Ostatnia wileńska plejada. 90 lat temu powstała grupa poetycka „Żagary”
Jerzy Wojtkiewicz, 4 maja 2021, 10:32
Na zdjęciu: łaskawy dla poezji Uniwersytet Wileński, fot. magwil.lt
Cokolwiek by powiedzieć, a nasze Wilno miało w swych długich dziejach szczęście do poezji. Szlaki spod znaku Pegaza przecierał tu poniekąd profesor teologii i retoryki na Akademii Wileńskiej, sam Maciej Kazimierz Sarbiewski – najsłynniejszy europejski poeta neołaciński swej epoki, którego laurem uwieńczył nawet papież Urban VII. Po paru wiekach schedę po nim przejęli studiujący za młodu w wileńskiej Alma Mater Adam Mickiewicz oraz Juliusz Słowacki, powodując, że właśnie w grodzie Giedymina tak na dobrą sprawę narodził się polski romantyzm jako kierunek literacki.
Wspólną cechą "żagarystów" było posiadanie indeksów studenckich Uniwersytetu Stefana Batorego oraz w większości rodowód z szeroko rozumianej Litwy, że przywołam tu Czesława Miłosza, Teodora Bujnickiego, Aleksandra Rymkiewicza czy Jana Huszczę. Wbrew pozorom nie studiowali wyłącznie polonistyki, gdyż nosiło ich po wszystkich wydziałach i katedrach, a obok prymusów zdarzali się także typowi "wieczni studenci". Przechodzili jednak tę samą drogę literacką, wiodącą przez Koło Polonistów Słuchaczy USB i działającą w jego ramach Sekcję Twórczości Oryginalnej.
"W większości członkami STO – wspominała Anna Jędrychowska byli studenci innych wydziałów, piszący lub próbujący pisać. STO przeżywało okres rozkwitu i przygasania w zależności od talentu i temperamentu poetów. Działalność Sekcji Twórczości Oryginalnej nabrała szczególnych rumieńców, gdy w roku 1929 jej prezesem został Teodor Bujnicki, zwany przez kolegów "Dorkiem-Amorkiem". Zapoczątkował on edycję zbiorowych tomików poetyckich członków sekcji, nawiązał także kontakt z innymi grupami działającymi na USB, takimi jak Akademicki Klub Włóczęgów (Czesław Miłosz) czy tzw. ugrupowanie Dembińskiego (Henryk Dembiński i Stefan Jędrychowski). Spotkania młodych twórców odbywały się regularnie (w 1929 roku było ich 27), początkujący poeci spędzali czas na mocno zakrapianych dyskusjach. Z reguły po części oficjalnej uczestnicy przenosili się do jednej z wileńskich knajp, a szczególnie ulubioną była ta "Pod Dwunastką", gdzie zapamiętale dyskutowali o literaturze.
Niebawem jednak aktywność liderów STO zdecydowanie spadła, bo w roku kolejnym odbyło się tylko osiem spotkań – najwyraźniej formuła organizacji uczelnianej zaczęła ograniczać młodych twórców. Prężnie za to działał Klub Włóczęgów, nieprzypadkowo bowiem młodzi literaci byli zapalonymi globtroterami, wyznającymi hasło ZNAJ (Zmarnowanej Niedzieli Ani Jednej). Wspólne eskapady piesze, rowerowe czy kajakowe cementowały ich przyjaźń, tym bardziej, że z czasem dały znać o sobie coraz bardziej ambitne wyprawy wakacyjne.
Powstała w lutym 1926 roku Sekcja Twórczości Oryginalnej nie sformułowała jednak wspólnego programu poetyckiego. Była raczej "szkołą poetów". Spotkania oraz dyskusje miały swoistą formę sprawdzianów czy egzaminów, a ich uczestnicy dbali o to, aby wykazać się dobrym opanowaniem lektur współczesnych i dawnych. Podobnie jak na całej współczesnej poezji wileńskiej, ciążyły na nich poezja romantyzmu i przeświadczenie, że Wilno w pełni zasługuje na "dumną nazwę miasta poetów".
Na zdjęciu: „Ojciec chrzestny” grupy „Żagary” – Stanisław Cat-Mackiewicz, fot. magwil.lt
Twórczość poetów należących do STO oscylowała pomiędzy futurystycznym zainteresowaniem współczesnością, techniką i cywilizacją a nastrojowością, wywodzącą się z romantycznych i młodopolskich tradycji. Związani z Akademickim Klubem Włóczęgów Kazimierz Hałaburda i Wacław Korabiewicz pisali wiersze pełne dynamiki i witalistycznej radości życia; inni – jak Władysław Arcimowicz, Zygmunt Falkowski czy Stefan Sosnowski – byli tradycjonalistami, odwołującymi się do wzorów romantycznych, a z nowszej poezji skamandryckiej przede wszystkim – do Jana Lechonia. Formowane przez nich liryczne wzruszenia miały ton melancholijny i smutny, a ich strukturę obrazową określały znane rekwizyty i konwencje. O obu nurtach pisał w recenzji Antoni Gołubiew: "Jedni z rozmachem smarują patykiem po niebie, drudzy wynoszą poezję z nabożeństwem spod kamiennych arkad".
W twórczości poetów STO było zatem wiele cech debiutanckich: wtórność, uleganie wzorom i konwencjom dawniejszej literatury lub pełna emocji żywiołowość i rozproszenie tematyczne. Ówcześni krytycy na ogół zgodnie wskazywali na największą dojrzałość i sprawność techniczną wierszy Teodora Bujnickiego. Sekcja wnosiła jednak w poezję wileńską ton odświeżający. W pewnym stopniu twórczość młodych debiutantów przeciwstawiała się staroświeckiej i konwencjonalnej poezji "regionalistów", wypełnionej rekwizytami romantycznymi. Dlatego trzeba przyznać rację badaczom, będącym zdania, że poezja STO oczyściła przedpole dla "Żagarów", co nie oznacza jednak, że zastąpiła poprzedników.
Przełom lat 1929/1930 należy uznać za najważniejszy. Wówczas właśnie pojawili się w STO: przybyły z Warszawy Jerzy Zagórski, laureat nagrody za wiersz "państwowotwórczy", ale przede wszystkim znawca nurtów awangardowych oraz niedawny maturzysta Gimnazjum Zygmunta Augusta – Czesław Miłosz. Wspólnie z Teodorem Bujnickim tworzą oni "idące Wilno" – grupę o coraz wyrazistszych cechach programowych. W krytycznych dyskusjach i sporach z innymi członkami sekcji sformułowali założenia poezji awangardowej i społecznej.
Pierwsze utwory, przekształcające dotychczasową poetykę, pojawiły się na początku lat 30. w piśmie uczelnianym "Alma Mater Vilnensis". Wzrastająca popularność młodych poetów sprawiła, że 28 stycznia 1931 roku zostali oni zaproszeni na odbywające się w pobazyliańskiej Celi Konrada, a cieszące się wielkim wzięciem "Środy Literackie", a była to już 119. z kolei.
Właściwie zaproszenie dostał Bujnicki, który miał sobie dowolnie dobrać kolegów. Jego wybór padł na Czesława Miłosza i Jerzego Zagórskiego. Cała trójka udzieliła też łaski uczestnictwa Kazimierzowi Hałaburdzie, chociaż ten należał do przeciwnego obozu w politycznych zmaganiach. Anonsując to spotkanie, "Kurier Wileński" informował, że wspomniany kwartet odczyta swoje niedrukowane utwory prozą i wierszem, a drugą część spotkania ci sami autorzy "wypełnią utworami wesołymi, satyrą i parodią literacką".
Wzmiankowane spotkanie zgromadziło ponad 70 osób i było tak udane, że zakończyło się dopiero przed północą. Obecny na sali Jerzy Wyszomirski ze "Słowa" musiał zdać bardzo pozytywną relację z tego spotkania redaktorowi tego pisma Stanisławowi Catowi-Mackiewiczowi, gdyż ten niebawem postanowił oddać młodym zapaleńcom łamy swego wielce konserwatywnego w treści tytułu prasowego. Nie zaproponował wprawdzie drukowania wierszy w regularnych wydaniach gazety, zwrócił się natomiast z ofertą do Bujnickiego wydawania raz w miesiącu dodatku literackiego.
Bujnicki (podobno za podszeptem Miłosza) zaproponował nazwę "Żagary", co w naszych okolicach oznaczało drewno na podpałkę, a właściwie chrust, służący do rozpalania ognia. Określenie to miało także inne znaczenie i chyba właśnie o to chodziło Miłoszowi i Bujnickiemu. "To coś w rodzaju łuczywa – tłumaczył wybór nazwy Jerzy Putrament – drewienko służące do przenoszenia ognia. Więc w sensie symbolicznym tyle, co: znicz, pochodnia, iskra, z której rozgorzeje płomień".
Pierwszy numer "Żagarów. Miesięcznika idącego Wilna poświęconego sztuce" ukazał się w kwietniu 1931 roku. Poeci mieli własne pismo, od którego wzięła się nazwa ich ugrupowania. A do tego mieli już własne ogromne ambicje, co najlepiej oddawała wypowiedź Zagórskiego podczas jednej z szopek akademickich:
Lechoń, Wierzyński, Słonimski, Kaden
Niech piszą, niech piszą, damy im radę.
"Idące Wilno" miało wydobywać przede wszystkim aspekt poszukiwania. "Jak dotrzymać kroku dniom?" – pytał Jerzy Zagórski, jeden z twórców programu. A w otwierającym pierwszy numer jego manifeście tak określono jego zadania:
Idące Wilno, a więc pokolenie, które dopiero startuje. Startuje na już przez siebie wybranej bieżni.
Nie tworzymy grupy, szkoły, kierunku, łączy nas wspólny wysiłek raczej, niż jego charakter, fakt, że piszemy czy malujemy, a nie – że piszemy i malujemy tak lub inaczej.
"Idąc" mijamy, napotykamy cały szereg zagadnień, do których musimy się ustosunkować. Stąd też i nasz sąd o "starszych".
Nie jesteśmy gronem zamkniętym, przewidujemy współpracę ludzi, o których nawet istnieniu dziś nie wiemy. Zapraszamy ich do wspólnego startu.
I rzeczywiście żagaryści mieli ambicje sięgające znacznie dalej niż Wilno i okolice. Nie chcieli być zaszufladkowani jako literaci kresowi, odżegnywali się nawet od regionalizmu, uważając, że ich poezja ma charakter uniwersalny, ale jest jednak twórczością pogranicza różnych narodów i kultur.
"Sprawa regionalizmu jest w Wilnie sprawą zasadniczą – wyjaśniał Miłosz. – W mieście, którego życie umysłowe i artystyczne jest wypełnione "tutejszymi zagadnieniami, którego łączność z kulturą reszty Polski jest minimalna, regionalizm stał się etykietką, pokrywającą często zupełnie brednie".
Inna sprawa, że Stanisław Cat-Mackiewicz chyba nie zdawał sobie do końca sprawy z poglądów politycznych swoich podopiecznych. "Słowo" – jak nadmieniłem – było dziennikiem na wskroś konserwatywnym, a jego szef wyobrażał sobie, że "Żagary" będą tylko dodatkiem literackim. Nie wypłacał im zresztą pensji i nawet trudno powiedzieć, czy dostawali jakieś wierszówki, bo być może wystarczał im tylko splendor. A jednocześnie wśród członków redakcji znaleźli się ludzie o sprecyzowanych poglądach politycznych, chcący uczynić ze swego pisma rodzaj trybuny, gdzie przedstawialiby własne widzimisię na otaczającą ich rzeczywistość.
Na zdjęciu: pierwszy numer „Żagarów”, fot. magwil.lt
Celowali w tym szczególnie zdradzający wyraźnie lewicowe poglądy Jędrychowski i Dembiński, aż wreszcie zirytowany Cat-Mackiewicz uznał, że jego "Słowo" firmuje coraz bardziej przypominający "komunistyczną kukułkę" dodatek literacki i zażądał, aby materiały zamieszczane na jego łamach przedstawiono mu do wglądu przed publikacją. Poeci nie chcieli się zgodzić na tego rodzaju cenzurę, stąd po ośmiu numerach "Żagary" przestały się ukazywać.
Młodych literatów od razu przejęła konkurencja, czyli "Kurier Wileński", na którego łamach w maju 1932 roku ukazał się pierwszy numer "Pionów. Miesięcznika zespołu Żagarów". W Wilnie uznano to za dowód odejścia ekipy Bujnickiego od "romantyki, fantazji i melancholii" na rzecz "zagadnień społeczno-ekonomicznych".
Współpraca z "Kurierem" też nie trwała jednak długo, bo jesienią 1933 roku ponownie pojawiło się pismo pod nazwą "Żagary". Tym razem był to miesięcznik niezależny, redagowany i wydawany wyłącznie przez poetów. Po czterech numerach tytuł splajtował, a choć później żagaryści podejmowali różne próby, to nie spotkali się już na łamach jednego pisma. Członkowie grupy współpracowali z różnymi tytułami (Bujnicki prowadził nawet dział literacki "Słowa"), a najdalej poszli Jędrychowski i Dembiński, którzy redagowali własne pismo o nazwie "Poprostu", gdzie prezentowali radykalnie lewicowe poglądy.
Nie oznaczało to, że popularność poetów znad Wilii zmalała. Wręcz przeciwnie, byli już znani w całej Rzeczypospolitej, o czym świadczy ich udział w Najeździe Poezji Awangardowej, który odbył się w marcu 1934 roku w Warszawie. Pojawili się tam członkowie grupy Józefa Czechowicza z Lublina, z Krakowa przyjechali Stefan Piętak i Julian Przyboś, honoru Warszawy bronił Adam Ważyk, natomiast żagarystów reprezentowali: Teodor Bujnicki, Jerzy Putrament, Czesław Miłosz i Jerzy Zagórski. Chociaż wejście na spotkanie było płatne, publiczność dopisała, a wśród niej znaleźli się także Kazimiera Iłłakowiczówna i Karol Irzykowski. Poezja młodych buntowników bardzo się podobała, warszawskie środowisko literackie najwyraźniej gotowe było zaakceptować awangardę, nawet tę o bardzo lewicowym charakterze.
Spójność szeregów "Żagarów" z upływem czasu wyraźnie się poluzowała. Wprawdzie młodych poetów nadal łączyły więzy przyjaźni, lecz po zakończeniu studiów musieli pójść własnymi drogami. Chociaż wydawali już własne tomiki poetyckie, z pisania wierszy nie dało się utrzymać. Dembiński wyjechał na stypendium zagraniczne, Jędrychowski podjął pracę w konsulacie polskim w Strasburgu. Bujnicki był coraz bardziej zaangażowany w działalność Instytutu Naukowo-Badawczego Europy Wschodniej z siedzibą w Wilnie, a Miłosz wyjechał na pewien czas do Paryża. Solidarność grupy i przyjaźnie przegrały z prozą życia.
W czasach apogeum popularności trzon grupy tworzyło pięciu poetów: Teodor Bujnicki, Jerzy Zagórski, Czesław Miłosz, Jerzy Putrament, Aleksander Rymkiewicz oraz dwóch publicystów-ideologów – Henryk Dembiński i Stefan Jędrychowski. Nieco później dołączył do nich poeta i krytyk Józef Maśliński. Jako "satelitów" publikujących rzadziej i związanych z "Żagarami" w różnych okresach należy wymienić: Leona Szredera, Anatola Mikułkę, Tadeusza Byrskiego, Mieczysława Kotlickiego. Na prawach "pogrobowca" pojawił się w roku 1935 Jan Huszcza, którego wiersze zaczęły się ukazywać już po upadku pisma, ale jeszcze w czasach spójnego działania zespołu na łamach redagowanej przez Maślińskiego "Kolumny Literackiej" oraz radykalnie lewicowych czasopism: "Poprostu i "Karta".
Najbardziej literacko płodni byli Miłosz, Zagórski oraz Bujnicki. To właśnie oni zapełnili wierszami pierwszy numer pisma, a w roku 1933 zadebiutowali tomikami wierszy: "Poomacku" (Bujnicki), "Poemat o czasie zastygłym" (Miłosz), "Ostrze mostu" (Zagórski). Później pojawiły się: Jerzego Putramenta "Wczoraj powrót" i Aleksandra Rymkiewicza "Tropiciel", ale ci twórcy należeli już do "drugiego rzutu".
Tymi debiutami "Żagary" wyraźnie wyodrębniły się na tle literackiego Wilna, a stały się one impulsem do dalszych twórczych poszukiwań, prowadzących do wypracowania modelu poezji żagarystowskiej. Nie był on jednak sprecyzowany. To dopiero z czasem ukształtowała się własna wizyjna koncepcja neosymboliczna. Ten nurt kierował żagarystów ku lubelskiemu skrzydłu Drugiej Awangardy (Józefa Czechowicza). Według Zagórskiego poezja miała być przede wszystkim "mową sugestywną, a Leon Szreder podkreślał, iż "sztuka tworzy, a nie odtwarza".
Miłosz z "Poematem o czasie zastygłym" już wówczas wśród żagarystów zajął miejsce wyjątkowe. Nie tyle z wypowiadania kwestii odrębnych od innych. Ważne było, że formował je inaczej. Krytycy wileńscy wytykali mu przez to dziwaczność i niezrozumiałość, co wówczas na tle tamtejszej poezji paseistycznej i postromantycznej, było ze wszech miar uzasadnione.
Miłosz, podejmując wielkie tematy: antynomię życia i śmierci, natury i historii, zbiorowości i indywidualizmu, zarazem wypowiadał je prowokacyjnie. Protest społeczny, przewrót rewolucyjny, klasowa historia świata – to składowe elementy takich wierszy jak "Przeciwko nim" i "Na cześć pieniądza". W tym zbiorze widoczne już było jednak tragiczne rozdwojenie celu i efektu rewolucji ("Opowieść"). Wiersze prowadziły ku katastroficznemu pesymizmowi i heroicznemu indywidualizmowi.
Afirmacja życia budowana jest w ostrym kontekście ze śmiercią ("nigdy śmierć jak życie nie jest wspaniała". "Na śmierć młodego mężczyzny"). Człowiek jest częścią natury i podlega jej prawom. Wobec niej i jej fizycznych reguł podmiot liryczny Miłosza zachowuje postawę uwielbienia i uznaje niezniszczalność wszystkiego. Rozdwojony jest takoż stosunek do przyrody: budzi ona zgrozę, ale też podziw. Konstrukcyjny rygor, technika skrótu, metafora zbliżająca elementy odległe, język notatki gazetowej, felietonu i reportażu, "filmowy" montaż obrazu, nawiązanie do popularnej beletrystyki – cały ów kolaż nie mógł się podobać zachowawczej krytyce, dla której granicę nowoczesności wyznaczała poezja skamandrytów.
Na zdjęciu: Teodor Bujnicki, Czesław Miłosz, Jerzy Zagórski, Aleksander Rymkiewicz i Jerzy Putrament – filary „ostatniej wileńskiej plejady”, fot. magwil.lt
Drugi nowatorski poeta "Żagarów" Jerzy Zagórski chyba najbardziej wyróżniał się w grupie. Autor trzech tomików ("Ostrze mostu", "Przyjście wroga", "Wyprawy") tworzył wiersze, które oscylowały między różnymi poetykami i rodzajami wizji. Fenomen jego poezji polegał na tym, że od ostrych, radykalnych, marksizujących ujęć przechodził do apokaliptycznych i fantastyczno-baśniowych obrazów, obejmujących szerokie plany przestrzenne oraz wizje zagłady. Z jednej strony były to wiersze, tworzone zgodnie z zasadami kolażu, z drugiej – aluzyjnie przekształcające motywy i gatunki modernistyczne. Bogactwo form i różnorodność tematyczna były w jego poezji olbrzymie. Widać w niej wielość fascynacji: techniką, mediami i rewolucją.
Najbardziej tradycyjny – zarówno w zakresie poetyki jak i światopoglądu – był Teodor Bujnicki. Inspiracje skamandryckie i romantyczne ograniczały w znacznym stopniu wpływy awangardowe. W jego poezji silniej niż u innych żagarystów dało się zauważyć zafascynowanie przyrodą Wileńszczyzny oraz dziedzictwem Wielkiego Księstwa Litewskiego, co pozwoliło Miłoszowi nazwać go "ostatnim biednym bardem Wielkiego Księstwa". Jednak w obu zbiorach: "Poomacku" i "W połowie drogi" związki z problematyką i formą żagarystowską są widoczne zarówno w podejmowanych tematach społecznych, pacyfizmie, jak i deformacjach rzeczywistości. Poezja Bujnickiego ucieka wszak od wizji i kieruje się ku konkretowi: zdarzeniu, motywom pejzażowym, przeżyciu zakorzenionemu w określonym miejscu i czasie. Jego katastrofizm jest przede wszystkim "ocalający" i "sentymentalny".
Warto nadmienić, że dla "Żagarów" – jako pisma i jako grupy – rola Bujnickiego była decydująca. To właśnie on na początku scalał żagarystów, podejmował rozmowy z Catem-Mackiewiczem o stworzeniu pisma, ułatwiał publikacje i wystąpienia innym, słowem, odegrał fundamentalną rolę organizacyjną.
Czytając strofy żagarystów, nietrudno wytropić nutę katastroficzną, powodowaną widmem jak kataklizmu wojennego w wyniku zderzenia się wielkich totalnych ideologii – faszyzmu i stalinowskiego komunizmu, konfrontacyjny charakter rosnących nacjonalizmów oraz militaryzację życia, tak też buntem żywiołów (burza, potop i pożar), co w twórczości wyzwalało obrazowanie biblijno-romantyczne, wprowadzało elementy proroctw i przepowiedni.
Przekonania większości żagarystów (najbardziej radykalne w początkowej fazie istnienia grupy) powodowały, że katastrofę interpretowano jednak jako zniszczenie cywilizacji kapitalistycznego porządku społecznego, a więc jako konieczny składnik historycznego procesu, który doprowadzi do stworzenia nowego, sprawiedliwego ładu. Gest burzycielski był więc celowy i miał być początkiem odradzającej się zmiany.
Po tym, gdy błogie lata studiów się skończyły, każdy z tych, kogo łączyły "Żagary", musiał się zderzyć z prozą rzeczywistości i radzić sobie sam. Czesław Miłosz znalazł zatrudnienie w rozgłośni wileńskiej Polskiego Radia, a w roku 1937 wraz ze swym bezpośrednim przełożonym Tadeuszem Byrskim wyjechał do Warszawy. Do Wilna trafił jeszcze na krótko podczas okupacji litewskiej, później zaś przedostał się do Warszawy, gdzie przetrwał wojnę, by po krótkiej karierze dyplomatycznej w służbie PRL-u zbiec na Zachód.
Potrafił tam zaistnieć jako pisarz i poeta, został też wykładowcą amerykańskiego uniwersytetu w Berkeley, w roku 1980 otrzymał literacką Nagrodę Nobla jako pierwszy Polak od czasów Władysława Reymonta. I chociaż do końca życia przejawiał lewicowe poglądy i uważał się za Litwina (w jagiellońskiej wersji tego określenia) pod koniec życia był przez większość społeczeństwa uważany za jeden z większych autorytetów moralnych w Polsce. Żył też najdłużej ze wszystkich żagarystów, gdyż zmarł w Krakowie w sierpniu 2004 roku w wieku 93 lat.
Jerzy Putrament znalazł się we Lwowie, gdzie został jednym z czołowych piewców nowego porządku, wprowadzonego po zajęciu miasta przez Sowietów. Jego późniejsza droga życiowa była łudząco podobna do karier wielu innych aparatczyków epoki PRL. Przynależność do Związku Patriotów Polskich, działalność w charakterze oficera politycznego w składzie armii Berlinga, następnie stanowisko ambasadora w Szwajcarii, a potem – we Francji. Po powrocie do kraju dostał pod opiekę środowisko literackie, jako sekretarz generalny, a później wiceprezes Związku Literatów Polskich. Jego powieści wydawano w ogromnych nakładach, nigdy jednak nie stał się popularnym pisarzem. Nie przebił się także do najwyższych władz partyjnych, chociaż miał takie ambicje.
Zdecydowanie lepiej wiodło się Stefanowi Jędrychowskiemu, którego wybuch wojny zastał w Wilnie. W roku 1940 został posłem do Sejmu Republiki Litewskiej, w wyborach kontrolowanych już przez Sowietów, a potem – deputowanym do Rady Najwyższej Litewskiej SRR i Rady Najwyższej ZSRR. Z tego powodu został skazany na karę śmierci przez Armię Krajową, wyroku jednak nie udało się wykonać, gdyż w tym czasie Jędrychowski przebywał już w Związku Radzieckim, gdzie niebawem został współtwórcą Związku Patriotów Polskich. Po wojnie przez wiele lat był członkiem Biura Politycznego KC PZPR, pełnił również funkcje ministra spraw zagranicznych i ministra finansów. Był także przez kilka lat wicepremierem.
Natomiast Henryk Dembiński ostatecznie rozczarował się do komunizmu i związał się z Polską Partią Socjalistyczną. Po wybuchu wojny chciał wstąpić do wojska, jednak nie został przyjęty z powodu swojej komunistycznej przeszłości. Pod władzą litewską, a następnie radziecką nie angażował się zupełnie w działalność polityczną, pełniąc obowiązki dyrektora szkoły w Starej Wilejce.
W rzeczywistości Dembiński zdążył się rozczarować już wszystkim – w ciągu kilku lat jego poglądy ewoluowały od katolicyzmu do marksizmu i nigdy nie znalazł swojego miejsca. Jego rozterkom kres położyła wojna niemiecko-sowiecka, gdyż po zajęciu Wileńszczyzny w sierpniu 1941 roku został rozstrzelany przez Niemców na dworcu miasteczka Hancewicze koło Pińska.
Wojny nie przeżył także Teodor Bujnicki, który "nie był stworzony dla tych surowych czasów, jakie nastały". Trzymając się dalej od polityki niż jego koledzy, niespecjalnie orientował się w jej subtelnościach. Zawsze najbardziej interesowały go poezja i życie towarzyskie – był człowiekiem niezwykle pogodnego usposobienia i "za dobry dowcip dałby się powiesić". Niestety, tamta epoka nie dostarczała zbyt wielu powodów do śmiechu.
Na zdjęciu: miejsce spoczynku tragicznie zmarłego Teodora Bujnickiego na wileńskim Cmentarzu Antokolskim, fot. magwil.lt
Bujnicki od lat współpracował z różnymi tytułami prasowymi i nie widział powodu, by zmienić ten zwyczaj po wybuchu wojny. Po zajęciu miasta przez Litwinów wszedł w skład redakcji "Gazety Codziennej" Józefa Mackiewicza – jednego z trzech polskojęzycznych tytułów Wilna. Był kierownikiem działu literackiego, a później – zastępcą redaktora naczelnego. Z gazetą współpracował także Czesław Miłosz podczas swojego kilkumiesięcznego pobytu nad Wilią.
"Gazeta Codzienna" była w mieście bardzo popularna, a sponsorował ją Michał hrabia Tyszkiewicz (mąż Ordonki). Jednak część społeczeństwa uważała ją za pismo kolaboracyjne, szczególnie w obliczu brutalnej lituanizacji miasta. Poza tym jej redaktorzy przejawiali zadziwiającą skłonność narażania się właściwie wszystkim. Z jednej strony krytykowano sanację za doprowadzenie klęski wrześniowej, co powszechnie było uważane za próbę przypodobania się nowym władzom Wilna, z drugiej zaś, z racji odwoływania się do tradycji Wielkiego Księstwa Litewskiego, wzbudzało podejrzenie Litwinów.
"Gazeta Codzienna" przestała ukazywać się w sierpniu 1940 roku, a więc w dwa miesiące po aneksji Litwy przez Sowietów. Wówczas Bujnicki popełnił niewybaczalny błąd, przyjął bowiem ofertę współpracy z "Prawdą Wileńską", utworzoną przez okupantów z połączenia "Gazety Codziennej" i "Kuriera Wileńskiego".
Pewnym usprawiedliwieniem może być fakt, że w redakcji tego kolaboracyjnego pisma znaleźli się nie tylko zdeklarowani komuniści (jak Jędrychowski), ale także ewidentni endecy, jak Kazimierz Hałaburda czy Franciszek Hryniewicz. A do tego jeszcze wielu dziennikarzy wileńskich bez sprecyzowanych poglądów. Współpraca z tą sowiecką gadzinówką była bowiem jedyną możliwością utrzymania się ze swojego zawodu. Trzeba tu jednak podkreślić, że np. Józef Mackiewicz kilka razy zdecydowanie odmówił publikacji na łamach tego pisma i wolał pracować fizycznie na podwileńskiej prowincji.
Natomiast Bujnicki nie miał specjalnych oporów, został więc kierownikiem działu literackiego i drukował wiersze, wychwalające najlepszy z ustrojów spod czerwonej gwiazdy. Entuzjastycznie witał "najpiękniejszą wolność", przyniesioną przez Armię Czerwoną, dzięki czemu Wilno zostało "wyzwolone z jarzma w gwiazdozbiorze Republiki Rad".
Po wkroczeniu Niemców Bujnicki ukrywał się poza miastem, polska konspiracja nie zapomniała jednak jego serwilizmu wobec Sowietów. W grudniu 1942 roku nazwisko współtwórcy "Żagarów" (wraz z Jędrychowskim) zostało opublikowane na liście osób, skazanych przez Trybunał Armii Krajowej na śmierć za kolaborację. Wyroku jednak nie wykonano, gdyż Bujnicki ukrywał się w majątku swojej żony pod Poniewieżem. Gdy jednak Sowieci powtórnie wkroczyli do miasta, uznał on, że zagrożenie minęło. Odmówił ucieczki do Szwecji i na początku listopada 1944 roku powrócił do Wilna, gdzie objął funkcję kierownika klubu i biblioteki sowieckich "patriotów".
Okazało się jednak, że pomimo sowieckiej okupacji w mieście wciąż działały struktury Armii Krajowej, a jej członkowie pamiętali o wyroku wydanym dwa lata wcześniej. Niespełna trzy tygodnie po powrocie do Wilna Bujnicki został zastrzelony na oczach żony w swoim mieszkaniu przy ulicy Podgórnej, a został pochowany na Cmentarzu Antokolskim.
Na ciężką próbę los wystawił także zwanego "endeckim Marchołtem" Kazimierza Hałaburdę – syna celnika z guberni kowieńskiej. Ojca stracił w czasie rewolucji rosyjskiej. Jego biografia rozbija powszechnie funkcjonującą opinię, jakoby żagaryści stanowili lewicowy monolit. Hałaburda był bowiem zdeklarowanym narodowcem. W Wilnie przewodniczył Związkowi Młodzieży Wszechpolskiej (jego zastępcą był w tym czasie Jerzy Putrament). W czasach studenckich brał udział w osłanianiu działaczy narodowych przed bojówkami sanacyjnego Legionu Młodych. W "salonie literackim" żagarystów częstokroć recytował kpiarskie, na poły pornograficzne satyry, przez co zyskał opinię wileńskiego "małego Boya", co też sprzęgało się z jego niskim wzrostem.
Po zajęciu Wilna przez Sowietów w sierpniu 1940 roku pozostał, mimo ostrzeżeń, w mieście. Odesłał tylko w bezpieczne miejsce, na prowincję, swoją matkę. Aresztowany trafił do kołchozu "Krasnyj Partizan" w Kirgizji. Po porozumieniu Sikorski – Majski Hałaburda postanowił w roku 1942 dotrzeć do formującej się armii Andersa. Owszem, dotarł, choć był tak wycieńczony fizycznie, że niebawem zmarł.
Określona przez krytyka literackiego Stanisława Beresia "ostatnią wileńską plejadą" grupa "Żagary" stała się fragmentem historii literatury, zapisanej w syntezach podręcznikowych i rozprawach, co ma niemałe znaczenie w stosunkowo licznych wspomnieniach i wieloimiennej legendzie. Dzięki temu można ożywić to niezwykle ciekawe środowisko młodych, dwudziestoparoletnich ludzi z północno-wschodniego, prowincjonalnego kąta ówczesnej Rzeczypospolitej, którzy wtargnęli przebojem w obręb nowoczesnej literatury ubiegłego stulecia, potęgując opinię, że żaden inny polski uniwersytet, a było ich naonczas w Rzeczypospolitej jeszcze pięć (w Warszawie, Krakowie, Lublinie, Poznaniu i Lwowie) nie mógł się pochwalić tak licznie uzdolnioną artystyczną młodzieżą jak wileńska Alma Mater.
Opracował Jerzy Wojtkiewicz
Artykuł ukazał się w kwietniowym numerze „Magazynu Wileńskiego” (2021 r.)