Święta, na które kochacie narzekać
Marcin Wicha, 24 grudnia 2010, 13:17
Marcin Wicha, rys. tygodnik.onet.pl
"Tygodnik Powszechny", 20.12.2010
W myśl zasady „cui bono?” możemy podejrzewać, że za fatalny wizerunek Świąt odpowiadają biura podróży i sprzedawcy paliwa. Oraz liberalne media, oczywiście.
Musieli państwo zauważyć, że w tym roku pierwszy poradnik z cyklu „Jak przetrwać Święta” ukazał się już w lipcu. Liście jeszcze nie pożółkły na drzewach (pomijając kasztanowce, oczywiście), wczasowicze stali w korkach na zakopiance i obwodnicy Trójmiasta, a już zastęp ekspertów pouczał w mediach, jak przeżyć Boże Narodzenie z opresyjną rodziną.
Wczesną jesienią Święty Mikołaj wyparł z naszej świadomości inne sezonowe zagrożenia, takie jak: choroby odkleszczowe, ptasia grypa i rosyjski monopol na dostawy gazu. W październiku inwazja reniferów była już na pierwszym miejscu społecznego rankingu lęków.
Rekin czy renifer?
– wybór należy do ciebie
Pora więc zapytać, czym się stały Święta Bożego Narodzenia? I kto za tym stoi?
Liberalne media? Dziękuję za tę podpowiedź... Ale nie spieszmy się z rzucaniem oskarżeń. Spróbujmy najpierw odpowiedzieć na pierwsze pytanie. Czym są Święta? Otóż w obecnej dobie jest to czas wielkich migracji.
Weźmy taką Warszawę. W okresie świątecznym jej ludność znika. Jedna połowa jedzie do rodziców w Białej Podlaskiej. Druga połowa ucieka przed rodzicami do Szarm el-Szejk. Tak, ma pani rację, to tam, gdzie grasuje rekin ludojad.
Nie potępiajmy zbyt surowo dezerterów. Ich malownicze skargi ożywią program TVN 24, kiedy będą koczować na zagranicznych lotniskach, odcięci od kraju przez bankructwo przewoźnika, burze śnieżne i wybuchy wulkanu.
W myśl zasady „Cui bono?” możemy więc podejrzewać, że za fatalny wizerunek Świąt odpowiadają biura podróży i sprzedawcy paliwa. Oraz liberalne media, oczywiście.
Ręce precz od Kevina!
Ale co z tymi, którzy zostają w kraju? Którzy nie wyruszyli na poszukiwanie azylu w Dolomitach ani na Tureckiej Riwierze? Dla nich Święta zamkną się w magicznej formule NTNNT: Narzekanie. Telewizja. Narzekanie Na Telewizję.
Żeby to lepiej zilustrować, musimy się cofnąć o kilka tygodni. W listopadzie gruchnęła wiadomość, że w tym roku żadna stacja telewizyjna nie pokaże w Pierwsze Święto filmu „Kevin sam w domu”. Początkowe niedowierzanie zamieniło się w falę oburzenia. W internecie zerwała się burza. Dziesiątki tysięcy internautów zaprotestowało na Facebooku. I Polsat się ugiął. Brutalna opowieść o chłopcu torturującym dwóch dorosłych mężczyzn wróciła do gwiazdkowego programu.
Czy Polacy tak kochają Macaulaya Culkina, aktora, który nawet jako dziecko robił odpychające wrażenie? Pewnie, że nie. Po prostu, poczuliby się okradzeni, nie mogąc w pierwszy dzień Świąt jęknąć: „Znowu Kevin! Już nie mogę na niego patrzeć”.
W tym paradoksie zawiera się istota naszego stosunku do tego szczególnego czasu. Narzekanie na Święta jest naszą główną tradycją bożonarodzeniową.
Festiwal Narzekania rozpoczęty
A teraz moja rada, moje zalecenie, mój apel. Przestrzegajmy tradycji. Narzekajmy!
Narzekajmy, żeby los i sąsiedzi nie uznali, że za dobrze nam się powodzi. Narzekajmy, żeby przywrócić światu równowagę zachwianą nadprodukcją świątecznej słodyczy.
Ale zastanówmy się najpierw nad sekretem dobrego narzekania. „Kto to widział, żeby senator RP używał takiego słownictwa?” – zdumiewa się obywatel. Zdumiewa się i narzeka. Słusznie! Ale czy ten sam obywatel nie tłumaczył wczoraj żonie i dzieciom, że wszyscy politycy to banda opryszków? Nie wykrzykiwał tego w stronę telewizora? Zapomniał? Pierwszy raz słyszy senatora?
Otóż w narzekaniu najważniejsze jest zachowanie świeżości uczuć. Musimy wciąż na nowo wpadać w zdumienie na wieść, że świat jest dokładnie taki, jak twierdzimy.
Większość uczuć słabnie... Z czasem przestajemy się dziwić. Trudno się ciągle cieszyć. Pierwsze zauroczenie mija, fascynacja słabnie, gniew stygnie. Tylko narzekać można bez końca. A Święta są Wielkim Festiwalem Narzekania.
Tradycyjne dwanaście powodów do narzekań
Oczywiście będziecie państwo potrzebować katalogu tematów. Dzięki monitoringowi mediów mogę wam zaprezentować listę najpopularniejszych tematów do narzekań.
I
Po pierwsze, że Święta tak wcześnie się zaczynają. Już we wrześniu zaczynamy się rozglądać za dekoracjami świątecznymi. Na początku października udaje nam się dostrzec pierwszą gałązkę ostrokrzewu, pionierskiego Świętego Mikołaja lub załączony do gazety katalog prezentów. Wtedy bierzemy głęboki oddech i do dzieła: „Koniec świata! Powariowali! Z każdym rokiem coraz wcześniej!...”.
Nawiasem mówiąc, w mojej dzielnicy każdy osiedlowy spożywczak sprzedaje znicze – i to przez cały rok. Bombki i choinki są dostępne tylko przez dwa miesiące.
II
Po drugie, narzekajmy, że Święta tak długo trwają. Faktycznie, trochę trwają. Biorąc pod uwagę wszystkie mostki, sylwestry i Trzech Króli, można powiedzieć, że gospodarka narodowa zamiera na miesiąc. Jednostki, które potrafią się tym oburzyć, budzą mój najwyższy szacunek. O takich ludziach mówimy „Cały PKB na jego głowę”.
Tutaj pozwolę sobie na małą dygresję. Od pewnego czasu obserwujemy rosnącą popularność świąt Chanuka. Ambasadorem Chanuki jest znany aktor Adam Sandler, który spopularyzował nawet piosenkę:
Chanuka jest lepsza,
to rozumie samo się.
Wy macie jeden dzień,
a my mamy osiem!
Osiem dni? I tym chce komuś zaimponować? Chyba nie był w Polsce.
III
Po trzecie: powtarzajmy, że nie lubimy piosenki „White Christmas”. Że dostajemy drgawek, kiedy w radiu grają „Do They Know It’s Christmas?”. Że mamy alergię na utwór „Last Christmas I Gave You My Heart”.
Wzorem powinien być dla nas bohater filmu „Był sobie chłopiec”, który, żyjąc dostatnio z tantiem od piosenki „Sanie Świętego Mikołaja”, popadał w depresję już na dźwięk pierwszych taktów tego utworu.
IV
Nie ustawajmy w wyrzekaniu na komercjalizację Świąt. Na sekularyzację. Zagubienie walorów duchowych. Obrażajmy Mikołaja, nazywając go „tłustym amerykańskim krasnalem”.
Co prawda, w obronie Mikołaja mógłbym przytoczyć anegdotę mojej babci. W początku lat 50., pewne znajome dziecko spytało:
– Czemu do innych dzieci przychodzi święty Mikołaj, a do mnie nie?
– Cóż – odpowiedział tata – widzisz, niektórzy ludzie wierzą jeszcze w Boga. My nie wierzymy, tak więc...
– Ale ja wierzę! wierzę! wierzę! – wykrzyknął chłopiec.
Gem, set i mecz dla Dzieciątka. Ale i tak narzekajmy.
V
Nie zapominajmy o rodzinie, tym źródle naszych nieszczęść i frustracji. O rodzicach, którym musimy wreszcie wyliczyć wszystkie krzywdy, wyrządzone nam w dzieciństwie. O dzieciach, które już zaczynają nas niesprawiedliwie oskarżać. O wujkach, ciociach, szwagrach, starszych siostrach...
Na szczęście akurat w Święta mało się z rodziną widujemy. Jeżeli ktoś został w kraju, to już od Zaduszek pochłaniają go trudne multilateralne negocjacje. U kogo wigilia? U dziadków A czy dziadków B? W przypadku rozwodów, kolejnych małżeństw, zadawnionych sporów o spadek itp., powstaje skomplikowane zagadnienie towarzysko-logistyczne. Rekordziści muszą objechać w ciągu jednej nocy osiem wigilii. Nie zostaje im wiele czasu na kłótnie z krewnymi.
Szczerze mówiąc, nie zostaje im czasu na nic. Mój znajomy zsumował łączną trasę i wyszło mu, że w tę cichą noc mógł był już dojechać do Garmisch-Partenkirchen. W tym roku planuje upić się nalewką i stracić prawo jazdy.
Nawiasem mówiąc, jestem wielkim zwolennikiem muzułmańskiej imigracji do Polski. Może wreszcie znajdą się taksówki, które kursują w Wigilię.
VI
Wspomnijmy także o wszędobylskich billboardach z pięciometrowymi karpiami (oczy im świecą, jak premierowi w czasie kampanii).
A ponieważ tradycja mówi o dwunastu potrawach, więc ponarzekajmy także na:
VII
Niski poziom zbiorowych wykonań kolęd.
VIII
Pogodę (jeśli wierzymy w Globalne Ocieplenie, to na klimat).
IX
Nieposzanowanie prywatności na Facebooku.
X
Policję drogową.
XI
Przejedzenie.
XII
Że co to za naród?! Wszyscy tylko narzekają i narzekają!
I tak do Trzech Króli. A potem – szlus.
Dziękuję za uwagę. Życzę wszystkim Wesołych Świąt!