O mogile uratowanej


Grób Mariana Zdziechowskiego na Cmentarzu na Antokolu w Wilnie, fot. Archiwum M. Wołłejki
Nie ma nigdzie na świecie piękniejszych cmentarzy niż w Wilnie. Widziałem wiele starych, zabytkowych nekropolii w różnych miejscach Europy. Spacerowałem cmentarnymi alejkami w Warszawie, we Lwowie, w Pradze, w Paryżu i Londynie. Uważam jednak, że tylko w Wilnie przemijające życie, wykute i wyrzeźbione nagrobkami rozrzuconymi na pagórkach czy na urwisku Wilenki, spotyka się ze śmiercią tak pięknie. Właściwie to nawet zupełnie romantycznie.
Zawsze największe wrażenie sprawiał na mnie Cmentarz Bernardyński. Pamiętam tę nekropolię z lat 80. I ból, jaki mnie przeszywał, gdy obserwowałem dziesiątki grobów, z których oderwano krzyże i te połamane figurki Chrystusowe, bez rąk, nóg czy twarzy. Tego cmentarza miało nie być. Cud, modlitwa, a może fakt, że zostali tam pochowani krewni Feliksa Dzierżyńskiego, sprawił, że nekropolia istnieje. Byłem tam dziesiątki razy. Włóczyłem się o każdej porze roku w poszukiwaniu grobu rodziny jednego z moich wujów, oficera Wojska Polskiego zamordowanego przez sowietów w 1940 r. Nigdy tego grobu nie znalazłem. Zdarzało mi się przyjść na Cmentarz Bernardyński też w momentach dla mnie trudnych. Nie miałem wtedy żadnego konkretnego celu. Chciałem tylko pomedytować. Oparty o drzewo patrzyłem na zielone lub żółte jesienią wzgórza Belmontu albo spoglądałem w dół. Poniżej skarpy wartko i dumnie płynie nieokiełznana Wilenka. Cóż jednak z tego. Nie wie ona, że za chwilę połączy się z Wilią i taki będzie jej koniec. Nieuchronnie upłynie też i moje życie - myślałem - tak jak przeminęło tych wielu tu pochowanych.

Przyznam się, że z wileńskich nekropolii najrzadziej bywałem, i w związku z tym najsłabiej znam, cmentarz wojskowy na Antokolu. A to właśnie historię jednej ze znajdujących się tu mogił chcę opowiedzieć czytelnikom. Było to dwa lata temu. Pewnego czerwcowego ciepłego popołudnia wybraliśmy się we trzech na Antokol. Był, pochodzący z Kolonii Wileńskiej Jan Trynkowski, wybitny historyk starożytności i reprezentant, rzadko niestety spotykanego w dzisiejszych czasach, gatunku ludzi z tzw. nienaganną kindersztubą i ogładą, połączoną z bezpretensjonalnością, optymizmem i naturalnym poczuciem humoru. Był Michał Laszczkowski, także optymista, tryskający dziesiątkami pomysłów i koncepcji, świetny kompan w doli i niedoli, prawnik i doktor historii. Trzecim historykiem byłem ja. W przeciwieństwie jednak do moich towarzyszy wyprawy na cmentarz antokolski, bez żadnego tytułu. 

Całą naszą trójkę, oprócz zamiłowania do historii, łączy jeszcze jedno - członkostwo w korporacji akademickiej. Trudno w krótkim tekście opisywać i wyjaśniać, czym były i są korporacje akademickie. Zresztą nie jest on temu poświęcony. Ograniczę się tylko do stwierdzenia, że są to męskie, wewnętrznie egalitarne, a zewnętrznie elitarne stowarzyszenia studentów i absolwentów uczelni, kierujące się ideami braterstwa, samokształcenia i służby państwu. Bardzo popularne w Polsce międzywojennej, podobnie też na Łotwie i w Estonii. Zostały one odrodzone w latach 90. Wspominam o korporacjach, gdyż wątek ten ma istotne znaczenie dla całej opowieści. Otóż w czerwcu 2010 r. celem naszej wyprawy na Antokol było odnalezienie grobu innego wybitnego korporanta, filistra najstarszej polskiej korporacji akademickiej - Konwentu Polonia - założonego w estońskim Dorpacie, a przed wojną mającego swoją siedzibę w Wilnie. Acha, niewtajemniczonym muszę wyjaśnić jeszcze jedną rzecz: filister to korporant, który ukończył już wyższą uczelnię i przestał 
czynnie uczestniczyć w życiu akademickim, wciąż jednak pozostaje członkiem swojego związku, gdyż w korporacjach członkostwo jest dożywotnie. 

Poszukiwaliśmy więc grobu filistra Mariana Zdziechowskiego. Jednego z najwybitniejszych polskich - czy może trafniej powiedzieć - europejskich filozofów, literaturoznawców, politologów i filologów. Ten pochodzący z Mińszczyzny ziemianin, późniejszy profesor i rektor USB, mieszkający przez lata w Wilnie i w Wilnie zakochany, był jednym z największych umysłów swojej epoki. Już w latach 20. dostrzegał kryzys kultury europejskiej. Wieścił apokaliptyczną katastrofę cywilizacji, którą wywoła agresywny komunizm w wydaniu sowieckim. Niewielu, niestety, słuchało jego przestróg. Był człowiekiem zasad i był w tym nieugięty. Po przewrocie majowym Józefa Piłsudskiego nie przyjął propozycji objęcia urzędu prezydenta Polski, a z byłego zwolennika marszałka stał się jego wielkim krytykiem. Autorytarne i często skandaliczne metody sprawowania władzy przez piłsudczyków krytykował do końca życia. Zmarł w Wilnie, w ponurym październiku 1938 roku. 

Wracając jednak do naszych poszukiwań, to trwały one wiele godzin. Przyznam, że w pewnym momencie straciłem nadzieję, że ten  grób odnajdziemy. Zastanawiałem się, czy w ogóle przetrwał do naszych czasów. Widziałem wokół coraz więcej „świeżych”, powojennych grobów litewskich. Może więc nie ma już swojej mogiły zacny filister i wielki Polak. Nie tracił nadziei Michał Laszczkowski. Jego upór został nagrodzony. 
„Jest” - krzyknął! Faktycznie zaniedbana mogiła małżeństwa Zdziechowskich stała pośród powojennych architektonicznych potworków. Była cała. Do krzyża przybita była żeliwna tabliczka: Śp. Marian Zdziechowski, filister Konwentu Polonia i filister honoris causa Konwentu Ruthenia Vilensis. Daty urodzin i śmierci. Tylko tyle i aż tyle. Okazało się, że Marian Zdziechowski był również honorowym filistrem korporacji zrzeszającej studentów Rosjan z Wilna. Gdy czytałem inskrypcję, przypomniało mi się, że był on przecież wielkim znawcą Rosji i literatury rosyjskiej. Często spotykał się w życiu z zarzutami o rusofilstwo. Tak więc, w uznaniu Jego naukowych zasług, rosyjscy studenci poprosili o przyjęcie tytułu honorowego członka ich korporacji, a on się zgodził i ślad po tym - uwieczniony na tablicy przymocowanej do krzyża - przetrwał do naszych czasów. Przetrwał nawet bezbożny bolszewizm, którego słusznie obawiał się Zdziechowski, a który zniszczył tyle mogił i cmentarzy ziemi wileńskiej…

Dość skrupulatnie obfotografowaliśmy grób. Materiał zdjęciowy wraz z opisem stanu, w jakim znajdowała się mogiła, zabrał do Warszawy Michał Laszczkowski. Nie wiem, ile razy przemierzył korytarze Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Nie wiem, ile się naprosił i nagadał. Nie wiem, ilu życzliwych ludzi w ministerstwie zaangażowało się w ratowanie grobu Mariana Zdziechowskiego. Wiem jednak, że upór popłaca. Mogiła przeszła gruntowną renowację dokonaną przez specjalistów z Polski i została wzięta pod opiekę. Ocalała. 

Twórczością Mariana Zdziechowskiego zajmowało się wiele osób, doczekał się on też swoich biografistów. Żaden z nich j
ednak nie interesował się losem mogiły wielkiego filozofa. Zainteresował się nim młody historyk i korporant. Ma to jakiś niesamowity wymiar  symboliczny. W końcu ze skromnej inskrypcji nagrobnej dowiadujemy się, że Marian Zdziechowski był …tylko korporantem.