Podanie o dziecko (1)


Fot. wilnoteka.lt
Jak co roku na Dzień Dziecka rodzice zatroszczyli się pewnie o prezenty dla swoich pociech: książki, zabawki, słodycze, inne niespodzianki. Każdy prezent sprawił na pewno ogromną radość obu stronom. Niewielu jednak pomyślało w tym dniu, że są dzieci, dla których najwspanialszym prezentem byliby.... Rodzice. W kilkunastu domach dziecka na Litwie tysiące samotnych serduszek czeka na cud. Cud, który pozwoli cieszyć się z bycia cząstką kochającej rodziny. Około stu dzieci co roku znajduje nowy dom. Aż tyle i tylko tyle. Bez wątpienia zawsze jest to ogromne przeżycie, zarówno dla dziecka, jak i dla nowych rodziców. Z taką właśnie Mamą spotkałam się w przededniu Dnia Dziecka. Przed pięciu laty razem z mężem zostali rodzicami od razu dwojga dzieci. Dwuletniej wtedy Córeczki i sześcioletniego Synka. Wolała zachować anonimowość, ale zgodziła się opowiedzieć swoją historię, bo jak twierdzi, jej również w podjęciu decyzji bardzo pomogły rozmowy z ludźmi, którzy przeszli podobną drogę. Może więc i ta opowieść spowoduje, że ktoś, u kogo myśl o adopcji dopiero nieśmiało kiełkuje, odważy się zrobić pierwszy krok. Zapraszam na pierwszą część tej opowieści.
Spróbujmy pójść inną drogą

Od kiedy dorosłam, zawsze wiedziałam, że pełna rodzina, to rodzina z dziećmi. W jakikolwiek sposób. Oczywiście, były te etapy czekania, szukania przyczyn, dlaczego dziecka nie ma - a może to, a może praca, a może tempo życia. Zresztą dotychczas nie mam medycznej odpowiedzi na pytanie, dlaczego nie. Gdy już byłam zmęczona tymi ciągłymi wizytami u lekarzy, zobaczyłam, że to zbyt wiele zaczyna mnie kosztować. Już nie chciałam tych wszystkich leków i zastrzyków. Zaczęłam zadawać sobie pytanie: A może modląc się o te dzieci, o macierzyństwo, idę nie tą drogą? Może musimy rozejrzeć się wokół siebie, przecież możliwości jest bardzo wiele i być może my powinniśmy iść inną drogą? Zaczęłam zastanawiać się nad adopcją, myśleć o tym, potem zaczekałam, aż mąż "dojrzeje", potem wspólnie zdecydowaliśmy i zaczęliśmy szukać, w jaki sposób zrealizować to postanowienie.

Opiszcie dziecko w podaniu 

O ile wcześniej tego tematu nie wyłapujesz, bo on oczywiście cały czas istnieje gdzieś w przestrzeni publicznej i nawet w twoim otoczeniu, ale nie zwracasz na to większej uwagi, to kiedy rodzi się taka idea, zaczynasz śledzić. Oglądałam wiele audycji Nomedy Marčėnaitė w litewskiej telewizji, w nich sporo mówiło się o tym, jak to trudno adoptować dziecko na Litwie, jakie są problemy z urzędami. Szczerze mówiąc, nawet nie wiedziałam, jak zacząć, ale potem gdzieś w ogłoszeniach zobaczyłam, że jest taka strona internetowa www.vaikoteises.lt, dowiedziałam się, że należy zwrócić się do odpowiedniej służby i po prostu poszłam tam. Zaczęłam rozmawiać, dowiadywać się szczegółów. O dziwo, spotkałam się z bardzo przychylnym stosunkiem. Urzędniczki poprzez taką zwyczajną rozmowę, przy herbatce, zadając proste pytania, zmusiły nas do zastanowienia się, czego dokładnie chcemy. Bo „wszystko zależy od tego, jakie podanie napiszecie...”. No i weź tu napisz podanie o dziecko! To było najtrudniejsze, bo jakieś tam zbieranie dokumentów, cała ta ścieżka urzędnicza, to po prostu wiesz, że trzeba i już. Ale moment wyboru jest najtrudniejszy. Normalnie przecież dziecko zjawia się w rodzinie i jakie jest - takie jest... Czy ma niebieskie oczy czy brazowe, chłopiec czy dziewczynka, duże czy małe. A tu musisz jak najdokładniej opisać, jakie chcesz dziecko - wiek, płeć, stan zdrowotny. Na tej podstawie jest rozpatrywane podanie i od tego zależy długość kolejki. Jeżeli zechcę niemowlaka do trzech miesięcy, to takich chętnych jest najwięcej. A im starsze dziecko, tym mniejsze ma szanse do adopcji. Czasami trwa to latami.

Dziecko z rozdzielnika?

W naszym wypadku - przynajmniej mi się tak wydawało - wszytko działo się w zawrotnym tempie. Od pierwszej wizyty w urzędzie do momentu, aż dzieci przekroczyły próg domu, minęło około roku, już teraz dokładnie nie pamiętam. Zimą zaczęliśmy gromadzić dokumenty, wiosną były szkolenia dla osób, które decydują się na adopcję i wizyty urzędników u nas w domu, a potem otrzymaliśmy pozwolenie, żeby odwiedzić domy dziecka i rozejrzeć się. I tu chyba była dobra wola urzędników, że pozwolili nam wybierać, bo na spotkaniu z psychologiem tłumaczyli nam "napiszecie podanie, dostaniecie propozycje, jakie dziecko możecie adoptować i musicie na to się zgodzić!". Bez wariantów. Widziałam, że u innych słuchaczy właśnie to wywoływało najwięcej wątpliwości. Przyznam, że taka świadomość była bardzo trudna do zaakceptowania. Dziecko z rozdzielnika? Z jednej strony zgadzasz się z tym, że każde dziecko potrzebuje opieki, ale z drugiej - jawi się jakiś taki, może nawet prywatny egoizm. No bo przecież jakieś dziecko z wadami czy problemami zdrowotnymi to naturalnie u mnie no nie mogłoby się pojawić, przecież nasza rodzina nie jest patologiczna, a jeżeli coś się stało na samym początku, tego zwykle już potem nie da się zmienić... Te dylematy i walka z własnymi myślami była bardzo dziwna i trudna. Nie można nie wspomnieć, że są jednak takie rodziny, które świadomie decydują się na dzieci z różnymi problemami zdrowotnymi. Dopiero teraz tak naprawdę rozumiem, jak bardzo są godne podziwu!

Czekając na tę chwilę

Niezmiernie ciekawe były też spotkania z innymi rodzinami, które się zdecydowały na adopcję. Rozmowy z psychologiem - szczerze mówiąc - nie dały nam zbyt wiele, ale to moje subiektywne zdanie, bo już pewną wiedzę z zakresu psychologii miałam. Pewnie dla wielu te spotkania także były wartościowe. Dla mnie najcenniesze były jednak rozmowy z innymi uczestnikami zajęć, obserwowanie ich reakcji, to było dla mnie najcenniejsze. Pobudzało własne refleksje, rodziły się kolejne pytania i musiałam szukać odpowiedzi. Najczęściej znajdowałam je samodzielnie, wertując różne książki oraz w rozmowach z pewną osobą. Koleżanką z Polski, kóra od kilku lat wychowywała adoptowane dziecko. Bardzo życzliwie odpowiadała na wszystkie moje listowne pytania. To było bardziej naturalne, prawdziwe, bo na tych szkoleniach to raczej panuje sucha teoria, jakaś taka górnolotność. Jak jest w teorii, to zwykle wiemy, ale jak sobie poradzić z tymi emocjami, jak to wszystko sobie poukładać, tego tam nie uczą. Poza tym prowadzący spotkania cały czas podkreślają, jak to jest ze strony dziecka. Dziecko to, dziecko tamto... Ono jest ważne, najważniejsze - zgadzam się, ale wraz z pojawieniem się w nowej rodzinie cały świat zmienia się nie tylko dziecku, ale też nam. Kardynalnie. Wszystko staje na głowie i chyba nieco inaczej niż w przypadku rodziny, która przez dziewięć miesięcy naturalnie się do tego przygotowuje.

Jest zgoda, pozostaje dokonać wyboru
O tym już w kolejnym odcinku opowieści Mamy.