PRZEGLĄD PRASY. Hitlerjugend, Tomaszewski i źli Polacy
Małgorzata Kozicz, 15 kwietnia 2011, 21:12
Przedszkolaki z Wileńszczyzny, przez litewskich nacjonalistów określeni jako "Hitlerjugend", fot. wilnoteka.lt
Nie ma dnia, żeby w mediach litewskich nie mignęło słowo „lenkai” (lit. Polacy). To doskonała przynęta na czytelników, temat bowiem, niezależnie od kontekstu, niezmiennie wzbudza emocje.
Artykuł, skądinąd czysto informacyjny, jest szokujący ze względu na swoją treść. Natężenie kłamstwa i paranoi w cytowanych wypowiedziach przekracza tu nawet normy litewskiego dyskursu publicznego, który niekiedy i tak dość mocno odbiega od standardów cywilizowanego świata.
Oto na przykład były wieloletni dyrektor Gimnazjum im. S. Rapolionisa w Ejszyszkach Vytautas Dailydka tak mówi o polskich przedszkolach: „Tam dziś wychowują "Hitlerjugend", od przedszkola dzieci nie uczą języka (litewskiego - przyp. red.), niczego nie wiedzą one o tym kraju, o Litwie, mimo że tu się urodziły i wychowały”.
„Nie będę owijał w bawełnę: wychowujemy antypaństwowy element. Te szkoły (polskie - przyp. red.) są rozsadnikami antypaństwowego elementu i wylęgarnią piątej kolumny” - oświadcza z kolei nauczyciel historii litewskiej Szkoły Tysiąclecia w Solecznikach, Artūras Andriušaitis, który jest też członkiem znanej ze swojej antypolskości organizacji "Vilnija".
Panom wtóruje dyrektor Szkoły Średniej w Turgielach Aušra Voverienė, która sugeruje między innymi, że sytuacją w rejonie solecznickim powinny się zająć litewskie służby bezpieczeństwa.
Znalazły się w artykule także perełki wypowiedzi wybitnego nacjonalisty Kazimierasa Garšvy, który dzieli się swoim przekonaniem, jakoby Polacy przybyli na Litwę z terenów Białorusi. Mniej więcej przed stu laty przeszli oni z języka litewskiego na białoruski, toteż nie polski, a białoruski właśnie jest językiem ojczystym tych ludzi.
Nie ma w publikacji ani słowa o adekwatnej, ba, o jakiejkolwiek reakcji innych osób, biorących udział w spotkaniu, na te rewelacje. W piątek, kiedy posłowie AWPL złożyli w prokuraturze wniosek w sprawie podżegania waśni narodowościowych, media litewskie ciągle milczały. W momencie publikacji tego artykułu o oficjalnym oświadczeniu posłów Polaków oraz zgłoszeniu sprawy prokuraturze nie wspomniało jeszcze żadne litewskie medium. Może to błąd polskich polityków i ich służb prasowych, które nie poinformowały o wydarzeniu opinii publicznej? A może to chęć ukrycia pod płaszczykiem wiadomości niezbyt korzystnych dla Litwinów? Przecież o tym, że Waldemar Tomaszewski został pozwany przez Partię Centrum rozpisywano się szeroko... Czyżby w tym wypadku nie działała zasada lustrzana?
Skwapliwie za to podchwycono temat piątkowego zaprzysiężenia radnych rejonu wileńskiego, którzy do słów przysięgi litewskiej dodali „Tak mi dopomóż Bóg” po polsku. Informacja o tym kilka godzin po wydarzeniu znalazła się na kilku portalach. Tylko dwa - diena.lt i lrt.lt - w tytułach akcentowały wybór nowego mera rejonu, a nie incydent z przysięgą. Delfi.lt informowało, że „Członkowie rady przysięgę zakończyli polskimi słowami”, natomiast lrytas.lt lekko ubarwił rzeczywistość, utrzymując: „Politycy rejonu wileńskiego do przysięgi wtrącili polskie słowa”.
Paradoksalnie wyżej wspomniana publikacja w delfi.lt o Hitlerjugend była jednocześnie jedną z niewielu, przynajmniej śladowo przedstawiającą polskie racje w sporze o oświatę, tak ostatnio eskalowanym. Zostały w niej zacytowane argumenty Polaków i ich wypowiedzi, które, co prawda, zupełnie zbladły na tle potoku otępiałej nienawiści, wylanego przez działaczy litewskich.
Ogólna tendencja jest taka, że dziennikarze litewscy nie zadają sobie trudu zgłębienia problemu i sedna konfliktu polsko-litewskiego. Wiadomości z przyciągającym słówkiem „lenkai” w tytule płyną szerokim strumieniem, w większości jednak są to jedynie powielane w nieskończoność doniesienia agencji informacyjnych. Każda wypowiedź na tematy polskie z ust polityka, działacza czy nieudacznika żądnego uwagi jest skwapliwie podchwytywana i cytowana we wszystkich portalach i gazetach.
Są to jednak wiadomości identyczne, powielające ciągle te same informacje, te same stereotypy i schematy myślenia. Wyłania się z nich obraz Polaków - nielojalnych obywateli Litwy, którzy sprzeciwiają się zbawiennej integracji i uparcie nie chcą się uczyć litewskiego. Prawie żaden dziennikarz litewski nie pokusił się o wyjaśnienie - o co tak naprawdę tym Polakom chodzi? Czy rzeczywiście te co najmniej 60 tysięcy obywateli neguje język państwowy, czy może sytuacja wygląda zupełnie inaczej? Nie ma prób dochodzenia prawdy i przedstawienia realnej sytuacji.
Na tym tle korzystnie wyróżnił się „polakożerczy” z reguły dziennik „Vilniaus diena”, próbując przedstawić bardziej autorskie spojrzenie. Nie na ustawę o oświacie co prawda, tylko na samych Polaków. W artykule „Mała Polska obok Wilna: złości niewiele” reporter Lukas Miknevičius opisuje swoją wizytę w Solecznikach. Wizytę - to za mało powiedziane, ton publikacji nosi bowiem znamiona wyprawy korespondenta wojennego, a już co najmniej ekspedycji w nieznane.
„Głęboka, uboga prowincja. Tak mniej więcej większa część Wilnian wyobraża sobie Soleczniki. Po odwiedzeniu tego oddalonego o zaledwie kilkadziesiąt kilometrów od Wilna miasteczka, w którym absolutną większość mieszkańców stanowią Polacy, to uprzedzenie ulega zmianie. Należy przyznać, że Soleczniki położone nad brzegiem rzeki Solczy to ładne i uporządkowane miasto, w którym widać rękę gospodarza. Oczywiste jest jednak, że tym gospodarzem nie jest Litwin”.
Odkryć na miarę Kolumba jest w artykule więcej. Autor jako ciekawostkę odnotowuje na przykład fakt, że w Gimnazjum im. Jana Śniadeckiego język polski „zapanował na dobre”.
Najwięcej uwagi w publikacji w „Vilniaus diena” poświęca się sytuacji Litwinów w Solecznikach. Okazuje się, że żyje się im tu całkiem nieźle, co prawda do chwili, aż muszą coś załatwić w instytucjach państwowych, bez reszty opanowanych przez Polaków. Wówczas, według bohaterów artykułu, jak podkreśla autor, „czystej krwi Litwinów”, zaczyna się dyskryminacja. Urzędnicy, jeśli nie szkodzą Litwinom, to przynajmniej nie starają się pomóc. Litwini, pracujący w samorządzie, są rzekomo pod presją polskich współpracowników, natomiast na Litwinów radnych nikt nie zwraca uwagi.
Są jednak w artykule także akcenty „optymistyczne”. Oto zdaniem jednego z rozmówców młodzież w Solecznikach mówi co prawda w dwóch językach, ale chętniej wybiera litewski. Pracownica biblioteki z zadowoleniem zaznacza, że polskich książek ani periodyków nikt tu nie czyta, jeśli już, to litewskie lub rosyjskie.
Myśl przewodnia artykułu jest jednak dość ugodowa - prości ludzie żyją w Solecznikach zgodnie, bez względu na narodowość. Jeśli ktoś jest winien waśniom, to, wiadomo, Waldemar Tomaszewski.
Właśnie Tomaszewski jest ostatnio bodajże ulubionym bohaterem mediów litewskich. W różnych postaciach przeżuwa się ciągle jego - jakże niewinną na tle nazistowskich porównań - wypowiedź o integracji Litwinów. Od momentu, gdy na początku kwietnia rzekomo wypowiedział te słowa w wywiadzie dla dziennika „Respublika” (sam europoseł twierdzi, że jego słowa zostały zniekształcone i wyrwane z kontekstu), niemal codziennie można przeczytać o tym, kto i jak ocenia wypowiedź Tomaszewskiego, jak on sam ocenia swoją wypowiedź oraz wypowiedzi oceniające jego wypowiedź. W każdym periodyku migają podobne tytuły: „Deklaracje W. Tomaszewskiego przypominają premierowi kaprysy małego dziecka”, „V. Stundys: Tomaszewski się gorączkuje”, „I. Degutienė: Waśnie między Polakami a Litwinami roznieca W. Tomaszewski”.
Na celowniku mediów litewskich ciągle pozostaje ustawa o oświacie. Oczywiście, dziennikarzy nie interesuje strona merytoryczna, na przykład, jak ustawa będzie wcielana w życie, czy do września powstaną nowe podręczniki, wreszcie, czy uczniowie szkół polskich rzeczywiście w niedostatecznym stopniu znają litewski? Chętnie za to akcentuje się niezrozumiałe (i których nie próbuje się zrozumieć) niezadowolenie polskiej społeczności oraz rolę Polski w całym sporze.
„W Polsce nie cichną protesty na temat litewskiej Ustawy o Oświacie”, „Polakom nie udaje się przenieść do Parlamentu Europejskiego dyskusji o sytuacji mniejszości narodowych na Litwie”, „Politycy polscy: Zrobiliśmy wszystko, by litewska Ustawa o Oświacie nie została przyjęta”, „Polscy parlamentarzyści przybyli do Wilna nastawieni wojowniczo”. Jak widać, większość tych tytułów nie ma wyraźnego negatywnego zabarwienia. W kontekście obecnych nastrojów społecznych jest to jednak powolne, skuteczne jątrzenie, bowiem już samo wspomnienie jakiejkolwiek, choćby najbardziej dyplomatycznej ingerencji Polski w sprawy, bądź co bądź, własnej mniejszości, działa obecnie na Litwinów jak płachta na byka.
Osobnym tematem są komentarze autorskie i felietony, ukazujące się w gazetach i portalach internetowych. Tytuły kuszą chwytliwymi hasłami: „Polak i Litwin - bracia czy wrogowie?”, „Czy W. Tomaszewski ma rację? Polacy litewscy na tle historii języka”, „O merach i W. Tomaszewskim, albo bez konserwantów”. Swoją ważką opinią pragną podzielić się ze światem zarówno uznani politolodzy, jak też mniej lub bardziej zdolni publicyści, a także wszelkiej maści frustraci, pseudohistorycy, niby-lingwiści... Wyraz „lenkai” albo nazwisko W. Tomaszewskiego w nagłówku gwarantuje mnogość komentarzy internetowych (tradycyjnie ociekających jadem i głupotą), i cytowanie artykułu w innych programach czy periodykach. Na fali antypolonizmu mogą wypłynąć nawet miernoty. To już jednak temat na kolejny przegląd.
Komentarze
#1 Lietuwasi oszaleli, nie
Lietuwasi oszaleli, nie wyleczyli się ze swoich błędów, kontynuują paranoję i wmawiają dzieciom z mniejszości:
http://wiadomosci.onet.pl/swiat/hitler-mial-racje-nazistowskie-flagi-na-...
Co będzie jak wyjdą kiedyś na ulice?
#2 Dziekuje.Takiego typu
Dziekuje.Takiego typu artykuly podtrzymuja na duchu. W litewskich mediach brak krytycznego wzgledu na sytuacje. Pokazuja tylko jedna (czesto falszywa) strone calej historii. To boli, szczegolnie gdy do konfliktu zamieszali juz niewinnych dzieci....
#3 Brawo Wilnoteka! Rewelacja.
Brawo Wilnoteka! Rewelacja. Bardzo brakowalo tego typu przegladu. z satysfakcja przeczytalam o litewskich doniesieniach prasowych. Wiele sie slyszy, a nie zawsze jest mozliwosc przeczytania. Tak dalej, blagam.