod okupacją niemiecką, ale wisiała nad nim groza stokroć cięższej okupacji bolszewickiej. Pisała na ten temat m.in. Zofia Piasecka-Kalicińska. Zapowiedzią możliwości zbrojnej konfrontacji z Niemcami w Wilnie, były wydarzenia 20 października 1918 roku, które później określane były czasem, jako „krwawa niedziela”. Od tej mniej więcej daty wydarzenia związane z likwidacją ponadstuletniego okresu zaborów następowały jedno za drugim, w tym kilka dni styczniowych 1919 roku, kiedy miasto stało się po części wolne.

„Wileńska krwawa niedziela” to starcie spontanicznie zorganizowanej polskiej manifestacji patriotycznej z niemieckim wojskiem, które próbowało przerwać pochód zmierzający z katedry do Ostrej Bramy. Wśród setek uczestników marszu było kilka osób, których sylwetki warto sobie przypomnieć, zwłaszcza ze względu na ich ówczesną działalność niepodległościową.

Ważną rolę w wizerunkowym obrazie manifestacji odegrali członkowie Polskiej Organizacji Wojskowej (POW) oraz Związku Wojskowych Polaków miasta Wilna (ZWP). Na czele tego drugiego stał kapitan Stanisław Bobiatyński. Był wilnianinem z urodzenia (1885), a jego droga do objęcia ważnej roli w próbach wyzwolenia miasta była pełna zwrotów. Ale nie dotyczyło to tylko jego, gdyż podobne fragmenty życiorysów znajdziemy w przypadku setek innych wojskowych czasu przełomu. S. Bobiatyński ukończył gimnazjum w Wilnie, poczym wyjechał na studia medyczne do Moskwy. Krótko po uzyskaniu dyplomu został aresztowany (1909) za udział w spisku. Po pięciu miesiącach w więzieniu, skazano go na 5 lat zsyłki do Guberni Archangielskiej. Uciekł stamtąd w 1911 roku i przedostał siędo Krakowa. Pracował w Klinice Chirurgicznej Uniwersytetu Jagiellońskiego i dwa razy odbył staż, w Lozannie i Genewie. Kiedy car ogłosił amnestię wrócił do rodzinnego Wilna. Zamieszkał w domu ojca Eugeniusza na ulicy Botanicznej 3 (później ulica nazywala się Królewska, a obecnie Radvilaites g.). Prowadził niesamodzielną praktykę lekarską.

Po wybuchu wielkiej wojny zgłosił się ochotniczo do armii rosyjskiej. Był lekarzem w szpitalu polowym. Podczas jednego z ostrzałów niemieckich został ranny. Po okresie rekonwalescencji nie wrócił do macierzystej jednostki, lecz wystarał się o przeniesienie do I Korpusu Polskiego, dowodzonego przez gen. Józefa Dowbora-Muśnickiego. W okresie kiedy armia carska ponosiła znaczne straty – lato i wczesna jesień 1917 – jednostkę skierowano na front. "Dowborczycy" walczyli z Niemacmi m.in. na Nowogródczyźnie. Kpt. S. Bobiatyński siedem razy był ranny, w tym zatruty gazami bojowymi. Sytuacja w samej Rosji skomplikowała się po przewrocie bolszewickim. Korpus miał być skierowany na front zachodni do dalszej walki z Niemcami, został jednak wstrzymany i doszło do negocjacji z bolszewikami. Do porozumienia nie doszło, a to spowodowało walki Polaków z oddziałami Gwardii Czerwonej. Na początku lutego 1918 roku korpus zdobył m.in. twierdzę Bobrujsk, a później Mińsk Litewski. Walcząc z bolszewikami, oddział był de facto po stronie Niemców, którzy obawiając się niejasnej roli polskiej jednostki rozbroili ją. Dowborczycy ruszyli z Bobrujska w drogę na zachód. Większość znalazła się w Warszawie, ale spora część wróciła do swoich rodzinnych stron, w tym S. Bobiatyński, który znów znalazł się w swoim Wilnie. On i grupa innych żołnierzy, która wróciła do Wilna miała po przeżyciach wojennych „rozbudzone uczucia narodowe i ożywioną, gorącą wiarę w przyszłość Polski”. Miasto witało ich zmienionym obrazem stosunków politycznych. Wroga Polakom Taryba ulokowana w Wilnie i twarda ręka okupanta niemieckiego niszcząca życie gospodarcze i społeczne ludności kresowej.

S. Bobiatyński był człowiekiem czynu, więc po zorientowaniu się w sytuacji nie zamierzał być biernym. Doskonale orientując się w sprawach wojskowych, był całkowicie przekonany o rychłej klęsce Niemiec i szykującemu się „czerwonemu niebezpieczeństwu", czyli inwazji Sowietów. Wileńszczyzna bez sił zbrojnych była łatwym łupem dla nowego agresora. Jesienią zanotowano wzmożoną pracę agentów sowieckich, którzy szykując grunt zajmowali się propagowaniem haseł bolszewickich. Sytuacja stawała się poważna, wobec czego S. Bobiatyński rozpoczął organizowanie byłych wojskowych. Pierwsze zebranie odbyło się 10 września w klubie pracowników handlowych. W tym dniu powołano do życia Związek Wojskowych Polaków Miasta Wilna. Pierwsze zadania: wszcząć starania o zalegalizowanie związku oraz akcja werbunkowa.

We wrześniu 1918 roku, był głównym inicjatorem powołania Związku Wojskowych Polaków. Oficerowie oddali przywództwo Lucjanowi Żeligowskiemu, którego nie było w tym czasie w Wilnie, wobec czego na czele Związku stanął w jego zastępstwie S. Bobiatyński. Niemcy – co zrozumiałe – nie zezwolili na legalizację organizacji, ale nie powstrzymało od dalszej pracy. Filie ZPW powstały w kilku innych miastach na Wileńszczyźnie oraz w Lidzie i w Kownie. Związek liczył wkrótce 130 oficerów i ponad pół tysiąca szeregowych. Bobiatyński wywierał presję na wileński Komitet Polski, aby jako ciało polityczne zdecydowanie określił swoje stanowisko w kwestii przyszłości ziemi wileńskiej. Domagał się głównie wyartykułowania w jakiś sposób woli przynależności Wileńszczyzny do Polski. Sceptycznie ocenił przydatność milicji miejskiej w chwili, gdy dojdzie do decydujących rozstrzygnięć. Został doradcą do spraw wojskowym w Komitecie Bezpieczeństwa Publicznego, powstałym przy nowo powołanym Komitecie Obywatelskim.  

Ogłoszenie przez Niemców przyjęcia warunków kapitulacji było sygnałem do działania. Kilka dni wcześniej Rzesza zaakceptowała program pokojowy prezydenta Thomasa Wilsona. Oznaczało to także niepodległość dla Polski. Na początek skrzyknięto się na niedzielne nabożeństwo w katedrze (20 X), aby pomodlić się o rychłe zakończenie wojny. Udział w mszy został też potraktowany jako rodzaj zamanifestowania siły polskiego żywiołu. Większość organizacji przyszło ze swoimi sztandarami i były biało-czerwone flagi. Kapitan Bobiatyński zalecił, aby członkowie ZPW przyszli w mundurach. Podobnie uczynili członkowie POW i harcerze, chociaż nie wszyscy takowe posiadali. Szczególną grupą uczestników byli uczniowie wileńskich szkół ze swoimi opiekunami. Większość tych placówek przez szereg lat działała w sposób tajny. Teraz wśród starszych uczniów panował nastrój podniosły, ale i wojowniczy.

Pochód do Ostrej Bramy zaczął się formować po wyjściu z katedry. Drogę do ulicy Zamkowej zablokował oddział niemieckiej żandarmerii na koniach. By nie dopuścić do zamieszek, padły komendy, aby pochód skręcił w ulicę Królewską i doszedł do kaplicy inną drogą. W zamieszaniu padły strzały, ale okazało się, że Niemcy strzelali ślepymi nabojami. Bicie szablami (płazowanie), było już jednak realne. Ucierpiało wiele osób, wśród których byli i uczniowie. Następnego dnia do kapitana Bobiatyńskiego przybył komendant miasta, tłumacząc się z nieszczęśliwego epilogu manifestacji. W ten sposób pierwszy raz polski oficer potraktowany został jako oficjalny przedstawiciel polskich sił zbrojnych w Wilnie.

Stanisław Bobiatyński utrzymywał w Wilnie ścisłe kontakty z szefostwem wileńskiego POW – Józefem Januszko, a później Witoldem Gołębiowskim. Był to okres, kiedy już bardzo wyraźnie rysowały się różnice co do dalszego charakteru organizacji. Do POW zgłaszało się coraz więcej ochotników, którzy gotowi byli do czynnej walki, a nie pracy wywiadowczej. Bobiatyński optował w kierunku pełnego przeszkolenia, dozbrojenia i utworzenia oddziałów wojskowych, stąd doszło do rozdzielenia. W te sposób, niezależnie od POW, w listopadzie powstała Samoobrona Krajowa Litwy i Białorusi, a z niej Samoobrona Ziemi Wileńskiej i podobne związki (Ziemi Lidzkiej, Szczuczyńskiej, Ejszyskiej oraz Samoobrona Ziemi Mińskiej Grodzieńskiej).


          Major Stanisław Bobiatyński w mundurze z czasów służby w 85 p.p. Nowa Wilejka

Jedną z ważniejszych misji kapitana Bobiatyńskiego była próba porozumienia się z Litwinami, Białorusinami i Żydami w sprawie wspólnego wystąpienia przeciwko oczekiwanej nawale bolszewickiej. Litwini przysłali notę, chcąc w zamian uznania ich państwa ze stolicą w Wilnie. Rozmowy, wobec tak postawionych warunków, zakończyły się fiaskiem. Od tego momentu podkreślano ściśle polski charakter powstających formacji zbrojnych. Dowództwo nad Samoobroną Litwy i Białorusi objął generał Władysław Wejtko, który przybył w tym celu do Wilna. Miał ze sobą rozkaz, zgodnie z którym Stanisław Bobiatyński awansowany został na majora. Został jednocześnie inspektorem na Wilno, Grodno i Kowno. Upoważniono go również do prowadzenia dalszych rozmów z Niemcami, Litwinami i Białorusinami. Litwini ufni w poparcie Niemców i formujący własne oddziały samoobrony, dążyli do podporządkowania polskich oddziałów. Również na tym etapie rozmow z Niemcami nie osiągnięto żadnego porozumienia. Dowództwo zdecydowanie odmawiało zgody na utworzenie polskiego korpusu i przekazanie broni. Sprawa stawała się pilna, gdyż agitatorzy bolszewiccy chcieli stwarzyć  wrażenie, że miejscowa ludność, bez zewnętrznej inspiracji, pragnie sama przejąć władzę. Tworzyły się rady robotnicze i włościańskie, które odgrywały rolę demokratycznie powołanych.

Przez pięć dni od 1 stycznia 1919 roku, kiedy Samoobrona opanowała Wilno, mjr S. Bobiatyński pełnił funkcję komendanta miasta,  zastępując chorego wówczas gen. Andrzeja Mokrzeckiego. Po wycofaniu się Samoobrony z miasta wobec znacznych sił bolszewików, S. Bobiatyński był w grupie żołnierzy, którzy po rozbrojeniu przez Niemców zostali przetransportowani do Łap pod Białymstokiem. Stamtąd po licznych perypetiach przedostawali się na tereny zajęte już przez wojsko polskie. Major objął dowództwo nad batalionem tworzonego pułku Strzelców Wileńskich, w składzie Dywizji Litewsko-Białoruskiej. Wraz ze swoim oddziałem uczestniczył w walkach w 1919 roku i 1920 roku. 

Podczas formowania pułku, potwierdzony został awans na majora. Batalion S. Bobiatyńskiego walczył w okolicach Baranowicz, a później zajmował miasto. Zdarzył się wówczas przypadek, że nie mając łączności zostali ostrzelani prze własną artylerię. W kwietniu 1919 roku, major dośc przypadkowo włączył się do walk o Wilno, kiedy z kilkoma żołnierzami przebywał w swoim rodzinnym mieście na urlopie. Jego pułk stacjonował w tym czasie w Baranowiczach. Za działania bojowe nad Szczarą i w Baranowiczach, batalion otrzymał miano „żelaznego”. Major dowodził później przez pewien czas Grupą „Wielkie Horodyszcze”.

29 września 1919 roku, mjr S. Bobiatyński na czele delegacji przyjechał do Wilna i odbierał sztandar dla pułku ufundowany przez Koło Polek. Poświęcenia dokonał w katedrze wileńskiej biskup Jerzy Matulewicz. Sztandar wręczał Bobiatyńskiemu gen. Edward Rydz- Śmigły. Pierwsza defilada pułku ze sztandarem odbyła się w Słucku. Następne walki to dowodzeniem natarciem na Lepel. Podczas ataku, w którym uczestniczył osobiście, o mało nie wpadł w ręce Chińczyków z oddziału, który walczył po stronie nieprzyjaciela. Z opresji wybawili majora właśni żołnierze. Walki o Lepel przeszły później do legend pułkowych, stając się częścią tradycji wojennej. Oto fragment piosenki (początek) śpiewanej przez żołnierzy, a opisującej zdobywanie Lepla

Była bitwa raz pod Leplem,
Jakich mało teraz jest.
Zdobywaliśmy miasteczko,
Gdzie czubaryk siedział fest.

Nasz komendant Bobiatyński
Za rozkazem – rozkaz słał,
Chociaż za nim bili z armat,
On na górze jednak stał.

Od połowy listopada mjr S. Bobiatyński dowodził już całym pułkiem. Postać i czyny majora znane były w całej armii. Podczas pewnej rozmowy o kondycji armii, generał Stanisław Szeptycki słysząc, że któryś z oficerów powiedział: „co tam, ot wileńskim pułkiem jakiś doktor dowodzi”, miał odpowiedzieć: „dajcie mi 20 takich doktorów, a wojnę pomyślnie skończymy”. Pewnego dnia przy złapanym sowieckim szpiegu, znaleziono fotografię S. Bobiatyńskiego, z napisem na odwrocie: „Bobiatynskij – krwawyj major, powiesił i rozstrelał 13 komisarów; za gołowu 75 tysiacz carskich”.

Walczył następnie ze swoim oddziałem w 1920 roku, w Bitwie Warszawskiej, Wcześniej brał udział w inspekcji oddziałów wojskowych w Radzyminie. Podczas bitwy nad Niemnem został znów lekko ranny. Jako oficer Dywizji Litewsko-Białoruskiej wziął udział w akcji generała Żeligowskiego, w wyniku, której 9 października 1920 zajęte zostało Wilno. Mianowano go na krótko dowódcą obrony miasta.


Mjr Stanisław Bobiatyński i gen. Lucjan Żeligowski na ulicach Wilna w 1920 roku.

Pułk Strzelców Wileńskich przemianowany został w 85 Pułk Piechoty i mjr S. Bobiatyński nadal był jego dowódcą, z dwoma przerwami do listopada 1922 roku. Pułk w okresie pokojowym stacjonował w Nowej Wilejce. Jak pisał kpt. Bolesław Waligóra: „S. Bobiatyński był niezrównanym dowódcą, bohaterskim żołnierzem, umiłowanym przez swoich podwładnych. O Bobiatyńskim powstała legenda, która przetrwała lata. Człowiek nieprzeciętnej postury i znacznej tuszy umiał sprostać trudom wojennym. Zawsze opanowany i spokojny, w chwilach wolniejszych tryskający humorem. Nie załamywał się w najtrudniejszych momentach, znajdując wyjście z każdej sytuacji”.


S. Bobiatyński przed szeregiem swoich żołnierzy. Karykatura z pisemka polowego Pułku Wileńskiego.

Awansowany do stopnia podpułkownika, od listopada 1922 do marca 1927 roku, mjr S. Bobiatyński pełnił służbę w Komendzie Obozu Warownego „Wilno”, będąc komendantem garnizonu. Z tego stanowiska przeniesiono go w stan spoczynku, mimo, iż starał się o zgodę na dalszą służbę w Korpusie Ochrony Pogranicza. Od listopada 1922, do marca 1927 roku, mjr S. Bobiatyński pełnił służbę w Komendzie Obozu Warownego „Wilno”, będąc komendantem garnizonu. Z tego stanowiska przeniesiono go w stan spoczynku, mimo, iż starał się o zgodę na dalszą służbę w Korpusie Ochrony Pogranicza. Pozostawał aktywnym działaczem środowisk wojskowych, w tym rezerwistów i byłych „dowborczyków”, a przede wszystkim był prezesem Koła Żołnierzy Wileńskiego Pułku Strzelców.

Stanisław Bobiatyński po śmierci ojca był właścicielem kamienicy na ulicy Królewskiej 3. W domu tym było mieszkanie, w którym zmarł Syrokomla. Z inicjatywy podpułkownika, na elewacji domu, w 1927 roku wmurowano tablicę poświęconą poecie, która wcześniej znajdowała się wewnątrz. Szerszy opis tego wydarzenia znajduje się w artykule: http://www.wilnoteka.lt/artykul/pamiec-w-kamieniu-zachowana-rzecz-o-dawnych-tablicach-w-wilnie-2.



We wrześniu 1939 roku, tuż przed inwazją sowiecką, Stanisław Bobiatyński mianowany został komendantem Wilna i  ztego okresu pochodzi podpisane przez niego wezwanie opublikowane w wilenskiej prasie w dniu 18 września. Według informacji Aleksandra Meysztowicza, po kampanii wrześniowej podpułkownik wraz ze sławnym zagończykiem, pułkownikiem Jerzym Dąmbrowskim, został internowany na Litwie. Na tym urwały się wiadomości o jego losie. Niigdy później nie zostały ustalone ani data, ani okoliczności śmierci.

*      *      *

Wróćmy jeszcze raz do październikowej manifestacji. Jedną z jej uczestniczek była również Karolina Mączyńska, której poświęcimy poniższy fragment. Pochodziła z ziemiańskiego rodu Woyniłłowiczów, a jej ojcem był marszałek powiatu słuckiego. Mając dwadzieścia lat, poślubiła Michała Mączyńskiego, oficera carskiej armii. Przez pewien czas mieszkali w Wilnie. Służba wojskowa jej męża przebiegała od awansu do awansu. W 1904 roku mianowano go dowódcą 43 twerskiego pułku dragonów. Jednostka została skierowana na Kaukaz do tłumienia powstania chłopskiego. Dwa lata później Michał Mączyński zginął w Piatigorsku. Wdowa sprowadziła zwłoki męża do Wilna i pochowała w pięknym grobowcu na Rossie.

Karolina Michałowa Mączyńska była damą z wileńskiego towarzystwa. Była kobietą energiczną, skuteczną w działaniu, mającą cechy przywódczyni. Angażowała się w liczne przedsięwzięcia wileńskich Polaków. Od tajnej oświaty, po instytucje społeczne i dobroczynne. Była znana we wszystkich przytułkach dla dzieci i ludzi biednych, gdyż niektóre z nich utworzyła sama. Po wybuchu wielkiej wojny została współzałożycielką Polskiego Komitetu Pań, obejmując godność wiceprezeski. Komitet zajmował się gromadzeniem funduszy, aby pomagać polskim jeńcom oraz rannym żołnierzom, którzy po zwolnieniu z niewoli niemieckiej wracali na Wileńszczyznę. W jej prywatnym mieszkaniu na Arsenalskiej 6 (obecnie Arsenalo g. 6) znajdował się m.in. punkt gromadzenia żywności, odzieży i lekarstw.

Wśród jej znajomych byli zdemobilizowani oficerowie zaangażowani w polską działalność niepodległościową. Panie skupione w Kole Polek, do którego również należała, różnymi sposobami wspomagały kręgi Peowiaków, a później Samoobrony. W czasie okupacji niemieckiej panie skupiły się głównie na udzielaniu pomocy więźniom i organizowały wyjazdy głodujących dzieci na wieś.

W dniu manifestacji patriotycznej, o której była mowa, Karolina Mączyńska wraz z innymi paniami znajdowała się w przedniej części pochodu. Zareagowała gwałtownie, kiedy zobaczyła jak jeden z siepaczy płazował szablą grupę uczniów. Rzuciła się na niego, złapała za nogę i okładała parasolką. Wspominano później, jak owa majestatyczna, ogromna i tęga niewiasta krzyczała przy tym wniebogłosy: Ty zbóju ! Ty zwierzu ! Ty łajdaku, będziesz polskie dzieci mordował?! Akcja przyniosła skutek, gdyż ogłupiały żandarm się wycofał. Kilka lat później, kiedy wspominano to wydarzenie, jego opis czasem się różnił. Ktoś zapamiętał, że nie biła parasolką, lecz rozkładała ją energicznie, aby spłoszyć konia. Jednak samego faktu zdecydowanego „ataku” pani Michałowej nikt nie kwestionował.

Działalność patriotyczna Karoliny Mączyńskiej nie ustała, kiedy Samoobrona opuściła Wilno i rozpoczęła się okupacja bolszewicka. Mączyńska miała zapewne jakieś dojścia do komisarzy lub informatorów. Pewnego dnia ostrzegła bowiem proboszcza ostrobramskiego – księdza Franciszka Wołodźkę, że jest na liście osób do aresztowania. Tymczasem to nie ksiądz, ale ona 14 marca trafiła do więzienia na Łukiszkach. Dzień przed wejściem wojska polskiego w kwietniu 1919 roku wycofujący się bolszewicy wytypowali kilkadziesiąt osób jako zakładników. Karolina Mączyńska znalazła się wśród nich. Wszyscy zostali skierowani najpierw do więzienia w Dyneburgu, a później mniejszą grupę do Smoleńska. Towarzyszący jej współwięźniowie potwierdzali, iż: mężnie i z godnością znosiła prześladowania, drwiny i urągania oprawców.


                                        Grobowiec rodzinny Mączyńskich na Rossie

W więzieniu zachorowała na tyfus plamisty. Bez żadnej opieki lekarskiej, 12 czerwca 1919 roku, zmarła w najokropniejszych warunkach. Pochowano ją na lokalnym cmentarzu. Kiedy wieść o jej śmierci dotarła do Wilna, przez kilka dni w katedrze odprawiane było nabożeństwo za jej duszę. Przez wiele lat Wanda Stanisławska i Zygmunt Nagrodzki przypominali jej postać, chcąc też, aby została należycie uhonorowana.  

Kiedy w 1928 roku na Rossie postawiono pomnik poświęcony „Dyneburżanom”, na osobnej tablicy umieszczone zostało jej nazwisko. Pomnik ten obecnie nie istnieje, o czym pisałem w poprzedniej części. Szczątków zmarłej nie udało się sprowadzić do Wilna. Rodzina przygotowała tablicę, która znajduje się na ścianie rodzinnego grobowca Mączyńskich. Prawdopodobnie z powodu braku oficjalnej informacji, na tablicy nie została wyryta data jej śmierci.

Oto dwie różne postaci, dwa różne życiorysy i jeden, chociaż może nie jedyny element, który zestawił je jednego dnia dość blisko siebie. Wtedy łączył je jeden cel, jakim było zamanifestowanie wielkiej nadziei, związanej z bliską chwilą doczekania niepodległości.