Nacjonaliści wygrali wybory w Belgii


Szef N-VA Bart De Wever, fot.: PAP/EPA
Belgia coraz bliżej rozpadu. Flamandzcy nacjonaliści z partii N-VA, głoszący hasła separatystyczne, odnieśli historyczne zwycięstwo w wyborach parlamentarnych. Według wstępnych wyników zdobyli 23-32 procent poparcia. Prestiżowy francuskojęzyczny dziennik "Le Soir" pisze wręcz o tsunami, które zmieni oblicze Belgii.
Belgijskie media informują, że flamandzcy chadecy, którzy do tej pory rządzili krajem, zdobyli tylko niecałe 20 procent. Zdaniem komentatorów do porażki przyczynił się premier Yves Leterme, który nie spełnił obietnic wyborczych sprzed trzech lat, nie pogodził Flamandów z Walonami i nie doprowadził do większej autonomii regionów, na czym bardzo zależało bogatszej Flandrii.

Głosy odebrali chadekom właśnie flamandzcy nacjonaliści, którzy chcą przekazać regionom wszystkie uprawnienia z wyjątkiem polityki zagranicznej i obronnej. Flamandzcy nacjonaliści nawołują do przekształcenia Belgii w konfederację. Uważają, że w przyszłości istnienie Belgii będzie niepotrzebne i kraj "wyparuje". Podzieli się na zamożniejszą Flandrię i frankofońskie południe kraju - Walonię.

Choć Nowy Sojusz Flamandzki wygrał wybory, nie będzie mógł obsadzić stanowiska premiera, bo nie ma sojuszniczej partii w Walonii. A zgodnie z tradycją premierem zostaje polityk z partii, która wprowadziła do parlamentu najwięcej przedstawicieli, ale z obu stron granicy językowej, czyli zarówno z Flandrii, jak i Walonii. I to jest okazja dla socjalistów, którzy według wstępnych danych będą mieć najliczniejszą reprezentację w parlamencie. To także szansa na stanowisko premiera dla lidera frankofońskich socjalistów. Zwykle na czele rządu stoi Flamand, ostatni raz Belgia miała francuskojęzycznego premiera 36 lat temu.

Na podstawie: IAR, PAP, Polityka.pl