Tramwajarze, taczki i chleb z cukrem - czyli Powstanie Warszawskie oczami cywila


Fot. wikipedia.org
Szalone i tragiczne w skutkach Powstanie Warszawskie było niczym innym, jak próbą ocalenia polskości i wyzwolenia stolicy z rąk Niemców. W każdą rocznicę zrywu niepodległościowego Polacy oddają część powstańcom, podkreślając ich heroizm, bohaterstwo i niezłomność. Trzeba pamiętać, że w powstanie oprócz członków AK powszechnie zaangażowali się też zwykli warszawiacy. Jednym z nich był Miron Białoszewski, który opisał swoje wspomnienia w pamiętniku. Proponujemy Państwu dzisiaj kilka "migawek" z powstańczej Warszawy. Niech one przeniosą nas w czasie do roku 1944. Poczujmy smak, zapach i emocje, jakie mogły towarzyszyć Powstaniu Warszawskiemu.
Zacznijmy od krótkiej retrospekcji, w której Miron Białoszewski wyjaśnia, że "Niemcami" nazywa w pamiętniku wszystkich hitlerowców.

Wiedzieliśmy, że hitlerowcami byli nie tylko Niemcy. Nawet widzieliśmy. W 1942 roku po likwidacji małego getta pamiętam Łotyszów. Z karabinami. Cali na czarno. Stali wzdłuż Siennej. Gęsto. Na aryjskim chodniku. I całymi dniami i nocami wypatrywali w oknach żydowskiej strony Siennej. To byty resztki szyb w futrynach, zatkane pierzynami. Trupie puchy. Ulicą - tą jedną ulicą - szedł od Żelaznej do Sosnowej nie mur, ale druty kolczaste. Wzdłuż. Jezdnia, kocie łby - po tamtej stronie miały już wysokie badyle i komosy - zdążyły zeschnąć się i zszarzeć na węgiel. A jednak ci aż przykucali. Tak mierzyli. I pamiętam, jak jeden co i raz strzelał. W te okna.

Autor pamiętnika doskonale pamiętał dzień, w którym wybuchło powstanie. Tegoroczna rocznica powstania jest wyjątkowa, bo dzisiaj 1 sierpnia to też wtorek, podobnie jak w 1944 roku.

A nie było jeszcze piątej, czyli godziny "W". Mieliśmy ze Staszkiem iść na Chłodną 24 do Ireny P., mojej koleżanki z tajnego uniwersytetu (nasza polonistyka była na rogu Świętokrzyskiej i Jasnej, na drugim piętrze, siedziało się w szkolnych ławkach; to się nazywało, że to są kursy handlowe Tynelskiego). Więc mieliśmy iść do niej na piątą, a że było za wcześnie, chodziliśmy po Chłodnej od Żelaznej do Walicowa i z powrotem. Kościelny wyłożył dywan na schodach wejściowych i wystawił zielone drzewa w kubłach na paradny ślub. Nagle widzimy, że kościelny sprząta to wszystko, zwija dywan, odnosi kubły z drzewami, ale szybko, i to nas zastanowiło. (Wprawdzie wczoraj - czyli 31 lipca - przyszedł żegnać się z nami Roman Ż. Akurat było słychać naraz sowiecki front, pioruny i jednocześnie samoloty z bombami na niemieckie dzielnice.) Więc weszliśmy do Ireny. Było przed piątą. Rozmawiamy, nagle strzelanina. Potem tak jakby broń grubsza. Słychać działa. I w ogóle różne rodzaje. Aż krzyk: - Hurraaa... - Powstanie - od razu powiedzieliśmy sobie, tak jak i wszyscy w Warszawie. 

W środę 2 sierpnia, po pięknym pogodnym wtorku, zaczął padać deszcz. Mirona Białoszewskiego obudziły powstańcze hałasy.

Co było 2 sierpnia 1944 roku? Na zachodzie szła od czerwca ofensywa aliantów przez Francję, Belgię, Holandię. I od Włoch. Front rosyjski stał na Wiśle. Warszawa weszła w drugi dzień powstania. Obudziły nas huki. Padał deszcz. Zaczęło się organizowanie. Blokowi. Dyżurni. Kucie piwnic. Przekłuwanie podziemnych przejść. Całymi nocami. Barykady. Najpierw ludzie myśleli, że ze wszystkiego, jak te z desek z tartaku i wózków na Ogrodowej. (Ogrodowa cała - bo wyjrzeliśmy na nią - była w polskich flagach - dziwne święto!) Zebrania i narady na podwórkach. Ustalanie - kto, co. Chyba gazetka już. Powstaniowa. W ogóle powstańcy. Się pokazali. W poniemieckim - co popadło: hełmie, butach, z byle czym w ręku - dobrze, jak strzelało. 

Miron Białoszewski wspomina na kartach pamiętnika działalność "gołębiarzy", czyli powstańców, którzy nacierali na wroga z wysokich budynków i wyjaśnia czym były "wachy".

Wacha to znaczyło cała kamienica niemiecka, a to znaczyło - strzelanie z piętra (z pięciu). Karabiny maszynowe. Granaty. Co raz strzelanie pojedyncze z dachu, zza komina, ktoś ranny, ktoś zabity. To strzelali ci ukryci. - Gołębiarze - mówiło się. Wlatywało za nimi, szukało, i nic. Strzelali z naszych kamienic. Potem ich przyłapywali. Ale było ich dużo. Wciąż. Do końca. Podobno szli za nacierającymi czołgami i wskakiwali do bram.

Niemcy podczas powstania pochwycali Polaków i używali ich jako żywej tarczy.

Czołgi było słychać. Już szły. Na całego. Trzeba było uciekać. Więc w tej piwnicy w tej kamienicy - jeden starszy pan. Przyszedł. - Skąd pan przyszedł? - spytałem. - Z Krakowskiego Przedmieścia. Mówi o tym, że Niemcy łapią ludzi i gnają ich przed czołgami na powstańców, żeby powstańcy w tych ludzi strzelali. 


Do budowy barykad wykorzystywano wszystkie dostępne materiały, od stołów i szaf, przez deski do płyt chodnikowych i wyrywanego z ulicy bruku. Tramwajarze przygotowali w tym celu łomy i kilofy, które rozdawali ludziom.

Pamiętam, jak z kamienicy na drugim rogu Chłodnej i Żelaznej, tej naprzeciw wachy, wyrzucali z drugiego piętra stoły, krzesła, szafy na ulicę, a tu ludzie zaraz to łapali na poczekaniu na barykadę. I zaraz te czołgi po niej przechodziły. Więc zaczęli ludzie wyrywać płyty z chodników, bruki z ulicy. Były do tego narzędzia. Tramwajarze przyszykowali na powstanie ileś łomów żelaznych i kilofów. Rozdawali ludziom. I tym się rozbijało bruk, podważało płyty, rozwalało twardą ziemię. - Do schronu! - czyli do zwykłych piwnic. Na narady na podwórko, na dyżury, na roboty przy kuciu, przy budowaniu barykad. Mieszkało się jeszcze na górze, na trzecim piętrze. Ale już siedziało się w przedpokoju, najwyżej w kuchni, w jak najśrodkowszych ścianach, bo waliły pociski. Spało się na zestawionych kanapach w przedpokoju. Raz zlecieliśmy z Ireną chyba bez butów, bo już nalot i bomby. Staszek akurat siedział w ubikacji. Już bomby. Jakoś w nas nic. Staszek schodzi po iluś minutach: - Wiecie, że jak siedziałem na sedesie, to ten cały sedes chodził razem ze mną i z całym piętrem... Ale jak... Jednak nie od razu się wyszło na Chłodną. Racja. Brama, tak jak i inne, była zabarykadowana. Postanowiliśmy wywiesić flagę. Wysadziło się ją przez żelazną kratę. - Baczność! - i Jeszcze Polska nie zginęła. Niemcy zaczęli walić. We flagę. W bramę. Komuś coś było w palec. Chyba temu porucznikowi, który wywieszał flagę. A może komendantowi OPL na terenie tego domu? Nie pamiętam. O którejś godzinie nagły straszny huk. Aż wszystko podskoczyło. Zlecieliśmy na dół.

Do budowy barykad angażowano kogo się dało. Oswobodzone dzielnice Warszawy były oznaczane biało-czerwonymi flagami.

Chłodna była wolna. Cała we flagach za chwilę. Za chwilę wyległy tłumy. Do robienia barykad. Wszyscy. Kobiety. Starsi. Pamiętam. Ekspedientki w białych fartuchach. I panią, starszą, która podawała mi szybko jedną ręką cegły, bo w drugiej trzymała torebkę. Ja podawałem cegły tej ekspedientce w białym fartuchu. I tak dalej. 

Dynamika powstania była nieprzewidywalna. Jak relacjonuje Białoszewski, czasami nalot przerywał chowanie trupów. Trzeba było uciekać. Niedokończone czynności kontynuowali później inni. W stolicy panował ciągły ruch. Ludzie przemieszczali się między dzielnicami i budynkami.

Na czwartym rogu Żelaznej wywrócili kiosk z papierosami, jako przeszkodę, papierosy się posypały. Jeden facet zaczął zbierać. - E, panie, w takiej chwili! - i zaczęli krzyczeć jeszcze inni, na niego. Zawstydził się, przestał, kopał z nami dalej. Nagle wywożą z wachy na taczkach trupy tych Niemców. Rozebrani do połowy. I bosi. Wystają im zielone podeszwy. Gołe. I czy u jednego, czy u dwóch Niemców pamiętam wystający brzuch z taczek. Po kilku na jednych taczkach ich było. Ma się ich pochować. Na skwerze przed kościołem Boromeusza. I nie robić krzyża. A zaznaczyć koło z ziemi (co potem, mniej więcej tak o zmroku, widziałem, że zrobili). Biorą mnie do pomocy. Wstydzę się wymówić. Ale życzę sobie w tej chwili nalotu, żeby to zrobili za mnie. I jest. Tak szybko, szybciutko. Nadlatują. I już bomby! że ci z taczkami rzucają te taczki w popłochu, trupy Niemców lecą w rowy, w wykopy, obijają się o rury, sieci i gdzieś tam zostają głęboko. Z tym, że ich natychmiast jacyś wydobyli, ale już inni. Po bombach. Ja uciekłem dla wszystkiego o dwie kamienice dalej.

Ale przemieszczanie się nie zawsze było możliwe. Kiedy jakąś dzielnicę opanowywali Niemcy, droga była zamknięta.

Stoimy blisko tej bramy od Ogrodowej (drewnianej). Ale Irena coś zwleka. A ja uważam, że już. Naradzam się z Sowami. Gotowe. - Tylko polecę odniosę Mamie klucze, bo zabrałem od mieszkania. Akurat ja zabrałem klucze, jakeśmy wychodzili z domu wtedy w popłochu. Brzęczą mi teraz wciąż w kieszeni. Lecę do Żelaznej. Przed Żelazną znów powstańcy leżą, strzelają w stronę Wroniej, zmęczeni, spoceni, między jakimiś gratami. - Dokąd, dokąd? - Ja muszę. Chłodna 40. - Gdzie? Nie wolno. - Ale Matka. A ja zabrałem klucze. - Panie! Nic pan nie pomoże. Ani klucze na nic, ani w ogóle... - Ale... - Tam już są Niemcy.  

Białoszewski opisuje szczegółowo grozę bombardowania. Starannie odnotowuje szczegóły: chleb z cukrem, zabrane w pośpiechu rzeczy, dym, gruz:

Latają siekiery w powietrzu. Nic nie przesadzam. Idziemy do mieszkania ciotki na czwarte piętro. Ale tam nie da się dłużej wytrzymać niż dwie minuty. Razem z sublokatorką, starszą panią, ciotki Józefy i z jej bratem (też siwym) zlatujemy z jakimiś ich i swoimi manatkami na któreś niższe piętro do kogoś. Do jakiejś kuchni. Siadamy. Sublokatorka ciotki Józi podaje siwemu bratu: - Masz chleb z cukrem. - Bierze, je. - Dać ci jeszcze chleba z cukrem? Kiwa głową. Ja tam nie mogłem nic jeść od dwóch dni. Nagle takie huki, wstrząsy, że lecimy na dół. Zbombardowanych przybywa. Wszystko siwe. Od gruzu. Zadymione.

Kiedy powstanie wybuchało, mieszkańcy Warszawy przebywali w górnych częściach budynków, walczyli "gołębiarze", na dachach wieszano flagi. W miarę postępu walk miasto równano z ziemią, a życie cywilów przenosiło się coraz niżej, do piwnic, schronów i podziemnych korytarzy. 

- Gdzie są? Pan Ad., wciąż uśmiechnięty, mówi: - W schronie, jeszcze śpią. Wpadliśmy po pachnących betonem, cegłami i niewykończeniem schodach do głębokich piwnic z grubymi murami. Cisza. I zapach zaduszonej pralni. Wpadły nam w ucho i w nos. A co wpadło w oko - szkoda gadać. Ćmawa otchłań z pipiącymi się świecami na ołtarzyku z Matką Boską w porcelance, a reszta - same dziwne działki, zatłoczone, wszystkie śpiące, chrapiące, przygnębiające. Te działki okazały się zespołami prycz. Każdy zespół składał się z iluś prycz. Każda prycza z dwóch albo czterech prycz sczepionych głowami. Każda była długa, bo leżało na niej kilka osób. Między zespołami prycz pieniły się w mroku graty. I tylko wyraźne było jedno przejście główne od drzwi do ołtarza i dookoła. Poza tym betonowe filary. Czyli makabra katakumbowej kaplicy. Poszukałem działki rodziny Swena. Zobaczyłem ich pokotem. Spali. Schyliłem się nad Swenem. I coś mówiłem. Nie pamiętam co. Swen się przeciągnął, spojrzał do góry na mnie, zdziwił się, rozrzewnił, zaczął witać. Zaraz reszta, głównie Mama Swena, poruszyli się i zamrowili. Ciotka Uff. spała ze Zbyszkiem na razie. Powiedziałem, z kim jestem. Powiedzieli, że dobrze. Każą zajmować miejsca. Przyjmują. Goszczą. Zaraz się budzą i Celinka, i Ciotka, i Zbyszek, i pani Ad. z malutką córeczką na sąsiedzkim barłogu. I inni. Ruszają się. Trochę wstają. Wstawanie - takie zupełne - nie było wtedy w modzie. Bo po co? tylko żeby się zbić w tłok? Więc poporuszali się, poprzeciągali, pogrzebali w swoich tłumokach bez wstawania. I zaczęło się: - Ru-ru-ru - gadanie, ale jakie!... I chyba poranna modlitwa przy ołtarzu, a raczej od ołtarza, czyli do ołtarza. Poranna, czyli pierwsza. Bo poza tym to modlitw było dużo. I śpiewów. Nawet w pierwszym tygodniu to nie tak dużo, jak się okazało. Bo potem zaczęły się częstsze. I gęstniały. Aż doszło do tego, że w całej Warszawie we wszystkich piwnicach modlili się na głos chórami i śpiewami wszędzie, bez przerwy i wszyscy.

Na podstawie: Miron Białoszewski, Pamiętnik z Powstania warszawskiego, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1984.

Komentarze

#1 W tym czasie w Wilnie

W tym czasie w Wilnie patrzeliśmy z nadzieją i oczekiwaniem, że jakkolwiek walki AK o Wilno zakończyły się ,rozbrajaniem,aresztowaniami i zsyłką to w Warszawie powstanie wolna Polska. Wraz z upływem czasu obrót spraw przybrał zwątpienie a potem gorycz klęski.Było uczucie zawodu i sprzeniewierzenia się a nawet zdrady naszych sojuszników Anglii i St.Zjednoczonych. Żołnierze Brygady Wileńskiej bili się pod Monte Cassino wiedząc że nie wrócą na swoją ziemię i do swoich domów.

Sposób wyświetlania komentarzy

Wybierz preferowany sposób wyświetlania odpowiedzi i kliknij "Zachowaj ustawienia", by wprowadzić zmiany.