„Niektóre oczekiwania są zbyt wygórowane...”


Andrzej Duda i Dalia Grybauskaitė, fot. wilnoteka.lt
To była szczególna wizyta. Nie tylko dlatego, że pierwsza po latach: dokładnie przygotowana, wymowna, rozpoczęta od spotkania Pierwszej Pary Rzeczypospolitej z rodakami w DKP i zakończona spotkaniem z polską młodzieżą przy płycie Matki i Serca Marszałka na Rossie. Było wiele pięknych i ciepłych słów Prezydenta Polski, dających nową nadzieję, którą zresztą Polacy na Litwie są karmieni przez polityków z Wilna i Warszawy od prawie 30 lat. Była zaskakująco miła i rzeczowa wypowiedź Prezydent Litwy, po której doprawdy można było uwierzyć, że w sprawach Polaków na Litwie coś wreszcie ruszy. Niewątpliwy sukces, tak bardzo potrzebny w Wilnie i Warszawie. Padły jednak słowa, wypowiedziane trochę kurtuazyjnie, ale na polu minowym polsko-litewskich stosunków właśnie one mogą okazać się najbardziej brzemienne w konsekwencje. Tak jak w sercach i pamięci wileńskich Polaków zapadły niegdyś słowa, że „relacje między Polską a Litwą będą tak dobre, jak stosunki władz Litwy z mieszkającymi tu Polakami”, tak tym razem zauważyli oni wypowiedź o problemach rodaków na Wileńszczyźnie: „niektóre oczekiwania są trochę zbyt wygórowane i to każdy rozumie...”. Chyba jednak nie każdy.

Od dawna na konferencji prasowej prezydentów Polski i Litwy nie poświęcono tak wiele uwagi sprawom Polaków na Litwie. Prezydent Dalia Grybauskaitė przyznała, że ich problemy od lat czekają na rozwiązanie i nawet zaproponowała ożywienie bilateralnej komisji ds. oświaty polskiej na Litwie. Przed laty zakończyła ona swoją działalność z wynikiem zerowym, przez co kilka roczników absolwentów szkół polskich było skazanych na jawnie dyskryminującą maturę. Jednak brak jakiegokolwiek dialogu w tej sprawie przez kilka następnych lat sytuacji także nie poprawił. W wypowiedzi Pani Prezydent chyba też po raz pierwszy nie było obligatoryjnego dla strony litewskiej po tego typu spotkaniach przypomnienia o problemach Litwinów w Polsce. 

Prezydent Andrzej Duda trafnie przypomniał, że Polacy na Litwie nie są jakimiś emigrantami, tylko społecznością od wieków współtworzącą ten kraj. Kolejne słowa o maturze z języka litewskiego wykazały, jak bardzo skomplikowany i pełen niuansów jest problem, z którym muszą się zmierzyć maturzyści szkół polskich. Zapowiedź systematycznego załatwiania polskich spraw krok po kroku napawała optymizmem, ale zwykle w pamięci pozostaje puenta: „No, proszę państwa, powiedzmy sobie otwarcie – niektóre oczekiwania są trochę zbyt wygórowane i to każdy rozumie, i w pewnych aspektach musimy to zrozumieć...” Następujące po nim zapewnienie: „Jestem przekonany, że w większości spraw naprawdę ważnych uda nam się znaleźć takie rozwiązania, które zadowolą obie strony” zatarło grubą krechę, pozostawioną na liście postulatów rodaków na Litwie, jednak nie było w stanie zatrzeć zdumienia, jakie pojawiło się na twarzach dziennikarzy polskich, a szczególnie litewskich. Bez sprecyzowania, które „oczekiwania” mieszkańców Wileńszczyzny są „na wyrost” (czyli można je bagatelizować) teraz już i żuk, i żaba każdy problem Polaków na Litwie będzie mógł uznać za „oczekiwania trochę zbyt wygórowane” i użyć koronnego argumentu – no przecież sam Prezydent Polski tak powiedział!

Rodowitym wilniukom z dziada-pradziada, którzy od ćwierć wieku czekają na zwrot ojcowizny lub przynajmniej godziwe zadośćuczynienie za mienie zabrane przez komunistów pozostanie więc tylko NADZIEJA, że sprawa zwrotu ziemi w Wilnie nie jest „zbyt wygórowanym oczekiwaniem”. Takaż nadzieja pozostanie rodzicom, którzy wysłali swoje dziecko do polskiej, a nie litewskiej szkoły, by utrwalić w nim język ojczysty i ułatwić naukę, a potem się dowiedzieli, że będzie ono miało dwa języki ojczyste i ten drugi – państwowy – jest ważniejszy, bo od niego zależy, czy po maturze dostanie się na dobre, a głównie bezpłatne studia. Może zbyt wiele chcemy, apelując, by na maturę powrócił prawdziwy język ojczysty, czyli polski i był punktowany podczas rekrutacji na studia? Być może w XXI wieku przesadą jest postulowanie, by na terenach zwarcie zamieszkałych przez Polaków język polski zyskał rangę języka pomocniczego i pełne prawo bytu obok państwowego języka litewskiego? Wśród braci-Litwinów od lat nie brakuje wpływowych osób od dawna twierdzących, że Polacy przesadzają z tymi postulatami...

Jest w słowach Prezydenta RP także kamyk do ogródka polskiej partii, której lider tuż przed wizytą Pary Prezydenckiej na Litwie gościł w Belwederze, by przedstawić tam sytuację i problemy Polaków Wileńszczyzny. Więc może „zbyt wygórowane oczekiwana” dotyczą np. postulatów zniesienia progu wyborczego dla partii mniejszości narodowych i uwzględnienia terenów zwarcie zamieszkałych przez Polaków podczas zmian granic okręgów wyborczych? A może to właśnie przewodniczący AWPL-ZChR jest winny tego zamieszania? Co prawda ostatnio zmienił narrację medialną z „gorzkich żali” na propagandę sukcesów, to jednak może w Warszawie może nie wyłuszczył tych żalów zbyt precyzyjnie i prezydent Duda odniósł wrażenie, że część z nich to jakieś lokalne wileńskie błahostki? Na przykład taka pisownia nazwisk – no jakże tu zmuszać braci-Litwinów do używania polskich liter, kiedy przed stu laty specjalnie się od nich odcięli, by przyśpieszyć depolonizację? Śp. Lech Kaczyński bardziej poważnie traktował tę sprawę, gdy słyszał po raz -nasty, że oto przyjechał Kačinskas, a z pisownią nazwiska "Duda" to nawet Litwini nie mają problemu. Zresztą Waldemar Tomaszewski ostatnio także twierdził, że sprawa nazwisk nie jest kwestią pierwszorzędną dla Polaków na Litwie, no więc co się tu dziwić, że apetyt na rodowe polskie nazwiska ktoś może uznać za „trochę wygórowany”. 

Słowa o „zbyt wygórowanych oczekiwaniach” raczej nie pochodzą z otoczenia Prezydenta lub polskiego MSZ (wszak trudno oczekiwać, by sam on tak dogłębnie interesował się sprawami rodaków na Litwie, mając na głowie cały kraj), gdzie ostatnio nie brakuje ludzi znających delikatność sytuacji na Litwie i realny stan zagrożeń dla polskości na Wileńszczyźnie. Niewykluczone, że jakieś dziwne tezy mogły więc paść ze strony mieszkańców Wileńszczyzny podczas czwartkowego spotkania z Prezydentem w DKP, gdy po zakończeniu części oficjalnej został on otoczony przez rodaków różnego wieku i poglądów. Zresztą – bądźmy szczerzy – na Wileńszczyźnie od kilku lat także nie brakuje głosów, że może jednak ci Polacy (a dokładniej: liderzy największych polskich organizacji) za dużo chcą! Niech się sobie spokojnie ci Polacy na Litwie lituanizują ("bo to i tak nieuchronne") i nie mącą w relacjach Wilno – Warszawa, to szybciej będziemy mieli np. pociąg tej relacji. Na szczęście wciąż są to samotne głosy, pozostające bez echa i większego wpływu na postawę społeczności polskiej, budzące co najwyżej uśmiech politowania lub niesmak, jaki zwykle budzi lojalizm graniczący z serwilizmem.

Być może reakcja na słowa prezydenta Dudy jest wynikiem pewnego przeczulenia osoby od lat obserwującej sytuację społeczności polskiej na Litwie oraz nowe tendencje, nieświadczące o umacnianiu się polskości, tylko o rosnącej dominacji wpływów litewskich. Presja hiperpoprawności politycznej robi swoje i najlepiej jest widoczna w szczegółach. Otóż podejmując Pierwszą Damę RP Agatę Kornhauser-Dudę w Gimnazjum im. F. Ruszczyca w Rudominie (czyli na terenie niepodzielnych rządów polskich radnych), młodzież zaprezentowała członków litewskiej Taryby sprzed stu lat. Jeden z uczniów odgrywających sygnatariuszy przedstawił się: Stanisłowas Narutawiczius. Towarzysząca występom prezentacja na ekranie była chyba przygotowana przez polonistkę i tam widniało już tak, jak pod aktem z 16.02.1918: Narutowicz. 

Natomiast w innej, wileńskiej szkole cała uroczysta akademia z okazji 16 Lutego była prowadzona przez dyrektora tej szkoły... po litewsku! Sam charakter święta jest słabym wytłumaczeniem, tym bardziej że dyrektor jest Polakiem, absolwentem tejże szkoły, która niegdyś była szkołą polsko-rosyjską i nie uległa rusyfikacji. Paru wzburzonych rodziców przypomniało mi sytuację z 1980 r. (o ile ich pamięć nie myli), gdy do tejże szkoły przyszedł nowy dyrektor i już 1 września zaczął prowadzić inaugurację roku szkolnego po rosyjsku (a część zgromadzonych stanowili uczniowie klas rosyjskich). Maturzyści klas polskich natychmiast zareagowali na to gwizdami, chociaż świetnie rozumieli konsekwencje, jakie wówczas groziły im i rodzicom za taką manifestację dezaprobaty. Incydent udało się załagodzić, ale potem (podobnie, jak i przedtem) wszystkie akademie szkolne znowuż zaczynały się po polsku.

No cóż, pozostaje nadzieja, że bracia-Litwini nie pójdą za ciosem i nie padną w objęcia Warszawy z prośbą, by na 11 Listopada ostatecznie zamknąć wszystko, co dzieli Polskę i Litwę jednym stwierdzeniem: że oczekiwania Piłsudskiego i Żeligowskiego wobec Wilna przed stu laty także były zbyt wygórowane! Szkoda by było, gdyby to jedno zdanie zapadło w pamięć i serca Polaków na Litwie, rzucając cień goryczy na wszystkie poprzednie, piękne i udane wystąpienia, składające się na kolejny międzynarodowy sukces polskiego przywódcy. No bo samego sukcesu, do tego w dobrym stylu, chyba już nikt nie podważy - i litewscy politycy wyglądali na zadowolonych, i społeczność polska dostała kolejną dawkę nadziei, a przede wszystkim coś wreszcie drgnęło i powiało autentycznym (oby) ciepłem na linii Wilno-Warszawa. Należy przy tym pamiętać, że na Litwie nie brakowało także „zwycięskich” interpretacji wizyty polskiego Prezydenta, jakoby udało się Litwinom zdzierżyć kolejną polską „blokadę” (czyli ochłodzenie stosunków politycznych) i oto Polacy, potrzebujący litewskiego poparcia w Europie, dali za wygraną, odkładając na bok sprawy rodaków na Litwie, od których przez kilka lat uzależniali wznowienie bliskich relacji dwustronnych na najwyższym szczeblu.

Smutna jest jednak inna refleksja, nasuwająca się po wizycie Prezydenta RP: prawdopodobnie żal o to jedno zdanie Polacy na Litwie mogą mieć głównie do siebie. Świadczy ono o tym, że nie umiemy w sposób czytelny, uargumentowany i przekonywujący przedstawiać nasze racje, apele i postulaty w Warszawie. Bez zrozumienia naszych problemów w całym ich nagromadzeniu nie będziemy mogli liczyć na empatię i wstawiennictwo władz Rzeczypospolitej. Jest w tym oczywiście spora zasługa władz litewskich, które przez prawie 30 lat skutecznie komplikowały i zaplątywały ten "polski żmut" różnych spraw, by nie tak łatwo było je zrozumieć, ale nie ma gorzej, gdy z Wileńszczyzny docierają sprzeczne, do tego czasem mało zrozumiałe głosy. I nie chodzi tylko o polszczyznę wileńską, chęć lub niechęć "obcowania" z kimś i "na jakim jenzyku".

Pozostaje więc życzyć polskiej stronie kolejnej polsko-litewskiej komisji (o ile powstanie), której to powołanie zaproponowała prezydent Litwy, wyjątkowego daru przekonywania i nieprzeciętnych zdolności dyplomatycznych, by potrafili przekonać swoich litewskich kolegów, że jakiekolwiek problemy Polaków na Litwie nie wynikają ze „zbyt wygórowanych oczekiwań”. Chyba, że jeszcze przed powołaniem komisji dowiemy się, co Prezydent RP miał na myśli, o co walczymy dalej, co zaś możemy już sobie odpuścić.

A swoją drogą nie od dziś wiadomo: chcesz uwalić jakąś sprawę – powołaj do tego komisję...

P.S. Z ostatniej chwili: naszej redakcyjnej koleżance udało się dotrzeć do prezydenta Andrzeja Dudy podczas uroczystości na Rossie i zadać sakramentalne pytanie: które polskie oczekiwania są wygórowane? Z odpowiedzi udzielonej w biegu wynikało, że chodzi o sprawy językowe, jednak nie było już czasu na jej sprecyzowanie, więc postaramy się uzyskać szczegółową odpowiedź na to pytanie w Kancelarii Prezydenta RP najszybciej, jak to będzie możliwe. Ubiegający się o zwrot ziemi i nazwisk, maturzyści i politycy mogą więc spać spokojnie, jednak postanowiliśmy nie rezygnować z tekstu, napisanego pod wrażeniem konferencji prasowej prezydentów.

Zdjęcia i montaż: Jan Wierbiel, Paweł Dąbrowski