Nie każdy może być Brucem Lee


Marek Kubiak – trener, wychowawca, społecznik, prezes wileńskiego oddziału Związku Polaków na Litwie, fot. Facebook.com
Marek Kubiak to człowiek wielu talentów. Jest prawdziwym mistrzem nie tylko w karate, ale też w krzewieniu polskiej kultury na Litwie.











Był Pan kiedyś zmuszony użyć swoich solidnych umiejętności karate w – nazwijmy to – codziennej sytuacji?

Nie. I dzięki Bogu. Zawsze starałem się unikać takich zdarzeń. Poza tym towarzystwo, z którym utrzymuję kontakty i relacje przyjacielskie, dalekie jest od podobnych praktyk (śmiech).

Łączy Pan Polskę i Litwę w kwestiach sportowych i narodowych.

Tak ułożyło się moje życie, a właściwie ułożyły je moje pasje. Czyli Polska i karate. Litwę zamieszkuje ok. 200 tys. naszych rodaków. Jestem dumny, że mogę ich reprezentować. Przecież z dziada pradziada tu jesteśmy.

*Ale w naszej rozmowie chciałbym położyć nacisk na sport. Karatecy, którzy ćwiczyli i ćwiczą pod Pana okiem, notują sukcesy na międzynarodowych arenach. Sportowcy pochodzący z Wilna sięgali nawet po mistrzostwo świata.
Sport też łączy Litwę i Polskę. Wymiana doświadczeń, zawody, obozy i serdeczne znajomości, jak np. z panem Andrzejem Drewniakiem – legendą karate.
 
Słucham?!

W czasach sowieckich wschodnie sztuki walki były surowo zabronione. Oczywiście, kara więzienia była ekstremalną, ale lepiej było nie ryzykować. Ćwiczyliśmy więc po piwnicach zamkniętych na kłódkę. Nikt nie mógł się dowiedzieć, a jeśli ktoś węszył, to informowaliśmy, że trenujemy dżudo. Paskudny okres. A przecież karate to nie tylko sztuka szlachetnej walki, to również pewna filozofia, droga życiowa wzmacniająca charakter, ucząca szacunku do rywala i drugiego człowieka. Długo mógłbym wymieniać przymioty tej dyscypliny. A że przy okazji moi podopieczni odnosili i odnoszą sukcesy, to czuję ogromną satysfakcję. Poza tym… wie pan. Mieszkańcy Polski, mimo że kraj należał do bloku sowieckiego, mogli obejrzeć w telewizji filmy z Bruce’em Lee, co w Związku Sowieckim było niemożliwe. A takie filmy, choć trzeba je traktować z przymrużeniem oka, popularyzowały wśród młodych ludzi sztuki walki. Jeszcze jedno: sowiecka milicja na ludzi trenujących zakładała teczki. Beznadziejne to były czasy.



Marek Kubiak – trener, wychowawca, społecznik, prezes wileńskiego oddziału Związku Polaków na Litwie

Karate – ciężki sport wielu wyrzeczeń.

A który profesjonalny sport jest lekki, łatwy i przyjemny? W każdym trzeba wylać odpowiednią ilość potu. Fakt, karate bezlitośnie selekcjonuje pragnących zrobić karierę, bo zaledwie jeden na stu pozostaje przy tym sporcie i dociera do czarnego pasa.

 

*Na koniec z innej beczki – najważniejsze wyzwania Marka Kubiaka, szefa wileńskiego oddziału Związku Polaków na Litwie?

Jest ich sporo, ale tak na szybko do głowy przychodzi mi polski teatr lub sztuki teatralne wystawiane przez polskie teatry, tu na miejscu.
Nie jest łatwo dostać się do szkoły, w której łączy się naukę i sport. Pomijam testy wytrzymałościowe, chodzi także o sprawy teoretyczne. Podejście do życia, cele i rezygnacja z wszelkich używek, jeżeli ktoś miał z nimi kontakt. W karate obowiązują twarde zasady etyczno-moralne. Szacunek do nauczyciela, do kolegi, który uzyskał wyższe wtajemniczenie, a także do osób starszych.

 

Korzyści są ewidentne i z powodzeniem można je później przenieść do życia codziennego.

Dokładnie!

 

W artykule przybliżającym sylwetkę Marka Kubiaka przeczytałem: „Bez wątpienia sukces wileńskich karateków jest zasługą trenera. Zazwyczaj tak emocjonalnie przeżywa występy swoich wychowanków, że ci z kolei boją się o jego zdrowie. Oliwy do ognia dolał trenujący pod jego okiem lekarz, który żartem stwierdził, że większość szkoleniowców miała zawał serca. Dodał, że nie wolno poddawać się emocjom i nad tym sensei też powinien popracować. Żarty żartami, ale Marek Kubiak jest niepodważalnym autorytetem dla podopiecznych. Pomijając to, że zawsze jest w dobrej formie fizycznej, bo nauczyciel musi służyć osobistym przykładem, ale jest też wzorem do naśladowania dzięki swojej aktywności pedagogicznej, społecznej i kulturalnej”.

 

Czyli wie pan o mnie prawie wszystko… Miło wysłuchać takie słowa.

Szymon Dudek

Fot. Facebook.com

Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym “Kuriera Wileńskiego” nr 35(169); 07-13/09/2019