Wielokulturowość po irlandzku


Obchody Dnia Świętego Patryka w Belfaście, fot. P. Bąk, CC
Wchodzimy do irlandzkiej apteki. „Jest tu ktoś, kto mówi po polsku?” - pytamy. „Tak, aptekarka w okienku obok”.
Spaceruję wzdłuż rzeki Shannon. „Przepraszam, jak mam się dostać stąd do Corbally?” - woła do mnie ze swojego auta po angielsku trzydziestoletnia farbowana blondynka. „Nie mam pojęcia, nie jestem stąd” - odpowiadam. „No to pewnie z Polski...” - mówi blondyna.

Właśnie wróciłam z Limerick - trzeciego/czwartego co do wielkości miasta w Irlandii. Jak na standardy polskie czy litewskie można by powiedzieć: miasteczka, bo zamieszkuje je niewiele ponad 50 tysięcy mieszkańców. Nie liczy się jednak ilość, ale jakość - chciałoby się rzec. Zakładając, że wielokulturowość jest jakością. Z tych 50 tysięcy kilkanaście stanowią mieszkańcy narodowości polskiej, którzy masowo zaczęli tu przyjeżdżać kilka lat temu.

Limerick pod tym względem zaskakuje. Działa tu kilka polskich sklepów, jest polska piekarnia, przychodnia, przedszkole, gabinet stomatologiczny, kawiarnia, salon fryzjerski. Jest polski ksiądz, mechanik, psycholog, są masażystki, kosmetyczki, kelnerki, aptekarki. W kościele (nazywanym polskim) jest tablica ogłoszeń, gdzie można dać ogłoszenie o tym, że poszukuje się (polskiego) współlokatora, (polskiej) niani czy (polskiego) prawnika. Polacy pracują, bawią się i tradycyjnie narzekają na pogodę. „Tu trzeba uważać, co się mówi w miejscu publicznym. Polacy są wszędzie” - mówi Bożena, Polka z Litwy, mieszkająca w Limerick od czterech lat. Dobre to czy nie? Trudno na razie powiedzieć. Zależy to między innymi od tego, jak będą się układały stosunki między Irlandczykami a młodą imigracją w ciągu następnych kilkunastu lat. Na razie na pewno fascynuje na pierwszy rzut oka.

17 marca Irlandczycy obchodzą swoje największe święto - Dzień Świętego Patryka, w którym w całej Irlandii w pubach serwuje się zielone piwo, woda w fontannach jest barwiona również na zielono, a ulicami miast przechodzą parady. Idą w nich orkiestry dęte, drużyny sportowe, szkoły, przedszkola, kółka gospodyń wiejskich, treserzy psów przewodników, cyrkowcy, miłośnicy starych aut czy piwa Guinness. W Limerick szło prawie 200 takich grup, w tym przedstawiciele weekendowej polskiej szkoły, którzy machali pomponami, wołając: „Pepsi cola, cola pepsi, nasi chłopcy są najlepsi!”. A poza tym Łotysze zachwalający swoją szkołę, Filipinki w kolorowych strojach, Brazylijki, zgrabnie kołyszące biodrami, stateczni Nepalczycy, kilka wesołych grup afrykańskich, wspólnota muzułmańska zrzeszająca głównie obywateli krajów arabskich, wreszcie mieszana grupa Polek, Irlandek, Amerykanek i Afrykanek, tańczących taniec brzucha w kuszących egipskich strojach.

„A wiesz, co jest w tym fajne?” - retorycznie pyta mnie Kuba pochodzący z Kielc, kiedy po paradzie kupujemy szynkę w sklepie „Wisła” (tak, pisownia oryginalna!). „Że taki Chińczyk czy Nigeryjczyk zakłada zielony krawat z napisem „Kocham Irlandię” lub czapkę z „Pocałuj mnie, jestem Irlandczykiem!” i nikogo to dziś nie dziwi. Wszyscy po prostu dobrze się bawią” - dodaje. 

A wiecie, o czym ja marzę? O takiej paradzie w Wilnie.

Komentarze

#1 Panie Anonimie, oczywiście

Panie Anonimie, oczywiście zdaję sobie z tego sprawę. Wiem, że Polacy narzekają na Irlandczyków, a Irlandczycy mają zabawę, by do Polaka w sklepie mówić tak, by ten nie zrozumiał. Wystarczy śledzić prasę irlandzką, by zauważyć, że nowi imigranci są traktowani jako zagrożenie. Św. Patryk jest pewnego rodzaju bajką, w której nie mówi się o polityce. Dla mnie była to była to jednodniowa inscenizacja świata sprzed epizodu z wieżą Babel - marzenie o świecie bez podziałów. Jakiś czas temu robiłam wywiad z Piotrem Bystrianinem, psychologiem międzykulturowym, którego końcówkę pasuje tu zacytować: "Do osób, które mieszkają blisko, wcale nie musimy mieć bliżej. Wręcz odwrotnie - żeby zachować własną tożsamość, musimy się od nich odróżnić. W konfliktach często chodzi o kwestie ekonomiczne. Gdyby wszystkim dobrze się żyło, do wielu konfliktów by nie doszło. Jeśli społeczeństwo jest sfrustrowane, szuka kozła ofiarnego. Takim kozłem najczęściej jest ten "inny"".

#2 Ewo, mysle ze nie zauwazasz

Ewo, mysle ze nie zauwazasz jednej drastycznej roznicy. Tak parady, Chinczycy w czapkach "Kocham Irlandie", szkolki niedzielne - to wszystko cacy cacy. Zreszta na Litwie jest dokladnie tak samo - dopoki Polacy tancza krakowiaka, spiewaja i deklaruja lojalnosc - Litwini patrza na nich jak na bardzo mily, sympatyczny i zarazem neico egzotyczny... folklor (i w paradach litewskich bierzemy udzial tez, tylko takich parad jak ta irlandzka na Sw. Patryka u nas brak, zbyt zimny ten nasz temperament). Wez np. sukces Saszenko w eliminacjach do eurowizji (przeciez zostala wybrana glosami Litwinow - no bo jest dobra i nie wypowiada sie na ostre tematy), albo sukcesy innych naszych "gwiazdek (Dobrowolska, Wilkin itp. itd.). Schody sie zaczynaja gdy probujemy mowic o sprawach politycznych: udziale we wladzach, oswiacie polskiej (nie o szkolkach niedzielnych, a np. uniwersytecie), o nazwach ulic i miejscowowsci w dwoch jezykach, o pisowni nazwisk. Wowczas przestajemy byc milymi "czukczami", a stajemy sie "wrogami". Nie dam glowy, ale przypuszczam ze Irlandczycy zareagowali by bardzo podobnie do reakcji Litwinow. Zreszta mieliby po troche racje bo jednak Polacy w Irlandii rdzenna ludnoscia nie sa. Tak wiec bardzo fajny tekst tylko nijak przystajacy do naszych realiow. Raczej radzilbym pojechac np. na Cypr i sprobowac zrozumiec racje Grekow i Turkow, albo w Bosni sprobowac zrozumiec Serbow i Muzulmanow.

Sposób wyświetlania komentarzy

Wybierz preferowany sposób wyświetlania odpowiedzi i kliknij "Zachowaj ustawienia", by wprowadzić zmiany.