Podzwonne dla Waldemara Muszyńskiego


Waldemar Muszyński, fot. archiwum rodzinne
Wczesny wieczór drugiego dnia Świąt Bożego Narodzenia. Słyszę telefon. Spoglądam na wyświetlacz i widzę, że dzwoni mój przyjaciel dr Wojciech Muszyński. Odbieram z niepokojem, telefon w tym dniu i o tej porze oznacza, że dzieje się coś ważnego lub stała się tragedia. - Mój Ojciec nie żyje - słyszę spokojny, stalowy głos Wojtka. Cisza. W takich chwilach zawsze brakuje odpowiednich słów. Czy cokolwiek, co wypowiem w takiej chwili, stanie się pocieszeniem dla przyjaciela, z którym znam się prawie ćwierć wieku? Czy pomoże mu to i ukoi w bólu? Jak wreszcie wyrazić własny żal po stracie osoby, którą znałem, lubiłem, a ponad wszystko szanowałem? - Pogrzeb po Nowym Roku - usłyszałem. Będę - powiedziałem sucho.
Musiałem być. Nie mogłem nie pożegnać Pana Waldemara. Był osobą nieprzeciętną, typem charyzmatyka, potrafiącego zjednywać sobie ludzi. Był przy tym osobą ciepłą, obdarzoną wyśmienitym, inteligentnym, choć czasem sarkastycznym poczuciem humoru. Był człowiekiem, który imponował mi swoją życiową postawą, zaś Jego patriotyzm, dobroć i ciężka praca powinny być drogowskazami dla każdego. Wspomnę te cechy i opiszę Jego dokonania. Niech nie pozostaną tylko w ulotnych, wypowiedzianych po śmierci frazach, ale, zapisane, zapadną głęboko wszystkim w pamięć!

Waldemar Muszyński pochodził z patriotycznej, szlacheckiej, żarliwie polskiej rodziny. Jego dziadkowie bili się z bolszewią o nasze granice. Rodzice byli w niepodległościowym podziemiu. Jemu przyszło żyć w parszywych czasach. Rósł w stalinowskiej, sterroryzowanej Polsce. Młodość i wiek dojrzały przypadły na równie niewesołe czasy towarzysza Gomułki i komunistycznego pseudoliberała Gierka. Cóż w PRL-u miał począć ze sobą młody, przebojowy człowiek, dodajmy, posiadający twardy kręgosłup moralny, wychowany w duchu antykomunizmu? Oportunizm wobec systemu - wykluczone! Emigracja - oznaczałaby ucieczkę. Wybrał trzecią, być może najtrudniejszą, z dróg. Postanowił na przekór rzeczywistości pozostać wolnym Polakiem w systemie stworzonym po to właśnie, by Polaków zniewolić. Wiedział, że osiągnie to wtedy, gdy uruchomi swą przedsiębiorczość, będzie miał własne środki i własny zakład. Komunizm made in Poland - kompletnie niewydolny gospodarczo, otworzył - z konieczności - ku temu pewną furtkę. Zezwolono na prowadzenie drobnych zakładów rzemieślniczych i usługowych, pozwolono handlować na bazarach i w niewielkich punktach sprzedaży. Komuna nazywała to prywatną inicjatywą. Tą drogą poszedł Waldemar Muszyński.

Surrealizm epoki peerelu polegał na tym, że z jednej strony władze, by zaspokoić potrzeby mieszkańców, dopuszczały namiastkę wolnego rynku, a z drugiej przedsiębiorcy spotykali się na każdym kroku z przeróżnymi szykanami, uniemożliwiającymi im normalne funkcjonowanie. Nie będzie też przesadą, jeśli dodam, że obok przeciwników politycznych i księży, tzw. prywatna inicjatywa była z bezwzględnością tępiona przez resort bezpieczeństwa. Kontrole, heroiczne walki o przyznanie przez lokalnych, czerwonych czynowników koncesji, inspekcje robotniczo-chłopskie, niebotyczne podatki i tzw. domiary - to była codzienność osób prowadzących działalność handlową w PRL. W tym także Waldemara Muszyńskiego. W jego przypadku skończyło się to nawet uwięzieniem. Uznano go za element wrogi systemowi chłopsko-robotniczemu, czyli za spekulanta. Poszło o to, że kupił większą partię bawełny. Materiał był mu potrzebny do szycia eleganckich wiatrówek z suwakami błyskawicznymi, ówczesnego hitu mody ery Gomułki. W więzieniu trzymał się dzielnie. Mimo młodego wieku, komuna nie pofolgowała Panu Waldemarowi. Siedział m.in. wraz z oczekującym na wyrok śmierci, litewskim zwyrodnialcem z oddziału strzelców ponarskich. Ten bandyta, który bez skrupułów mordował niewinne dzieciątka, kobiety i starców oraz kwiat polskiej młodzieży konspiracyjnej Wilna, po wojnie bezczelnie udawał Polaka. Wpadł.

Więzienie nie złamało Waldemara. Wręcz przeciwnie, stał się mocniejszy i z jeszcze większym uporem dążył do realizacji swoich zamierzeń. Z czasem otworzył wyśmienitą restaurację "Retman" na gdańskiej Wyspie Spichrzów. Ulokowała się ona w uprzednio odbudowanej przez Pana Waldemara kamieniczce. O ile się nie mylę, była to pierwsza rewitalizacja w tej zabytkowej części Gdańska. Bywałem tam, do dziś wspominam smak kołdunów, które tam serwowano. Pan Waldemar, choć chyba najmocniej kochał Gdańsk, miał też słabość do Wilna. Skoligacony przez żonę ze słynną rodziną wileńskich farmaceutów - Augustowskich, do "miłego miasta" nad Wilią miał zawsze ciepły stosunek. Lubił Wilniuków, zarówno tych na obczyźnie w PRL, jak i tych, co pozostali na Wileńszczyźnie. Jeszcze w latach peerelu, co wcale nie było takie proste, udało mu się odwiedzić Wilno. Nawiązał tam świetne stosunki towarzyskie i, choć może brzmi to nieco eufemistycznie dla ówczesnej rzeczywistości, handlowe.

W latach 90. Pan Waldemar uruchomił największe ze swoich przedsięwzięć. Otworzył najnowocześniejsze w Polsce Centrum Obsługi Samochodów. Zakład ten funkcjonuje do dziś.

Obok pracy, która była treścią jego życia (latami pracował po kilkanaście godzin na dobę!), był też wielkim filantropem. Wspierał Kościół, odbudowę Gdańska, pomagał w badaniach naukowych, dawał ludziom godną, dobrze płatną pracę. Wiem na pewno, że gdyby nie on, nie udałoby się utrzymać na rynku naukowego pisma społeczno-historycznego "Glaukopis". Założył je wraz z grupą przyjaciół jego syn Wojciech. Periodyk, do którego zresztą pisuję, istnieje już ponad 10 lat na rynku wydawniczym i jest obecnie - jak twierdzi, również Gdańszczanin i jeden z najlepszych polskich historyków tzw. średniego pokolenia, prof. Sławomir Cenckiewicz - najpoważniejszym i do tego w pełni niezależnym, historycznym pismem naukowym w Polsce.

Waldemar Muszyński odszedł przedwcześnie. Pozostawił po sobie świetnie prosperujące przedsiębiorstwa, ale, co ważniejsze, został w życzliwej pamięci setek ludzi. Przede wszystkim jednak pokazał, że inteligencją, uporem i ciężką pracą można dojść do zamierzonych celów. Niezależność finansowa daje wolność. Gdy idzie ona w parze z solidaryzmem narodowym, jakim zawsze wykazywał się Pan Waldemar, powoduje, że stajemy się prawdziwymi gospodarzami we własnym kraju. Tego uczył i dokonał, w skrajnie nieprzyjaznym otoczeniu, Waldemar Muszyński. Niech będzie to dla każdego z nas - w Macierzy i na Wileńszczyźnie wzorem postępowania. A On, po swojej ciężkiej pracy, odpoczywa w pokoju wiecznym.

Michał Wołłejko