Panie, dzięki Ci składam za cały ten kram życia (Zbigniew Herbert)
Halina Turkiewicz, 31 lipca 2018, 12:40
Zbigniew Herbert, fot. magwil.lt
28 lipca br. mija 20 lat od chwili nieobecności w ziemskim wymiarze Zbigniewa Herberta (1924-1998), jednego z najwybitniejszych poetów polskich XX wieku, twórcy, z którego odejściem przed paroma dziesięcioleciami minęła jakby cała epoka. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie jest to myśl oryginalna. Podobnie mówiono i pisano, żegnając w roku 1980 Jarosława Iwaszkiewicza, tak twierdzono podsumowując w 2004 żywot Miłosza. Naprawdę nieliczni dostępują zaszczytu takiej oceny dorobku.
Wysoka pozycja Herberta na mapie literatury jest już od dawna czymś niekwestionowanym, ani przez krytykę, ani przez kolegów po piórze. Uznanie tych ostatnich najlepiej wyraziła w 1996 roku Wisława Szymborska, dziękując Herbertowi za gratulacje, nadesłane z okazji przyznania jej Nagrody Nobla:
Zbyszku, Wielki Poeto!
Gdyby to ode mnie zależało, to Ty byś teraz męczył się nad przemówieniem...
Do ceremoniału, związanego z wręczaniem Nobla, należy, jak wiadomo, okolicznościowy odczyt, wygłaszany przez uhonorowanego.
"Czas eksplodował", poeta się wtajemniczał...
Wiek XX, poza który nie wykracza biografia Herberta, nie dawał wielu powodów do radości. Jako urodzony we Lwowie (29 października 1924 r.), dzięki znanemu splotowi "konieczności dziejowej" (II wojna światowa, znalezienie się Lwowa w granicach ZSRR) poeta dość wcześnie musiał pożegnać wielokulturowe miasto swojego dzieciństwa i młodości, pierwszych zdobywanych tam nauk, a nawet jakichś wtajemniczeń w szkole podchorążych.
Wiosną 1944 roku Herbert przeniósł się do Krakowa, gdzie podjął studia prawnicze i filozoficzne na Uniwersytecie Jagiellońskim, studiował ekonomię w Akademii Handlowej, uczęszczał na wykłady do Akademii Sztuk Pięknych, bo interesowały go różne dziedziny nauki. Najbardziej jednak cenił wiedzę, zdobytą nieco później na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Mniej tu chodziło o wykłady ex katedra, bardziej o prywatne spotkania i dysputy z profesorem filozofii Henrykiem Elzenbergiem i propagowanym przez niego stoicyzmem. Równowaga stoicka okazała się niezwykle przydatna w epoce, o której po latach napisze w wierszu Do Henryka Elzenberga w stulecie Jego urodzin jako o (...) czasach które zaiste były opowieścią idioty.
Szczególnie dotkliwie odczuł Herbert te czasy, przenosząc się w 1950 roku do Warszawy. Jako pocżątkujący poeta trafił tu w sam gąszcz socrealistycznego schematyzmu. Imając się różnych, często bardzo dalekich od zainteresowań, czysto zarobkowych prac, pisał "do szuflady", mając tego świadomość, że wypracowana przez niego poetyka zupełnie się nie nadaje do lansowanego przez ówczesną koniunkturę lakierowania rzeczywistości.
Poezja. Krótki rekonesans
Lepsza passa, nie tylko dla twórczości Herberta, nastaje około połowy lat 50., w okresie tzw. "odwilży". Umożliwia to poecie wystąpienie w 1956 roku z debiutancką Struną światła. Obok startu Mirona Białoszewskiego, Stanisława Grochowiaka i innych był to jeden z najbardziej znaczących debiutów. W kontekście dominującego wówczas turpizmu czy poezji lingwistycznej wyróżniał się Herbert powrotem do konwencji klasycystycznych, zwłaszcza, jeżeli chodzi o hołdowanie wysokim wartościom, takim, jak tradycja antyczna i biblijna, jak wierność ideałom moralnym, jak pamięć o poległych w ostatniej wojnie, o utraconym domu itp.
Kolejne tomiki poetyckie: Hermes, pies i gwiazda (1957), Studium przedmiotu (1961), Napis (1969) wciąż utrwalały przekonanie, że mamy do czynienia z nietuzinkowym artystą. Wiele wierszy (Apollo i Marsjasz, Mona Liza, Tren Fortynbrasa i in.) nabrało charakteru programowego, zaczęło wypełniać podręczniki i antologie.
Należy przypomnieć, że były one tworzone przez Herberta – konesera sztuki literackiej, malarskiej, muzycznej, architektonicznej, przez poetę-podróżnika, który, zaczynając od wyjazdu na stypendium do Francji w 1958 roku, zwiedził później wszystkie niemal najbardziej znane państwa Europy: Anglię, Włochy, Austrię, Grecję, Niemcy, Holandię, dotarł także do Ameryki. Reminiscencje z podróży, refleksje z kontemplowania arcydzieł kultury światowej niejednokrotnie wzbogacały poezję i eseistykę autora Barbarzyńcy w ogrodzie.
Pan Cogito – dozgonny towarzysz wędrówki poetyckiej
Za szczytowe osiągnięcie zazwyczaj jest uważany wydany w 1974 roku zbiorek Pan Cogito, z kolei za najwymowniejszy wiersz – zamykające dany tomik – Przesłanie Pana Cogito. Udało się poecie stworzyć bohatera, dzięki któremu zdobywa się dystans do tego, o czym się mówi. W latach 70. XX w. było to jeszcze potrzebne, bo nie o wszystkim można było pisać bezpośrednio. Pan Cogito ma wiele wspólnego z poetą i jednocześnie nim nie jest. Raz udaje intelektualistę, raz prostaczka, wyraża zaś zdroworozsądkowe opinie, pod którymi mógłby się podpisać niejeden czytelnik. Tymczasem kluczowe dla zbiorku Przesłanie Pana Cogito (pisaliśmy o nim przed laty szerzej na łamach "Magazynu Wileńskiego") i zamykający dany tekst apel Bądź wierny / Idź przekona już nie każdego. Wierność najwyższym ideałom etycznym, w sytuacji, kiedy nikt nie obiecuje nagrody, wręcz odwrotnie (nagrodzą cię chłostą na śmietniku), to już cnota dla nielicznych, dla wybranych.
Potrzebna ona także bohaterom Raportu z oblężonego Miasta (1983). Większość zamieszczonych tu tekstów powstawała pod presją nastroju, wywołanego przez wprowadzenie stanu wojennego w Polsce w grudniu 1981 roku. Zdający sprawę z powagi sytuacji podmiot-bohater tytułowego wiersza, podeszły w latach, niezdolny do czynnej walki, przyjmuje na siebie poślednią rolę kronikarza, rejestruje – nie wiadomo dla kogo – dzieje oblężenia. Zawsze jest po stronie tych, którzy walczą o wolność i godność człowieka, którzy zachowują wierność wobec wyznawanych ideałów i podjętych zobowiązań, niezależnie od tego, czy dotyczą one sfery prywatnej, jak we wczesnym wierszu Dwie krople, czy też spraw ogółu, jak w przywoływanym tu Raporcie...
Taka postawa Herberta i jego bohatera przyczyniała się nieraz do nader jednostronnych interpretacji, akcentujących patriotyzm, heroiczność, niezłomność, odczłowieczając jakby trochę poetę i jego dzieło. Dużo nieporozumień narosło także wokół innych słów-kluczy, którymi próbowano otwierać tę poezję, zawężając często jej znaczenie, jej wieloznaczność, niedookreśloność, wszystko to, co jest właśnie cenniejsze, istotniejsze w twórczości.
Z takim poszukiwaniem jednego bieguna, na którym można osadzić poezję autora Pana Cogito, polemizował już kiedyś Stanisław Barańczak. W poświęconym poezji Herberta Uciekinierze z Utopii młodszy o parę pokoleń poeta starał się właśnie dowieść, że to "(...) raczej stan zawieszenia między biegunami Zachodu i Wschodu, "Europy" i Polski, Śródziemnomorza i Północy, jednoczesnej przynależności do obu tych światów, jest właściwym sposobem istnienia poezji Herberta i motorem jej wewnętrznych napięć".
Barańczak formułował swoje sądy w momencie, kiedy ostatnią książką poetycką Herberta był Raport...Tymczasem kolejne nowe (i zarazem tożsame) oblicze poezji Herberta przyniosła ostatnia dekada jego twórczości i o tym napiszmy nieco szerzej, gdyż to jest dorobek, przynajmniej na naszym gruncie, na pewno mniej znany.
Elegia na odejście
Późna twórczość Herberta przypada na lata 90. XX wieku. Jest ona zawarta w trzech tomikach poetyckich: Elegia na odejście, Rovigo, Epilog burzy. Można je potraktować jako swego rodzaju tryptyk pożegnalny. Powstawały w tej fazie życia, kiedy poeta zaczął odczuwać potrzebę podsumowania. Nieprzypadkowo przecież wydany w 1990 roku zbiorek otrzymał tytuł Elegia na odejście. Pochodzi on z zamykającego tomik wiersza Elegia na odejście pióra, atramentu i lampy. Perspektywa nieuniknionego dla każdego odejścia w zaświaty rodzi potrzebę rozpamiętywania wcześniejszych odcinków kończącej się powoli wędrówki życiowej. Czasem sam poeta, czasem stworzony przez niego Pan Cogito, wraca do źródeł, do samego początku:
dawno temu
właściwie od zarania życia (…)
przez bory niemowlęctwa
niósł go śpiewny głos matki
ukraińskie niańki
nuciły mu do snu
rozlewną jak Dniepr kołysankę (...)
Odnotowuje kolejne fazy swojego dojrzewania i wzrastania w mądrości, sygnalizowane czasem przez żegnanie się z konkretnymi przedmiotami-rekwizytami takiej czy innej fazy życia. Niezwykle ważne atrybuty dzieciństwa zasłużyły nawet na osobny wiersz, jak wspomniane już pióro, atrament i lampa. Nieprzypadkowo została wybrana tonacja elegijna.
Towarzyszy ona niejednemu tekstowi zbiorku. Dominuje zwłaszcza w tych wierszach, które bezpośrednio są poświęcone przygotowywaniu się do podróży, tym razem podróży w jedną stronę:
(…) jeśli będzie podróż niech będzie to
podróż długa
prawdziwa podróż z której się nie wraca
powtórka świata elementarna podróż
rozmowa z żywiołami pytanie bez
odpowiedzi
pakt wymuszony po walce
wielkie pojednanie
Rovigo: refleksje "udręczonego pięknem świata"
Najbardziej neutralny tytuł w omawianym przez nas "tryptyku" ma na pozór zbiorek Rovigo. Zamykający go wiersz odsyła przecież do dosłownych podróży, których Herbert był wielkim entuzjastą. Zaczynając od schyłku lat 50. XX wieku, zwiedził wiele państw i miast europejskich, będąc, z jednej strony, wytrawnym koneserem kultury i sztuki, z drugiej zaś, miłośnikiem podglądania życia codziennego.
Włoskie miasteczko Rovigo jawi się w tym kontekście jako niepozorna stacja, którą się po prostu przecinało w trakcie podróży, jadąc w tę czy inną stronę, w poszukiwaniu ciekawszych zakątków. Podczas gdy podróżujący szuka zazwyczaj nowych, mocniejszych wrażeń, w tym przypadku zmuszony jest stwierdzić brak takowych:
(…) Rovigo nie odznaczało się niczym
szczególnym było
arcydziełem przeciętności proste ulice
nieładne domy
tylko przed albo za miastem (zależnie
od ruchu pociągu)
Jednocześnie bardziej wnikliwy turysta ma świadomość tego, że owo "arcydzieło przeciętności":
(…) to miasto z krwi i kamienia – takie
jak inne
miasto w którym ktoś wczoraj umarł
ktoś oszalał
ktoś całą noc beznadziejnie kaszlał (…)
Do motywu podróży nawiązują w tym zbiorku także Obłoki nad Ferrarą, w którym to wierszu poeta zwierza się właśnie ze swojej pasji zwiedzania:
(…) pojazdy
jak latające dywany
z baśni Wschodu
przenosiły mnie
z miejsca na miejsce
sennego
zachwyconego
udręczonego pięknem świata (…)
Ferrara zasłużyła na osobny wiersz głównie z tego względu, że wzbudzała w poecie jakieś skojarzenia ze Lwowem, jak mówi w innym utworze:
(…) kochałem bowiem przypominała moje
zrabowane miasto ojców.
Miasto ojców, czy, jeszcze szerzej, miasto przodków, wśród których, w przypadku Herberta, byli Anglicy, Polacy, Ormianie, ludzie różnych narodowości, wyznań, obyczajów.
W stronę metafizyki
Bez ustanku pracują we mnie ręce moich przodków (…)
zaznacza poeta w wierszu Ręce moich przodków. Nieźle chyba pracowały te znane i nieznane ręce, skoro wzbudziły w potomku pragnienie wszechstronnej wiedzy, rozpoznań (wychodzących nieraz poza granice świata materialnego):
Tak jak inni chciałem wiedzieć co
stanie się ze mną po śmierci (…)
A nade wszystko jak odróżnić dobro
od tego co złe
wiedzieć na pewno co białe a co
całkiem czarne (…)
Dane strofy pochodzą z wiersza Życiorys, w którym poeta nawiązuje także do swojej częstej w latach 90. sytuacji:
Leżę teraz w szpitalu i umieram na
starość.
Tu także ten sam niepokój udręka.
Gdybym się drugi raz urodził może
byłbym lepszy.
Budzę się w nocy spocony. Patrzę
w sufit. Cisza.
I znów – raz jeszcze – zmęczoną do
szpiku kości ręką
odganiam złe duchy i przywołuję dobre.
A zatem, bez względu na umęczone ciało, praca ducha, która była nieodłączną domeną wędrówki życiowej Herberta, trwa nadal.
O nieustannej pracy ducha świadczą też inne, zamieszczone w niniejszym tomiku wiersze, zwłaszcza tak istotne w danym kontekście, jak Książka czy Homilia, odsyłające bezpośrednio do problematyki metafizycznej. Znawcy przedmiotu, analizując późną twórczość poety, już niejednokrotnie zwracali uwagę na tzw. Herberta metafizycznego. W dedykowanym Ryszardowi Przybylskiemu wierszu Książka zwierza się poeta ze swoich usiłowań poznania "księgi ksiąg", ze zmagań z lekturą Biblii:
(…) Od pół wieku tkwię po uszy
w Księdze pierwszej rozdział
trzeci wers VII
i słyszę głos: nigdy nie poznasz Księgi dokładnie
powtarzam literę po literze –
ale mój zapał często gaśnie
Cierpliwy głos książki poucza:
najgorszą rzeczą w sprawach ducha
jest pośpiech (…)
Pragnący poznać Biblię jest samokrytyczny, zdaje sprawę ze swoich ułomności, ale, co jest bardzo istotne, nie rezygnuje z zamiaru zgłębiania największej tajemnicy istnienia i ciągle ponawia swój wysiłek, ciągle zaczyna od nowa.
W innym z kolei wierszu opisane są rozterki współczesnego człowieka małej wiary, który nie może przyjąć bez wątpliwości głoszonych przez kaznodzieję prawd:
(…) na ambonie mówi w kółko pasterz
mówi do mnie – bracie mówi do mnie – ty
ale ja naprawdę chcę się tylko zastrzec
że go nie znam i że smutno mi
Epilog burzy
Trzecią część elegijnego tryptyku stanowi Epilog burzy. Wertując zbiorek, nie możemy tym razem odwołać się do wiersza o danym tytule. Wtajemniczeni twierdzą, że pozostał on w rękopisie jako utwór niedokończony. Epilog burzy możemy zatem interpretować jako tytuł, ogarniający całość zawartych w tomiku wierszy. Może on oznaczać podsumowanie, zakończenie burzliwego, przypadającego na "burzliwy" właśnie wiek XX, życia. Może też się odnosić do własnego "burzliwego", bo niepokornego żywota poety, artysty, niezdolnego pogodzić się z wszelkiego rodzaju niesprawiedliwością, nieuczciwością, niewiernością wobec wysokich wartości, miałkością ideałów itp.
Niektórzy dostrzegają w danym tytule nawet konotacje intertekstualne, wzmiankując m.in. o Burzy Szekspira, do którego twórczości dość często odwoływał się poeta.
Jeszcze jeden trop interpretacyjny sugeruje zamieszczona na okładce zbiorku reprodukcja obrazu Giorgione, malarza włoskiego renesansu. Wywołuje on dosyć ambiwalentne uczucia. Symbolizująca nadciągającą czy odchodzącą burzę błyskawica jest tu umieszczona na drugim planie, na którym dominuje pejzaż urbanistyczny. Jest on w dodatku odgrodzony mostem.
Na pierwszym natomiast planie, którego tło stanowi bujna natura, uplasowała się matka karmiąca niemowlę. Towarzyszy jej mężczyzna (może mąż, może opiekun). Nie da się wyjaśnić wszystkich niedomówień malarza, ale jedno jest pewne, że znajdujący się na pierwszym planie ludzie są dość spokojni, czują się bezpiecznie, spełniają swoje odwieczne obowiązki.
Sam Herbert zaprojektował tę okładkę, więc nie ma tu przypadkowości. Człowiek jest zapewne od tego, żeby zapanować nad wieloma niesnaskami, żeby wnosić ład, spokój, pogodę. Nie przeczy to, jak się wydaje, zawartości zamieszczonych w Epilogu burzy wierszy. Nawiązują one także i do tego, co w życiu burzliwe, i do tego, co wprowadza w nie pokój.
Świadomość tego, że "dni moje są policzone", wyzwala w poecie potrzebę powrotu do źródeł, do początku. Nieprzypadkowo chyba zbiorek otwiera wiersz Babcia, moja przenajświętsza babcia, jak mówi o niej poeta. Chodzi o Marię z Bałabanów, o zdobywane od niej pierwsze wtajemniczenia:
(…) siedzę na jej kolanach
a ona mi opowiada
wszechświat
od piątku
do niedzieli
Nie była to cała wiedza, jak się później okazało, dopóki to było możliwe, babcia oszczędzała wnuka, pragnąc przedłużyć jego beztroskie dzieciństwo, nie wspominała o masakrach i katastrofach dziejowych.
W paru tekstach ostatniego zbiorku jawi się też bezpośrednio rodzinny Lwów, będący, podobnie jak u Miłosza, "miastem bez imienia" (W mieście) albo też nazwanym bezpośrednio (Wysoki Zamek):
(…) odbity w szybach
ucichły
Lwów
spokojny
blady
świecznik łez (…)
Lwów, o czym już była wzmianka, to miasto lat szkolnych Herberta. W ostatnim zbiorku, jak i w poprzednich, nadal towarzyszy poecie Pan Cogito, i tożsamy, i nietożsamy z nim. To właśnie ten bohater wspomina "wyżyny mistrzostwa", "rekord" pobity w sztuce pięknego pisania (Pan Cogito. Lekcja kaligrafii).
W innych znów wierszach czasoprzestrzeń się rozszerza. Poeta pragnie jakby ogarnąć osobliwości całego wieku XX, w którym przyszło mu żyć. I wtedy, z jednej strony, odsłaniają się epizody najtrudniejszych doświadczeń, związanych z okresem II wojny światowej (Dałem słowo), z drugiej zaś, pamięć przywołuje nawet jakieś gwiazdy, spopularyzowane przez współczesne mass media (Dalida, Diana).
Będąc i uczestnikiem, i świadkiem, i kronikarzem wieku XX, podsumowując swoje obserwacje w wierszu Portret końca wieku, zarysowuje poeta nienajweselszą diagnozę:
Wyniszczony narkotykami szalem
spalin uduszony
spalony w gwiazdę płonącą goreje
Super Nowa
trzech wieczorów – chaosu pożądania
udręki
wchodzi na trampolinę zaczyna od
nowa (...)
Dominującym jednakże motywem w niniejszym zbiorku jest elegijna nuta stopniowego żegnania się ze światem, wymuszonej rezygnacji z wielu zainteresowań, pasji, namiętności, jak w wierszu Starość, w którym poeta, nie bez ironii, stwierdza:
(…) teraz jest lepiej
nie jestem ciekaw
Zdarzają się wiersze, pisane z perspektywy szpitalnej (Co jeszcze mogę zrobić dla pana), utwory, w których poeta próbuje jakby się oswoić z sytuacją nieistnienia w wymiarze ziemskim, jak w wierszu Koniec:
A teraz to nie będzie mnie na żadnym
zdjęciu zbiorowym (…)
Czasem też przywołuje jakieś epizody odchodzenia w zaświaty wielkich poprzedników, zgłaszając pretensje do natury, że nie potrafi "zafundować" lepszej śmierci, że odchodzeniu towarzyszą fizyczne i psychiczne dolegliwości (Kant. Ostatnie dni).
Razem z poetą przez doświadczenie starości przechodzi także stworzony przez niego Pan Cogito. Już w zbiorku Rovigo rozważał Pan Cogito na zadany temat: "Przyjaciele odchodzą". Stwierdzał tam smutny fakt:
(...) z nieubłaganym
biegiem lat
liczba przyjaciół
topniała
Z tą oczywistością Pan Cogito, jak każdy śmiertelnik, próbuje się pogodzić:
(...) Pan Cogito
nie sarka
nie narzeka
nie wini nikogo
zrobiło się trochę
pustawo
Ale za to jaśniej
Odchodzenie przyjaciół, często przecież rówieśników, nieuchronnie prowadzi do myśli także o perspektywie własnego odejścia, dlatego też
na tle tego chóru
Pan Cogito
nuci
swoją arię
pożegnalną
W Epilogu burzy Pan Cogito nadal wiernie sekunduje poecie. Przyjmując nieodwracalność odejścia w zaświaty, w wierszu Urwanie głowy bohater próbuje obrócić to wszystko w żart, eufemistycznie określając śmierć jako wyjazd na wakacje:
Przed odjazdem
bałagan (...),
który w wierszu ilustruje wyliczenie niedokończonych prac. Pan Cogito jednak rozumie, że niezależnie od tego trudnego do opanowania "żywiołu" spraw
(...) przecież bez końca
nie można
odkładać
w nieskończoność
wyjazdu na wakacje (...)
i dochodzi do wniosku
że wszystko to pójdzie
naprzód
jak przed wakacjami
na pewno gorzej
niż za życia Pana Cogito
ale zawsze pójdzie
Tytułowy frazeologizm urwanie głowy – to zatem krzątanina, pośpiech, bałagan przed wyjazdem na wakacje wieczyste. Użycie tego potocznego idiomu w odniesieniu do tematu śmierci ujmuje powagi tematowi, wprowadza żart i ironię. Poetyka Herberta zbliża się w tym przypadku do sposobu pisania, charakterystycznego dla Wisławy Szymborskiej.
W innym z kolei tekście – Pan Cogito. Aktualna pozycja duszy – bawi się poeta frazeologizmem mieć duszę na ramieniu, traktując go dosłownie i nawiązując pośrednio do znanego średniowiecznego tekstu Dusza z ciała wyleciała:
Od pewnego czasu
Pan Cogito
nosi duszę
na ramieniu
oznacza to
stan gotowości
Podczas gdy Pan Cogito próbuje oswoić myśli o śmierci przez żart i dowcip, sam poeta, w tekstach, w których rezygnuje z pośrednictwa swojego bohatera, mówi całkiem serio, dokonując jakby rachunku sumienia, pragnąc przeprosić ewentualnych skrzywdzonych, podziękować dobroczyńcom, a nade wszystko Stwórcy, za wielki dar życia, które powinno triumfować, niezależnie od tego, co się dzieje z człowiekiem w starości. Pod tym względem bardzo istotny jest w omawianym zbiorku cykl czterech wierszy, mających w tytule Brewiarz. W pierwszym tekście owego małego cyklu, dziękując "za cały ten kram życia", poeta zdobywa się nawet na wdzięczność za cierpienie i wszystko, co je uśmierza:
Panie, dzięki Ci składam za strzykawki
z igłą grubą i cienką jak
włos, bandaże, wszelki przylepiec,
pokorny kompres, dzięki
za kroplówkę, sole mineralne, wenflony,
a nade wszystko
za pigułki na sen o nazwach jak
rzymskie nimfy (...)
W drugim wierszu, zaczynającym się od prośby Panie, obdarz mnie zdolnością układania zdań długich (...), autor nawiązuje do swojej sytuacji bycia poetą i błaga Stwórcę o podrzucenie takiego budulca, takich zdań, które zawierałyby wszystko najważniejsze:
(...) lustrzane odbicie katedry, wielkie
oratorium, tryptyk
a także zwierzęta
potężne i małe, dworce kolejowe, serce
przepełnione żalem
przepaście skalne (...)
Przypomina to w jakimś stopniu Miłoszowskie dążenie do "formy bardziej pojemnej". Jakkolwiek długo trwałoby życie, czymkolwiek sensownym byłoby wypełnione, przygotowujący się do odejścia w zaświaty myślący człowiek odczuwa wielki niedosyt, odczuwa wciąż niespełnienie, nieprzygotowanie, chociaż jest pełen dobrych chęci, co uwypukla się w czwartym wierszu Brewiarza:
Panie
wiem że dni moje są policzone
zostało ich niewiele
Tyle żebym jeszcze zdążył zebrać piasek
którym przykryją mi twarz
nie zdążę już
zadośćuczynić skrzywdzonym
ani przeprosić tych wszystkich
którym wyrządziłem zło
dlatego smutna jest moja dusza (...)
Ostatni z przywołanych wersów zahacza intertekstualnie o myśl ewangeliczną, o znane słowa Chrystusa: Smutna jest moja dusza aż do śmierci.
Pomimo wszechobecnego w Epilogu burzy smutku, zrozumiałego z perspektywy żegnania się ze światem, ostatni zbiorek zawiera w sobie wiele ciepła i światła. Struną światła, jak pamiętamy, Herbert wstępował w życie twórcze. Od wierszy "ciepłych", lirycznych, subiektywnych raczej stronił. W obliczu zbliżającego się "epilogu" nabierają znaczenia bardziej osobiste sprawy i wartości, ożywają takie cnoty, jak wdzięczność, "czułość", dążenie do doskonałości, pragnienie, by życie mogło "zamknąć się jak dobrze skomponowana sonata".