Pozostał tylko smutek i żal...
Irena Mikulewicz, 25 stycznia 2012, 13:46
Dom rodzinny w Chmiziutce, fot. tygodnik.lt/ arch. rodz. Błażewiczów
"Tygodnik Wileńszczyzny", 19-25.01.2012, nr 592
„Była głęboka, zimna październikowa noc, kiedy do naszego domu zapukali nieproszeni goście. Niewiele czasu dali nam na to, aby pozbierać najpotrzebniejsze rzeczy i kazali wynosić się z domu... Pamiętam ten rozpaczliwy płacz mamy... Ojciec też płakał...” - dalsze słowa Haliny Kabelis dławią łzy.
- Tatuś opowiadał, że uzgadniając coś ze sobą, przybyli od czasu do czasu pomrukiwali do siebie: „Jo”, „jo”... czyli „tak”, „tak”. A potem po prostu zabrali się do dzieła. Zaczęli szukać po szafach, grzebać w szufladach komody... Zabrali tatusiowi złoty zegarek, relikwię rodzinną, mamie - sznur pięknych pereł. Rodzice zdążyli zebrać tylko niewielki węzełeczek. Nic więcej nie pozwolili nam wziąć. Ani jedzenia, ani jakichś zapasów... I wyrzucili nas z własnego domu na ulicę. Wszystko, wszyściuteńko zostawiliśmy - opowiada wilnianka Halina Kabelis. Była małym dzieckiem, gdy w nocy, opatulona w ciepłe ubranka, na furmance opuszczała rodzinną Chmiziutkę, niedużą wioseczkę znajdującą się obecnie w gminie rzeszańskiej. Chmiziutkę i Białozoryszki dzieliło zaledwie półtora kilometra.
Do kogo należała furmanka, którą jechali, nie pamięta. Pamięta jednak, że zawieziono ich do Białozoryszek, wsi, gdzie mieszkała babcia Jadwiga Paszkowska-Guniewicz, matka jej matki.
Mieszkali tutaj aż do tego momentu, gdy okupanci, panoszący się na Wileńszczyźnie zaczęli się wycofywać przed polskimi partyzantami z Armii Krajowej, działającymi na tych terenach. Akcja wysiedlania kolonistów nastąpiła wiosną roku 1944.
Od tragedii dzielił tylko krok
Rodzina pani Haliny - ojciec Stanisław Błażewicz, matka Joanna Błażewicz z Paszkowskich, ona sama i dwie siostry Janina oraz Leonarda - mimo doznanych krzywd moralnych i materialnych, uniknęła zagłady, jaka spotkała tysiące Polaków i Żydów w lasach ponarskich, pod Niemenczynem czy w innych miejscach kaźni. A przecież w owych czasach od prawdziwej tragedii dzielił tylko krok, a o losach ludzkich mógł przesądzić pozornie nieznaczący przypadek.
Pamięć do dnia dzisiejszego przechowuje obrazy, widziane oczyma małej dziewczynki.
- Nasz dom w Chmiziutce stał jakieś 10 metrów od drogi, po której od Podbrzezia do Niemenczyna jechały furmanki. Na furmankach siedziały kobiety z dziećmi. Jedna z furmanek szczególnie głęboko zapadła mi do serca, bo siedząca na niej kobieta, Żydówka, zgubiła pantofel. Taki ładny, żółty, z obcasikiem... Nie wiem, dlaczego, ale my, dzieci, podniosłyśmy ten pantofel. Po co nam był potrzebny, nie wiem. Chyba ze zwyczajnej dziecinnej ciekawości... Dla nas to była zabawa. Nie wiedziałyśmy przecież, że właścicielka żółtego pantofelka jedzie na śmierć... A on przez dłuższy czas leżał u nas na strychu - opowiada Halina Kabelis.
Pomimo tego, że rodzina pani Haliny była wyrzucona z własnego domu, miała szczęście, że żaden z jej członków nie był rozstrzelany w czasie wojny, czy wywieziony już potem, po jej zakończeniu. W czasie największych wywózek chowali się, nie nocowali w domu.
- To prawdziwy cud, ponieważ nasza rodzina początkowo była wciągnięta na listę do wywiezienia... Widocznie ktoś na nas doniósł - wtrąca pani Halina. - A o tym, że jednak pozostawiono nas w spokoju, być może przesądziło to, że mieliśmy tylko 15 a ziemi?.. - zastanawia się Halina Kabelis.
Radość i gorycz powrotu
Co działo się w ich domu w tym czasie, gdy byli z niego wypędzeni, Błażewiczowie nie wiedzieli. Według pani Haliny, ojciec prawdopodobnie popatrywał na swoje podwórze. Ale raczej tylko z daleka... Ilu intruzów korzystało z dóbr Błażewiczow, też nikt dokładnie nie wiedział. Wiadomo tylko, że nowy gospodarz nazywał się Tadas Ragauskas. Na to nazwisko, szukając informacji o przodkach w archiwum, niedawno natrafiła córka pani Haliny.
- Trudno powiedzieć ile mógł mieć lat. Wyglądał na młodszego, niż mój tatuś. Może miał lat 33, może mniej?.. Z dokumentów archiwalnych wynika, że był w naszym domu zameldowany w czasie wojny. W roku 1942 Niemcy przeprowadzali spis ludności, więc prawdopodobnie wtedy utrwalił się w zapisach.
Gdy po wojnie przyszli sowieci, nie interesowaliśmy się tymi sprawami. Po prostu żyliśmy dalej - dorzuca Halina Kabelis. Gdy wrócili na swoje, zastali tylko gołe kąty.
- Pamiętam, że był maj. Kwitł sad, a wokół, gdzie okiem sięgnąć, było żółto od kwitnących mleczy. A wszystkie budynki były puściuteńkie!.. Co mam jeszcze w pamięci, to to, że drzwi i okna budynków były pootwierane na oścież…- głos opowiadającej załamuje się. - Cieszyliśmy się z powrotu do domu, choć tato strasznie to przeżył. Dom został, ale dobytku już nie było. Ojciec szczególnie żałował dwóch swoich koni, nie było też trzech krów, prosiaków, solidnych „dawniejszych” mebli, naszej pięknej komody...
Bez obłudy
Pani Halina jest pedagogiem-psychologiem. 36 lat życia poświęciła pracy zawodowej w przedszkolu rosyjskim, znajdującym się kiedyś przy ulicy Niemieckiej w Wilnie. W ostatnich latach tę placówkę rosyjską zamieniono na litewską szkołę początkową, należącą obecnie do Gimnazjum Salomei Neris.
Nasza bohaterka jest emerytką. W rozmowie z gazetą nie ukrywa, że poniekąd cieszy się z tego, że już nie potrzebuje zmuszać siebie, aby uczyć się języka litewskiego w stopniu wymaganym do pracy, jaką przez całe życie wykonywała. Litewski ma zaliczony w najniższej kategorii znajomości. Nie uczyła się go na przekór. To doświadczenia życiowe nie pozwalały na obłudne oszukiwanie samej siebie.
- Moja znajomość języka litewskiego pozwala mi na to, aby normalnie funkcjonować w społeczeństwie jako obywatelce. Płatności uiścić potrafię, z lekarzem też się dogadam… - stwierdza pani Halina dodając, że jej serce nadal chowa ten okropny żal za krzywdy doznane w dzieciństwie. Ten żal przez całe życie towarzyszył także jej ojcu.
Bliska sercu Chmiziutka
Pracowitość i determinacja pomagała Błażewiczom przetrwać trudne powojenne czasy.
Ojcu naszej bohaterki udało się uniknąć wywózek, robót przymusowych, chociaż Błażewiczów, jak i większość rodzin wokół, wchłonął kołchoz, a ziemia uległa nacjonalizacji. Głowa rodziny, Stanisław Błażewicz, pracował w kołchozie jako magazynier. Gdy w 1959 roku zginął tragicznie, mając zaledwie 59 lat, ciężar kołchozowych realiów spadł na barki wdowy.
- W naszych oborach trzymano kołchozowe zwierzęta i mama musiała całego tego przychówku doglądać. Pracowała też w polu przy pieleniu. Stanęłyśmy na nogi dopiero wtedy, gdy same - po ukończeniu studiów - zaczęłyśmy pracować. Mamusia zmarła w 2000 roku - ciągnie swą opowieść Halina Kabelis, rodem ze wsi Chmiziutka.
Rodzinna, bliska sercu wieś, już dawno zmieniła swoją nazwę. Na dzisiejszych mapach - to Tarpežeris. Ale w metryce urodzenia Haliny Kabelis z domu Błażewicz, na jej kategoryczne żądanie, została wpisana właśnie ta prawdziwa nazwa.
Chmiziutka jest stałą, nierozłączną częścią życia pani Haliny. W rodzicielskim domu mieszka jedna z sióstr, druga zamieszkała w okolicznych Pikieliszkach.
Niestety wielu sąsiadów, krewnych i znajomych Błażewiczów na zawsze opuściło rodzinne strony, wyjeżdżając do Polski i nie roszcząc pretensji nawet do drobnego kawałeczka ojcowizny.
- Pomietlak, Symonowicz, Łozowski... Wyjechali, a w ich domach mieszkają dzisiaj zupełnie inni ludzie. Mój tatuś wyjeżdżać nie chciał - stwierdza z dumą i smutkiem jednocześnie.
Aby cała prawda ujrzała światło
Drukowane w odcinkach na łamach „Tygodnika Wileńszczyzny” opracowanie prof. dr. hab. Piotra Niwińskiego „Ponary - miejsce „ludzkiej rzeźni” wywołały u wilnianki Haliny Kabelis, lawinę bardzo osobistych refleksji o cierpieniach przeżytych podczas wojny oraz po jej zakończeniu. Pani Halina cieszy się, że prawda zaczyna wychodzić z ukrycia i oprawców coraz odważniej nazywa się po imieniu. Lecz, jak powiada, jest to prawda ciężka do przyjęcia przez ludzi małodusznych.
- Żydzi dobijają się swego i im się to udaje. I słusznie. W naszym państwie mają przywileje osoby, których wywozili sowieci. Moją ziemię zabrali, aby ją dać człowiekowi, który był zesłany w głąb Rosji. Kilkakrotnie zwracaliśmy się, także i do byłego prezydenta Valdasa Adamkusa, o przyznanie nam - bezprawnie wyrzuconym i pozbawionym majątków - odszkodowania. Niestety, nic nie wskóraliśmy - bezradnie rozkłada ręce.
W odpowiedzi napisano, że w archiwach brakuje informacji na ten temat. Nadal jednak żyją świadkowie tych wydarzeń, a jedną z nich jest sędziwa Leonarda Dziedziukiewicz. O okropieństwach tamtych czasów ze zgrozą wspomina Wojciech Rogowski, urodzony w Podbrzeziu, Antoni Żukowski ze wsi Szałtaniszki, w rejonie wileńskim. O wysiedlanych z Suwalszczyzny Litwinach, zakwaterowywanych w domach Polaków na Wileńszczyźnie, opowiadają liczne opracowania. Organizacja wysiedlanych z Suwalszczyzny Litwinów jakiś czas temu domagała się od Niemiec odszkodowania za przymusowe wysiedlenia. Tylko krzywda naszych rodaków z Wileńszczyzny ciągle pozostaje bez echa...
Komentarze
#1 do Giesmynas dalszy ciąg
do Giesmynas
dalszy ciąg bezpośrednich sprawców zbrodni ponarskiej:
Germanawiczius Jonas, Gigaszka Juozas, Gritinaitie Ona, Golczas Dionizas, Grancikasa Antanas, griksztas stasys, Iwinski Julius, Jaksztas Jonas, Jakubka,
Jankiewiczius adomas, Januszkiawiczius Juozas, Januszkis, Jasinaitie Janie,
Jurienas Albertas, Kalendra Kostas, Kelbszas Juozas, Kodeiskis Josifas, Korsakas
Wladas, Kriwas Juozas, Kromeris Henrikas, Kundoras Wincas, Kursziz Adomas,
Kuzawinis Alfonsas, Labunskis ,Lankauskas Władas, Leikunas Wincas, Lemeszis
Juozas .........
....ciąg dalszy nastąpi
#2 N a szczęscie zachowały się
N a szczęscie zachowały się zapiski Sakowicza o bezposrednich mordercach z PONAR -a to co pisze Giesminowski - zwykle kundelstwo - czyli potomek kałakutasów
#3 do Giesymas Lista
do Giesymas
Lista bezpośrednich sprawców zbrodni ponarskiej:
Arlauskas Juozas, Augustas Juozas, Baltutis Borisas, Barauskas Aleksas, Barkauskas Aleksas, Barkauskas Jonas, Bazyliuk Wladimir, Bilkis Wladas, Bobrawiczius Antanas, Bogotkiewiczius Mikas, Barysiawiczius Stasys, Butkiiewiczius Zigmas, Butkunas Władas,,Butkus Mieczys,Cibulskis Stiepas,Czarniauskas Pietras,
Cziaponis Stasys, Czesnulis,Cziczielis Konstantinas, Diarwoidaitis Wladas, Dienisis
Hubertas, Dołgowas Jnas, Diwilajtis Jonas, Faworow Iwan, Galwanauskas Wiktoras.
....ciąg dalszy nastąpi....(a lista jest długa)
#4 Giesmynas jednak trzeba
Giesmynas jednak trzeba będzie przytoczyć ci tu listę bezpośrednich sprawców zbrodni ponarskiej abyś mógł znaleźć swojego dziadka
#5 do # 1,3,4 i 5 Giesmynas Twój
do # 1,3,4 i 5 Giesmynas
Twój dziadek był kolaborantem ..Nawet Niemcy odcinają się od swoich zbrodni wojennych.
Ponary to jest miejsce litewskiej hańby i tego nie da się zmyć ani zbyć milczeniem a czas tego nie zatrze!
#6 Lepiej duraku kumac sie z
Lepiej duraku kumac sie z Wehrmachtem, jak polaki niz z Armia Czerwona.
#7 Mój dziadek ( Polak jakby nie
Mój dziadek ( Polak jakby nie patrzeć) kumał się z wehrmachtem (i z gestapo), Volkslistę podpisał, a za donoszenie na żołnierzy AK i wydawanie Jewriejów to oprócz cukru , medal nawet dostał. Po wojnie zmienił nazwisko i stał się Lietuvisem , do partii się zapisał . Dumny jestem z mojego dziadzia , zrozumiał że tak naprawdę każdy kto mieszka w Lietuvie , jest Lietuwisem.
#8 Ale Paljaki kumali sie z
Ale Paljaki kumali sie z Wehrmachtem, wiec Litewscy Zolnierze nie mogli, a czemu? Deskryminacja?
#9 Wasi żołnierze? Jacy
#10 To pukali Litwini, nasi
To pukali Litwini, nasi zolnierze, ktorzy byli u siebie i wyrzucali obcech intruzuw.