Rok 1920: Wilnianie w zwycięskiej wojnie (4). Ostatni zagon na Litwie


13 Pułk Ułanów Wileńskich, na przedzie - dowódca ppłk. Mścisław Butkiewicz, fot. ze zbiorów Rodziny J. Fiedorowicza
Po przejęciu Wilna przez "zbuntowane" oddziały gen. Lucjana Żeligowskiego i proklamacji Litwy Środkowej walki z formacjami litewskimi nie tylko nie ustały, ale przybrały na sile. Polacy posuwali się na zachód i północ od miasta, zajmując m.in. Rzeszę, Landwarów i Niemenczyn. Tymczasem Litwa tzw. "Kowieńska" ściągała na Wileńszczyznę wciąż nowe oddziały. Litwini szykowali się do uderzania i odebrania utraconego Wilna. 18 października 1920 r. do "buntu" dołączyli również ułani 13 pułku, zwanego też pułkiem "najlepszych synów Ziemi Wileńskiej", wśród których wielu rozpoczęło swoją wojenną epopeję jeszcze w grudniu 1918 r. na placu Łukiskim w Wilnie, skąd pod wodzą braci Władysława i Jerzego Dąmbrowskich wyruszyli do walki o swoją Ojczyznę. Nie mogło ich oczywiście zabraknąć także w starciu, decydującym o przyszłości rodzinnych stron, gdy przyszło im stanąć do walki z "braćmi Litwinami", którzy mieli nieco odmienny pomysł na tę przyszłość. I znów, jak w czasie dotychczasowych rozlicznych szarż, zagonów i podjazdów, mieli zapisać kolejną, chlubną kartę bojową. To właśnie ułanom wileńskim przypadło w udziale oddanie ostatnich salw w dwuletniej wojnie o niepodległość i granice odrodzonej Rzeczypospolitej.
Działania 13 Pułku Ułanów Wileńskich w październiku i listopadzie 1920 r. "na froncie litewskim" możemy odtworzyć m.in. na podstawie dwóch kapitalnych źródeł. Pierwsze z nich, to cytowane już w poprzednich częściach Wilnian w zwycięskiej wojnie niepublikowane wspomnienia rtm. Józefa Fiedorowicza, drugie zaś to relacja Stanisława Brochockiego, również rotmistrza, napisana przez niego tuż po walkach i opublikowana po raz pierwszy w 1921 r. w Wilnie.

Generał Nastopka w niewoli ułanów wileńskich

Już w pierwszym starciu z wojskami litewskimi 13 Pułk Ułanów odniósł oszałamiające zwycięstwo. 21 października 1920 r. podczas zagonu na tyły Litwinów we wsiach Jodele i Kiele nieopodal Szyrwint wilnianie wzięli do niewoli generała Stasysa Nastopkę, dowódcę 1. Dywizji Wojska Litewskiego. Według zgodnych relacji polskich oficerów sukces był możliwy dzięki informacjom uzyskanym od miejscowej ludności, która to "na wyścigi komunikowała nam, że we wsi Jodele, leżącej o kilka wiorst od wytkniętej marszruty, mieści się główny sztab litewski". Akcję wykonały dwa szwadrony pułku. Drugi szwadron zaatakował Jodele, tymczasem czwarty, dowodzony przez rtm. Witolda Jakowickiego - wioskę Kiele, gdzie po rozbiciu pododdziału Litwinów wzięto do niewoli majora i kilkunastu żołnierzy.

Na zdjęciu obok:  generał Stasys Nastopka (zdjęcie z "Lietuvos albumas").

Wydarzenia, jakie rozegrały się w Jodelach, barwnie opisał Stanisław Brochocki: "Pierwszy do wsi wpadł por. Witold Stankiewicz na czele swego plutonu, wprawiając w osłupienie spokojnie krzątających się koło kuchni Litwinów. Padły pierwsze strzały. […] Wszczęła się gęsta, bezładna strzelanina. Litwini, zaskoczeni zupełnie znienacka, bronili się w poszczególnych domach zażarcie. Tylko brawurze ataku i przerażeniu napadniętych można przypisać, że zazwyczaj celne strzały Litwinów, pomimo bliskiej odległości, nie zwaliły z konia ani jednego z naszych zuchów. Ułani w obliczu nieprzyjaciela zeskakiwali z koni, w pieszym już szyku zdobywali chaty. Widok nadzwyczaj obfitej zdobyczy chwilami zbyt absorbował niestety moich chłopców, utrudniając ogólne kierownictwo akcją. Wkrótce jednak już 70 rozbrojonych Litwinów z 7 oficerami było w naszych rękach. Poszukiwania dowódcy dywizji trwały, lecz i on się znalazł – wybladłego, prawie nieprzytomnego wyciągnęli ułani z sieczki na strychu. […] Trofea nasze były imponujące: generał […], bezcenna wprost dla nas radiostacja, automobil, motocykl, dwa powozy, konie wierzchowe, wyjazdowe i pociągowe, aparaty telefoniczne, duże zapasy velvetu [tytoń - przypis M.W.] oraz cukru, konserw i mąki". 

Szczęście wojenne nie zawsze jednak sprzyjało wileńskim ułanom. Porażką zakończył się kolejny zagon na tyły litewskie w rejonie Pozelwy. 26 października 1920 r. pułk znowu przedarł się przez linię frontu na tyły wroga. W tym samym czasie piechota gen. Żeligowskiego zaatakowała i zdobyła Giedrojcie. Początkowo dobrze zapowiadające się natarcie polskich piechurów jednak utknęło. Żołnierz litewski przeszedł do kontrnatarcia (w efekcie Polacy opuścili uprzednio zajęte miasteczko Giedrojcie w dniu 1 listopada). Zagon pułku poprzez Widzeniszki (gdzie, jak wspominał rotmistrz Brochocki, ludność litewska "spoglądała na nas spode łba i gdzie czuło się, że ma nas za intruzów") dotarł do Pozelwy. W jej okolicach, a dokładnie w wiosce Bikańce dwa świeżo przybyłe z frontu bolszewickiego szwadrony 13 pułku zostały z impetem zaatakowane przez jednostki litewskiego 7 Pułku Piechoty i zmuszone do ucieczki. Ostatecznie "trzynastacy" wycofali się z obszaru litewskiego do linii własnej piechoty, po drodze "zaliczając" jeszcze krwawe dla nich starcie w okolicach wsi Lelekańce i Bojciszki.


Ułani 13 Pułku wiozą zdobytym samochodem wziętego do niewoli gen. Nastopkę.
Za chwilę spotka się z gen. Żeligowskim... 
Zdjęcie ze zbiorów Rodziny rtm. J. Fiedorowicza

Zapominając na chwilę o działaniach 13 Pułku Ułanów Wileńskich, warto przywołać tu jeden z tragicznych epizodów walk polsko-litewskich w ostatnich dniach października 1920 r. Otóż doszło wówczas do niemal bratobójczej, a na pewno "sąsiadobójczej" walki. Naprzeciw siebie stanęli i zwarli się w zażartym boju żołnierze z pułków kowieńskich – polskiego (późniejszy 77 Pułk Piechoty, stacjonujący po wojnie w Lidzie) i litewskiego pułku piechoty. Obie jednostki rekrutowały się z mieszkańców Kowieńszczyzny. Różnił ich w zasadzie tylko język....

Tymczasem wileńscy ułani, wycofani z pierwszej linii frontu, przez dwa tygodnie wypoczywali i podkuwali konie na ostro (panowała już zima) szykując się do (jak się miało okazać) swojej najbardziej spektakularnej akcji w czasie zmagań polsko-litewskich, zagonu na Kiejdany. W pierwszej połowie listopada 1920 r. walki polsko-litewskie nie były nazbyt zaciekłe, niemniej (z czym zgodni są w zasadzie historycy) sytuacja wojsk Litwy Środkowej pogarszała się. Jak pisał prof. Piotr Łossowski "dotkliwie odczuwało [ono] braki w zaopatrzeniu, a w jego szeregi zaczęła wkradać się demoralizacja". Chodziło m.in. o dezercję i właściwie trudno się temu dziwić: wielu żołnierzy było na froncie już całe lata, wreszcie znaleźli się blisko domów - zaistniała pokusa ucieczki. Inni, których domy pozostały po drugiej stronie frontu (a potem także poza granicami Polski), np. na Mińszczyźnie, byli załamani tym faktem i nie widzieli sensu dalszej walki. Jeszcze inni, pochodzący z Kongresówki, choć tych wśród  "buntowników" było akurat niewielu, także dezerterowali. Jak podaje Wiesław Bolesław Łach "z Mińskiego Pułku Strzelców zbiegło aż 25 proc. całego stanu osobowego!".

W tych okolicznościach przeciągające się działania wojenne na pewno nie były na rękę gen. Żeligowskiemu. Być może dlatego podjął on decyzję o przeprowadzeniu jeszcze jednej ofensywy, która rozstrzygnęłaby konflikt na stronę Polaków. Planując operację, nie wykluczano też - w razie jej powodzenia - zajęcia Kowna. Według cytowanego wyżej Wiesława Bolesława Łacha "Żeligowski snuł nawet plany podporządkowania Polsce całej Litwy. Zamierzał także doprowadzić do zajęcia Kowna. Dążenia te – według historyka – popierała część oficerów (zwłaszcza kawalerii), skupionych wokół ppłk. Mścisława Butkiewicza, który został wówczas dowódcą brygady jazdy".

W istocie, informacje te korespondują ze wspomnieniami rtm. Józefa Fiedorowicza. Pisał on w swojej, naprawdę nieocenionej relacji, że: "W celu wyjścia z impasu politycznego i wojennego sztab naszej brygady opracował memoriał z planem operacji, zmierzającej do "zmiękczenia" stanowiska Litwinów, wykazania nierealności ich marzeń "wielkomocarstwowych" oraz – co najmniej – uzyskania zawieszenia broni na bazie obecnej linii frontowej, a więc pozostawienia Wilna w granicach Polski". Plan zakładał uderzenie piechotą na pozycje litewskie na północnym odcinku frontu i uczynienie w nim wyłomu, przez który brygada kawalerii wleje się w głąb Litwy, daleko na tyły wojsk przeciwnika z zamiarem dotarcia do Kowna. Jak pisał rtm. Fiedorowicz: "Dowódca brygady ma carte-blanche, sam ustala kierunek i zakres działań zależnie od sytuacji, z zasadniczym zamiarem dotarcia do Kowna i zaatakowania stolicy Litwy". Plan był przygotowywany z dużym rozmachem. Zakładał, że łączność brygady jazdy na tyłach litewskich będzie utrzymywana za pośrednictwem samolotów! Dodajmy - broni wówczas rzadkiej, choć akurat przez Polaków wykorzystywanej z dobrym skutkiem podczas walk z bolszewikami, np. przeciw konnej armii Budionnego.    

Na zdjęciu obok - Rotmistrz Józef Fiedorowicz, ochotnik Wileńskiej Samoobrony i oficer 13 Pułku Ułanów Wileńskich w latach 1919-1920.  Fot. z archiwum Rodziny.

Zagon na Kiejdany

Brygada kawalerii w składzie 13 Pułku Ułanów Wileńskich i Grodzieńskiego Pułku Ułanów (około 700 ludzi) dowodzona przez ppłk. Butkiewicza, jednego z najdzielniejszych oficerów polskiej jazdy w latach 1919-1920, bez przeszkód przegalopowała na tyły Litwinów przez wyłom uczyniony uprzednio w ich liniach przez piechotę. Kawalerzyści minęli znane im już wcześniej nieprzyjazne (litewskie) Widzeniszki. Był 17 listopada 1920 r. Zagon jazdy kierował się na Kurkle i Kowarsk nad rzeką Świętą, która została sforsowana w bród (druga połowa listopada!).

Jak wspominał rtm. Brochocki, do pierwszego poważniejszego starcia z Litwinami doszło w okolicach Towian. "Podjazd wysłany pod dowództwem ppor. Makowieckiego – pisał oficer - natknął się na oddział partyzancki, który celnymi strzałami zabił nam 3 konie i 2 ułanów. Było to pierwsze krwawe spotkanie ze strzelcami, którzy świetnie znając okolice, w zwykłych siermięgach, sfanatyzowani przez miejscowych księży, odtąd stale starali się szarpać nas we dnie i w nocy".

Po minięciu przez ułanów miasteczka Pogiry (20 listopada), ujrzeli oni na niebie samolot. Myśląc, że jest to jedna z wysłanych polskich maszyn w celu nawiązania łączności, kawalerzyści rozpalili słomę i rozrzucili białe prześcieradła. Samolot jednak ani nie wylądował, ani też nie zrzucił poczty z rozkazami. Zamiast tego na głowy Polaków spadły bomby. Był to samolot litewski. Poległ wówczas kapral Jan Hołownia z 13 Pułku Ułanów Wileńskich.

Brygada, klucząc nad Niewiażą, dokonała szeregu dywersji, paraliżując kompletnie łączność Kowieńszczyzny ze Żmudzią poprzez zniszczenie sieci telegraficznej oraz toru kolejowego na linii Szawle-Kiejdany. Buszując po Kiejdańszczyźnie, ułani walczyli z szaulisami, których formacje koncentrowały się w rejonie Remigoły i Rogówka. Strzelcy litewscy byli nieustępliwi i odważni. Do potyczki z nimi doszło m.in. w Truskowie. O fanatycznej wręcz postawie braci-Litwinów świadczy relacja Stanisława Brochockiego. "Celne z bliskiej mety strzały partyzantów zwalają dwa konie i ranią dwu braci Nowickich. […] Jest nas 20, ich tylko 6, ale widocznie nie zdają sobie sprawy z grożącego im niebezpieczeństwa - zamiast uciekać co kilka kroków, kładą się na łące, próbując się bronić. Lecz strzały nasze jednego z nich ranią, drugi podnosi ręce do góry, czterech dopada zarośli i ucieka. Widzę, że ranny podnosi karabin – krzyczę do ułanów, żeby mieli się na baczności. Partyzant jednak odwraca lufę i odbiera sobie życie...".      

Tymczasem miejscowi Polacy z Laudy donieśli ułanom, że zawarte zostało zawieszenie broni pomiędzy wojskami Litwy Środkowej a Litwy Kowieńskiej. Informacje te były najzupełniej prawdziwe. Ofensywa polskiej piechoty, która ruszyła w nocy z 16 na 17 listopada 1920 r. początkowo rozwijała się pomyślnie. Zajęto Giedrojcie i Szyrwinty, jednak wojska litewskie przeszły do kontrofensywy. Polacy zostali zmuszeni do cofnięcia się z rejonu Szyrwint. Ostatecznie w wyniku mediacji Komisji Kontrolnej Ligi Narodów doszło do zawieszenia broni, które miało obowiązywać od godziny 9.00 dnia 21 listopada 1920 r. Walki ustały.

Niemniej przed nadejściem umówionej godziny rozejmu Litwini zaatakowali zaskoczonych Polaków (podobnie uczynili we wrześniu 1920 r. w Sejnach). Wojska litewskie uderzyły na Giedrojcie, które zajęły po południu w dniu 21 listopada, a więc już wiele godzin po wejściu w życie zawieszenia broni. W propagandzie litewskiej, zwłaszcza okresu międzywojennego, bój o Giedrojcie został podniesiony do rangi symbolu. W istocie było to starcie o charakterze lokalnym na tym odcinku frontu. W boju o miasteczko poległo kilkudziesięciu litewskich żołnierzy, którym wydano rozkazy do szturmu w momencie, gdy obie strony już do siebie nie strzelały i czekały na nadejście godziny 9.00 rano, czyli wynegocjowanego, ostatecznego terminu zawieszenia działań wojennych. 

Wobec tych wypadków jakiekolwiek dalsze plany marszu na południe – w stronę Kowna – straciły zupełnie na aktualności. Zamiast tego sztab brygady musiał podjąć decyzję, jak wyrwać się z nieoczekiwanej matni, w której znalazły się polskie pułki. Ułanów, którzy dotychczas bezkarnie grasowali w głębi Litwy, nie objęło zawieszenie broni. Co gorsza, mieli teraz przeciw sobie całą armię litewską. Wydano rozkazy: przebijamy się do swoich! Odwrót przebiegał przez północną cześć Litwy. Droga wiodła na Traszkuny, gdzie 13 pułk rozbił miejscowych szaulisów, Androniszki i Suginty, gdzie była pochowana Maria z Billewiczów Piłsudska. Tam z kolei wileńscy kawalerzyści zdobyli tabory 9 pułku piechoty litewskiej, wzięli jeńców. W ich ręce wpadły również konie, bydło i cała kancelaria oddziału. Następnie brygada skierowała się w stronę Łabonar. Ostatni bój brygady miał miejsce we wsi Apulka, znowu jej przeciwnikiem byli litewscy żołnierze 9 pułku i po raz kolejny zostali oni pokonani przez ułanów 13 Pułku, a dokładniej - jego 2 szwadronu, który bezpośrednio z marszu zaatakował dopiero co przybyłą w ten rejon z Uciany kompanię litewską. Litwini rozpierzchli się, część poddała się do niewoli. Były to już ostatnie strzały tej wojny. 24 listopada 1920 r. awangarda brygady kawalerii napotkała nieopodal Łabonar posterunki 3 Dywizji Piechoty Legionów WP.  


Ułani, ułani... 13 Pułk w marszu.
Fot. z archiwum Rodziny śp. Józefa Fiedorowicza

W ciągu 7 dni wileńscy ułani przebyli ponad 350 km! Podczas głębokiego zagonu na tyły litewskie brygada pod dowództwem ppłk. Mścisława Butkiewicza zbliżyła się na odległość 50 km. od Kowna. Maszerując szlakiem Kmicica (Laudą), w codziennych bojach nie doznała porażki, tracąc raptem 7 zabitych i 6 rannych (nikogo z tych drugich nie pozostawiono na łaskę Litwinów). Bez cienia wątpliwości wyczyn kawalerii wileńskiej należy do najpiękniejszych kart w dziejach bojów jazdy polskiej lat 1918-1920. Przypomnijmy, że właśnie wilnianie rozpoczęli w tej wojnie bój z bolszewikami 1 stycznia 1918 r. i oni też oddali ostatnie strzały 24 listopada 1920 r. Słusznie napisał o nich żołnierz i poeta mjr Antoni Bogusławski, że:

Nie zna, co klęski ułan wileński
i grozą szumi proporzec nasz.
U Ostrej Bramy wiernie trzymamy,
imieniem Polski żołnierską straż...



Autor serdecznie dziękuje Rodzinie śp. Józefa Fiedorowicza - Joannie Narkiewicz-Tarłowskiej i Jackowi Kwiatkowskiemu - za pomoc i udostępnienie zdjęć z archiwum rodzinnego.