O Wielkanocnych zwyczajach w Wielkim Księstwie


Podobnie wyglądały stoły wielkanocne dawniej na Kresach (fot. za http://www.niedziela.pl/artykul/105195/nd/Wielkanoc-polska)
Nadchodzą najważniejsze dla chrześcijan Święta Zmartwychwstania Pana Boga. Przygotowujemy się do nich przede wszystkim duchowo, wspominając ostatnią wieczerzę, przeżywając mękę Chrystusa, Jego niewyobrażalne cierpienia na krzyżu, wreszcie śmierć i radosne zmartwychwstanie – „triumf życia, które nie umiera”. Niemniej, okres poprzedzający Święto Wielkiej Nocy to również czas rozlicznych domowych obowiązków i pracy, której finałem będzie uroczyste śniadanie w Wielką Niedzielę. I właśnie przygotowania do Świąt skłaniają do refleksji, jak wyglądały wielkanocne zwyczaje na historycznych ziemiach Wielkiego Księstwa Litewskiego (WKL). Przyjrzyjmy się więc pokrótce, jak świętowano w XIX stuleciu i w pierwszej poł. XX w., wykorzystując do tego garść relacji i wspomnień.

Widłak, prosię nadziewane i makowniki

W mojej tradycji rodzinnej świąteczny stół, a dokładnie pokrywający go biały obrus przystrojony był widłakiem, którego pędy zrywało się wcześniej w okolicznych lasach. Zdobienie to było chyba dość powszechne na Kresach, potwierdzają to inne znane mi relacje - także z odległych zakątków Wileńszczyzny. I tak np. pochodzący z parafii Duniłłowicze w powiecie postawskim (obecnie Białoruś), żołnierz i emigracyjny historyk Zbigniew S. Siemaszko pisał, że stół we dworze jego rodziny w Lachowszczyźnie był przykryty „obrusem upiększonym «dzierazą», czyli widłakiem”.

Zacząłem od przystrojenia stołu, zachowując konsekwencję powinienem więc przypomnieć, cóż się na nim znajdowało. Tak jak we Włoszech, czy na wybrzeżu Chorwacji na wielkanocnym stole nie może zabraknąć jagnięciny, tak dawniej na Kresach - od Berezyny po Niemen - po porannej mszy rezurekcyjnej jadało się pieczone prosię. „Prawie każda rodzina zabijała prosiaka, a kto nie miał swojego to kupował - wspominała Maria Chilicka z Nalibok na Nowogródczyźnie (obecnie Białoruś). Po nadzianiu farszem z naleśników pokrojonych w paseczki i podrobami (wątróbki, nerki…) pieczono go w piecu chlebowym. Nasza rodzina piekła dwa prosiaki”.

Prosię to jednak nie wszystko. Bogactwo wielkanocnego stołu na Kresach odnaleźć można we wspomnieniach Andrzeja Lisowskiego z majątku Lack Wysoki w powiecie Szczuczyn Nowogródzki (dziś Białoruś). „Na środku długości - w głębi stołu - stał wysoki sękacz z ustawionym na nim, wielkanocnym barankiem. Przed nim - na długim półmisku - leżał dość duży złocisty prosiak upieczony w całości w piecu chlebowym, zawsze z malowanym jajkiem w małym ryjku. Na lewym i prawym końcu pyszniły się wysokie drożdżowe baby i misternie zwijane makowniki. Obok każdej z bab stała ogromna szynka, marynowana, peklowana i wędzona w całości […] Cała przestrzeń stołu była gęsto zastawiona «święconym ciastem». Zawsze były dwa albo trzy torty i rozmaite mazurki. […] Między mazurkami była ustawiona obszerna patera pełna wielkanocnych jaj zdobionych przez młodzież”.

Powyższy opis dotyczy domu ziemiańskiego. Również w rodzinach znacznie uboższych, np. szlachty zagrodowej, stoły wielkanocne wypełnione były wielką liczbą potraw - „jaj święconych, pierogów, szynek wędzonych, prosiąt nadziewanych, serów słodkich i makaronów na mleku” - jak pisał Florian Czarnyszewicz w swojej autobiograficznej powieści o życiu szlachty w zaściankach hen, hen nad Berezyną w początkach XX wieku.

„Wałaczouniki” i „Kaczalniki”

Zdzisław S. Siemaszko zapamiętał: „Zanim świąteczne śniadanie dobiegło końca, było już po dwunastej i zaczynali przychodzić wałaczouniki […] Podchodzili do jednego z okien w salonie i dość wrzaskliwie, ale melodyjnie śpiewali szereg zwrotek pieśni «Wesoły nam dzień dziś nastał». Znajomych lub wyjątkowo dobrze śpiewających i grających zapraszało się do kuchni na krótki poczęstunek z kieliszkiem wódki. […] Przez cały drugi dzień świąt oczekiwaliśmy gości. […] Wałaczouniki przychodzili nadal, co było swego rodzaju rozrywką. Jeżeli zauważyli, że wśród gości jest jakaś panna, to dodatkowo śpiewali «Wyjdzi, wyjdzi panieneczka…»”.

Powyższy opis odnosi się do powszechnego i bliskiego zarówno katolikom, jak i prawosławnym zwyczaju zwanego włoczebne lub wołoczebne. Była to dawna wielkanocna tradycja na obszarach niegdysiejszego Wielkiego Księstwa Litewskiego. Wzmianki o niej udało mi się odnaleźć już w relacjach XIX-wiecznych. Adam Bućkiewicz, szlachcic z okolic Sokółki pisał: „Był zwyczaj upowszechniony na całej Litwie, że dnia drugiego Świąt Wielkanocnych chłopaki podrośli chodzili po sąsiednich wsiach i dworach w nocy pod okna gospodarzy, prosili o pozwolenie rozweselić dom jego i śpiewali «Wesoły nam dziś dzień nastał» [...]. Zwykle śpiew kończył się powinszowaniem. Za całą fatygę gospodarz wysyłał parę jaj i kawał szynki lub ciasta, ten dar nazywał się «włoczebne»”.

Z kolei ks. Ludwik Adam Jucewicz w wydanej w Wilnie w 1842 r. pracy „Wspomnienia Żmudzi” podawał: „W drugim dniu Wielkiej Nocy oblewają się wzajemnie wodą. Tego dnia także małe chłopcy chodzą od domu do domu z oracjami i zbierają sobie malowane jajka. Ten zwyczaj nazywa się włóczebnem. Oracje, które prawią są nader liczne, lecz co do treści mało się od siebie różniące”.

W  cytowanym fragmencie wspomnień na uwagę zasługuje zdanie dotyczące oblewania się przez Żmudzinów wodą, co wiąże się z tak rozpowszechnionym wśród „Koroniarzy”, a obecnie już przesadnie celebrowanym w Polsce, zwyczajem śmigus-dyngus. Otóż tradycja ta nie była celebrowana wszędzie na Kresach, a współcześnie, może poza Wileńszczyzną, jest chyba zupełnie obca na Litwie.   

Na marginesie, ksiądz Jucewicz - piszący w języku polskim - Żmudzin z krwi i kości, przywołuje na kartach swojej arcyciekawej książki także inne związane z Wielkanocą zwyczaje żmudzkie. Jeden z nich, w mojej ocenie, wart jest przytoczenia, gdyż świadczy o silnych jeszcze w XIX w. - w odróżnieniu do innych obszarów WKL - wpływach obrzędów pogańskich na Żmudzi. Otóż jak pisał autor „jest także zwyczaj sprawiania uczty, po skończeniu której gospodarz domu bierze zapaloną świecę, gasi ją i rzuca w kąt”. Następnie, według księdza Jucewicza, gospodarz miał wypowiadać słowa: „Jak zgasła ta świeca, niechaj zgasną oczy naszym nieprzyjaciołom i niech zginą na wieki”.   

Tymczasem zostawiając Żmudź, warto przyjrzeć się innym wielkanocnym obyczajom, które współczesnym mieszkańcom Polski mogą wydać się egzotyczne. Otóż w Koronie, poza Białostocczyzną, nie znane były, popularne na Litwie a także na Białorusi, mające stary rodowód, tzw. gry „w bitki” czy „kaczanie” pisanek. Bitki lub bicie się jajkami polegało na stukaniu się kraszankami. Wygrywała ta osoba, której jajko się nie stłukło. Kaczanie jaj to zabawa, w której bierze udział więcej osób. Przed wojną, z tego co wiem, uczestniczyli w niej wyłącznie mężczyźni, względnie starsi chłopcy. W skrócie polega ona na tym, że „tacza” się jajka, używając do tego pochyle ustawionego drewnianego korytka. Jeśli jajo dotknie lub uderzy w pisankę drugiej osoby, to ta traci je na rzecz rywala. Akurat ta tradycja - kaczanie jajek - co nawiasem mówiąc, mnie cieszy, wciąż żywa jest na Wileńszczyźnie.

Bogate tradycje Świąt Wielkiej Nocy, z których przywołałem ledwie kilka, na ziemiach należących ongiś do Wielkiego Księstwa Litewskiego, zapewne dziś w wielu rodzinach, i to zarówno tych, które zmuszone zostały do opuszczenia gniazd rodzinnych, jak i tych, które pozostały w swym kraju, już obumarły. Dotyczy to zresztą nie tylko Polaków kresowych, lecz także Litwinów czy Białorusinów. Zmieniły się też nasze przyzwyczajenia kulinarne. Warto jednak abyśmy poznali zwyczaje i pamiętali o tym, jak świętowali przodkowie. My w końcu z nich. To część wspólnego - ponad granicami - dziedzictwa i naszej skarbnicy historii.

Wszystkim Czytelnikom Wilnoteki życzę świątecznej radości, gdyż Chrystus zmartwychwstał. Alleluja!