O mogile uratowanej
Michał Wołłejko, 30 października 2012, 10:59

Grób Mariana Zdziechowskiego na Cmentarzu na Antokolu w Wilnie, fot. Archiwum M. Wołłejki
Nie ma nigdzie na świecie piękniejszych cmentarzy niż w Wilnie. Widziałem wiele starych, zabytkowych nekropolii w różnych miejscach Europy. Spacerowałem cmentarnymi alejkami w Warszawie, we Lwowie, w Pradze, w Paryżu i Londynie. Uważam jednak, że tylko w Wilnie przemijające życie, wykute i wyrzeźbione nagrobkami rozrzuconymi na pagórkach czy na urwisku Wilenki, spotyka się ze śmiercią tak pięknie. Właściwie to nawet zupełnie romantycznie.
Przyznam się, że z wileńskich nekropolii najrzadziej bywałem, i w związku z tym najsłabiej znam, cmentarz wojskowy na Antokolu. A to właśnie historię jednej ze znajdujących się tu mogił chcę opowiedzieć czytelnikom. Było to dwa lata temu. Pewnego czerwcowego ciepłego popołudnia wybraliśmy się we trzech na Antokol. Był, pochodzący z Kolonii Wileńskiej Jan Trynkowski, wybitny historyk starożytności i reprezentant, rzadko niestety spotykanego w dzisiejszych czasach, gatunku ludzi z tzw. nienaganną kindersztubą i ogładą, połączoną z bezpretensjonalnością, optymizmem i naturalnym poczuciem humoru. Był Michał Laszczkowski, także optymista, tryskający dziesiątkami pomysłów i koncepcji, świetny kompan w doli i niedoli, prawnik i doktor historii. Trzecim historykiem byłem ja. W przeciwieństwie jednak do moich towarzyszy wyprawy na cmentarz antokolski, bez żadnego tytułu.
Całą naszą trójkę, oprócz zamiłowania do historii, łączy jeszcze jedno - członkostwo w korporacji akademickiej. Trudno w krótkim tekście opisywać i wyjaśniać, czym były i są korporacje akademickie. Zresztą nie jest on temu poświęcony. Ograniczę się tylko do stwierdzenia, że są to męskie, wewnętrznie egalitarne, a zewnętrznie elitarne stowarzyszenia studentów i absolwentów uczelni, kierujące się ideami braterstwa, samokształcenia i służby państwu. Bardzo popularne w Polsce międzywojennej, podobnie też na Łotwie i w Estonii. Zostały one odrodzone w latach 90. Wspominam o korporacjach, gdyż wątek ten ma istotne znaczenie dla całej opowieści. Otóż w czerwcu 2010 r. celem naszej wyprawy na Antokol było odnalezienie grobu innego wybitnego korporanta, filistra najstarszej polskiej korporacji akademickiej - Konwentu Polonia - założonego w estońskim Dorpacie, a przed wojną mającego swoją siedzibę w Wilnie. Acha, niewtajemniczonym muszę wyjaśnić jeszcze jedną rzecz: filister to korporant, który ukończył już wyższą uczelnię i przestał czynnie uczestniczyć w życiu akademickim, wciąż jednak pozostaje członkiem swojego związku, gdyż w korporacjach członkostwo jest dożywotnie.
Poszukiwaliśmy więc grobu filistra Mariana Zdziechowskiego. Jednego z najwybitniejszych polskich - czy może trafniej powiedzieć - europejskich filozofów, literaturoznawców, politologów i filologów. Ten pochodzący z Mińszczyzny ziemianin, późniejszy profesor i rektor USB, mieszkający przez lata w Wilnie i w Wilnie zakochany, był jednym z największych umysłów swojej epoki. Już w latach 20. dostrzegał kryzys kultury europejskiej. Wieścił apokaliptyczną katastrofę cywilizacji, którą wywoła agresywny komunizm w wydaniu sowieckim. Niewielu, niestety, słuchało jego przestróg. Był człowiekiem zasad i był w tym nieugięty. Po przewrocie majowym Józefa Piłsudskiego nie przyjął propozycji objęcia urzędu prezydenta Polski, a z byłego zwolennika marszałka stał się jego wielkim krytykiem. Autorytarne i często skandaliczne metody sprawowania władzy przez piłsudczyków krytykował do końca życia. Zmarł w Wilnie, w ponurym październiku 1938 roku.
Wracając jednak do naszych poszukiwań, to trwały one wiele godzin. Przyznam, że w pewnym momencie straciłem nadzieję, że ten grób odnajdziemy. Zastanawiałem się, czy w ogóle przetrwał do naszych czasów. Widziałem wokół coraz więcej „świeżych”, powojennych grobów litewskich. Może więc nie ma już swojej mogiły zacny filister i wielki Polak. Nie tracił nadziei Michał Laszczkowski. Jego upór został nagrodzony. „Jest” - krzyknął! Faktycznie zaniedbana mogiła małżeństwa Zdziechowskich stała pośród powojennych architektonicznych potworków. Była cała. Do krzyża przybita była żeliwna tabliczka: Śp. Marian Zdziechowski, filister Konwentu Polonia i filister honoris causa Konwentu Ruthenia Vilensis. Daty urodzin i śmierci. Tylko tyle i aż tyle. Okazało się, że Marian Zdziechowski był również honorowym filistrem korporacji zrzeszającej studentów Rosjan z Wilna. Gdy czytałem inskrypcję, przypomniało mi się, że był on przecież wielkim znawcą Rosji i literatury rosyjskiej. Często spotykał się w życiu z zarzutami o rusofilstwo. Tak więc, w uznaniu Jego naukowych zasług, rosyjscy studenci poprosili o przyjęcie tytułu honorowego członka ich korporacji, a on się zgodził i ślad po tym - uwieczniony na tablicy przymocowanej do krzyża - przetrwał do naszych czasów. Przetrwał nawet bezbożny bolszewizm, którego słusznie obawiał się Zdziechowski, a który zniszczył tyle mogił i cmentarzy ziemi wileńskiej…
Dość skrupulatnie obfotografowaliśmy grób. Materiał zdjęciowy wraz z opisem stanu, w jakim znajdowała się mogiła, zabrał do Warszawy Michał Laszczkowski. Nie wiem, ile razy przemierzył korytarze Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Nie wiem, ile się naprosił i nagadał. Nie wiem, ilu życzliwych ludzi w ministerstwie zaangażowało się w ratowanie grobu Mariana Zdziechowskiego. Wiem jednak, że upór popłaca. Mogiła przeszła gruntowną renowację dokonaną przez specjalistów z Polski i została wzięta pod opiekę. Ocalała.
Twórczością Mariana Zdziechowskiego zajmowało się wiele osób, doczekał się on też swoich biografistów. Żaden z nich jednak nie interesował się losem mogiły wielkiego filozofa. Zainteresował się nim młody historyk i korporant. Ma to jakiś niesamowity wymiar symboliczny. W końcu ze skromnej inskrypcji nagrobnej dowiadujemy się, że Marian Zdziechowski był …tylko korporantem.