Polak wygrał, polska partia - przegrała. A polskość na Litwie?


Pierwszy briefing nowego mera, fot. FB/Robert Duchnevič
Akcja Wyborcza Polaków na Litwie zaproponowała mieszkańcom rejonu wileńskiego lifting i ewolucję. Mieszkańcy jednak nie zaufali odmłodzonej fasadzie i postawili na rewolucję. Na ile świadomie, a na ile – eksperymentalnie lub „na złość” – raczej nie dowiemy się. Przegraną „o włos” w II turze prawdopodobnie zaprogramował sukces polskiej partii w I turze, gdy utrzymała 18 mandatów w 31-osobowej Radzie. Już wtedy było wiadomo, że w II turze AWPL-ZChR zagra z „resztą świata” (rejonu wileńskiego i nie tylko). Mam wrażenie, że przegrali „samobójem”. Kroplą, przelewającą czaszę 50% okazali się nie „litewscy nacjonaliści”, walczący o „relituanizację Wileńszczyzny” deweloperką i rozbudową nowych podmiejskich osiedli, a… sam elektorat Akcji Wyborczej, Polacy i inne mniejszości narodowe (ponad 15% w rej. wileńskim). Kilkaset młodych osób, dla których polskość partii nie jest już wartością nadrzędną, a skoro zachowała ona większość w Radzie, to merem może zostać ich oponent – Polak, więc pewnie mocno polskości nie naszkodzi, a być może do porządku przywoła i samowolę ukróci. Czy tej wyborczej zabawie towarzyszyła świadomość, że po nowelizacji ustawy o samorządzie mer nie będzie już „pierwszym z radnych”, tylko władcą rejonowej administracji, istotnego osobowego (i finansowego) zaplecza polskiej partii? Raczej wątpię…

„Ostatnia wieczerza AWPL-ZChR”
Dramat polityczny

Akt I

Wieczór wyborczy w DKP, czyli wileńskim Domu Polskim. Tradycyjny sztab AWPL-ZChR tym razem nie w holu (trwa remont), ale w restauracji „Pan Tadeusz”. Liderzy polskiej partii nie tylko zamknęli się tam przed "obcymi", ale i od wewnątrz zastawili szklane drzwi parawanem, wprawiając w osłupienie liczne grono polskich i litewskich dziennikarzy oraz ekipy TV, próbujące na podniesionych statywach zaglądać przez górną szybę. Co było do ukrycia?

Być może smutek, gdy okazało się, że prezes Rady Polonii Świata Jarosław Narkiewicz zamiast rewanżu w rejonie trockim po raz drugi przegrywa chłopakowi z Landwarowa, do tego z o wiele większą różnicą: półtora roku temu w I turze przedterminowych wyborów było 53:47 (w %) i 5837:5111 (w głosach). Zabrakło 700 głosów, strata teoretycznie do odrobienia, tym bardziej, że po drodze była ostra walka o polskie szkoły w Starych Trokach i Połukniu. Było też wzmocnienie ekipy radnych w I turze – zamiast 4 AWPL zdobyła 6 mandatów i szansę dogadania się z partiami opozycyjnymi wobec rządzącej centro-prawicy. Ta ugrała 12 mandatów, AWPL i socjaldemokraci – w sumie 11, gdyby się udało dogadać z socdemami oraz dwójką radnych od Związku Chłopów i Zielonych (obaj – Polacy!) jest minimalna większość – 13 z 25 mandatów. Teoretycznie. Praktycznie socjaldemokraci odwrócili się od AWPL i postawili na silniejszych, o czym świadczy wczorajszy wynik: 63:37 (w %)  i 7330:4227 (w głosach) – gdyby „dogadano” się z socdemami Narkiewicz miałby w kieszeni co najmniej 5 tys. głosów.

Na otarcie łez zostaje świadomość, że jednak do przeszłości odchodzą czasy, gdy Litwin za nic w świecie nie zagłosowałby na Polaka. Społeczność polska w rej. trockim stanowi już niecałe 28% - zakładając, że podobny był udział Polaków we frekwencji (42%), no, niech nawet nieco większy, to i tak ok. 20-25% głosów kandydat AWPL otrzymał od nie-Polaków. Aby wygrać, musiał ich zdobyć zdecydowanie więcej. Cudu nad Galwią nie było, mimo dużego zaangażowania Narkiewicza w odrodzenie kultu Matki Bożej Trockiej.

Akt II

Zbliża się północ. Są już wyniki II tury z prawie całej Litwy, zostają tylko 2 samorządy najważniejsze dla wileńskich Polaków – Wilno i rejon wileński. Emocje sięgają zenitu, gdy przez długi czas okazuje się, że w obu walka idzie „łeb w łeb”: tu V. Benkuskas 51 do 49 % pokonuje A. Zuokasa, tam – W. Urban równie minimalnie prowadzi z R. Duchniewiczem. Pod drzwiami „Pana Tadeusza” zostaje coraz mniej dziennikarzy, którzy chcą wreszcie pogratulować zwycięstwa młodemu merowi od AWPL w rejonie wileńskim. Jego przewaga jednak niebezpiecznie topnieje, ale wciąż niewielu wierzy, że może przegrać. Kontakt z tymi "zza szklanych drzwi i parawanu” ogranicza się do minimum. Nawet do kibelków (są tuż obok wyjścia i partyjnej trybunki) jakoś nikt nie wychodzi. Dziennikarzom puchną paluchy od odświeżania strony VRK (Główna Komisja Wyborcza). Nagle gruchnęła wieść: Arturas Zuokas przyznał swoją porażkę w Wilnie i pozdrowił rywala od konserwatystów – Valdas Benkunskas. Dotychczasowy wicemer Wilna rocznik 1984, urodzony i wychowany na Pomorzu (Kłajpeda, Szyłokarczma) będzie nowym władcą stolicy Litwy.

Co to oznacza dla wilnian-Polaków (a w Wilnie mieszka prawie połowa społeczności polskiej na Litwie, ok. 86 tys.) – jeszcze nie wiadomo. Po I turze, która okazała się triumfem konserwatystów, ich stołeczny lider, a obecnie nowy mer zapowiadał, że chce szerokiej koalicji, nawet z socjaldemokratami (odwieczny rywal konserwatystów), ale nie z „tymi, co nie wiedzą do kogo należy Krym”. Aluzja do polskiej Akcji Wyborczej i stawianych jej od lat zarzutów o prorosyjskie nastroje. Aluzja "pod publiczkę", bo gdyby jednak siódemka radnych AWPL-ZChR w Radzie m. Wilna okazała się przydatna, zawsze można przypomnieć „awupeelowców”, którzy jak uczniacy przez ostatnich parę tygodni we wszystkich litewskich mediach zdawali ten sam egzamin z geografii. Urban nawet w noc powyborczą musiał tłumaczyć słuchaczom Litewskiego Radia, że Krym należy do Ukrainy. Jakoś bracia-Litwini ciągle nie ufają sąsiadom-Polakom, ale już przynajmniej nie pytają "czyje Wilno" – i tak wiadomo, że „Wilnia nasza!” (mówiąc językiem Witolda Wielkiego).

Między swemi należy przyznać, że Wilno okazało się miejscem kolejnej wyborczej porażki Polaków. Pewnie jak i większość innych mniejszości narodowych głosowali za Zuokasa – nawet nie w ramach kompromisu z własnym sumieniem („wiadomo, kombinator, ale nawet jeżeli kradnie, to i dla miast coś dobrego robi!”), tylko siedzącej głęboko pod skórą niechęci, a nawet obawy przed konserwatystami. I tak już „mają Radę”, mer będzie pod kontrolą, więc niech "trzyma Kozak Tatarzyna...". 

Poza tym na wiele spraw można przymknąć oko, ale Benkunskas w pamięci wileńskich Polaków kojarzy się z jednym, osobiście: właśnie on zabrał Polakom i oddał pod litewskie gimnazjum słynną „Piątkę”, czyli najstarszą polską szkołę na Antokolu, dla wielu pokoleń Polaków – świętość i symbol przetrwania polskości Wilna w najtrudniejszych czasach powojennej sowietyzacji. Zrobił to brutalnie, urzędniczo, bez względu na liczne protesty i oburzenie Polaków. Dostał partyjne zadanie i wykonał, dając przykład, że „nie ma co cackać się z Polaczkami, pokrzyczą i się uspokoją”. Dał też przykład np. dla mera rej. trockiego, że nie ma czego się bać, żadna Warszawa ani Bruksela nawet nie ugryzie, najwyżej poubolewa, ponarzeka – jak nikt nie chciał umierać za Gdańsk w 39-ym, tak teraz nikt nie zachwieje strategicznym partnerstwem dla jakiejś grupki Polaków, tym bardziej gdy wojna za miedzą. Wystarczy oskarżyć ich o prokremlowskie sympatie – i już są „pod krechą”.

Z drugiej strony należy przyznać, że jako wicemer Benkunskas i jego radni przez ostatnie 4 lata całkiem zgodnie i sprawnie współpracowali z frakcją AWPL-ZChR w koalicji, rządzącej Wilnem. Co prawda architektem tej koalicji był jeszcze liberał R. Šimašius, ale polityka (jak i pieniądze) nie śmierdzi, toteż ani prawicy „Związku Ojczyzny”, ani chrześcijańskiej AWPL nie przeszkadzało, że założona przez tegoż mera Partia Wolności walczy o prawa LGBT. Wilnianie nie poparli jednak jego pomysłów na „humanizację” wileńskich ulic i teraz to jego radni (sam Šimašius nie ubiegał się o reelekcję) będą "dodatkiem" do konserwatystów. Dla tych z kolei nawet na rękę byłaby kontynuacja współpracy z Polakami, bo przy dużych interesach w stolicy zawsze przyda się partner, który „niewiele kosztuje“. Za radnymi AWPL, jak wiadomo, nie stoją poważne środowiska finansowe, więc wystarczy zacisnąć pętlę na jakiejś kolejnej polskiej szkole, potem poluzować – i już masz 7 głosów na 51 radnych. Ba, jak trzeba, to przegłosują nawet i za ustawieniem pomnika A. Smetony przed Teatrem na Pohulance (sic!), chociaż u każdego nie tylko mieszkańca Wileńszczyzny, ale Polaka znającego relacje polsko-litewskie w XX w. sam taki pomysł powinien wywołać najświętsze oburzenie! Co najmniej odruch wymiotny (nawet u wielu Litwinów wynikła podobna reakcja) - a polska Akcja Wyborcza pół roku później zdobywa w Wilnie o jedną czwartą więcej głosów i dodatkowy mandat... Jak tu zrozumieć tę polskość?

Jeszcze do niedawna przed brataniem się z Polakami centro-prawicę powstrzymywała obawa o reakcję elektoratu, jednak jego „moherowo-betonowa“ część (jak i w przypadku AWPL) odchodzi powoli na wieczną wartę, a młodzież – to już całkiem inna bajka. Być może tym razem troska o przyszły rok i potrójne wybory – Prezydenta, Europarlament i Sejm – także powstrzymają Benkunskasa od zapraszania Polaków do koalicji tak od razu, na Wielkanoc, tym bardziej, że 28 mandatów w 51-osobowej Radzie, a jeszcze mając mera, całkiem wystarczy do pełni władzy. Nie zdziwię się jednak, gdy za parę miesięcy, np. latem, kiedy wyborcy zapominają o polityce, gdzieś w kąciku jakiegoś portalu pojawi się krótka wzmianka, iż koalicja w Wilnie się powiększyła i przejdzie to bez większego echa. 

Akt III

Minęła północ. Większość litewskich TV już zakończyła programy wyborcze, więc przy kibelkach restauracji „Pan Tadeusz” została tylko garstka najbardziej wytrwałych dziennikarzy, rzec można – fan-klub AWPL, który czeka na wyjście do kamer młodego wodza rejonie wileńskim. Ktoś dożuwa resztki poczęstunku (polska partia nie mogła przecież pozostawić braci dziennikarskiej bez wieczerzy), ktoś wpatruje się w komiksową kopię „Bitwy pod Grunwaldem” Matejki i rozważa wielkie polsko-litewskie zwycięstwo. Wszyscy zadają sobie pytanie – jak to możliwe, że półmilionowe Wilno zostało już „policzone”, a w rejonie wileńskim, gdzie mieszka pięciokrotnie mniej wyborców, wciąż liczą głosy? Wszak to nie jakaś Syberia...

Losy ważą się w trzech ostatnich dzielnicach, wreszcie „wpadają” dane z Mickun i Bukiszek – te pierwsze wzmacniają W. Urbana, te drugie (obejmujące znaczną część nowych podwileńskich osiedli) – R. Duchniewicza, którego od faworyta dzieli tylko kilkaset głosów. Ostatnim przyczółkiem walki o twierdzę AWPL zostaje Wielka Rzesza. Nie jest tajemnicą, że tam również od lat trwa wielka budowa. Polacy (rdzenni mieszkańcy tych okolic) odzyskawszy „ziemie dziadów” bez skrupułów parcelują i sprzedają działki na samej granicy Wilna przybyszom z różnych stron Litwy, a nawet mieszkańcom stolicy, którzy wolą podmiejski domek od mieszkania w bloku. Kto może, jednak zachowuje stołeczne zameldowanie, bo wiadomo – w rejonie krucho z litewskimi przedszkolami (a tzw. „nowosielcy” to głównie młode rodziny), a i szkoły nie grzeszą wysokim poziomem, więc dzieci lepiej kształcić w Wilnie. Polacy rządzący w rejonie także wiedzą, że to jedyny sposób na hamowanie nieuchronnej lituanizacji (także elektoratu), więc skrupulatnie troszczą się o polskie placówki nie przykładając się zbytnio do budowy tych litewskich – jak kogoś stać na domek pod miastem, to stać i na jeżdżenie do Wilna, a najlepiej jak tam będzie też głosować.

Mijają kolejne kwadranse, koleżanka „zza parawanu” złapana przy drzwiach do toalety zapewnia, że już zaraz będą ostateczne wyniki i wówczas na pewno komentarz dla mediów. Tymczasem grom z jasnego nieba potwierdza nieśmiałe podejrzenia: „nowosielcy” z Wielkiej Rzeszy dają zwycięstwo kandydatowi socdemów! W rywalizacji dwóch Polaków wygrywa nie ten „prawdziwy”, tylko „najemnik” odradzającej się lewicy. W siedzibie Partii Socjaldemokratycznej tuż przy placu Katedralnym – eksplozja radości. Zwycięstwo w rejonie wileńskim jest niewątpliwie perłą w koronie ich sukcesu wyborczego na całej Litwie. Partia, która po śmierci A. Brazauskasa toczyła się ku upadkowi, grzęznąc w podziałach wewnętrznych i tracąc elektorat na rzecz nowych partii populistycznych, udowodniła, że może podnieść się z politycznych popiołów. Postawiła na młodzież, umiejętnie zawalczyła o elektorat, który zawiódł się na nowych partiach centro-lewicowych, a nawet na liberalnych ugrupowaniach. 

Zwycięstwo tym smakowitsze, że dystansuje rywali w ogólnolitewskim maratonie politycznym pod hasłem „Pokonać AWPL w rejonie wileńskim”. Przypomnijmy: jeszcze przed laty V. Landsbergis nawoływał swoich rodaków, by rejestrowali się w tym rejonie i głosowali „na pohybel polskich partyjniaków”. Niestety, centro-prawica mogła opierać się tylko na litewskich „nowosielcach”, a tych przybywało, ale nie aż tak szybko i licznie, by dobro własnych dzieci składać na ołtarzu wielkiego dzieła „relituanizacji Wileńszczyzny”. Postkomuniści, którzy po całej Litwie zjednoczyli się w samoobronie pod szyldem Partii Socjaldemokratycznej, w rejonie wileńskim przez lata nie mieli mocnej pozycji, bo tu lokalni działacze czasów transformacji (po odzyskaniu wolności w 1990 r.) szybko przemalowali się od pasa w górę na biało i przez lata dzielnie bronili polskości. Czas i demografia nie grały jednak po ich stronie – a może oni nie potrafili się dostosować do zmieniających się warunków? Toteż w ostatnich latach AWPL-ZChR mocno stawiała na młodzież, średnia wieku w administracji rejonu wileńskiego i zależnych od niej placówek może być nawet imponująca.

Czego zabrakło? Czy jednak to już ten moment, gdy Polacy w rejonie wileńskim przestali grać pierwsze skrzypce i trzeba pogodzić się z utratą podwileńskich okolic dla polskości? I tura wyborów pokazała, że jednak nie do końca – Litwini wciąż stanowią tu tylko ok. jednej trzeciej mieszkańców, więc łącząc wszystkich Słowian jako Związek Chrześcijańskich Rodzin, mając też do dyspozycji tzw. zaplecze administracyjne i 28 lat niepodzielnych rządów wydawało by się, że w tym roku jeszcze powinno być „z górki”. A jednak… Przyczyn porażki nie warto szukać w Wielkiej lub Małej Rzeszy, nie w Bujwidziszkach, Pogirach, Bukiszkach i Awiżeniach, gdzie na dawnych polach "polskich" truskawek wyrosły pyszne "litewskie" wille. Warto zajrzeć do rodzinnych Płocieniszek W. Tomaszewskiego, gdzie przed 4 laty Maria Rekść od AWPL miała prawie 50% poparcia, a w tym roku Duchniewicz pokonuje Urbana 62:38% (fakt, że więcej sąsiadów-rodaków ma już tam ex-premier Skvernelis niż jedyny europoseł "Polak spoza Polski"). Podobnie w odległych Bezdanach, Duksztach, nawet Rudominie, gdzie Urban zwycięża, ale nie jest to już przewaga 10-20%.

Ziarko do ziarka – niezadowolenia, chęci zmian, młodzieńczego protestu – i uzbierała się miarka. Podobnie, jak w ostatnich wyborach sejmowych polskiej partii ułamków procenta zabrakło do przekroczenia progu wyborczego i wprowadzenia posłów z listy. Zwykle na korzyść AWPL grała też niższa frekwencja – „żelazny” polski elektorat stawał na baczność, a oponenci nie wierzyli, że można coś zmienić, wielu nawet nie szło do urn. Tym razem uwierzyli i poszli. Polska partia wiedziała, że nie będzie łatwo, że tradycyjnych "20K" (tysięcy głosów) może zabraknąć - mobilizacja była powszechna, wynik z I tury poprawiono aż o 14% (prawie 2 900 głosów więcej), jednak Duchniewicz "i reszta rejonu" – strzelił aż o 120% (12 815 głosów in plus!) i zwyciężył ostatecznie przewagą 23 519 do 22 993 głosów. 

W I turze W. Urban zdobył o tysiąc głosów mniej, niż lista AWPL-ZChR. Czyżby za późno zapadła decyzja o wystawieniu właśnie jego zamiast M. Rekść (lub innego kandydata)? Może lepszy byłby kandydat bardziej związany z administracją rejonu, lepiej znany w środowisku konserwatywnego elektoratu? Albo odwrotnie - może idąca pod numerem 1. na liście AWPL pani Maria zabierała resztki złudzeń, że nowy mer niesie odnowę w administracji i zarządzaniu rejonem? Duchniewicz uparcie „orał na ugorze”, może nawet wielu zrażał swą agresywną kampanią, także nie mógł szafować na prawo-lewo jakimiś sukcesami osobistymi, ale znał już swoich wyborców, słabe punkty rywali, atakował celnie, no i zdecydowanie mniej mieszkańców rejonu zadawało pytania sąsiadom „A kim jest ten Duchniewicz?”

Trudno nie przyznać racji liderom AWPL-ZChR którzy twierdzą, że tym razem cała Litwa stanęła przeciwko nim – od Głównej Komisji Wyborczej, poprzez państwowego nadawcę LRT aż po kuriozalnych szaulisów (Związek Strzelców), którzy pojawili się przy lokalach niby „pilnując porządku w czynie społecznym”. Mimo to swą główną twierdzę polska partia mogła obronić, gdyby nie zmiany pokoleniowe i – niestety – utrata poparcia wśród części własnego elektoratu. Z pewnością nie te 500 osób i nawet nie tysiąc postanowiło „pogrozić paluszkiem” swojej (do niedawna) partii, mimo, że nie jest wobec niej źle nastawione, ani nie należy do fanów lewicy. Może byli to podwileńscy Rosjanie lub Białorusini, którzy uznali, że AWPL już nie broni ich przed falą antymoskiewskiej i antymińskiej polityki władz Litwy, a może - młodzi Polacy, którzy już nie widzą potrzeby obrony polskości (albo zagrożenia dla niej), bo sami poddają się dobrowolnej asymilacji - lituanizacji, europeizacji, a nawet (o zgrozo!) rusyfikacji. Co gorsza, stawiając krzyżyk pewnie nie mieli świadomości, jak ważną gałęź ucinają, bo nawet nie wszyscy radni zdają sobie sprawę, jak wielkie zmiany zajdą w samorządach po nowelizacji ustawy i jak ważną pozycję odtąd będzie miał mer.

Aby zrozumieć rozmiar porażki AWPL należy pamiętać, że rejon wileński był nie tylko bastionem tej partii, lecz też jej zapleczem gospodarczym, osobowym, a nawet finansowym, stąd ogólnolitewska krucjata nie np. na Soleczniki, ale właśnie na ten rejon. Przypomnę: pod względem liczby mieszkańców (96,3 tys.) - 5. miejsce wśród 60 litewskich samorządów! Większe są tylko główne miasta - Wilno, Kowno, Kłajpeda, o parę tysięcy wygrywają Szawle (100 tys.), ale np. Poniewież - już sporo mniejszy (89 tys.). Właśnie w oparciu o ten rejon Waldemar Tomaszewski zbudował własną pozycję, ale też działał na całej Wileńszczyźnie. O ile czterokrotnie mniejszy rejon solecznicki może być „udzielnym księstwem” i żyć własnym życiem, to otaczający stolicę rejon wileński wspierał polskość także w rejonach, gdzie Polacy byli już w mniejszości – Troki, Święciany, Szyrwinty, a nawet „inteligenckie Wilno”, od dawna nieufne wobec „działaczy z prowincji”, ale nie potrafiące wykazać się ani podobną dyscypliną, ani skutecznością. 

Dlatego można twierdzić, że rządzony twardą ręką „rejon wileński” od lat dzierżył też w garści prawie całą "litewską polskość”. Czy ktoś stanąłby w obronie paru szkół rejonu trockiego, gdyby nie kilkanaście autokarów z rej. wileńskiego – i już masz „wielotysięczny biało-czerwony wiec”. Potrzebna scena na polską imprezkę? Już mknie bus Muzeum Etnograficznego Wileńszczyzny. Pamięć Piłsudskiego w Pikieliszkach, Obrembskiego w Mejszagole, „Łupaszki” w Mazuryszkach? Nie ma sprawy, po cichu do przodu. Trudno o wyraźną granicę między „wielką polską rodziną” a nepotyzmem, więc w trosce o polskość wielu rodaków przymykało oczy na postępujące skostnienie tego rejonu. Do czasu.

Co będzie z tą polskością, gdy młody socjaldemokrata przejmie administrację i wszelkie podległe jej instancje na rok przed wyborami do Europarlamentu, a głównie – do Sejmasu? To się dopiero okaże, ale z pewnością nie ułatwi to mobilizacji elektoratu AWPL-ZChR i pokonania 5% progu wyborczego. No, chyba że zacznie ostro poczynać i jako „niszczyciel polskości” lub „sługus litewskich nacjonalistów” pomoże znów poderwać lud polski na barykady. Optymiści twierdzą, że może być odwrotnie -  obudzi młodzież AWPL z letargu i zmobilizuje do modernizacji polskiej partii, że da przykład nowoczesnego uprawiana polityki, a być może i zarządzania. Sam już przyznał, że będzie szukał porozumienia zarówno z AWPL, jak i ich antagonistami z centro-prawicy.

Czy okaże się dobrym, czy złym "duchem" dla rejonu wileńskiego i Polaków Wileńszczyzny? Jedno jest pewne: pozostanie lojalnym i perspektywicznym działaczem Partii Socjaldemokratycznej, z którą polska Akcja Wyborcza już nie raz była w różnych koalicjach. Czy wynikało z nich coś dobrego dla polskości na Litwie? Jakoś nie pamiętam. Ale porażki AWPL w rejonie wileńskim też dotychczas nie było. Drugie też jest pewne: socjaldemokraci zrozumieli, że mogą skutecznie zawalczyć o elektorat AWPL - już przejęli jego część w rejonie święciańskim, teraz umocnią się w rejonie wileńskim. Dojrzała młodzież, która już nie pamięta Związku Sowieckiego, nie walczyła z komuną, nie wyssała alergii na lewicę z mlekiem matek, nie odróżnia nawet tej lewicy od lewactwa. Patrzy w przyszłość - a każdy ma prawo błądzić szukając własnych dróg.

Epilog

Zanim opadnie kurtyna – powróćmy pod kibelki „Pana Tadeusza”, gdzie garstka dziennikarzy wciąż chce od samych liderów AWPL usłyszeć, że przegrana Urbana nie jest jakimś kolejnym antypolskim przekrętem. Cierpliwie czeka, aż ktoś wreszcie zacznie wychodzić z restauracji, no bo chyba nie będą tam nocować? Gdy jednak za parawanem zaczęły gasnąć światła, brać medialna ruszyła wyjaśniać, o co chodzi. Pusty sztab nie krył wielkiej tajemnicy: cała „wierchuszka” polskiej partii po cichu opuściła go tylnymi drzwiami – wyszła przez kuchnię…



Scenografia "Ostatniej wieczerzy AWPL": na prawo - kible, na lewo - "Grunwald" i "Rybki z Rodzinką",
na wprost - "Pan Tadeusz", czyli sztab AWPL-ZChR za szklanymi drzwiami 
i parawanem...