Tomasz Bożerocki: Na uniwersytecie zachęcono mnie do korzystania z tego, że jestem Polakiem


Na zdjęciu: w swoich pracach Tomasz Bożerocki skupia się głównie na działalności i pamięci o Armii Krajowej, fot. Marian Paluszkiewicz
Pana praca doktorska na temat „Znaczenie mediów oraz nośników pamięci w procesie formowania pamięci zbiorowej Armii Krajowej w połowie XX w.” została nagrodzona w konkursie na pracę naukową związaną z tematyką mniejszości narodowych organizowanym przed Departament Mniejszości Narodowych przy Rządzie RL. Czy oznacza to, że Armia Krajowa jest dziś tematem interesującym dla Litwinów?




Myślę, że zawsze był to temat interesujący. Tyle, że wcześniej najczęściej był on podejmowany z perspektywy nacjonalistycznej, w której było to wojsko okupacyjne, walczące przede wszystkim z Litwinami. W tej narracji na plan pierwszy wysuwały się oczywiście Dubinki. Dziś ta narracja jest rzeczywiście spokojniejsza, choć pamięć o AK nadal bywa wykorzystywana. Myślę tu nie tylko o Litwinach, ale również o Polakach, którzy czasem traktują historię walk z okupantami jako pewnego rodzaju zasłonę. Czasem mam wrażenie, że chcemy zbytnio ją uprościć, nie tyle poznać, co raczej zdobywać, składać kwiaty i brać udział w uroczystościach, jakby chodziło o zdobywanie sprawności harcerskich. Dla mnie jako historyka, interesująca jest cała prawda.

Z tą prawdą o AK nie było na Wileńszczyźnie łatwo. Narracja litewska nie jest przecież jedyną „czarną legendą”. Wcześniej, przez lata opowieść o „polskich bandytach” kreowała władza sowiecka. Czy miejscowi Polacy ulegli tej narracji?

Jeśli mówimy o generalny kierunek, można powiedzieć, że Polacy byli na to w jakimś sensie odporni. Oczywiście, w pamięci mieszkańców AK nie zawsze zachowało się jako żołnierze oczekiwani, choćby ze względu na to, że obecność oddziałów wiązała się z koniecznością ich wyżywienia. Żołnierze nie sieją i nie zbierają – żywność rekwirują. Takie wydarzenia opisane są również w relacjach AK. Takie relacje można znaleźć w literaturze, ale ja osobiście tylko raz spotkałem się z wrogością ze strony Polaka wobec AK. Było to w rejonie trockim, ale wydaje mi się, że był to szczególny przypadek. Propaganda sowiecka ogólnie nie trafiła jednak do Polaków na Wileńszczyźnie. Nie powiedziałbym jednak, że Polacy chcą poznać całą prawdę. Czasem zupełnie brakuje rozeznania, ludzie, także starsi, po prostu nic nie wiedzą na ten temat. Czasem znów, również ze strony polskiej, nie brak zainteresowania powielaniem schematów, według których w czasie wojny mieliśmy tylko złych Litwinów, przed którymi AK musiało bronić polską ludność. Tak naprawdę, zarówno w polskim, jak i litewskim środowisku nie ma wielkiego zainteresowania współpracą AK z litewskimi partyzantami, która nawiązała się po wejściu sowietów w 1944 r. Po prostu, polsko-litewski konflikt nadal dla wielu środowisk jest użyteczny. Uważam, że nie należy unikać tematów trudnych, tak bolesnych jak Ponary, Glinciszki i Dubinki, ale nie można wyrywać ich z kontekstu i używać instrumentalnie.

Ma Pan doświadczenie również w pracy w szkole, jako nauczyciel historii. Jakie znaczenie historia AK na Wileńszczyźnie może mieć w nauczaniu tego przedmiotu młodych Polaków na Litwie? Czy ucząc o AK, można uczyć także poczucia odpowiedzialności wobec litewskiego państwa?

Nie mam wątpliwości, że tak. Poprzez historię AK, zwłaszcza w okresie po wejściu sowietów w 1944 r., można uczyć na Litwie postaw obywatelskich. W tym okresie drogi Polaków i Litwinów znów okazały się bliskie. Ta współpraca dotyczyła naprawdę znaczących dla litewskiej historiografii osób, jak Adolfas Ramanauskas „Vanagas”, który opisuje naradę w Mereczu z udziałem Polaków. W jego oddziale był oficer Wojska Polskiego, który tworzył regularne oddziały. Wynikało to oczywiście z obecności wspólnego wroga, ale nie było niczym wyjątkowym w naszej historii, bo Polaków i Litwinów przez wieki łączyły wspólne interesy.

Doktorat Tomasza Bożerockiego został nagrodzony w konkursie na pracę naukową związaną z tematyką mniejszości narodowych organizowanym przed Departament Mniejszości Narodowych przy Rządzie RL, fot. Marian Paluszkiewicz

Czy w takim razie konflikt polsko-litewski z początku XX w. był tylko epizodem we wspólnej, raczej bliskiej historii?

Jeśli patrzymy w kategoriach czasu, tak. Ale nie jest to takie proste, bo ten konflikt z pierwszej połowy XX w. nie rozpoczął się w 1920 r. Miał swoje początki dużo wcześniej i uważam, że chcąc o nim mówić powinniśmy do nich sięgać.

Doktorat nie jest Pana pierwszą pracą poświęconą Armii Krajowej. W 2013 r. na Wydziale Historii Litewskiego Uniwersytetu Edukologicznego napisał Pan pracę licencjacką na temat „Wizerunek narodów Wileńszczyzny w dokumentach Armii Krajowej w latach 1939–1944” oraz zdobył kwalifikację nauczyciela historii. W 2015 r. na Wydziale Historii Litewskiego Uniwersytetu Edukologicznego obronił Pan pracę magisterską pod tytułem „Kwestia państwowej przynależności Wileńszczyzny w dokumentach Armii Krajowej 1939–1944”. Jak takie polskie tematy były przyjmowane w litewskim środowisku?

Paradoksalnie to właśnie Litwini zachęcili mnie do ich podejmowania. Dziś samemu trudno mi w to uwierzyć, ale na początku studiów chciałem zajmować się cesarzem Justynianem. Do wybrania tematu związanego z historią Polski przekonał mnie nieżyjący już, niestety, prof. Alfonsas Motuzas. Powiedział mi po prostu, że z punktu widzenia litewskiej historiografii Justynian nie jest dziś szczególnie interesujący, a ja mam potencjał, którego nie mają studenci Litwini. Znam polski, mogę czytać nie tylko opracowania, ale też dokumenty źródłowe po polsku i powinienem z tego korzystać.  Tak zacząłem zajmować się AK. Promotorka mojego doktoratu, doc. dr Renata Matkevičienė, również była bardzo zainteresowana tym kierunkiem moich badań. W przekonaniu, że dobrze wybrałem, utwierdziły mnie też recenzje doktoratu, w których wskazywano, że jest to temat ważny dla historii Litwy, a nie do końca łatwy, właśnie ze względu na to, że Litwini nie tak często znają język polski.

Z naszej rozmowy wynika, że litewskie środowisko naukowe jest otwarte na nowe spojrzenie na polsko-litewskie relacje. Gdzie więc dzisiaj należy szukać obrońców myśli Šapoki?

Szukałbym ich w sejmie. Wydaje mi się, że to miejsce, gdzie wiele antypolskich stereotypów może nadal być pożądanych, trochę ze względu na przekonania polityków, trochę – na upodobania wyborców. Co jakiś czas słyszymy z ust posłów jakieś prowokujące słowa, jak choćby niedawna zachęta posła Valdasa Rakutisa do budowania litewskiego patriotyzmu na pamięci o walce o niepodległość przeciw Polakom. To bardzo instrumentalne używanie historii. Jeśli mówimy o czymś, mówmy całą prawdę. Poruszając temat zajęcia przez Polaków Wilna, nie można zapominać o tym, że Litwa wcześniej przepuściła przez swój teren maszerującą na Warszawę Armię Czerwoną.

www.kurierwilenski.lt, 15 stycznia 2021 r.