"Święty i czysty..." Dwie historie z okolic ruin Pawłowa


Ruiny pałacu w Pawłowie, fot. Waldemar Dowejko
"Kraj lat dziecinnych! On zawsze zostanie/ Święty i czysty, jak pierwsze kochanie,/ Niezaburzony błędów przypomnieniem,/ Niepodkopany nadziei złudzeniem,/ Ani zmieniony wypadków strumieniem" (Adam Mickiewicz). Strofy Wieszcza wyjątkowo pasują do historii z okolic dawnej Rzeczypospolitej Pawłowskiej, opowiedzianych przez Stanisławę Miłosz oraz Lilianę Tatol i Wiktorię Urbanowicz. Dwa różne pokolenia, różne losy, różne czasy, w jakich przyszło im dorastać, lecz takie samo przywiązanie do swojej Małej Ojczyzny, do kraju lat dziecinnych...
Stanisława Miłosz urodziła się w Pawłowie koło Turgiel w 1934 roku. Uśmiecha się na wspomnienie dzieciństwa: "Dobrze żyliśmy. Byłam sama u rodziców, mama i tata - zdrowi. Tata dobry był, pracowity, nie pił. Pięć hektarów ziemi mieli, konia, krowa była, owce, gęsi to nie zliczysz. Dobrze żyło się. Jak ktoś miał dużo dzieci, ciężej żyło się".

"Były w Turgielach kramy - Żydzi trzymali. Wszystko tam było: i bluzeczkę można było kupić i sukienkę uszyć. Mama kiedy do ślubu szła, to sukienkę z pięknymi koronkami i koszulkę u nich zamawiała. Pracowici byli Żydzi, wszystko potrafili uszyć. Krawiec taki był, Rusiecki, bardzo dobry. I kowal był, i fryzjer, i lekarz. Teraz mówią czasem pogardliwie: "chamut turgielski", a turgielskie chomąta najlepsze były, bardzo cenione" - wspomina Stanisława Miłosz.

Stanisława Miłosz pamięta też czasy świetności pałacu w Pawłowie, który wówczas był własnością Wagnerów. Niektóre kobiety z Pawłowa pracowały we dworze. Potem, już podczas wojny, w pałacu mieszkały zakonnice z Wilna.

Szczęśliwe i spokojne dzieciństwo przerwała wojna - pani Stanisława nie chce opowiadać, co się wtedy działo, choć wydarzeń tamtego okresu nie może wymazać z pamięci. W rodzinnym albumie ma zdjęcie z kuzynem, Janem Królikowskim. Młody, przystojny chłopak tak, jak większość pawłowian i mieszkańców sąsiednich wsi był w AK. Po wojnie ci, którzy przeżyli, do rodzinnych domów już nie wrócili. Tylko dwie drogi mieli do wyboru: albo do Polski, albo na "białe niedźwiedzie".

<
Stanisława Miłosz, fot. Waldemar Dowejko

Rodzice Stanisławy Miłosz też myśleli o wyjeździe do Polski: "Po wojnie do Polski dużo ludzi wyjechało. Tata też poszedł do Jaszun zapisać się (na listę repatriacyjną - przyp. red.). Poszedł jeszcze raz - na nowo trzeba, bo dokumenty zgubili. Ot jakoś tak i nie wyjechali. A i szkoda było swoje rzucić..."

Zakończenie wojny nie przyniosło jednak upragnionego spokoju. "Zabrali wszystko: konia dobrego, wóz, gumno rozebrali. Ciężko było w kołchozie. Kopiejki płacili - przyniósł ojciec za rok pracy w kołchozie woreczek zboża, a tak ciężko pracował, zdrowie stracił. Potem, kiedy już sowchoz zrobili, było trochę lepiej". "Szkoła była w Turgielach, po wojnie bardzo ciasno było, po pięciu w ławce siedzieli - dużo takich przerośniętych dzieci do szkoły wtedy poszło" - wspomina.

Młodość rządzi się jednak własnymi prawami - choć ciężko było i biednie, młodzi chcieli się bawić. "Wieczoryny organizowaliśmy. Był u nas taki muzykant, Maciej - chłopcy postawią butelkę, żeby grał - i tańczymy. Wieczorynki w domach odbywały się - trzeba było prosić, żeby kto wpuścił. U nas w domu podłoga była dobra, nowiutka, żółcińka jeszcze, bardzo dobrze na takiej odbiwało się obcasami, ale tata nie chciał pozwolić. Ale nawet jak gdzie gorsza podłoga, to nic nie przeszkadzało - tańczyli. A było, że latem i na moście tańce urządzała młodzież. Polka, krakowiaczek, walc, kadryl - umieli tańczyć. Był taki Stasiuk Miłosz, oj, wszystkie tańce umiał. I śpiewali - i dziewczyny, i chłopcy. Siedzim czasem - słychać śpiewają od Wolkienik, Uściszek - chłopcy idą. Bywało, że i pobiją się czasami. O co? Za dziewczyny..." - wspomina.

Po ślubie w turgielskim kościele Stanisława wraz z pochodzącym również z Pawłowa Józefem Miłoszem przeniosła się do Wilna. Nazwiska panieńskiego nie musiała zmieniać - choć pochodzili z tej samej wsi i nosili to samo nazwisko, nie byli spokrewnieni. Józef już wcześniej znalazł w Wilnie pracę. "Za miastowego wychodziłam" - żartuje pani Stanisława. "Uciekała młodzież do miasta, bo ciężko było na wsi, mało płacili. A i ludzi różnych bywało: zazdrosny kto, pójdzie do sielsowietu, nagada, że bogaty, że kułak - przyjadą, zabiorą, wywiozą na białe niedźwiedzie. Stamtąd to już prosto do Polski jechali. Dużo takich było..."

Stanisława Miłosz do dziś tęskni do rodzinnego Pawłowa. I nie ma dla niej kościoła piękniejszego niż w Turgielach. "Oj, jakby ziemi nie zabrali, to kto by tam do miasta jechał" - wzdycha.

Liliana Tatol należy do młodego pokolenia mieszkańców Turgiel. Jej rodzice przenieśli się do Turgiel z Białorusi, z okolic Lidy. Liliana urodziła się w Turgielach, tu też przyszła na świat jej urocza córeczka Sofia. Do przeprowadzki do swojej rodzinnej miejscowości namówiła męża, wilnianina. "Mój mąż niespecjalnie lubi Turgiele, bardziej bliskie mu są okolice Mejszagoły, gdzie jest dom jego dziadków. Piękne jest tam miejsce, ale dla mnie bardziej swojskie są Turgiele. Przekonałam męża, że jednak tutaj na razie będzie nam lepiej, a potem się okaże" - śmieje się Liliana. "Mąż przyznaje, że Turgiele - to wielka historia, ale jednak nie czuje tego samego, co ja. Trzeba się tutaj urodzić, żeby naprawdę pokochać to miejsce. Tak, być może gdzieś można znaleźć lepszą pracę, lepsze zarobki, ciekawiej żyć, ale ja lubię ten spokój, te okolice" - dodaje.

Liliana Tatol z córeczką Sofią, fot. Waldemar Dowejko

"Czujemy się dumne z tego, że jesteśmy z Turgiel. Bywa, że kiedy mówimy, skąd jesteśmy, nie musimy tłumaczyć, gdzie to jest i co to za miejscowość" - mówi Wiktoria Urbanowicz

Liliana i Wiktoria przyznają, że wiele osób ucieka ze wsi, bo, szczerze mówiąc, nie ma czym się w Turgielach zająć - pracy nie ma, chyba że ktoś ma własne gospodarstwo rolne. W starostwie, centrum kultury, sklepach wolnych miejsc pracy nie ma. Wyjeżdżają więc młodzi turgielanie do Wilna, albo za granicę. Co prawda, jeśli trzeba zrobić manikiur, makijaż, uczesanie, wynająć kajaki, kupić ser domowej roboty - to proszę bardzo, wszystko to można w Turgielach znaleźć. Liliana i Wiktoria wraz z koleżankami założyły zespół "Astra" - mają przygotowanych kilka programów, z którym występują na różnych imprezach, uroczystościach. Jeśli ktoś chce, żeby zgodnie z wileńską tradycją na wesele przybyły wesołe Cyganki - może się zwracać. 

Nie brakuje więc takich, którzy - tak jak Liliana - swoją przyszłość widzą w Turgielach: "Jest dużo młodych rodzin, które mają nawet troje dzieci, rozbudowują domy rodziców, budują nowe domy, mają plany. Największy problem, że nie ma u nas pracy i młodzież nie ma czym się zająć w wolnym czasie. Mieszkać na wsi jest bardzo dobrze, ale pod warunkiem, że masz samochód, żeby dojeżdżać do Wilna".

Przed urlopem macierzyńskim Liliana Tatol pracowała w ośrodku kultury w Turgielach. Założyła tam "Przestrzeń młodzieżową" - taki klub, miejsce, gdzie można spędzić popołudnie, grając w gry stołowe, a można po prostu posiedzieć, porozmawiać przy herbatce. Projekt został zrealizowany dzięki środkom przeznaczonym przez solecznicki samorząd w ramach wspierania inicjatyw młodzieżowych. "Mamy taką zasadę, że do klubu nie mają wstępu osoby nietrzeźwe, nie można też na miejscu spożywać alkoholu. A są u nas takie osoby, które wracają z pracy i - piją. Kiedy tacy chłopcy zobaczyli, że mamy różne gry, chcieli wejść, ale ponieważ byli wtedy pijani - nie pozwoliliśmy. Potem - niechcący co prawda - wybili nam szybę, ale tę szybę wymienili, i jak są trzeźwi - przychodzą. Myślę, że to duży plus, bo zobaczyli, że jednak można jednak spędzić czas" - mówi Liliana.

"Przestrzeń młodzieży" w ośrodku kultury w Turgielach, fot. Waldemar Dowejko 

We wrześniu Liliana wraca po urlopie macierzyńskim do pracy w ośrodku kultury i już ma pomysł, żeby zorganizować coś dla takich, jak ona młodych matek: "Mam przyjaciółkę, która ma dwoje dzieci i ciągle jest z nimi w domu, nie ma możliwości gdzieś wyjść, bo nie ma z kim zostawić dzieci. I takich osób jest więcej. Potrzebne więc jest miejsce, gdzie takie mamy z dziećmi mogłyby przyjść, spędzić czas ciekawie i pożytecznie, na przykład na jakichś zajęciach czy warsztatach".

Z największą pasją Liliana i Wiktoria opowiadają jednak o "Turgielance", zespole etnograficznym działającym w Turgielach. Liliana przyszła do zespołu jako 8-latka i odtąd z nim się nie rozstaje. W międzyczasie ukończyła w Polsce kurs dla instruktorów tańca i teraz jest choreografem zespołu. "Najpierw nasza kierowniczka, pani Władzia, uczyła nas tego, co sama pamiętała z dzieciństwa.Tak mnie to zafascynowało, że ukończyłam w Polsce kurs instruktorów tańca, ale tam oczywiście nie uczono tańców z Wileńszczyzny. Większość działających na Litwie polskich zespołów też ma w repertuarze pieśni i tańce z różnych regionów Polski. I wtedy sama zaczęłam wyszukiwać nasz, rodzinny folklor. Nasze starsze panie zespolanki - to prawdziwa skarbnica wiedzy o dawnych tradycjach. "Turgielanka" wykonuje autentyczne pieśni i tańce, które brzmiały niegdyś w Turgielach i pobliskich wsiach Rzeczypospolitej Pawłowskiej" - z dumą mówi Liliana.

Zespół ma też grupy dziecięce. "Dzieci przychodzą. Dla każdego znajdujemy w zespole jakąś rolę - nie każdy przecież ma wybitny talent. Jeśli któryś chłopiec gorzej tańczy, dostaje do pary dziewczynkę, która lepiej sobie radzi. Przecież kiedyś na wsi wszyscy śpiewali i tańczyli - kto lepiej, kto gorzej, a my jesteśmy zespołem kultywującym autentyczne tradycje. Z "Turgielanką" dużo podróżujemy. Zjeździliśmy całą Polskę, w Niemczech byliśmy, na Białorusi. Wszędzie nas widzowie ciepło przyjmują" - opowiada Liliana. 

Wiktoria Urbanowicz, fot. Waldemar Dowejko

"Turgielanka" przygotowuje się obecnie do koncertu z okazji 25-lecia działalności. "Będą niespodzianki" - zapewnia Liliana. Bez "Turgielanki" nie da się też wyobrazić najważniejszego dla mieszkańców Turgiel i całej parafii święta w roku - Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Zielna zawsze jest obchodzona uroczyście: jest msza święta i procesja, a potem festyn. "Turgielanka" zaprezentuje specjalnie na tę okazję przygotowany obrazek poświęcony obrzędom i zwyczajom związanym z obchodami Zielnej.

Jak co roku, Stanisława Miłosz powie do syna: "Zawieź mnie do Turgiel. Na Zielną trzeba być w Turgielach..."

W XVIII wieku na terenie obecnej gminy Turgiele ks. kanonik Paweł Ksawery Brzostowski założył Rzeczpospolitą Pawłowską - państwo o obszarze ponad 3 tys. hektarów, z własną konstytucją, herbem, parlamentem, skarbem, kasą samopomocy, szkołą itd. Jej prezydent, ks. kanonik P. K. Brzostowski zniósł w swych posiadłościach pańszczyznę, ziemię rozparcelował między chłopów i wprowadził spłaty tytułem wykupu. Dbał też o ich życie, zdrowie, kulturę i oświatę. W okresie świetności republiki w Pawłowie został wybudowany pałac. Rzeczpospolita Pawłowska istniała prawie 30 lat. W 1794 roku Rzeczpospolita Pawłowska podzieliła losy państwa. Ostatnimi przed II wojną światową właścicielami Pawłowa byli Wagnerowie. Pałac przetrwał wojnę. Zabudowania dworskie zaczęły popadać w ruinę w okresie powojennym po pożarze, który strawił pałac.

Zdjęcia: Waldemar Dowejko