PRZEGLĄD PRASY. O polskiej karcie i litewskim dialogu


Fot. wilnoteka
Ostatnio w mediach pojawiają się nie tylko relacje z kolejnych potyczek w niekończącej się polsko-litewskiej walce. Coraz więcej publikacji, których autorzy próbują szukać źródeł problemów i proponować rozwiązania. Tyle, że są to recepty diametralnie różne, prowadzące do nowych polemik.
Niedawno w Polsce kwestię litewską poruszyli w krótkim odstępie czasu publicyści dwóch największych dzienników. Piotr Skwieciński w "Rzeczpospolitej" twierdził, że "Rząd powinien postępować z Litwą ostrzej. Powinien rozważyć posunięcia naprawdę dla Wilna bolesne", bo "Ze słabym nie liczy się nikt". Adam Michnik w "Gazecie Wyborczej" łagodził, apelując o wzajemne ustępstwa i zrozumienie. "Czesław Miłosz i Tomas Venclova, wielcy poeci obu narodów, prowadzili przyjazny dialog w gorszych czasach. Spróbujmy ich naśladować" - pisał. 

Politolodzy Vytis Jurkonis i Wojciech Borodzicz-Smoliński również reprezentują opcję umiarkowaną. Ich postulaty to dialog zamiast ultimatum, zrozumienie zamiast podejrzliwości. W internetowym czasopiśmie "New Eastern Europe" ukazał się ich artykuł o problemach polsko-litewskich zatytułowany "Litwa i Polska: Zagubieni w tłumaczeniu". Autorzy podkreślają między innymi wpływ mediów na eskalowanie konfliktu narodowościowego. Sztuczne niekiedy nakręcanie obopólnej niechęci zaczyna się przekładać na życie codzienne społeczności polskiej i litewskiej. Z badań wynika, że w Polsce maleje pozytywne nastawienie do Litwinów. I odwrotnie, chociaż o tym akurat autorzy nie wspominają.  

"Media chętnie skupiają się na kontrowersyjnych wypowiedziach oficjeli, komentując nawet zwykłe wydarzenia o podłożu etnicznym. Osobowości odgrywają ważną rolę, toteż gazety śledzą i raportują o każdym słowie, wypowiedzianym przez czołowych polityków (prezydentów Dalię Grybauskaitė i Bronisława Komorowskiego, premierów Andriusa Kubiliusa i Donalda Tuska, ministrów spraw zagranicznych Audroniusa Ažubalisa i Radosława Sikorskiego)" - piszą politolodzy.

Rzeczywiście, nawet jedno zdanie potrafi stać się pożywką dla reporterów i komentatorów. Ostatnio takie zdanie padło z ust Radosława Sikorskiego. "W stosunkach z Litwą liczymy na nowe otwarcie z rządem, który wyłoni się po październikowych wyborach" - powiedział podczas corocznego expose w Sejmie RP szef polskiej dyplomacji, przedstawiając priorytety Polski w zakresie polityki zagranicznej na 2012 rok.

Litewscy obserwatorzy życia politycznego uznali te słowa za wielce obraźliwe. Politolog Raimundas Lopata ogłosił, że retoryka R. Sikorskiego coraz bardziej przypomina posunięcia strony rosyjskiej. Zgodzili się z nim niektórzy publicyści.

"W najnowszych czasach na kontynencie europejskim chyba tylko Rosja pozwala sobie wskazywać, z którymi rządami państw będzie prowadziła rozmowy, a z którymi "nie będzie marnować czasu"" - napisał w felietonie dla "Vakarų ekspresas" Rytas Staselis.

"Na Litwie wciąż jeszcze wierzy się, że polityczny wybór obywateli sąsiedniego państwa jest ich własną sprawą, zasługującą na szacunek. Wskazywanie, z którymi demokratycznie wybranymi politykami będzie się konstruktywnie współpracowało, a z którymi nie, jest niedopuszczalną praktyką we współczesnej polityce. Można się tego spodziewać po skorumpowanych liderach rządzonej na wpół autokratycznie, nękanej postimperialnymi recydywami Rosji. Ale Polska prezentuje się jako inny kraj" - uważa publicysta.

Oburzenie zanosi autora aż na manowce teorii spiskowych. Nasuwa mu się pytanie: A jak Polska traktowałaby dziś Litwę, gdyby nie "ograniczały jej" USA, Niemcy i Unia Europejska? Dla R. Staselisa prawie nie ulega wątpliwości, że na Litwie Wschodniej, czyli na Wileńszczyźnie, Polska najchętniej widziałaby jakiś narodowy polski rezerwat.

"Obecni przywódcy litewskich Polaków prawie nie ukrywają, że jurysdykcja Litwy na Wileńszczyźnie jest jak przyniesione przez burze historyczne nieporozumienie. Dlatego jeśli mieszkający tam Polacy godzą się z tym nieporozumieniem, już samo w sobie jest to ogromną łaską dla Litwinów".

Kończy publicysta ponurym proroctwem, że kwestia polskiej mniejszości narodowej na Litwie zdominuje tegoroczne wybory sejmowe. "Jest to pod każdym względem zła wiadomość" - uważa R. Staselis.

Zapewne nie zgodziłby się z nim Gintaras Songaila. Wie on, że dla zwiększenia własnej popularności niezawodnym posunięciem jest zagranie polską kartą. Na przykład Kartą Polaka. Wczoraj media obiegła wiadomość, że naczelny antypolak zarejestrował w sejmie projekt poprawki do ordynacji wyborczej, zgodnie z którą posiadacze Karty Polaka nie mogliby kandydować w wyborach sejmowych. Wydarzenie rutynowo odnotowały wszystkie portale internetowe, w piątek notki ukazały się także w papierowych wydaniach (jak zawsze spisane z doniesień agencji informacyjnych). Tym razem jednak - zapewne ku rozczarowaniu pana Songaily - temat polski nie znalazł się na świeczniku. Pierwsze strony zdominowały dziś lekkie tematy świąteczne, na przykład o malowaniu jaj. A robienie jaj z Karty Polaka - to już było.  

Politolodzy Vytis Jurkonis i Wojciech Borodzicz-Smoliński również uważają, że sprawy polsko-litewskie mogą stać się "zakładnikami" przyszłych wyborów sejmowych. Nawiązując do wypowiedzi R. Sikorskiego przypominają jednak, że do roku 2008 na Litwie rządził inny gabinet ministrów, z którym również nie osiągnięto porozumienia w sprawach kluczowych. Źródła problemów w stosunkach między krajami upatrują politolodzy w wielu czynnikach wewnętrznych i zewnętrznych. Generalnie nie piszą nic nowego, bo i trudno o jakąś rewolucyjną myśl w tej wyświechtanej już wręcz kwestii. Niektóre spostrzeżenia brzmią dosyć kontrowersyjnie.

Na przykład, według autorów, połączenie się w wyborach AWPL i Sojuszu Rosjan jest podejrzane i nasuwa przypuszczenia, że jeśli nie Warszawa, to co najmniej AWPL jest instrumentem w rękach Rosji. Polskiej partii zarzucają dość skąpy program, ograniczający się do założeń w kwestii pisowni nazwisk i tablic z nazwami miejscowości. Pytają retorycznie, czy dla przedstawicieli władz rejonu wileńskiego ważniejszym problemem wydaje się zła sytuacja socjoekonomiczna i bieda, czy problemy w oświacie. Na każde z tych twierdzeń znalazłyby się argumenty "za" i "przeciw".

Ale już podana przez politologów ocena sytuacji w systemie oświaty jest bardzo osobliwa. Pomniejszają oni wagę protestów mniejszości polskiej, podkreślając, że nowa Ustawa o oświacie nie jest żadną rewolucją, jedynie próbą uregulowania systemu oświaty, przeciwko któremu nie protestują ani Żydzi, ani Białorusini, ani nawet Rosjanie (co ewidentnie mija się z prawdą).  

"Niestety (sic!), spuścizną czasów sowieckich na Litwie są także specjalne warunki nauki w języku ojczystym dla mniejszości narodowych" - piszą. Stwierdzenie co najmniej dziwne, zwłaszcza jeśli wychodzi spod pióra ekspertów w dziedzinie stosunków międzynarodowych. 

Media litewskie tematu nie podjęły, choć taki pogląd na Ustawę o oświacie mógłby być wodą na młyn jej zwolenników. Portale, które odnotowały ukazanie się polsko-litewskiej publikacji, skupiły się na innych fragmentach. Lrytas.lt cytował: "Podczas gdy Polska przechodzi do ofensywy, Litwa naturalnie zajmuje pozycje obronne. Żądania raczej nie będą efektywne, doprowadzą jedynie do niekończących się zachęt zrewanżowania się, a to zdyskredytuje oba kraje. (...) Jako obiektywnie większe państwo, Polska powinna wziąć pod uwagę fakty historyczne, a także głęboko zakorzenione zatroskanie i urazy sąsiednich państw".

W całym artykule, który porusza jeszcze wiele nie wspomnianych tu zagadnień, zabrakło zaleceń, co "powinna" Litwa. Mimo że nawołują do dialogu, sami autorzy uwzględniają raczej argumenty i prawdy jednej ze stron - litewskiej. Mają prawo do własnego zdania. A inni publicyści mają prawo do repliki. Zatem ciąg dalszy, niewątpliwie, nastąpi.  


Komentarze

#1 Warto przeczytać jak

Warto przeczytać jak przebiegała realizacja umowy Polska-Litwa z 1994 http://www.polskiekresy.info/index.php?option=com_content&view=article&i...

#2 Raka aspiryną nie wyleczy się

Raka aspiryną nie wyleczy się :
http://www.rp.pl/artykul/9157,854491-Dewaluacja-zbrodni.html?p=2

...."Na łamach "Rz" skrytykowałem litewskiego publicystę, który otwarcie związał brak zgody na zapisywanie przez wileńskich Polaków swoich nazwisk zgodnie z polską ortografią z odmową Warszawy... przeproszenia za zajęcie Wilna przez Żeligowskiego w 1920 r. („Ze słabym nikt się nie liczy", 24.03.2012). Wydawało mi się, że dla każdego względnie rozsądnego człowieka sprawa jest oczywista. Nie tylko dlatego, że mania przepraszania jest absurdalna, i nie tylko dlatego, że w tym konkretnym wypadku chodziłoby o przeproszenie za włączenie do Polski ziemi, zamieszkanej wówczas w większości przez Polaków. Także dlatego, iż w najwyższym stopniu oburzające jest uzależnianie realizacji podstawowego prawa człowieka od zgody na postulat polityczny (polskiej ekspiacji).

Okazało się jednak, że nie jest to oczywiste dla wszystkich, bo odpowiadając na mój tekst, Marcin Wojciechowski z „GW" wezwał do... przeproszenia Litwinów za „żeligowszczyznę". Jest to, o ile wiem, pierwsze takie wezwanie na łamach polskiej prasy. Tego rodzaju wystąpienia ze strony „Wyborczej" są często interpretowane jako antypolskie. Zdaniem podzielających takie opinie krytyków chodzi tu o aplikowanie Polakom „pedagogiki wstydu", o wychowywanie ich w poczuciu winy, o wtrącanie ich w kompleks niższości. Nie odrzucając do końca takich interpretacji, sądzę, że taka „lokalna" motywacja jest rzadsza i słabsza. Znacznie ważniejsza jest motywacja „uniwersalna" – chodzi o mechaniczne (w wypadku mniej lotnych wykonawców) bądź świadome (w wypadku tych inteligentniejszych) realizowanie na terenie Polski projektu światowej kulturowej lewicy.

Rak? Więcej aspiryny!

Wojciechowski nie polemizuje – bo trudno zaprzeczać faktom – z tym, że polska polityka wobec Litwy, prowadzona konsekwentnie w ciągu ostatnich 20 lat, poniosła fiasko. Litwini, mimo obietnic, nie zrealizowali żadnego postulatu ważnego dla polskiej mniejszości. I wyciąga stąd wniosek: więcej tego samego! Dalej nie robić nic (poza może dyplomatycznymi gestami), dalej więc de facto udawać, że nic się nie stało. Dajcie choremu na raka jeszcze więcej aspiryny, w końcu pomoże...

Autor z „GW" wypomina mi, że nie piszę, jakie konkretnie bolesne dla Litwy działania mógłby podjąć polski rząd, i sugeruje, iż Warszawa nic zrobić nie może. Otóż może. Polska i Litwa należą do Unii, a w Unii decydują się stale losy rozmaitych regulacji, które dla poszczególnych państw członkowskich – w tym dla Polski i Litwy – są korzystne albo niekorzystne. Czy rząd Polski nie może – nieformalnie – przyjąć zasady, że we wszystkich kwestiach, na których zależy Litwie, Warszawa – o ile nie będzie to niezgodne z jej własnym interesem – zajmuje stanowisko przeciwne niż Wilno? Nie tylko w sferach, w których państwo polskie ma formalnie coś do powiedzenia. Przecież w aparacie Unii jest wielu polskich urzędników, po komisarzy włącznie. Oczywiście są to urzędnicy Unii, oczywiście nie wolno im kierować się interesem narodowym... Ale czy naprawdę wszyscy oni są immunizowani na opinię polskiego rządu i jego oczekiwania...? A oprócz Unii Polska i Litwa należą do wielu innych organizacji międzynarodowych... Nawiasem mówiąc, czytając tekst Wojciechowskiego, miałem wrażenie, że on nie czytał artykułu, z którym polemizuje."
"Autor z „GW" cytuje moje wezwanie do twardszej polityki wobec Litwy, i konkluduje: „...po takim wywodzie wiem, skąd prezes Kaczyński czerpał inspiracje dla swoich posunięć i idei w polityce zagranicznej. (...) Ale Kaczyński jako premier nie miał sukcesów wobec Litwy, a jego brata prezydenta spotkał tam przykry despekt. W czasie wizyty prezydenta w Wilnie na początku kwietnia 2010 roku litewski Sejm odrzucił ustawę o pisowni polskich nazwisk". Czyli, jak rozumiem, prezydent Kaczyński i pisowski rząd prowadzili twardą politykę wobec Litwy?! Było przecież dokładnie odwrotnie. Ich polityka była zdecydowanie prolitewska. Kierowali się bowiem radykalnie pojmowaną giedroyciowską zasadą: „nie ma wroga wśród nierosyjskich krajów Międzymorza", i paradygmatem wspierania tych państw (w tym Litwy) za wszelką cenę, by wyprzeć stamtąd wpływy rosyjskie. Ja o tym wiem, i przecież jasno o tym napisałem, Wojciechowski też wie, że tak było i że ja o tym napisałem. Ale po co komplikować rzeczywistość... Lepiej zbudować sobie taką, która bardziej pasuje do czarno-białej wizji świata, i udawać że pada deszcz... A uznanie mnie za intelektualnego mentora prezesa Kaczyńskiego jest dla mnie oczywiście niezwykle pochlebne"

#3 Pozdrowienia dla red .Kozicz

Pozdrowienia dla red .Kozicz i pochwała za to co napisała powyżej. Zgrabnie ujęta trudna tematyka niezałatwionych i zaległych spraw z dobrym rozłożeniem akcentów.Nazwały bym to muzyką poważną ale jednocześnie lekką.

Sposób wyświetlania komentarzy

Wybierz preferowany sposób wyświetlania odpowiedzi i kliknij "Zachowaj ustawienia", by wprowadzić zmiany.