Wielka przygoda i wyzwanie: Korona Gór Polski
Chętni tego czynu powołali 13 grudnia 1997 roku Klub Zdobywców Korony Gór Polski, zrzeszający nie tylko rodaków z kraju, ale też mieszkańców innych państw europejskich, a nawet dalekiej Syberii. Organizuje dla nich wyprawy na koronne szczyty, imprezy o tematyce górskiej, a także posiedzenia Loży Zdobywców, weryfikującej dokonania kandydatów na zdobywców i nadający zaszczytny tytuł Zdobywcy Korony Gór Polski.
Od 1 września 2016 roku Klub działa pod nazwą Klub Zdobywców Korony Gór Polski z siedzibą w Warszawie przy ul. Grochowskiej 243/245 w lokalu numer 53, dokąd należy napisać, by otrzymać książeczkę do uzupełniania. Więcej informacji można znaleźć tu: https://kgp.info.pl/ Na stronie znajduje się również instrukcja, jak książeczka powinna być wypełniona, by została zaakceptowana przez Lożę Zdobywców, oraz inne pożyteczne informacje. Projekt jest świetną inspiracją do poznania mniej znanych, ale przepięknych gór Polski.
WARTO PAMIĘTAĆ O CINTORINIE
Miejsce to znajduje się po stronie słowackiej, niedaleko uroczego hotelu nad pięknym jeziorem Popradske Pleso i Majtlachowej Chaty (gdzie można bardzo smacznie zjeść, w tym przepyszną grzybową, bo grzybów tam istne zatrzęsienie), i jest dogodne do wyruszenia na zdobycie Rysów od strony słowackiej. Trasa łatwiejsza prowadzi obok Chaty i zapewnia urocze widoki jeziora, hotelu i gór. Jest też sympatyczny mostek. By trafić na sam cmentarzyk (po słowacku – cintorin), trzeba odbić w prawo, przejść obok ozdobnego malowanego krzyża i wejść po kamiennych schodkach.
Miejsce piękne, a zarazem refleksyjne, gdyż uświadamia, że człowiek – to mróweczka w górach. Mnóstwo tam pamiątkowych tabliczek osób, które zginęły w górach, a obok – sympatyczna kaplica, gdzie za kratą znajduje się drewniana rzeźba ratowników, znoszących rannego w górach turystę. Z opisów na tabliczkach można się domyśleć, co spowodowało tragedię – przypadek (bo zeszła lawina) czy też bezmyślność i szarżowanie. Tych dwóch ostatnich pojęć góry nie lubią, potrafiąc nawet ukarać takiego narwańca.
Cintorin uczy pokory wobec majestatu nie tylko Tatr, ale i innych – mniejszych gór. Podobny cmentarzyk upamiętniający można znaleźć na podejściu czerwonym szlakiem na Śnieżkę (Karkonosze). Pamiętajmy więc, że góry – to nie tylko świetna rozrywka, że trzeba bezwzględnie honorować prawa, którymi się rządzą.
Na zdjęciu: tabliczki na omszonych głazach upamiętniają poległych na zboczach, fot. Helena Rajch
PRAWA GÓR
Owa pokora ma zasady proste – wypada ubrać się na sportowo, zainwestować w buty górskie (o rozmiar większe i roznosić je), mieć w plecaku pelerynę przeciwdeszczową, cieplejszy polarek, wodę, małą latareczkę (czołówkę), kanapki lub suche przekąski (orzeszki, batoniki). Warto na plecaku zawiesić odblaskowe gadżety (bo w razie czego łatwiej człowieka znaleźć), pilnować się szlaku (najwyżej zbaczając w razie potrzeby za pobliskie drzewa lub krzaki). Zachować ostrożność przy robieniu zdjęć przy krawędziach, by nie zlecieć w dół, starać się nie nadużywać alkoholu w schroniskach – jedno małe piwo do posiłku jest ok, ale nie więcej. Ponadto, mieć woreczek na swoje śmieci (opakowania od przekąsek i resztki jedzenia). Można te śmieci wyrzucić po zejściu z gór do śmietnika, nie zostawiając ich w górach, bo dzikie zwierzęta przyzwyczajają się do penetrowania śmietników, zamiast samodzielnie zdobywać pożywienie. Warto też mieć przy sobie plastry i środki przeciwbólowe, by zaradzić przy otarciu stóp lub pomóc komuś innemu.
Co jest miłe w górach – ludzie mówią, mijając się: "cześć!", "hej!". Jeżeli spożywając kanapki siedzisz nie pod wiatą, a gdzieś na trasie na jakimś pieńku, to praktycznie każda osoba zada pytanie, czy nic się nie stało, czy niepotrzebna pomoc? Obowiązuje poniekąd zupełnie inny kontakt z ludźmi, dbanie o siebie nawzajem. W schroniskach bądź domach noclegowych ludzie chętnie ze sobą rozmawiają, dzielą się doświadczeniem i ciekawymi przygodami górskimi (na przykład grupa turystów spotkała małego niedźwiadka, inna zobaczyła wyczyny kozic górskich). Często wieczorem robi się ognisko, smaży się kiełbaski na patyku i gada się lub śpiewa. Góry są przyjazne dla ludzi je szanujących.
TATRY: RYSY
(2499 m n.p.m.) –
GÓRY UCZĄCE SZACUNKU
Właśnie powszechnie znane Rysy, Koprowy Wierch i Przełęcz pod Osterwą dobitnie ukazują prawdziwą potęgę gór. Widoków tych nie da się z niczym porównać. Idzie się długą oznakowaną trasą – zygzakami, skacząc po mniejszych lub większych kamulcach. Podziwia się majestatyczność i surowy urok gór, które urzekają majestatem. Osobiście chciało mi się usiąść gdzieś z boku i patrzeć, patrzeć, czując się małą mróweczką wobec olbrzymów, otaczających mnie.
Pokusa jednak kosztuje, bo dojście do łańcuchów i zmyślnych platform, prowadzących do "Wolnego Królestwa Rysów" zajmuje sporo czasu. Im wyżej, tym trudniej idzie się po oznakowanej ścieżce z ruszających się mniejszych lub większych kamieni. Mija się Żabie Pleso – jeziorko górskie, pośrodku którego jako wysepka ulokował się głaz, ponoć podobny do żaby. Jak dla mnie kamień bardziej przypomina hipopotama, ale niech tam.
Wejść, podciągając się na łańcuchach, jest dość łatwo, przejście granią nad urwiskiem też nie jest kłopotliwe i po kilku minutach skakania po kamiennych płytach, witają nas barwne chorągiewki i duży herb "Wolnego Królestwa Rys". Po minięciu samoistnie powstałej skalnej bramy oczom ukazuje się widok na dolinę i budyneczek kultowego schroniska "Chata pod Rysami" (kilkakrotnie zmiatanym przez zimowe lawiny i konsekwentnie odbudowywanym).
Z własnego doświadczenia wiem, że idąc na szczyt lepiej nie zaglądać tam na posiłek, bo czeka nas najtrudniejsza część wędrówki – wejście na najeżoną ostrymi kamieniami przełęcz Wagi i wdrapanie się na same Rysy, co najlepiej robić na czworakach, uważając, by nie strącić kamieni na pełznących za nami. Za to stojąc na szczycie odczuwa się… tego nie da się nazwać... Ale jest to radość i duma z samego siebie: "Dałam radę, stoję na szczycie Rysów!".
Nie da się jednak posiedzieć długo na szczycie – trzeba z niego zejść, by przed zmierzchem zdążyć dotrzeć do leśnej części trasy. Schodzenie po ciemku po częściowo ruchomych kamieniach jest najzwyczajniej niebezpieczne, a już schodzenie po łańcuchach – niemożliwe nawet z czołówką. Trzeba nadto liczyć, że schronisko pod przełęczą Wagi zawsze ma pełny komplet i nawet kawałka podłogi lub miejsca na stole nie uświadczysz.
Na zdjęciu: Rysy potrafią nawet tonąć w obłokach, fot. Helena Rajch
Podziwiam nosicieli jedzenia i picia do Chaty – kilka razy dziennie wędrują tam i z powrotem z czymś w rodzaju nosidła na plecach, pokonując tę samą trasę z beczkami piwa, jakimiś tłumokami z jedzeniem, z których jest przyrządzane pyszne jedzenie w schronisku. Innej drogi dostarczenia tam żywności nie ma. Zwykły turysta może też pomóc, wybierając pakunek do dostarczenia z dołu na górę w szałasie na początku trasy. Jest to trochę złudne, bo trzeba mieć krzepę, gdyż pod koniec trasy każdy zbędny gram czegoś tam przeistacza się tajemniczym sposobem w kilogram. Na tych zaś, kto podoła dostarczeniu paczki z szałasu do schroniska, czeka darmowa herbata z sokiem malinowym i wkładką.
W Tatrach absolutnie nie wolno szarżować. Gdy więc pogoda zaczyna się zmieniać – chmurzy się lub schodzi mgła, lepiej zawrócić. Oznakowanie szlaku jest na kamieniach od przełęczy Wagi, więc łażenie na chybił-trafił może źle się skończyć, bo miejsc do spadnięcia jest dużo. Lepiej zdobywać Rysy przy dobrej, czytelnej pogodzie, a przed wyjściem sprawdzić w hotelu aktualną prognozę.
Ja Rysy zdobyłam dopiero za drugim podejściem. Gdy dotarłam do przełęczy Wagi, spłynęła mgła tak gęsta, że nawet stóp nie widziałam, nie mówiąc już o oznakowaniu szlaku na kamieniach. Zawróciłam, jak większość rozsądnych turystów i zeszłam na dół. Wróciłam następnego roku, a Rysy już mnie łaskawie wpuściły na szczyt.
Na zdjęciu: herb Niezależnego Królestwa Rys, fot. Helena Rajch
BESKID NISKI:
LACKOWA (997 m n.p.m.) –
MAGICZNA BAJECZNA KRAINA
Pewnie każdy wśród pamiątek ma słodkie kartki z Bożego Narodzenia z pięknie oszronionym lasem. Do chwili, aż pojechałam na Lackową, sądziłam, że to tylko wyobraźnia twórców tych kartek. Lackowa podarowała mi właśnie takie pocztówkowe widoki. Zjawisko to zachwyciło i przekonało do tego, że nie jest niczyją fantazją. Nawet polizałam, idąc szlakiem, taką oszronioną gałązkę, kłując się szronem w język, by upewnić się, że jest to prawdziwe. Wędrowałam więc po bajkowej krainie, choć martwiły mnie troszkę wyczytane w necie treści. Ludzie opisali Lackową jako ścianę płaczu, którą trudno zdobyć. Ja nie wiem, kto tam płakał i dlaczego, bo bawiłam się doskonale.
Owszem, podejście na Lackową jest strome. Może akurat w bajkowej scenerii miałam szczęście, bo wiatr zdmuchnął z podejścia śnieg i liście, stąd było doskonale widać, gdzie są placuszki lodu, na których można się pośliznąć. Zaczęłam więc grać w swoiste szachy – patrzyłam pod nogi i planowałam następne parę kroków – na przykład: dookoła dużego kamienia, do o tamtych sosen. W pewnym momencie zorientowałam się, że weszłam i szachy się skończyły.
Miałam dziwne uczucie – nie satysfakcji, ale czegoś takiego, jakby dziecku zabrano zabawkę. Parę kroków po płaskim terenie i… stałam przy słupku Lackowej ze skrzyneczką PTTK, gdzie przechowana jest pieczątka – prześliczny śladek bosej stópki do odbicia w książeczce KGP. Pokochałam Lackową za jej urok i podarowanie bajecznych widoków.
Na zdjęciu: magiczny szlak na Lackową, fot. Helena Rajch
MASYW ŚNIEŻKA:
ŚNIEŻNIK (1425 m n.p.m.) –
PODWÓJNE DOŚWIADCZENIE
Od Śnieżnika kilka lat temu rozpoczęła się moja przygoda, a właściwie – uzależnienie od górskich wędrówek. Miał rację kolega, który enigmatycznie stwierdził: "Wędrówki górskie wciągają jak bagno". I tak jest w istocie.
Pierwszy mój wyjazd był właśnie na Śnieżnik, gdzie pojechaliśmy małą grupką osób, zaprzyjaźnionych z pieszych wędrówek po podwarszawskich lasach. Obecnie grupka rozrosła się w oficjalnie zarejestrowaną i działającą firmę "Aktywni+", oferującą szeroki wachlarz wszelakich wyjazdów: wycieczki górskie, spływy kajakowe, wędrówki rowerowe, wycieczki piesze po parkach krajobrazowych i narodowych, zwiedzanie zabytków i miast oraz wiele innych imprez. Nikt parę lat temu nie spodziewał się tego.
Ubrałam się według mojego pojmowania wycieczek górskich, czyli w to, co jakoś pasowało do gór, a było wśród ubrań. Buty też miałam zwykłe – trampki z niską cholewą. Jako że był koniec kwietnia, informacja o pogodzie na Śnieżniku podawała, że śniegu nie ma. Niespełna 20 kilometrów przed celem nasz organizator otrzymał telefon, że spadł śnieg. Cóż – poszliśmy na Śnieżnik, zapadając się powyżej kolan w topniejącą biel, pod którą była woda. Wędrowało się naprawdę ciężko, choć pocieszające było to, że wiatr ucichł i towarzyszyły nam piękne słoneczne widoki okolicznych gór. Przed szczytem zapamiętałam, jak dopadło mnie totalne zmęczenie, więc stałam i poklepywałam znajdującą się akurat tu kamienną figurkę słonika.
Ale to nie był koniec doświadczenia, bo gdy schodziliśmy ze Śnieżnika na słoneczną stronę góry w kierunku na fantastyczne historyczne schronisko PTTK im. Zbigniewa Fastnachta, okazało się, że śnieg zamienił się w śliski lód, po którym jedni zjeżdżali na tyłkach, inni szukali jakichś gałęzi, by się podeprzeć. Potem suszyliśmy przy schronisku przemoczone skarpetki i buty, choć szło to niemrawo i kontynuowaliśmy schodzenie aż do przeciekawej Jaskini Niedźwiedziej, którą warto zwiedzić.
Mogłoby się wydawać, że moja pierwsza wycieczka w góry będzie ostatnią, ale coś we mnie zaskoczyło i gdy po kilku tygodniach organizator zadzwonił z pytaniem, czy nie mam ochoty na kolejny weekendowy wyjazd w góry, nie zastanawiając się powiedziałam "tak". Powoli też przekształcałam się w obytego z górami wędrowca, eliminując z bagażu, pozostającego w autokarze niepotrzebne rzeczy, kompletując ubrania na zimę i lato potrzebne do wędrówek w górach, kupując prawdziwe górskie buty, wytrzymałe kijki trekkingowe (przydatne na błotnistych, stromych lub śliskich trasach) i porządny plecak. W góry bowiem idziemy "na lekko", zostawiając bagaż wieczorny w autokarze, a zabierając ze sobą tylko to, co może się przydać.
Po kilku latach wędrówek górskich podejrzałam, że niektóre osoby mają książeczki, do których zbierają pieczątki w schroniskach lub ze skrzyneczek na szczycie. W ten sposób trafiłam na projekt Klubu Zdobywców Korony Gór Polski i również zaczęłam uzupełniać książeczkę. Owszem, musiałam w niektóre góry pojechać po raz drugi lub trzeci, ale dla człowieka, który popadł w uzależnienie od nich, każdy wyjazd cieszy.
Właśnie dlatego znalazłam się drugi raz na Śnieżniku w lecie, wędrując najpierw lasem, potem – bliżej szczytu – wśród gęstej zielonej kosodrzewiny. Wciąż czekałam, kiedy zacznie się to trudne i ciężkie, gdy nagle okazało się, że stoję na słonecznym szczycie. Lekko zbiegłam do schroniska, wspominając suszenie butów i skarpetek oraz ślizganie się na tyłku, a potem raz jeszcze odwiedziłam Jaskinię Niedźwiedzią – jest ciekawa, ale niech pozostanie tajemnicą, dlaczego. Tego sami się dowiedźcie.
Na zdjęciu: widok ze szczytu Śnieżnika, fot. Helena Rajch
MASYW ŚLĘŻY
(PRZEDWZGÓRZE SUDECKIE):
ŚLĘŻA (718 m n.p.m.) –
GÓRA KULTÓW WIELU
To najbardziej tajemnicza, choć łatwa do zdobycia góra. Pierwszą wzmiankę o niej znajdujemy w Kronice "Sileni" Thietmara z Merseburga. Dokładnie nie wiadomo, dlaczego to gęsto zalesione wzniesienie tak się nazywa. Są trzy niepotwierdzone teorie: od nazwy plemienia Silingów (z etnosu Wandali), zamieszkującego te tereny, od słowiańskiego słówka "ślęga", oznaczającego mokrą pogodę lub błoto lub z języka indoeuropejskiego od jeszcze wcześniejszych mieszkańców tych ziem (plemienia Babik).
Ślęża zbudowana jest głównie z granitów i gabra. Dlatego od X wieku przez całe średniowiecze wydobywano tu granity oraz serpentynity. Tych pierwszych używano głównie do produkcji kół młyńskich i kamienia budowlanego, choć we wczesnym średniowieczu wyrabiano z nich także elementy zdobnicze dla kościołów romańskich (np. kapitele, rzeźby lwy). Serpentynit po wypolerowaniu służył jako kamień lub surowiec do wyrobu ozdobnych naczyń.
Góra stanowiła religijny ośrodek kultu solarnego miejscowych plemion – jego początki sięgają epoki brązu, a upadek przypada na czasy chrystianizacji tych obszarów w X i XI wiekach. Na szczycie góry oraz w jej pobliżu zachowały się kamienne rzeźby "panny z rybą, mnicha, grzyba, dzika oraz niedźwiedzia", włączone do celtyckiego kręgu kulturowego. Łagodnie wspinając się na szczyt, spotykamy je po drodze. Odnaleziono również fragmenty układanych z odłamków kamieni wałów o szerokości około 12 metrów oraz zagadkowe posągi z charakterystycznym symbolem ukośnego krzyża – według hipotez badaczy krzyż garbo był prawdopodobnie związany z kultem solarnym.
W pierwszej połowie XII wieku (prawdopodobnie w 1110), za panowania Bolesława Krzywoustego, Piotr Włostowic ufundował na szczycie klasztor augustianów. Ze względu jednak na znaczne oddalenie od ludzi budowla ta została później (w 1134 lub 1149 r.) przeniesiona do pobliskiej wsi Górka (obecnie część Sobótki), a wkrótce potem (w 1153 r.) – do Wrocławia.
Obecnie na szczycie Ślęży znajduje się imponujący kościół pw. Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny na Ślęży – zabytkowa świątynia pomocnicza parafii pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa w Sulistrowicach. Co roku do tego domu Bożego ma miejsce Droga Krzyżowa. Podobne stacje Męki Pańskiej można zresztą spotkać też w innych górach, choćby na szlaku na Mogielicę (1173 m n.p.m., również należącą do Korony Gór Polski) w Beskidzie Wyspowym.
W mojej ocenie Droga Krzyżowa na Mogielicę jest znacznie trudniejsza, gdyż wiodące na szczyt zbocze jest strome i wiecznie błotniste. Kościół na Ślęży zbudowany został na ruinach murowanej warowni, zwanej zamkiem "Hus", wzniesionej za czasów księcia świdnicko-jaworskiego Bolka II Małego, ostatniego księcia piastowskiego na Śląsku. Zamek przetrwał do XV wieku. Dziś fragmenty murów (absydy) można podziwiać, zwiedzając podziemia świątyni. Po drodze czeka nas natomiast niespodzianka w postaci murowanej wieży obronnej z czasów budowy kościoła.
Po II wojnie światowej kościół popadł w ruinę. Kolejne remonty przeprowadzano w 1967 i w 2000. W latach 2004-2006 pod świątynią prowadzono prace archeologiczne, co spowodowało jej zamknięcie i tym samym – kolejną dewastację. W roku 2012 ksiądz dr prał. Ryszard Staszak, proboszcz parafii w Sulistrowicach, dzięki pomocy arcybiskupa metropolity wrocławskiego Józefa Kupnego, władz samorządowych w Sobótce, Towarzystwa Miłośników Ziemi Ślężańskiej i wielu parafian rozpoczął kolejną odbudowę kościoła.
Efektem prac było odprawienie 28 września 2014 roku pierwszej po 10 latach Mszy świętej. Kościół jest do dziś czynny, a łatwy dostęp na szczyt w malowniczym towarzystwie leśnej przyrody pozwala zameldować się tam nawet z niemowlętami w wózkach.
Na zdjęciu: kościół Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny na Ślęży, fot. Helena Rajch
GORCE: TURBACZ
(1310 m n.p.m.) – KROKUSOWO
Prawdziwe oblężenie turystyczne góra ta przeżywa w pierwszej połowie kwietnia, gdy kwitną krokusy. Wspinaczka na Turbacz najpierw prowadzi lasem świerkowym, by wyjść tędy na polany gęsto usiane fioletowo-żółtymi delikatnymi kwiatuszkami krokusów, krokusików, krokusiąt. Przy słonecznej pogodzie ludzie rozkładają maty lub siadają na ławeczkach, podziwiając niecodzienny widok dywanu kwiatów. Nie wolno ich jednak zbierać, gdyż są gatunkiem chronionym.
Po kilku próbach udało mi się trafić na apogeum kwitnięcia krokusów, bo albo przybywałam, gdy dopiero kwitły nieliczne, lub wtedy, gdy już przekwitły i nie były atrakcyjne. Potrzebny łut szczęścia, by znaleźć się o słonecznej pogodzie i w niepowtarzalnym momencie, gdy kwiatki akurat rozkwitły. Niesamowite to uczucie – patrzeć na morze delikatnych śliczności.
A potem, bliżej szczytu, strefa bez śniegu nagle się kończy i zaczynamy iść po białym puchu, coraz głębszym zresztą. Mocno pomagają tu kijki trekkingowe.
W ten sposób docieramy do Kaplicy Papieskiej, położonej w odległości 25 minut drogi od schroniska, gdzie w każdy weekend odbywają się specjalne Msze święte. Najbardziej uroczysty charakter ma nabożeństwo w drugą niedzielę sierpnia. Początkowo wiązało się ono z rocznicą wybuchu Powstania Warszawskiego, a od 1982 roku jest to Święto Ludzi Gór, obchodzone pod patronatem Związku Podhalan. Przez wiele lat w uroczystościach uczestniczył i głosił kazania ks. Józef Tischner.
Spytacie, gdzie jest szczyt, czyli właściwy Turbacz, ozdobiony granitowym obeliskiem. Od schroniska dzieli go zaledwie pięć minut marszu. Turbacz jest atrakcyjny o każdej porze roku, ale szczególnie polecam zdobycie szczytu w porze kwitnienia kultowego krokusa.
Na zdjęciu: Turbacz: ołtarz i kamień papieski, fot. Helena Rajch
BIESZCZADY:
PLUSZOWA TARNICA
(1346 m n.p.m.)
Na pewno każdy zna powiedzonko: "Rzucić wszystko i jechać w Bieszczady", czyli przebywać w odosobnieniu od cywilizacji, żyjąc w zgodzie z rytmem przyrody i zmianami pór roku. Niestety, tych rzeczywiście dzikich Bieszczad już praktycznie nie ma. Wśród łagodnych pagórkowatych gór bieszczadzkich wiodą mocno oblegane przez turystów szlaki turystyczne, a przy pięknej słonecznej pogodzie, oprócz wspaniałej panoramy najbliższych grzbietów polskiej części Bieszczadów, można dostrzec: Tatry, Gorgany, Ostrą Horę, Połoninę Równą, Połoninę Krasną, Świdowiec, a przy bardzo dobrych warunkach meteorologicznych nawet: Pasmo Wyhorlacko-Gutyjskie, Góry Ignis, górę Vlădeasa i Pietrosula Rodnei w Górach Rodniańskich. Sama nazwa Tarnica w języku rumuńskim oznacza siodło lub przełęcz.
Istotnie – wąski, ostry, nieco wydłużony grzbiet góry z dwoma wyraźnymi wierzchołkami (1346 i 1339 m n.p.m.) wyścielają złomiska skał i zdobią bruzdy naturalnych zagłębień, a także resztki wojennych okopów. Z południowej strony opada w dół wysoka ściana skalna, a niżej ciągną się wielkie pola kamiennego rumoszu.
W 1987 roku na szczycie ustawiono 7-metrowy krzyż, upamiętniający – wraz z wmurowaną tablicą – pobyt ks. Karola Wojtyły na Tarnicy 5 sierpnia 1953 roku. Po złamaniu się krzyża wiosną 2000 roku, w dniu 2 września tegoż roku ustawiono nowy stalowy (liczący ok. 8,5 metra, ważący ok. 500 kg, wniesiony przez pielgrzymów na Tarnicę w częściach), który 16 września 2000 roku poświęcił bp Adam Dyczkowski.
Tarnica stanowi najbardziej atrakcyjny punkt widokowy w polskich Bieszczadach, a krzyż jest… ulubionym punktem ściągania piorunów podczas burz. Dlatego z ich nadejściem należy niezwłocznie opuścić szczyt.
Na Tarnicę prowadzą zaledwie dwa szlaki turystyczne. Pierwszy – (Ustroń – Wołosate), wiedzie nas od schroniska w Ustrzykach Górnych. Odcinek ten w swojej końcowej partii jest bardzo atrakcyjny widokowo, gdyż do przełęczy pod szczytem Tarnicy biegnie połoninami Szerokiego Wierchu. Drugim jest bardziej stromy szlak niebieski Biała – Grybów, wiodący z Wołosatego bezpośrednio na przełęcz pod szczytem Tarnicy. Z przełęczy na szczyt prowadzi natomiast krótki (15 min) boczny szlak.
Tuż przy nim, kilkanaście metrów od szczytu, znajduje się Jaskinia w Tarnicy. Wejście do niej zostało zasypane w 2008 roku ze względu na bezpieczeństwo turystów. Bieszczady, a szczególnie słynne połoniny i lasy z różnokolorowo zabarwionymi jesiennymi liśćmi przy słonecznej pogodzie są widokiem niepowtarzalnym, wręcz bajecznym. Dlatego też od września po październik są prawdziwą mekką turystów. Trafiłam akurat na Tarnicę w słoneczne "okienko" i ciągle miałam wrażenie, że patrzę na pluszowe makiety, rozstawione przez miejscowych specjalnie dla turystów.
Warto też odwiedzić Połoninę Wetlińską i kultowe schronisko "Chatka Puchatka", gdzie bywali znani literaci, poeci i artyści. Jesień w Bieszczadach jest pełna niesamowitego uroku i barwnych widoków, "pasących" swym pięknem i barwą zarówno oczy jak też duszę. Mimo tłumów turystów w Bieszczadach ta ostatnia wyraźnie odpoczywa.
Fot. widziane poniekąd z lotu ptaka bieszczadzkie barwy jesieni, fot. Helena Rajch
Wyznam, że wędrówki górskie – to nie tylko wyzwanie i próba sił. To doświadczenie przyjaznego kontaktu z ludźmi i przyrodą, naładowanie wewnętrznych akumulatorów pozytywną energią, bardzo osobiste emocjonalne doświadczenie, poznanie historii Polski z trochę innej strony, no i oczywiście zaraźliwa Wielka Przygoda. Celowo nie opowiadam o wszystkich 28 szczytach Korony Gór Polski (do zdobycia zostało mi zaledwie kilka). Niech będą nie tylko odkryciem moim, ale też waszym, bardzo osobistym.
Obiecuję, że po skompletowaniu stosownych stempli w książeczce nadal zamierzam wspinać się na inne szczyty górskie, z których każdy ma swój klimat i charakter, własne ciekawostki. Nie ma dwóch jednakowych gór – wszystkie się różnią. Zachęcam zatem do ich odkrycia dla siebie.
Na zdjęciu: kultowe schronisko „Chatka Puchatka” na Połoninie Wetlińskiej, fot. Helena Rajch
Artykuł ukazał się w najnowszym numerze „Magazynu Wileńskiego” z marca 2020 roku