Nowa Huta – jak powstawała duma PRL-u


Na zdjęciu: Katarzyna Kobylarczyk, fot. Agencja Kadr/Katarzyna Dróżdż
„O Nowej to Hucie piosenka/O Nowej to Hucie są słowa/Jest taka prosta i piękna/I nowa jak Huta jest Nowa” – tę pieśń nieznanego autora śpiewała cała komunistyczna Polska lat 50., 60., a nawet 70. Była sztandarową na marszach pierwszomajowych i śpiewały ją dzieci w szkołach. Nowa Huta to było miasto – symbol nowoczesnej Polski, nowoczesnego przemysłu.





W czerwcu 1949 r. rozpoczęła się budowa Nowej Huty, najbardziej reprezentatywnego dzieła socrealizmu w Polsce. Miasto powstało nieopodal starego Krakowa i mimo tej bliskości przez lata dzieliła je „przepaść”. Dziś Nowa Huta jest dzielnicą Krakowa i odzyskuje utraconą pozycję.

Powstało o Nowej Hucie wiele przewodników i książek napisanych przez lokalnych miłośników, do których należy Katarzyna Kobylarczyk, autorka dwóch pozycji poświęconych miastu: „Baśni z bloku cudów. Reportaże nowohuckie” i „Kobiet Nowej Huty. Cegły, perły i petardy”. Pani Katarzyna Kobylarczyk pochodzi z Nowej Huty i do dziś tam mieszka.

Brenda Mazur: W dokumentach tożsamościowych zapewne widnieje Kraków, a nie Nowa Huta jako miejsce Pani urodzenia. Kim się Pani czuje, krakowianką czy nowohucianką?

Katarzyna Kobylarczyk: Zawsze z premedytacją przedstawiam się jako nowohucianka, chociaż rzeczywiście, w dokumentach jako miejsce urodzenia wpisany mam Kraków. Jestem drugim pokoleniem, które urodziło się w Nowej Hucie. Nigdy nie mieszkałam w Krakowie i nie czuję się z nim mocno związana. Owszem, studiowałam tam, pracowałam, ale Kraków to miasto bardzo szczególne, konserwatywne, mocno przywiązane do swojej tradycji i dziedzictwa, dość niechętne „elementom napływowym”. Nie bez przyczyny my, nowohucianie, zawsze gdy wybieramy się w okolice Rynku Głównego, mówimy, że „jedziemy do Krakowa”, jakbyśmy planowali podróż do innego miasta. A to tylko 20 minut tramwajem…

To może porozmawiajmy o tej nowohuckiej tożsamości. Wyniki „barometru krakowskiego” pokazują, że w tych pięciu dzielnicach, które dawniej tworzyły Nową Hutę, ludzie nadal czują się nowohucianami. Skąd się bierze niespotykane (na tle innych części miasta) podkreślenie odrębności Nowej Huty?

Sądzę, że z dumy i, oczywiście, z przekory. Kraków bardzo długo uważał Nową Hutę za coś jednoznacznie złego, gorszego, wstydliwego. Mówiło się, że decyzja o budowie kombinatu metalurgicznego właśnie tutaj, pod Krakowem, to zemsta komunistów, kara, nauczka, cios wymierzony w mieszczański, inteligencki Kraków. Powiedzmy od razu, że współczesne ustalenia historyków nie potwierdzają tej tezy. Kombinat postanowiono zbudować właśnie pod Krakowem przede wszystkim dlatego, że była tu obfitość wody do procesów hutniczych, dobre połączenie kolejowe ze wschodem, skąd miała napływać ruda żelaza, duża ilość siły roboczej i profesjonalna kadra z Akademii Górniczo-Hutniczej. Ewentualne względy ideologiczne były drugorzędne. Niemniej Kraków od samego początku dawał Hucie do zrozumienia, że jej nie lubi i że nią gardzi. Ludzi, którzy tu mieszkali i pracowali, bardzo długo przezywano „gumiakami”, „gumiorami”. Rzeczywiście, chodzili w gumiakach, bo budująca się Nowa Huta była morzem błota. Ale mieli swoją dumę i czuli, że w Krakowie są niechciani. To trwało naprawdę zbyt wiele lat. Dlatego wydaje mi się, że duża część tej tożsamości wykuła się w kontrze do niechęci Krakowa. Ale muszę powiedzieć też, że my, nowohucianie, jesteśmy po prostu dumni z miejsca, gdzie mieszkamy. Dzisiejsza Nowa Huta jest najbardziej zieloną dzielnicą Krakowa, miejscem znakomicie zaprojektowanym, z wartościową architekturą, świetną infrastrukturą i intrygującą, niejednoznaczną przeszłością.


Na zdjęciu: głowa Lenina przed bramą nowohuckiego kombinatu, fot. archiwum IPN

W 1949 r. władze komunistyczne podjęły decyzję o lokalizacji kombinatu metalurgicznego pod Krakowem, na terenie wsi Mogiła. 23 czerwca 1949 r. na pola tej wioski wjechały pierwsze koparki. Były to początki komunistycznego miasta Nowa Huta.

O tym, że Polska potrzebuje dużej huty stali, mówiło się tuż po wojnie, już w 1945 r. Kraj potrzebował przemysłu. Zresztą pierwszy projekt dużego kombinatu metalurgicznego zamówiono w Stanach Zjednoczonych, w przedsiębiorstwie Freyn Engineering Company z Chicago. Dopiero kiedy Stalin zmusił Polskę do odrzucenia planu Marshalla, postanowiono, że hutę zbudują nam specjaliści z ZSRS. Początkowo rozważano różne lokalizacje: okolice Gliwic, Śląsk, nawet Pomorze. Ostatecznie padło na Kraków. Tak duża inwestycja potrzebowała jednak ogromniej ilości siły roboczej i właściwie od samego początku było wiadomo, że poza kombinatem musi jeszcze powstać miasto dla jego robotników. Co ciekawe, z początku Nowa Huta była po prostu „nową hutą”, pisaną z małych liter. Nie wiemy nawet, kiedy i przez kogo „urosła”. Nigdy nie ogłoszono żadnego konkursu na nazwę nowego miasta. Rzeczywiście, pierwsze łopaty pod budowę wbito w czerwcu 1949 r. To był bardzo tragiczny miesiąc…

Huta im. Lenina, ten gigantyczny ośrodek metalurgiczny, została zbudowana na terenach wielu wsi: Mogiła, Czyżyny, Pleszów, Bieńczyce, Krzesławice, Mistrzejowice. Na idealnych dla rolnictwa żyznych czarnoziemach. I to budziło oburzenie wśród chłopów, którzy czuli ogromny żal, że ich ziemie już więcej nie wydadzą plonów… 

Tak. Każdy, kto ma jakiekolwiek doświadczenie rolnicze, wie, że czerwiec to czas, kiedy zboże jest wciąż niedojrzałe. Nie nadaje się do zebrania. A tutaj, na tych najurodzajniejszych ziemiach w Polsce, rosły pszenica, buraki, tytoń, truskawki… Pod budowę kombinatu metalurgicznego i miasta wywłaszczono 4 tys. gospodarstw, odebrano ludziom 13 tys. ha ziemi. Za tę ojcowiznę, dorobek życia, ludziom wypłacano nędzne odszkodowania, które wystarczały na kupno np. trzech par butów albo roweru. To była ogromna krzywda, która ciągnie się za Nową Hutą do dziś. Potomkowie mieszkańców tych „przednowohuckich” wsi pamiętają, wciąż mają słuszny żal.


Na zdjęciu: malowanie pejzażu Nowej Huty, fot. archiwum IPN

Z drugiej strony – Nowa Huta w czasach jej powstania to była szansa dla tych wszystkich, którzy chcieli się wyrwać ze wsi, oczyścić ten brud spod paznokci, chcieli się dorobić i stać się miastowymi. Wielu z nich było analfabetami i chciało się kształcić.

Nie można pominąć tego, że Nowa Huta stała się dla tych ludzi ogromną szansą. Pamiętajmy o tym, że jeszcze przed wojną sytuacja na polskiej wsi była naprawdę bardzo trudna. Zwłaszcza na południu kraju, gdzie gospodarstwa często były małe, biedne, niedające utrzymania, dzielone w nieskończoność między dzieci. Wojna zrujnowała kraj jeszcze bardziej, zabrała wielu żywicieli rodzin. Zawsze gdy mówię o tym etapie historii Nowej Huty, polecam książkę „Chłopki” Joanny Kuciel-Frydryszak. Tam pokazana jest nędza i brak perspektyw polskiej wsi.

Dla ludzi, którzy próbowali się z tej nędzy wyrwać, Nowa Huta była rajem. Oni tak to zresztą wspominają: „Ktoś mi powiedział, że pod Krakowem buduje się taki raj na ziemi, gdzie każdy dostanie pracę i mieszkanie”. Z taką motywacją do Nowej Huty przyjechało dwoje moich dziadków, Władysław i Stanisław. Szukali pracy i perspektyw. 

Ale myślę, że to dobry moment, żebym podzieliła się jeszcze jedną historią. Otóż moja babcia Genowefa pochodziła z jednej z wsi wywłaszczonych pod budowę Nowej Huty, z Pleszowa. Pytałam ją nieraz, czy nie czuła żalu do tego miejsca. Zawsze odpowiadała, że nie, wręcz przeciwnie. Babcia Gienia bardzo Nową Hutę lubiła. Mówiła, że wprawdzie jej tacie państwo zabrało kawałek ziemi, ale dzięki temu ona nie musiała pasać krów, tylko poszła do szkoły, porządnej, z salą gimnastyczną, i wykształciła się na ekspedientkę. Pracowała w bardzo ładnym sklepie z galanterią, posłała syna na studia. Dla niej Nowa Huta oznaczała szansę.

Paradoksem Nowej Huty jest to, że byli w niej ludzie, którzy budowali komunę, z drugiej strony – tacy, którzy ją obalali.

I to czasem byli ci sami ludzie! Musimy zacząć od tego, że Nowa Huta już w początkach swojej historii wchłonęła ludzi o bardzo różnych poglądach politycznych. Czy wie pani, kto był głównym projektantem miasta Nowa Huta, tej perły planu sześcioletniego? Tadeusz Ptaszycki, ubranista, przedwojenny harcerz, człowiek, który nigdy nie zapisał się do partii, a w rubryczce „przynależność partyjna” wpisywał: Stowarzyszenie Architektów Polskich. Pierwszym dyrektorem kombinatu był Jan Anioła, przedwojenny oficer, w 1945 r. do kraju wrócił z Wielkiej Brytanii. Architektka Marta Ingarden, lwowianka, zanim zaczęła projektować Nową Hutę, była więziona przez SB. I tak można wymieniać.

Do Nowej Huty często ściągali ludzie o poglądach niewygodnych dla władz, żołnierze podziemia, AK-owcy. Na tej olbrzymiej budowie można było łatwo przepaść, zagubić się w tłumie, umknąć zainteresowaniu służb… Z drugiej strony – wielu robotników Nowej Huty, którzy początkowo wierzyli w system, z czasem przekonało się dobitnie o jego opresyjności, kłamliwości, dwulicowości. Życiorys jednego z najaktywniejszych działaczy nowohuckiej Solidarności zaczyna się od członkostwa w Związku Młodzieży Polskiej i bicia rekordów przodownictwa pracy, a kończy – wywołaniem jednego ze strajków, który doprowadził do upadku systemu.

Nowa Huta kojarzy się z mężczyzną pracującym ciężko w hucie; symbolem miasta był półnagi murarz. A jakie były kobiety, które są bohaterkami jednej z Pani książek?

Przede wszystkim musiały być bardzo odważne. Przyjazd do Nowej Huty w jej pierwszych latach wymagał naprawdę wielkiej odwagi, często nawet pewnej desperacji. Wiele z tych kobiet przyjechało tu szukać lepszego losu, bo w rodzinnych wsiach nie mogły liczyć na nic poza biedą. Znów wracamy do lat 50., kiedy Polska dopiero podnosi się po wojnie, na której zginęło bardzo wielu żywicieli rodzin, mężów i ojców. Kobiety nagle musiały wziąć na siebie ciężar utrzymania rodziny. Dla wielu z nich zostanie murarką czy robotnicą było szansą na wyżywienie dzieci, a z czasem na awans społeczny. W Nowej Hucie kobiety po raz pierwszy w Polsce zostawały murarkami, szklarkami, operatorkami wind, prowadziły samochody i parowozy. Okazały się też doskonałymi, bardzo precyzyjnymi suwnicowymi. Ale Nowa Huta miała też ogromne szczęście do kobiet, które stawały się tu architektkami, kreślarkami, artystkami, uprawiały wyczynowo sport. Krystyna Skuszanka stworzyła w Nowej Hucie znakomity, bardzo ambitny teatr. Lekarka Jadwiga Beaupré założyła tu jedną z pierwszych w kraju szkół rodzenia, stosowała już w latach 60. metody bezbolesnego, aktywnego porodu. Wiele z kobiet zaangażowało się także w ruch Solidarności, walczyły z systemem. Zofia Fugiel miała w latach 80. osiemnaście rewizji mieszkania, a Wiesława Ciesielska usłyszała, jak ubek mówi do jej męża, działacza Solidarności: „Z wami to jeszcze można jakoś wytrzymać, gorzej z waszymi żonami!”.


Na zdjęciu: św. Jan Paweł II, fot. archiwum IPN

O Hucie, w Krakowie pełnym kościołów, mówiło się, że to „miasto bez Boga”. Z drugiej strony znów – było to miasto najbardziej walczące, z ogromnym wsparciem św. Jana Pawła II, ówczesnego arcybiskupa krakowskiego Karola Wojtyły, o świątynię.

Rzeczywiście. Nowa Huta została jako miasto drobiazgowo zaprojektowana. Przewidziano wszystko – poza kościołami. Podobno ten brak świątyni zdziwił nawet samego Bieruta. Zresztą to nieprawda, że w Nowej Hucie nie było kościołów. Były. To były świątynie przednowohuckich wsi: kościół w Bieńczycach, opactwo cystersów w Mogile. Nowohucianie tłumnie chodzili tam na msze, często wędrując w deszczu, w śniegu, stojąc później na zewnątrz, bo wierni nie mieścili się w środku. Władze PRL-u obiecały nowohucianom kościół dopiero po „odwilży” 1956 r., ale szybko się z tej obietnicy wycofały. Został drewniany krzyż, który wierni ustawili na miejscu wyznaczonym na świątynię. Kiedy komuniści nakazali usunąć ten krzyż, w kwietniu 1960 r., w Nowej Hucie wybuchły potężne zamieszki, jedne z pierwszych dużych antykomunistycznych rozruchów w ówczesnej Polsce. Spalono siedzibę rady narodowej, walczono ze ściągniętymi z całego województwa oddziałami ZOMO i MO. Tę walkę rozpoczęły zresztą kobiety, nowohucianki, które jako pierwsze rzuciły się bronić krzyża. Dzielnica do dziś świętuje pamięć o tym zrywie.

Jako mieszkanka Krakowa pamiętam, że tak naprawdę dopiero po 1989 r. w mieście zrobiło się głośno o tych wydarzeniach z lat 60. To było coś nieprawdopodobnego dla stoickiego Krakowa, że w mieście, które miało być wzorcowym miastem komunistycznym, doszło do walki o krzyż. Powstanie pierwszego kościoła w Nowej Hucie to ogromna zasługa ówczesnego kard. Karola Wojtyły. Przez lata przyjeżdżał i mimo mrozu odprawiał pasterkę na placu budowy. On trzymał tych ludzi w oporze i nadziei. Dzięki kard. Wojtyle udało się doprowadzić do budowy świątyni w Nowej Hucie, choć pierwszy kościół, Arka Pana, powstał w innym miejscu, kilkaset metrów dalej. Dziś w miejscu, gdzie dawniej stał krzyż, stoi pomnik Krzyża Nowohuckiego, zaprojektowany przez krakowskiego artystę, rzeźbiarza prof. Stefana Dousę. Z biegiem lat zmieniało się postrzeganie miasta. Ugruntował się wizerunek Nowej Huty jako najbardziej chuligańskiej i dresiarskiej dzielnicy.

Nowa Huta zapłaciła ogromną cenę za transformację ustrojową po 1989 r. Wcześniej kombinat metalurgiczny – huta im. Lenina, a później Tadeusza Sendzimira – była głównym miejscem pracy dla mieszkańców dzielnicy. Po 1989 r. okazało się, że huta jest nierentowna, że zostanie sprywatyzowana, zrestrukturyzowana. Mnóstwo ludzi straciło wówczas pracę. Bywały okresy, kiedy kombinat zwalniał 5 tys. ludzi jednego dnia. To wtedy zaczął się najgorszy okres dla Nowej Huty, czasy beznadziei, biedy, braku perspektyw. Dzieciaki tych, których huta zwolniła, zabrnęły w niebezpieczne rejony, szerzył się bandytyzm, moje własne mieszkanie okradziono siedem razy. Od tego czasu zmieniło się wszystko. W aktualnych policyjnych statystykach Nowa Huta jest jedną z najbezpieczniejszych dzielnic Krakowa.


Na zdjęciu: 20 lat Nowej Huty. Wystawa propagandowa, fot. archiwum IPN

Teraz ta dzielnica Krakowa to na nowo odkrywane miasto, pełne zieleni. Miasto ciekawe architektonicznie, którego ulice rozchodzą się promieniście od placu Centralnego (dawniej Lenina z pomnikiem wodza). Zauważalne są elementy krakowskich Sukiennic, „Pałacu Dożów”.

Przez wiele lat dziedzictwo Nowej Huty było zaniedbane. Nie wierzono, że może tu być cokolwiek wartościowego. Pamiętam głosy z końcówki lat 90., kiedy mówiono, że lepiej byłoby to miejsce zrównać z ziemią, zaorać. Trzeba było czasu, żebyśmy pozbyli się etykietki miasta komunizmu i odkryli prawdziwą wartość np. nowohuckiej architektury. Dzisiaj wiemy, że Nową Hutę projektowali znakomici polscy architekci, z Tadeuszem Ptaszyckim, Januszem i Martą Ingardenami na czele. Czerpali z wzorców polskiego renesansu, odwoływali się do anglosaskiej idei jednostki sąsiedzkiej, korzystali z doświadczeń szwedzkiego modernizmu. Ta architektura znakomicie przechodzi próbę czasu. Dziś modne są ideały miasta 15-minutowego, gdzie wszędzie można dotrzeć piechotą lub rowerem. Nowa Huta doskonale zdaje ten egzamin. Osiedla i kwartały zaprojektowano tu tak, by każdy miał blisko szkołę, przedszkole, przychodnię zdrowia, park i sklep. To niesamowity atut życia tutaj.

Jak dziś wygląda życie w tym mieście? Czy są zachowane ślady komunizmu? Jak wygląda kombinat? Czy huta Lenina/Sendzimira definitywnie zakończyła swój żywot?

Kiedy rozmawiam z koleżankami, które mieszkają w innych dzielnicach Krakowa, uderza mnie przede wszystkim wygoda życia w Hucie. Gdy one stały w korkach, żeby odwieźć dzieci do przedszkola, ja odprowadzałam córki spacerkiem przez jedną ulicę. Z okien mieszkania nie widzę balkonu sąsiada, tylko morze drzew. Ślady komunizmu zniknęły. Pomnik Lenina, który stał w samym centrum Nowej Huty, został obalony przez mieszkańców w 1989 r. Jego szczątki kupił szwedzki milioner i postawił w swoim parku rozrywki. Kombinat, który przez wiele lat zatruwał powietrze nad Krakowem, praktycznie przestał już dymić. Kilka lat temu wygaszono ostatni wielki piec, miasto i właściciel huty zastanawiają się, co zrobić z ogromnymi obszarami poprzemysłowymi, jak je zagospodarować. Do Nowej Huty wprowadza się też coraz więcej młodych ludzi. Mieszkania wciąż są tu tańsze niż w innych dzielnicach miasta, więc pojawiają się nowi, młodzi mieszkańcy. Otwiera się dla nich coraz więcej kawiarni, restauracji, miejsc, gdzie można miło spędzić czas. A oni – co ciekawe – szybko wsiąkają w Nową Hutę, zaczynają interesować się jej historią, gromadzić pamiątki. Nowa Huta ma dziś bardzo silną tożsamość, ale jest też otwarta na nowych mieszkańców. I na turystów, którzy, odwiedzając Kraków, coraz częściej zaglądają do Nowej Huty. Zapraszam i ja.

Katarzyna Kobylarczyk (ur. 1980) – reporterka i dziennikarka. Za książkę „Strup. Hiszpania rozdrapuje rany” otrzymała Nagrodę im. Ryszarda Kapuścińskiego. Autorka książek: „Pył z landrynek. Hiszpańskie fiesty”, „Baśnie z bloku cudów. Reportaże nowohuckie” oraz „Kobiety Nowej Huty. Cegły, perły i petardy”. Dla Małopolskiego Instytutu Kultury napisała pięć zbiorów reportaży historycznych. Z urodzenia i zamiłowania – nowohucianka.

Wywiad opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” nr 24 (71) 22-28/06/2024