Tablica Ponarska w Bochni


Park Pamięci w Ponarach, Wilno, fot. wilnoteka.lt
"Tygodnik Wileńszczyzny", 27.10-02.11.2011, nr 580
Stowarzyszenie „Rodzina Ponarska”, które przed laty powstało w Polsce z inicjatywy nieodżałowanej Heleny Pasierbskiej, rozszerza swoją działalność. W Polsce powstaje coraz więcej miejsc upamiętnienia tej zbrodni w podwileńskim lesie.
Ostatnio w Bochni, nieopodal Krakowa, poświęcono Tablicę Ponarską oraz miejsce spoczynku byłego więźnia wileńskich Łukiszek redemptorysty o. Władysława Całki. Ci, których dotknął mord ponarski, są nadal przekonani, że świat, międzynarodowa opinia publiczna zbyt mało wiedzą o Golgocie na Ziemi Wileńskiej.

Dzieło Pasierbskiej żyje

Pasierbska całe swoje życie, jako pisarka i badacz dziejów ostatniej wojny na Ziemi Wileńskiej, poświęciła ujawnianiu prawdy o tej zbrodni. W wielu miejscowościach Polski powstały oddziały Stowarzyszenia „Rodzina Ponarska”, które kontynuuje jej dzieło.

W maju ubiegłego roku na uroczystość w Ponarach i Zułowie przybyła delegacja z „Rodziny Ponarskiej” w Bochni na czele z p. Marią Wieloch z Gdańska. Wtedy też czytelnicy „Tygodnika” dowiedzieli się, że w dalekiej Bochni służbę duszpasterską pełnił ksiądz Władysław Całka, który był więźniem wileńskich Łukiszek i niewiele brakowało, aby ksiądz podzielił los 100 tys. ofiar zamordowanych w Ponarach…

Praca bocheńskich działaczy oddziału Stowarzyszenia została uwieńczona piękną i wzruszającą uroczystością na cmentarzu św. Rozalii. Mszę św. w kościele pw. św. Pawła w intencji o. Władysława Całki i ofiar zbrodni ponarskiej celebrował ks. biskup Wiesław Lechowicz. Przybyli też przedstawiciele Towarzystw Miłośników Wilna i Ziemi Wileńskiej z Legnicy i in. miast oraz goście z Olsztyna, m.in. Renata Buśko, której ojciec i wujek zostali straceni w Ponarach.

Wilno w życiu o. Władysława

Jakie losy zarzuciły o. Władysława Całkę z Galicji do Wilna? Urodził się w roku 1897 w podbocheńskiej wsi Kolanów, w rodzinie rolnika. Wychowywany był w duchu religijnym, matka wpoiła mu kult Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Po ukończeniu szkoły postanowił wstąpić, za namową stryja ks. Alojzego Całki, do Zgromadzenia Redemptorystów. Święcenia kapłańskie przyjął w roku 1925. Pierwszymi placówkami dokąd go skierowano po studiach były Kraków i Toruń. Podczas pobytu w Krakowie był spowiednikiem i kierownikiem duchowym Sługi Bożej Rozalii Celakówny. W 1937 roku wyjechał do Wilna, gdzie redemptoryści zakładali nową placówkę klasztorną.

Wybuch II wojny światowej pokrzyżował plany związane z budową kościoła klasztornego i rozwinięciem działalności misyjnej. W marcu 1942 roku zakonnicy, a wśród nich o. Władysław Całka zostali aresztowani i osadzeni w więzieniu na Łukiszkach.

W więzieniu o. Władysław prowadził pamiętnik, który zachował się i jest w posiadaniu rodziny księdza. Jest on prawdopodobnie jedynym spisanym dokumentem więziennej codzienności na Łukiszkach, martyrologii duchowieństwa polskiego oraz świadectwem wiary uwięzionego kapłana. Z tego też pamiętnika poznajemy jeszcze jedną postać duchowną Wilna, ks. Romualda Świerkowskiego. Siedzieli z o. Władysławem w celi obok, spotykali się też na spacerze. O. Władysław był świadkiem tego, jak ksiądz Romuald wracał do celi skatowany, a dzień przed egzekucją wyspowiadał się u ks. Władysława. Wraz z innymi więźniami został wywieziony do Ponar.

Od śmierci uratowali wilnianie

O. Władysław Całka mógł zginąć w Ponarach wraz z innymi współtowarzyszami. Jednak dzięki staraniom prof. Janiny Hurynowicz, wybitnego polskiego neurologa i psychiatry oraz prof. dr. Kazimierza Pelczara, onkologa, prezesa Wileńsko- Nowogrodzkiej Izby Lekarskiej, został w dniu 24 lipca 1942 roku zwolniony. Sam prof. Pelczar zginął w Ponarach. O. Władysław po uwolnieniu wrócił do klasztoru, zaangażował się w działalność konspiracyjną wileńskiej organizacji AK. W 1945 roku został zmuszony opuścić Wilno. Pracował kolejno w Zamościu, Paczkowie, Warszawie, Gliwicach i Bardzie Śląskim, gdzie zmarł w 1969 roku, a pochowany został w Bochni.

Pod dźwięki werbla

Pracownicy Muzeum prof. Stanisława Fischera w Bochni starają się wyjaśnić, czy aby czasem wśród ofiar ponarskich nie było bochnian. Ich zdaniem, nie jest to wykluczone, gdyż w Wilnie była dość duża grupa osób z Bochni i powiatu bocheńskiego. Byli to głównie żołnierze Legionów Polskich i Wojska Polskiego. Założyli oni w Wilnie oddział Stowarzyszenia Bochniaków i Miłośników Ziemi Wileńskiej, którego inauguracyjne zebranie odbyło się na Uniwersytecie Stefana Batorego w roku 1938.

Odsłonięcia tablicy, umieszczonej na głazie w pobliżu miejsca spoczynku o. Władysława dokonali: siostra księdza Zofia Całka z Łodzi, Maria Wieloch z Gdańska, burmistrz m. Bochnia Stefan Kolawiński. Przy dźwiękach werbli składano kwiaty, a na zakończenie uroczystości orkiestra górnicza wykonała wiązankę pieśni patriotycznych.

Bochnia jest pierwszym miastem w województwie małopolskim i 22. na terenie Polski, gdzie ustawiona została tablica upamiętniająca ofiary zbrodni ponarskiej. Jak zaznaczyła podczas uroczystości Maria Wieloch, umieszczenie tablic ponarskich w różnych miastach Polski jest jednym z ważnych zadań Stowarzyszenia „Rodzina Ponarska”. To z tej akcji wielu Polaków może się dowiedzieć o nieznanym dotąd miejscu zbrodni na Kresach Wschodnich w czasie II wojny światowej.  

Komentarze

#1 do Vytasa Raczej dzieci

do Vytasa
Raczej dzieci bardziej pogańskie :-) niż Boskie..
Nkt Ci tutaj nie atakuje Litwinów.
Bronimy tylko przed ich agresją naszych Rodaków , rdzennych mieszkańców Wileńszczyzny, którzy tak jak Litwnini mają prawo do powszechnego używania swojego jezyka ojczystego -polskiego,
do swoich szkół , swoich imion i nazwisk, do ziemi ojców i dziadów. Gdybyście nie próbowali zmuszać Polaków by stali sie novolitwinami czyli antypolakami , to nikt w Polsce nie miałby nic przeciwko wam. A tak to tracicie - straciliście jedynego prawdziwego przyjaciela.

#2 Nie zapominac mi ze Litwini

Nie zapominac mi ze Litwini to dzieci Boze. Nie atakowac mi ich!

#3 "Litwini to zdegenerowani

"Litwini to zdegenerowani pijacy o czerwonych oczach, ze prymityw, zlodzieje, dno etc."

Aha, na dzien dzisiejszy to podstawa polityki odpowiednich ugrupowan politycznych, a jutro, kto wie, moze i nawet polityka Polski.

A jak malo trzeba: Litwin zmienia TROCHĘ swoje nazwisko, naucza się TROCHĘ języka polskiego, deklaruje, ze jiest Polakiem i patriotą Polski, I JUZ, zamiast zdegenerowanego brudasa mamy przedstawiciela rasy najwyzszej - Polaka. :)))

#4 Przeczytalem ta ksiazke.

Przeczytalem ta ksiazke. Piekna, upamietnia ten ohydny, hitlerowski mord na naszych polskich obywatelach. Jednak na niektorych stronach powypisywane sa bzdury atakujace Litwinow, ze az wstyd cytowac. Czysta nienawisc do Litwinow, ze np. Wilno to nie litewskie miasto, ani nawet...stolica Litwy!!!!!!!!!! I ze Litwini to zdegenerowani pijacy o czerwonych oczach, ze prymityw, zlodzieje, dno etc. ale Polacy tam mieszkajacy to aniolki, wyksztalceni, moralni, patrioci, kazdy z wyzszym wyksztalceniem,,,,
Wstyd, malostkowosc i czysty atak na autochtonow. Ja jako chrzescijanin nie bede tego tolerowal.

#5 Złość na polską

Złość na polską niewinność
Wciąż nieliczni wiedzą, że – co przypomniał ostatnio w swej doskonałej książce „Skrwawione ziemie” Timothy Snyder – pierwszymi ofiarami ludobójstwa w państwie Stalina byli Polacy. Nawet on jednak, pisząc tyle o zbrodniach i okrucieństwach lat 30. i 40. w tej części Europy i starając się dostrzec wszystkie ofiary przemocy, pominął ludobójstwo na Wołyniu.

Po 1989 r. Polacy dali sobie wmówić, że w ich rozumieniu historii za dużo jest martyrologii. Że wciąż pamiętają o klęskach, ranach, cierpieniach. Wielkie media postanowiły na nowo wychować społeczeństwo, posługując się pedagogiką wstydu i hańby. Ileż to czytałem tekstów, których autorzy stawali na głowie, byle wykazać, że polska niewinność w czasie wojny była względna i że Polacy zasłużyli sobie także na miano „narodu sprawców”. Nic dziwnego, że przy takim podejściu brakowało elementarnego namysłu nad pytaniem: dlaczego akurat Polacy tak często bywali skazani na śmierć i wyginięcie? Czy był jakiś wspólny mianownik Katynia, Pawiaka i Wołynia? Drugie pytanie zdaje się być nie mniej ważne: dlaczego we współczesnej Polsce owa polska ofiara jest odrzucana, wykpiwana, ba, zwalczana? Jak to się dzieje, że zamiast się nią szczycić, zamiast mówić o polskiej niewinności, obnosić się z nią na prawo i lewo, właśnie obnosić, bo to jest coś, co światu należy pokazywać, a nie chować wstydliwie, ale go kłuć tą niewinnością w oczy; zamiast mówić i chwalić się tym, że w czasie próby dzięki polskiej tradycji ogół narodu znalazł się po właściwej stronie, zamiast więc o tym mówić, tak się o tym milczy? Zamiast podkreślać polską zdolność dostrzegania w dziejach moralnego dramatu, zmagań dobra ze złem, tak łatwo przyjmowano banalną opowieść o tym, że wszyscy zostali zbrukani winą?

Pytanie o niewinność kieruje do pytania o rdzeń polskości. Co aż tak rozsierdzało oprawców? Nie stanowiliśmy potęgi, nie budowaliśmy imperium. Polacy nawet – sądzę – nie budzili strachu. Polacy złościli i denerwowali. Tylko co właściwie było tym, powiem to dosadnie, najbardziej wkurzającym elementem polskości? Chyba umiłowanie wolności. I ściśle z nim złączone przekonanie, że ta wolność, to prawo mówienia „nie”, ta suwerenna postawa ducha, który z samej potrzeby samoutwierdzenia i autonomii na podległość się nie zgodzi, wyraża się w dążeniu do narodowej niepodległości. Jak zauważył w rozmowie z „Rzeczpospolitą” Nikita Pietrow ze stowarzyszenia Memoriał, „cały naród polski, a nie tylko obszarnicy, bronił w 1920 r. swojego kraju”, co stało się powodem eksterminacyjnej decyzji Stalina 17 lat później. Skoro tak, to odpowiedź na drugie pytanie nasuwa się sama. Niechęć do pamiętania o polskich ofiarach byłaby znakiem, że to, co najbardziej polskie, w Polakach osłabło i zmarniało. Czy można się z tym pogodzić?

Paweł Lisicki

www.rp.pl

Sposób wyświetlania komentarzy

Wybierz preferowany sposób wyświetlania odpowiedzi i kliknij "Zachowaj ustawienia", by wprowadzić zmiany.