Pamięć nie zaginie
Teresa Worobiej, 30 sierpnia 2011, 11:28
Potomkowie Jeleńskich przed pałacem w Glinciszkach, fot. tygodnik.lt/T. Worobiej
"Tygodnik Wileńszczyzny", 25-31.08.2011, nr 571
Glinciszki – miejscowość malowniczo położona nad jeziorem, w którego krajobraz od XIX wieku wpisał się pałac Jeleńskich. I choć czasy świetności budynek dawno ma za sobą, jednak za sprawą urządzonego w nim Ośrodka Kultury oraz studium artystycznego dla dzieci i młodzieży nie milknie w nim gwar. A jeśli do tego doda się regularne odwiedziny potomków byłych właścicieli – to, chciałoby się wierzyć, że los budowli nie jest przesądzony.
Jeleńscy byli właścicielami majątku w Tuczach (obecnie na Białorusi), do nich należały też Glinciszki, gdzie w roku 1860 zbudowali neogotycki pałac. Po pierwszej wojnie, dobra majątkowe Jeleńskich w Tuczy zostały mocno ograbione, Marynia Jeleńska (z domu Kończa) wdowa po Józefie Jeleńskim wraz z szóstką dzieci przebywała w Glinciszkach. Jeszcze do dzisiaj najstarsi mieszkańcy Glinciszek pamiętają urządzone przez panią domu kwietniki z piwoniami i różami, czy też wyjątkową odmianę bzu. Ten ostatni udało się Margarycie Czekolis, dyrektorce Ośrodka Kultury, odnaleźć (u rodziny byłego kucharza) i przy budynku zasadzić – w tym roku zakwitł po raz pierwszy od wojny.
Kazimierz w każdym pokoleniu
Rodzeństwo Jeleńskich skazane było na trudny los. W pobliskim jeziorze utonął Paweł, ratując kolegę. (W miejscu tego tragicznego wydarzenia nad brzegiem jeziora została wystawiona figura Najświętszego Serca Jezusowego, która przetrwała do lat 60. XX wieku). Osierocił ich ojciec Józef, w wieku zaledwie 57 lat. Jadwiga, najmłodsza z córek, w swoich wspomnieniach o ojcu napisała, że „ojciec był zniszczony wojną (pierwszą światową), szarpaniną powojenną, odbudowywaniem zupełnie zniszczonych majątków, a w szczególności nowymi prawami tak wyśnionej, a tak innej od snów Polski. Dramatem dla niego była reforma rolna”. Józef Jeleński zmarł w Tuczy, gdy rodzina – żona i dzieci – przebywały w Glinciszkach. Jak wspominała Jadwiga, matka jej – Marynia – nigdy nie zdjęła po mężu żałoby, zawsze ubierała się w czarne stroje. Wkrótce dzieci założyły własne rodziny – syn Kazimierz przejął Glinciszki, był ich ostatnim właścicielem. Jego rodzina – żona z dwoma synami Andrzejem i Kazimierzem oraz nieżyjącą już Marią (w tradycji rodu Jeleńskich utarł się zwyczaj, by w każdym pokoleniu jeden z synów nosił imię Kazimierz, córka – Maria. Dla odróżnienia nazywano je Marynia, Marineta, Marysia, Mariela itp.) opuściła majątek w roku 1939. Kazimierz jako żołnierz AK dostał się do niemieckiej niewoli i zginął w Oświęcimiu.
Na włościach majątkowych zostały wówczas tylko matka Marynia wraz z najmłodszą córką Jadwigą, która w tym czasie była już zamężna, miała troje dzieci – Izę, Seweryna i Marielę. Nie chciały wyjechać do Polski, bowiem matka stale wierzyła, że Wojsko Polskie już wkrótce wyzwoli ich spod niemieckiej okupacji.
Bolesne powroty
Niestety, wkroczenie 17 września bolszewików pogrzebało wszelkie plany na wolną przyszłość. Jadwiga wraz z dziećmi (mąż był na froncie) oraz matką zostały zesłane do Kazachstanu. Tam czekały kolejne rozstania: w jednym roku umiera Marynia, matka Jadwigi i jej córka Iza, w następnym – syn Seweryn. Jadwigę i jej córkę Marielę od śmierci uratowała amnestia ogłoszona w 1941 roku. Wtedy to Jadwiga udała się do Teheranu do męża, który był w II korpusie armii Andersa. Zrobiła kurs medyczny, by zostać pielęgniarką przy Czerwonym Krzyżu.
Po wojnie Jadwiga z mężem Andrzejem Mielżyńskim spotkali się w Anglii; za radą przyjaciół, postanowili nie wracać do Polski. Wyjechali do Argentyny, gdzie zmarł Andrzej Mielżyński, zaś Jadwiga z Marielą na stałe osiadły w Brazylii. „Było nam bardzo ciężko na początku, ale z czasem polepszyło się. Moja mama była profesorem statystyki na katolickim uniwersytecie w Sao Paulo” – opowiadała Mariela, córka Jadwigi, która przyjechała do Glinciszek wraz z córkami – Lią i Martą oraz ich dziećmi i córką syna Adndrzeja – Gabrielą. Podkreśliła, że w dalekiej Brazylii istotny jest dla nich stały kontakt z miejscową Polonią.
Jadwiga po raz pierwszy odwiedziła Glinciszki przed 20 laty. Potem wracała tu co dwa lata, ostatni raz była przed około 10 laty, zdrowie nie dopisywało na tak dalekie podróże. „Powroty do Glinciszek były zawsze bolesne: z jednej strony to powitanie kraju młodości, a z innej strony mama zawsze myślała, że jest tutaj po raz ostatni. Dlatego przywiezienie jej prochów na rodzime tereny uważam za spełnienie obowiązku wobec prośby mamy, która teraz na stałe powróciła do kraju lat dzieciństwa i młodości” – z zadumą opowiadała Mariela.
Dzisiaj o dawnej świetności pałacu przypominają nikłe budynki, zarówno dworu, jak i zabudowań gospodarczych. Jedynie na starych fotografiach zachował się wygląd wewnętrznych pomieszczeń, gdy zarządzali nim Jeleńscy. Margarita Czekolis, z kolei, wspomina, jak w latach 60. zburzono piękne kaflowe piece, rozkradziono dawne meble, a w okolicach szukano rzekomo ukrytego skarbu.
„To jest mój kraj…”
Gałąź Jeleńskich z Polski – po ostatnim właścicielu majątku Kazimierzu (jego synowie Kazimierz i Andrzej z rodzinami) oraz jego starszej siostry Marii (zamężnej z Erdmanem), właścicielki Anowila – także odwiedza podbrzeskie okolice.
Jako pierwsza odwiedziła Wileńszczyznę w roku 1991, gdy Litwa stała u progu odradzającej się niepodległości, dziennikarka Maria Przełomiec. „W rodzinnym albumie mam zdjęcie, gdy moja babcia stoi na balkonie, znajdującym się nad wejściem do glinciskiego dworu. Kiedy przyjechałam tam po raz pierwszy wykonałam na pamiątkę podobne zdjęcie – opowiadała Maria, która obecnie jest autorką programu w Polskiej TV poświęconego tematyce krajów byłego ZSRS. – To że Wschód stał się moją specjalnością na pewno wynika z faktu, iż na Wileńszczyźnie mam swoje korzenie. Natomiast w roku 1991 przyjechałam na Litwę nie tylko jako dziennikarz… Czułam wówczas, że to jest mój kraj i chcę być razem z nim”.
„Nasze powroty na rodzime tereny dzisiaj są raczej sentymentalne. Niewiele pamiętam sprzed wojny, wyjechałem stąd jako kilkuletnie dziecko, ale w pamięci pozostał obraz domu, gdy tętniło w nim życie. Zachowało się jezioro, jest nieco zniszczona fasada domu, znikła alejka… Byłem zbyt mały, by teraz odczuć ból po tej stracie. Moim zdaniem, bardziej bolesne było to dla tych, którzy tutaj pracowali, dbali o wszystko, ale to pokolenie już powoli odeszło” – zwierzał się Andrzej, który przybył z wnuczką Marysią. Zapewnił, że jego synowie, jak też ich dzieci, chętnie poznają historię kraju i, nieodłącznie z nią związaną, historię rodu. – Przyjeżdżam z dziećmi, przybywa tu mój brat Kazimierz, przywozimy wnuków. Tak jakoś ciągnie nas na Wileńszczyznę”.
Świadectwo dawnej świetności
Podczas odwiedzin potomków Jeleńskich na Wileńszczyźnie w parafialnym podbrzeskim kościele została odprawiona Msza św. za śp. Jeleńskich i Erdmanów. Przybyłe z Brazylii i Polski rodziny modliły się za tych, którzy przed ponad półwiekiem tworzyli historię jednego z zakątków Wileńszczyzny.
Na początku XIX wieku Jeleńscy sprowadzili do Glinciszek księży misjonarzy. Zakon prawdopodobnie został skasowany przez cara. W glinciskim dworku urządzona też była kaplica. Do dzisiaj pamiątki po Jeleńskich pozostały w parafialnym kościele w Podbrzeziu – w prezbiterium znajduje się tablica upamiętniająca Józefa Jeleńskiego, ofiarodawcę ziemi pod budowę parafialnej świątyni. W lewej nawie jest umieszczony ołtarz z obrazem Matki Bożej Ostrobramskiej, który mieszkańcy uratowali od dewastacji, wynosząc go z kaplicy w glinciskim pałacu.
Dzisiaj potomkowie Jeleńskich powracają do rodzinnych miejscowości przodków okazyjnie. Pamiętają o dziejach swego rodu, miejscowości, tragedii, jaka miała tu miejsce w roku 1944, gdy oddział Saugumy dokonał masowego mordu polskiej ludności. Przekazywana z pokolenia na pokolenie pamięć przetrwa i będzie świadectwem dawnej świetności jednego z pałaców rozsianych po naszej Ojczyźnie – Wileńszczyźnie.
Komentarze
#1 Tak to piękny sposób
Tak to piękny sposób pielęgnowania pamięci o tych co ukochali i zachowali w sercu swoją ojczyznę a ich potomkowie czują potrzebę bycia na swojej ojcowiźnie.Zastanawiam się jakie jest godne miejsce złożenia
prochów dawnych właścicieli - kościół, cmentarz czy zwyczajem amerykańskim - wsypanie w tym przypadku do jeziora.