Wacław „Waconek” Religioni - wspomnienie o wileńskim narodowcu


Wacław Religioni, fot. Archiwum M. Wołłejki
Niedawno minęła 16. rocznica śmierci Wacława Religioniego. Należał on do grona tych ludzi, którzy mimo iż przez całe swoje życie wykazywali się odwagą, niezłomnością i niebywałą wręcz siłą charakteru, a w godzinie próby dziejowej także wielkim patriotyzmem, to historia o nich głucho milczy.
Wacław urodził się w 1911 r. w Wilnie. Pochodził z rodziny znanych wileńskich farmaceutów, której protoplastą był przybyły do Wilna z Turynu na początku XIX w. Antonio Religioni. Włoch, zaproszony na Kresy przez księżnę Puzynę, szybko wtopił się w polskie otoczenie i pozostał na Wileńszczyźnie do śmierci. Błyskawicznie, w ciągu jednego pokolenia, Religioni stali się Polakami. Godny podkreślenia jest ten ówczesny - dziewiętnastowieczny - fenomen i jakaś niewyobrażalna siła polskości, która magnetycznie przyciągała tysiące Francuzów, Niemców czy Holendrów. Przybywali i stawali się Polakami, mimo że Polacy nie mieli swojego państwa, a szkolnictwo i kultura narodu były gnębione i poniewierane.

Dzieciństwo Wacława przypadło na czasy zaborów i wojennej okupacji, natomiast czas dojrzewania, edukacji i ostatecznego kształcenia się charakteru i ideowej krystalizacji osobowości dokonał się już w niepodległej Polsce. Był on więc przedstawicielem generacji określanej mianem „pokolenia niepodległości”. I, podobnie jak dziesiątki tysięcy jego rówieśników, związał się z Obozem Narodowym. Tym, co inspirowało intelektualnie i formowało polityczną postawę Wacława, były dzieła czołowego teoretyka i przywódcy polskiego ruchu narodowego Romana Dmowskiego oraz brytyjskiego filozofa i pisarza Gilberta K. Chestertona.

Początek ideowej drogi Wacława miał miejsce już w murach słynnego prestiżowego gimnazjum im. Zygmunta Augusta na wileńskiej Pohulance. Pierwszych lekcji polskości i szacunku do wiary przodków udzielali - chłopcom noszącym orzełki na szkolnych czapkach - wybitni nauczyciele tej placówki: m.in. zamęczony w Sowietach docent USB Stanisław Cywiński, uważany za największego znawcę i interpretatora twórczości Cypriana Norwida, oraz ks. prefekt Leopold Chomski, który po 1945 r. nie opuścił, jak wielu, Wilna. Szykanowany przez komunistów, niestrudzenie niosąc posługę wiernym, przypłacił swą służbę Bogu i bliźnim śmiercią. W wieku lat 98. został brutalnie pobity przez „nieznanych sprawców”, w wyniku czego zmarł.

Na początku lat 20. szkołą kierował były wicemarszałek Sejmu Wileńskiego w 1922 r. (tego, który przyjął uchwałę o przyłączeniu ziemi wileńskiej do Polski) i późniejszy działacz Stronnictwa Narodowego (SN) - dr Zygmunt Fedorowicz. Właśnie z dyrektorem gimnazjum złączą się późniejsze wojenne losy Wacława. Obaj będą w czasie zmieniających się okupacji Wilna ściśle współpracować w konspiracji.

U „Zygmunta Augusta” koledzy nadali Wacławowi przydomek „Waconek”. Przylgnął on do niego tak silnie, że towarzyszył mu do końca życia. W czasie szkolnym narodziły się też znajomości i przyjaźnie, które przetrwały wszelkie zawirowania losu i rozłąki. Takie - dosłownie - do „grobowej deski”. Niemal braterskie uczucie połączyło Wacława z Wiktorem Trościanką, późniejszym działaczem Stronnictwa Narodowego, a w czasie wojny redaktorem podziemnego pisma SN „Walka”. To on uwiecznił Wacława na kartach swych znakomitych, pisanych na emigracji powieści. Innym z „Zygmunciaków”, z którym los związał Wacława na dobre i złe, był Witold Świerzewski, lider wileńskiej Młodzieży Wszechpolskiej i SN. W czasie wojny Szef Wydziału Bezpieczeństwa Okręgowej Delegatury Rządu na Kraj w Wilnie, a po 1945 r. członek władz konspiracyjnego Stronnictwa. Postać tyle nieznana szerzej, ile nietuzinkowa.

Po ukończeniu szkoły i zdaniu matur, Wacław wstąpił na wydział Prawa i Nauk Społecznych USB w Wilnie. Przyjęty też został do Korporacji Akademickiej Polesia. Okres studiów był dla niego czasem niezwykłej wprost aktywności. Wacław został sekretarzem Bratniej Pomocy Studentów USB (tzw. Bratniaka), działaczem Młodzieży Wszechpolskiej i członkiem Koła Prawników USB, zasiadał też we władzach swojej korporacji. Jednocześnie zaangażował się (nieformalnie w okresie studiów) w działalność polityczną Stronnictwa Narodowego. Po ukończeniu studiów dostał się na aplikację sędziowską i wyruszył do Lidy, by odbyć aplikację w Wydziale Zamiejscowym Sądu Okręgowego w Wilnie. Wybuch wojny uniemożliwił mu dokończenie nauki zawodu, do którego nigdy nie dane mu już było wrócić.

W czasie okupacji Wacław, jak znakomita większość jego kolegów, wstąpił do konspiracji. Bardzo trudny okazał się zwłaszcza okres pierwszej okupacji sowieckiej. Wiecznie zagrożony aresztowaniem, w skrajnie ciężkiej sytuacji bytowej - bez możliwości podjęcia jakiejkolwiek stałej pracy - były aplikant sądowy trudnił się wyrębem drzewa. Po zmianie okupanta, od 1942 r. Wacław został sekretarzem wileńskiego Delegata Rządu na Kraj, czyli byłego dyrektora „Zygmuntówki” dr. Zygmunta Fedorowicza. W tym czasie „Waconek” obrał inny (konspiracyjny) pseudonim „Marian”. Przez ponad dwa lata był najbliższym współpracownikiem Delegata, czyli osoby pełniącej w konspiracji funkcję wojewody wileńskiego.

Po powtórnym zajęciu Kresów przez Armię Czerwoną i rozbiciu znacznej części konspiracyjnych i partyzanckich struktur wileńskiego ZWZ-AK Wacław Religioni wciąż pozostawał w podziemiu. Jego pracy w Delegaturze nie przerwało nawet aresztowanie Zygmunta Fedorowicza (używał pseudonimu „Albin”) w sierpniu 1944 r. Działalność konspiracyjną zakończyło dopiero aresztowanie go przez NKWD/NKGB w styczniu 1945 r. Przeszedł bardzo brutalne śledztwo. Jedną z najdotkliwszych tortur był brak snu. Niemniej Wacław zachował się godnie i starał się nie obciążać w zeznaniach osób wciąż poszukiwanych przez Sowietów. W efekcie dostał wyrok 10. lat łagrów, z których 6 spędził na Kołymie.

Okolicznością, która dodatkowo potęgowała więzienne cierpienia i dramat niewolniczej pracy w obozie była dla Wacława niepewność czy wręcz strach o przyszłość rodziny. I świadomość, że nie był już w stanie zapewnić jej opieki. W Wilnie pozostali samotni rodzice (Wacław był jedynakiem) i żona z dwuletnim synem. Z czasem podjęli oni dramatyczną decyzję: żona, również potencjalnie zagrożona aresztowaniem, wraz z dzieckiem ekspatriowali się do „Polski ludowej”, a rodzice pozostali w Wilnie, przez co mieli przynajmniej możliwość kontaktu listownego z synem. Jak się okazało była to decyzja słuszna, być może właśnie dzięki wsparciu moralnemu, a z czasem materialnemu (paczki) Wacław przeżył łagier. Należy dodać, że w latach 40. więźniowie w Sowietach nie mieli możliwości kontaktu z członkiem nawet najbliższej rodziny, jeśli nie była ona obywatelem ZSRS i nie przebywała na terytorium tego państwa.

W 1955 r. Wacława zwolniono z zsyłki. Po 10. latach pracy w nieludzkich warunkach w tajgach Północy udał się do „Polski ludowej”. Upłynęło 10 długich lat, nim spotkał się wreszcie z tymi, którzy tak długo na niego czekali; z żoną i 12-letnim już synem. W Wilnie pozostawił kochających rodziców i swoje najpiękniejsze wspomnienia młodości.

Pierwsze lata po przyjeździe do PRL były bardzo trudne, zwłaszcza pod względem materialnym. W ustroju dyktatury proletariatu, dla ludzi poglądów i przeszłości Wacława nie było ani przyzwoitej pracy, ani uczciwych apanaży. Ludzie wypuszczeni z łagrów byli pod stałą „opieką” resortu bezpieczeństwa i dozorem milicji. W tych ciężkich latach przyszedł z pomocą mieszkający na emigracji Wiktor Trościanko, który słał paczki. Wysyłał ówczesny rarytas, jakim były puszki kawy Neska. Sprzedaż kawy umożliwiała Religionim przeżycie „do pierwszego”.

Pobyt w PRL nie okazał się wcale końcem szykan i prześladowań Wacława przez komunistów. Związane one były nie tylko z jego endecką i konspiracyjną przeszłością, ale także z faktem zaangażowania w działania na rzecz integracji byłych przyjaciół z Uniwersytetu Stefana Batorego. W 1959 r. z inicjatywy Wacława doszło do nielegalnego komerszu Korporacji Akademickiej Polesia. (Komersz to najważniejsza uroczystość w każdej korporacji, najczęściej odbywająca się w rocznicę jej założenia, na którą przybywają wszyscy jej członkowie).

Wydarzenie to, choć odbywające się w konspiracji, nie uszło czujnej uwadze Służby Bezpieczeństwa. Wacław, jako główny organizator spotkania, a także pomysłodawca ponownego zbliżenia środowiska, które w jego zamyśle miałoby w przyszłości oddziaływać na młodzież i wpajać jej kultywowanie tradycji korporacyjnych, stał się wrogiem dla SB. Rozpoczęły się szykany. W otoczeniu Wacława umieszczono agentów, a jego samego poddawano upokarzającym przesłuchaniom. Podobnie działo się z jego przyjaciółmi, m.in. z wymienionym Witoldem Świerzewskim. Jak donosiła SB, „bazą kontaktów jest ideologia endecka. W związku z tym zachodzi uzasadniona konieczność wzięcia danego środowiska w rozpracowanie operacyjne”. Rozpracowania te trwały z różnym natężeniem przez kilka lat.

W 1963 r. Wacław pojechał po raz ostatni do Wilna. Zmarła wówczas jego mama - Jadwiga Religioni z domu Kowalewska. Z tą ostatnią, smutną wizytą łączy się pewna anegdota. Wacław, spacerując po dziedzińcach swojej Alma Mater, natknął się, wśród nikomu niepotrzebnych rupieci, na zniszczony (bez kompletu nóg) stolik z gabinetu rektora USB. Znał ten mebel dobrze, przed wojną jako sekretarz „Bratniaka” bywał częstym gościem w rektoracie. Nie zastanawiając się długo, zabrał mebel i sobie tylko znanym sposobem przewiózł go następnie do Warszawy. Przez lata stół przypominał mu o czasach młodości i ukochanym mieście. Wacław Religioni zmarł w Warszawie 6 lutego 1997 r. Jest pochowany wraz żoną na Cmentarzu Powązkowskim.

PS. Kilka lat temu syn Wacława - Jerzy Religioni - bezskutecznie poszukiwał grobu swoich dziadków na wileńskiej Rossie. Następnie, również bez efektu, poszukiwań tych podjął się autor niniejszego tekstu. Jeżeli ktoś z czytelników "Wilnoteki" natrafi na grób rodzinny Kowalewskich, w którym spoczywają Wacław Religioni i jego żona Jadwiga, uprzejmie proszę o informację i kontakt przez redakcję "Wilnoteki".
 

Komentarze

#1 Ja też szukałem potwierdzenia

Ja też szukałem potwierdzenia lokalizacji grobu swojego dziadka na Rossie.Mam zaświadczenie z księgi kościoła św. Jana o zgonie,przyczynach zgonu,pozostawionych bliskich żonie i dzieciach, oraz pochówku na cm Rossa.Pamiętam to miejsce na "Gorce Literackiej" bo chodziłem tam jako dziecko na Zaduszki w 1939 i 1940. Niestety kancelaria cm.Rossa nie ma dokumentów określających to miejsce i nie mogę wznowić ustawienie tam jakiegoś skromnego nagrobka, który pasowałby charakterem do otoczenia .Rozważane jest przez administrację cmentarza Rossa i zarząd miasta Wilna, ustalenie miejsca na cmentarzu gdzie mogłaby powstać jakaś ścianka dla upamiętnienia pochowanych ,których nagrobki się nie zachowały .Czy będzie taka decyzja ,czy dojdzie do realizacji i kiedy nie wiadomo.Grono osób które,pamiętają o pochowanych tam swoich bliskich i chciały by coś zrobić ,szybko topnieje z czasem.......

Sposób wyświetlania komentarzy

Wybierz preferowany sposób wyświetlania odpowiedzi i kliknij "Zachowaj ustawienia", by wprowadzić zmiany.