Panicz z Grzegorzewa (1)


Fabryka papieru i tektury w Grzegorzewie, fot. grigiskes.lt
Ryk małego odkrytego Forda A w ciasnych uliczkach Wilna przyciągał na początku lat trzydziestych dziesiątki ciekawych oczu. Rozpoznawano kierowcę, którego pucułowata i radosna twarz w lotniczej skórzanej pilotce rozdawała na lewo i prawo uśmiechy. Elegancki samochód budził zawsze zainteresowanie, bowiem w latach dwudziestych na Wileńszczyźnie aut nie było za dużo. Trochę ponad trzysta, w tym około stu pięćdziesięciu zdezelowanych mocno tzw. dorożek automobilowych, czyli taksówek. Zaledwie kilkadziesiąt prywatnych pojazdów osobowych należało do najbogatszych. Auto „panicza z Grzegorzewa”, jak go nazywano, wzbudzało wśród młodych tęskne westchnienia i zazdrość. Wilnianie przyzwyczajeni byli do widoku Grzegorza Kureca, który przyjeżdżał do Wilna w licznych interesach. Odkąd jego syn Włodzimierz skończył prywatne gimnazjum Wellera w 1929 roku, zaczęła się jego kariera w zupełnie innej sferze niż kręgi przemysłowe.
Grzegorz Kurec, ojciec naszego „panicza”, urodzony w 1868 roku, był człowiekiem nietuzinkowym. Urodził się 18 marca 1868 roku w Chocieniczach w powiecie wilejskim (dzisiejsza Białoruś). Był synem białoruskiego rolnika, Jana Kureca i Justyny*. Jego późniejsza kariera jest przykładem, jak talent i upór może pomóc w wyrwaniu się z kręgu, przekazywanej z pokolenia na pokolenie szarzyzny prostego życia. Mając kilkanaście lat, znalazł się w Wilnie i pracował jako czeladnik w fabryce. Był tak ciekaw maszyn, że wyjechał do pracy w olbrzymich metalurgicznych Zakładach Putiłowskich w Petersburgu. Wrócił następnie do guberni kowieńskiej, gdzie pracował w Kopianach (lit. Kapėnai) jako kierownik produkcji w fabryce tektury należącej do książąt Druckich-Lubeckich. Przez dwa lata praktykował też na Uralu.

W Kopianach poznał swoją żonę Karolinę Jung, wywodzącą się z rodziny niemieckiej. 4 maja 1909 roku urodził im się syn Włodzimierz. Po zdobyciu olbrzymiego doświadczenia Grzegorz Kurec był zdecydowany na uruchomienie własnej fabryki tektury, tym bardziej że miał własne pomysły na rozwiązania techniczne i konstrukcje maszyn. Skorzystał w 1912 roku z zaproszenia hrabiego Jana Michała Tyszkiewicza z Waki Trockiej niedaleko Landwarowa, aby zrekonstruował jego przestarzałą fabrykę papieru zbudowaną w 1887 roku. Później ową fabrykę wydzierżawił. Marzył jednak o swojej własnej dużej fabryce. Zdawał sobie sprawę, że niezbędne do tego będzie źródło energii. Analizując okoliczne tereny, znalazł teren blisko ujścia rzeki Waki do Wilii. Kiedy sytuacja po pierwszej wojnie światowej się unormowała, wykupił ten obszar w 1922 roku od Lasów Państwowych i nadał mu nazwę Grzegorzewo.

Inwestycję rozpoczął od spiętrzenia wody w Wace. System tam i kanałów oraz potężny 12-metrowy wodospad, napędzający turbiny lokalnej elektrowni, umożliwił mu zbudowanie fabryki i uruchomienie w 1925 roku pierwszej fazy produkcji. Wszystko robił po cichu, bez rozgłosu. Zakłady metalowe w Wilnie robiły części do maszyn, które Grzegorz Kurec projektował osobiście. Kiedy ruszyła wstępna produkcja, przyszła kolej na zakup maszyn do produkcji papieru i tektury. Właściwa fabryka uruchomiona została w 1927 roku. Poświęcenia dokonał biskup Kazimierz Michalkiewicz. Z uroczystości, jaka miała wtedy miejsce, pochodzi fotografia, na której widzimy biskupa. Po jego dwóch stronach siedzą Grzegorz i Karolina Kurecowie. Wśród osób siedzących na ziemi pierwszym z lewej jest ich syn Włodzimierz.  


Włodzimierz Kurec ukończył w 1929 roku gimnazjum Wellera. Od tej pory został wciągnięty do spraw zarządzania fabryką ojca, która była w dalszym ciągu rozbudowywana. Wołodia nie miał zdolności konstruktorskich, ale sprawdzał się w zarządzaniu, będąc jednym z dyrektorów. Korzystał z możliwości, jakie dawały mu coraz większe dochody zakładów tekturowych. Trzymając w ręku trzy paszporty młodego Kureca z różnych wyjazdów zagranicznych, doznałem niesamowitego uczucia, zdając sobie sprawę, że Wołodia, podróżował z nimi, trzymając je w kieszeni marynarki. Jeździł do Niemiec, Szwajcarii, Austrii i Czechosłowacji, najczęściej w towarzystwie matki.

Kiedy w 1930 roku prezydent Ignacy Mościcki zwiedzał podczas dwutygodniowego pobytu Wileńszczyznę, do jego napiętego programu włączono wizytę w Grzegorzewie. Prezydent wiele dobrego słyszał o sukcesie Grzegorza Kureca, który realizował w tym czasie budowę prawie kilometrowego akweduktu. Włodzimierz towarzyszył ojcu w czasie oprowadzania Mościckiego po obiektach fabrycznych. Na zdjęciu z tych odwiedzin widać Kureców po lewej stronie prezydenta ubranego w jasny garnitur. Wołodia maszeruje elegancko pod muszką. Rok później fabryka w Grzegorzewie ucierpiała podczas sławnej marcowej powodzi. Wilia podniosła poziom Waki, która podtopiła częściowo obiekty zakładu. Fabryka Kureców była ubezpieczona i dzięki temu szybko naprawili uszkodzenia.     


Korzystanie z aut nie kojarzyło się Kurecom dobrze. W czerwcu 1929 roku Grzegorz Kurec uniknął cudem śmierci, kiedy wraz z pasażerem i kierowcą wydostali się z samochodu, który zgasł na środku przejazdu kolejowego w okolicy Ponar. Nadjeżdżający pociąg podmiejski, zamienił samochód w stertę złomu. Mimo to prowadzenie samochodu stało się dla Wołodii wielką pasją. Na miejscu, w Grzegorzewie, miał znakomitego instruktora, jakim był dla niego od kilku lat osobisty kierowca jego ojca Zygmunt Wiesztort. Uczył on młodego Kureca podstaw mechaniki i obsługi silników. Późniejsze częste wyjazdy młodego Kureca z Landwarowa w sprawach służbowych okazały się niewystarczające. Wołodia poszukiwał adrenaliny, której dostarczyć mu mogły jedynie rajdy i sportowa rywalizacja. Już w miesiąc po skończeniu szkoły był właścicielem nowoczesnego Forda (jak mówiono wtedy „biegowego”) i członkiem Wileńskiego Automobilklubu.

Na początku lipca wziął udział w „Raylle-Paper”, czyli imprezie samochodowej nazywanej po polsku „Pogoń za lisem”. Zawody tego typu polegały na wytropieniu jednego z samochodów, który wyjeżdżał ze startu w określonym czasie wcześniej. „Lisem” był inżynier Ludwik Janowicz, który w Wilnie był przedstawicielem fabryk Ursus i CWS. Rano, o 9.00, spod swojego biura na Wileńskiej 33, wyruszył wraz z „wesołą kompanią” kilku innych osób w stronę Niemenczyna. Do tego towarzystwa zaliczyli się „wileńscy murzyni”, czyli grupa artystów rewiowych. Kluczenie po drodze dla utrudnienia pogoni było naturalnym zabiegiem. Auto „ukryło” się po przejechaniu 94 kilometrów w Nowiczach, nad jeziorem, w pobliżu ośrodka akademickiego. Pogoń, złożona z siedmiu maszyn, wśród których był Wołodia Kurec, ruszyła o 13.00. Bardzo długo nikt nie mógł trafić na ślad lisa.

„Panicz z Grzegorzewa” był chyba najbardziej zniechęcony, gdyż przejechał łącznie 120 kilometrów. Napotkał w końcu ludzi, którzy mu zasugerowali, że w ośrodku w Nowiczach odbywa się huczna impreza Bratniaka Akademickiego. Wołodia ruszył tam natychmiast i osiem minut przed 16.00 został zwycięzcą zawodów. Dopiero po dwudziestu minutach dojeżdżały kolejne auta: inżyniera Stanisława Siły-Nowickiego, potem byli inżynierowie: Dunkel, Krukowski, braci Pawła i Aleksandra Pimonowych, którzy podobnie jak Kurec korzystali z uciechy posiadania majętnych rodziców. Rozbawione towarzystwo, wśród którego było kilka pań, m.in. żona Bolesława Sztralla, przyjęci byli przez studentów. Świętowano…. sukces Ursusa, gdyż Ludwik Janowicz uciekał odkrytym podwoziem nowej polskiej półciężarówki z pudłem bagażowym, na którym ulokowana była kompania. Wszyscy byli zmarznięci i przemoczeni z powodu mżawki.

Pierwszy sukces Wołodii spowodował, że dwa tygodnie później zgłosił swój udział do prawdziwego rajdu, którym był Zjazd gwiaździsty do Poznania. Wystartował w nim obok dwóch innych maszyn z Wilna. Indywidualnie kierowcy wileńscy byli daleko, podobnie jak w klasyfikacji klubowej, zajmując 6 miejsce na 7 Automobilklubów. Trudno się jednak dziwić, skoro liczone były tylko 3 maszyny, podczas gdy z Łodzi przyjechało 54, z Warszawy 34, a z Krakowa 33. Dla Wołodii było to ważny rajd, gdyż w ten sposób zrobił swój początek na samochodowo-sportowej arenie. W październiku Wilno zorganizowało podobny rajd, Zjazd gwiaździsty do Wilna. Impreza miała uświetnić otwarcie szosy Ejszyszki-Wilno. Niestety, frekwencja kierowców spoza Wilna była znikoma. Przyjechało tylko 12 maszyn (Warszawa, Łódź, Poznań i Bydgoszcz). Przybyłe załogi lokowano na dziedzińcu Pałacu Reprezentacyjnego na placu Napoleona, gdzie zgromadziły się tłumy widzów. Defilada przez miasto, obiad i bankiet udowodniły, że Automobilklub, jest w stanie urządzić wartościową imprezę.

Drugiego dnia odbyła się „Pogoń za lisem”. Po zliczeniu punktacji całego zjazdu okazało się, że zwycięzcą został Włodzimierz Kurec, który pokonał łącznie 1465 kilometrów. Aby tego dokonać, Wołodia celowo wystartował z Wilna, zaliczając pełną zawijasów trasę przez Wileńszczyznę, aby pokonać taki dystans. Jego załogę stanowili: Ludwik Ronczewski z Automobilklubu, redaktor „Słowa” Witold Tatarzyński oraz mechanik, którym był kierowca jego ojca Zygmunt Wiesztort. Jakby na ironię, w tym samym czasie Wołodia zgłosił do wileńskiego Urzędu Wojewódzkiego, fakt zgubienia amatorskiego prawa jazdy. W każdym razie stał się już wtedy rajdową „wizytówką” Wilna. Dzięki redaktorowi Tatarzyńskiemu, który był członkiem ekipy, dokładny opis przejazdu trafił do prasy.

Następnego roku Wołodia zmierzył po raz pierwszy swoje siły w najważniejszej z imprez sportu motorowego w Polsce, czyli w IX Międzynarodowym Automobilowym Rajdzie Polski. Jego zgłoszenie ulokowało go w kategorii I, gdzie startowali kierowcy w amochodach „popularnych”, których cena nie przekraczała 1500 zł. Jeśli się weźmie pod uwagę, że w rajdzie startowały zaledwie 23 ekipy, trudno nie mówić, że Włodzimierz Kurec znalazł się w elicie samochodowej II RP. Jego towarzyszem był inżynier Ludwik Janowicz. Rajd przebiegał w tym roku przez Wileńszczyznę. W Wilnie kończył się I etap z Warszawy, a II prowadził z Wilna do Nieświeża. Cała trasa liczyła 3100 kilometrów i prowadziła dalej przez Lwów, Kraków, Łódź, Gdynię i kończyła się w Warszawie. Gwiazdami rajdu byli kierowcy tej klasy co mistrz Polski Jan Ripper, Witold Rychter, bohater przejazdu przez Saharę - Rene Quatrescus, a także właściciele luksusowych samochodów: Henryk Liefeldt, Adam i Maurycy hrabiowie Potoccy.

Od chwili startu, 22 czerwca, meldunki z trasy były dla Automobilklubu Wileńskiego pomyślne. Kurec był w swojej kategorii drugi na próbie prędkości pod Raszynem. Później wiadome się stało, że jego najgroźniejszym rywalem będzie Michał Bitny-Szlachta, jadący również Fordem. Wilno znów udowodniło, że interesuje się sportem samochodowym i potrafi przyjąć nawet tak prestiżową imprezę. O kolejności w następnych etapach dowiadywano się z prasy i radia. Słabiej, niż zakładano, jechał Jan Ripper, który odpadł ostatecznie w drugim etapie. Po czterech Wołodia nadal utrzymywał drugie miejsce za Bitnym-Szlachtą. Zdarzył się jednak pech, pęknięty resor przysporzył Wołodii opóźnień i punktów karnych. Na drugie miejsce awansował Euzebiusz Dzierliński i ostatecznie Włodzimierz Kurec zajął trzecie miejsce w całym rajdzie w kategorii wozów popularnych. Brązowy puchar, srebrna plakieta, dyplom i zapisanie się w annałach Rajdu Polski - to dorobek Wołodii. Wnioski praktyczne, jakie płynęły z rajdu, były dla „panicza z Grzegorzewa” jasne, należało kupić mocniejszy samochód i dodatkowo wzmocnić jego zawieszenie.

W styczniu 1931 roku dokonano zamachu na Grzegorza Kureca. Michał Bejnarowicz, były ekspedytor pracujący w Grzegorzewie, domagając się nieprawnie finansowego odszkodowania, przegrał sprawę w sądzie. Nie dając za wygraną, nachodził swojego pracodawcę w biurze firmy „Tektura” na ulicy Wileńskiej 14. Kiedy nadal niczego nie uzyskał, zaczaił się w sieni domu i oddał do wychodzącego Kureca sześć strzałów z rewolweru. Jedna z kul przebiła kość policzkową napadniętego. Leczenie trwało przez długi czas i pozostawiło bliznę. Zamachowca poddano badaniom psychiatrycznym w szpitalu na Antokolu. Sprawa była bardzo głośna. Bejnarowicz otrzymał karę jednego roku więzienia, ale Sąd Najwyższy, opierając się na opinii psychiatrów, nakazał jej ponowne rozpatrzenie i podniesiono wyrok do czterech lat.

W latach 1933/34 Wołodia zaczął jeździć namiętnie na motocyklu. Zakupił wtedy maszynę marki „Norton” i skupił się na startach we wszystkich organizowanych w tym czasie w Wilnie imprezach dla kierowców dwuśladów. Brał między innymi udział w „Pogoni za lisem”, organizowanym przez Wileński Klub Motocyklowy „Strzelec”, którego młody Kurec został członkiem. Dosiadając swojej mocnej maszyny, Wołodia zajął pierwsze miejsce, dzieląc je z Adamem Hermanowiczem. Już kilka dni później szalał w rajdzie Wilno-Białystok-Wilno, zajmując w kategorii motocykli powyżej 500 ccm, pierwsze miejsce ex aequo z Piotrem Kaczyńskim. Wreszcie w październiku 1934 roku, zwyciężył w „I Radiorajdzie”, imprezie organizowanej przez referat sportowy rozgłośni Polskiego Radia w Wilnie. Był stałym uczestnikiem motocyklowych rajdów: Wilno-Raduń-Wilno, Wilno-Niemenczyn-Wilno oraz wyścigów do Lidy czy Grodna. Startował też w organizowanym rokrocznie „Wyścigu ulicami Wilna”, imprezie najbardziej cenionej przez widzów. Zmagania motocyklistów obserwowały wówczas tłumy, zgromadzone na całej trasie przejazdu.

Włodzimierz Kurec, nazywany po swoich sukcesach „wytrawnym, wileńskim kierowcą rajdowym”, stał się osobą liczącą się w Automobilklubie. Pełnił w nim godność wiceprezesa lub sekretarza. Przez szereg lat występował w roli wicekomandora większości rajdów motocyklowych. Został też szefem sekcji motocyklowej, kiedy Wileńskie Towarzystwo Cyklistów, przekształciło się w Wileńskie Towarzystwo Cyklistów i Motorzystów. Na początku lat trzydziestych, Włodzimierz Kurec zaprzyjaźnił się bardzo z braćmi Pawłem i Aleksandrem Pimonow. Wszyscy młodzieńcy byli w podobnym wieku i mieli takie same zainteresowania sportowe. Nić przyjaźni połączyła też Wołodię z wielkim pasjonatem lotnictwa, lekarzem Grzegorzem Nielubszycem oraz z najlepszym dziennikarzem sportowym Wilna, Jarosławem Niecieckim.
________________________________________________________________________________
*Dane ustalone na podstawie wniosku Grzegorza Kureca do Delegata Rządu o nadanie obywatelstwa polskiego, z dnia 3 czerwca 1922 (L.Dz. 6019/II). Kurec podał we wniosku, iż jest narodowości białoruskiej, wyznania prawosławnego. Poświadczenie obywatelstwa otrzymał decyzją administracyjną z dnia 3 lipca 1922 (Dowód Osobisty nr 208, wydany w Wilnie).   

cdn.
  
Waldemar Wołkanowski (Uniwersytet Opolski) 

Komentarze

#1 Czekam niecierpliwie na

Czekam niecierpliwie na dalszą historię! Co z Wołodią w czasie wojny, jak jego pasja -czy się rozwinęła, no i co z rodzinną fabryką ? CDN, kiedy?

#2 Bardzo ciekawe .

Bardzo ciekawe .

Sposób wyświetlania komentarzy

Wybierz preferowany sposób wyświetlania odpowiedzi i kliknij "Zachowaj ustawienia", by wprowadzić zmiany.