Moje powołanie kapłańskie zostało wymodlone przez najbliższych


Na zdjęciu: ks. Edward Rynkiewicz, fot. Marian Paluszkiewicz
W sobotę, 29 kwietnia, w bazylice archikatedralnej pw. św. bp. Stanisława i św. Władysława w Wilnie diakon Edward Rynkiewicz przyjął z rąk metropolity wileńskiego abp. Gintarasa Grušasa święcenia kapłańskie. Nowo wyświęcony prezbiter opowiada „Kurierowi Wileńskiemu” o swoim dzieciństwie, początkach powołania, seminarium i roli wiary w jego życiu.



Proszę nam opowiedzieć coś o sobie, skąd Ksiądz pochodzi?

Pochodzę z rodziny typowo polskiej. W naszej rodzinie chrześcijaństwo było tradycyjne, czyli obchodziliśmy wszystkie święta katolickie. W dzieciństwie do kościoła chodziliśmy z rodzicami i dziadkami. Mam o pięć lat młodszego brata, zostaliśmy urodzeni tego samego dnia roku. Urodziny świętujemy razem 19 kwietnia. Mama czasami żartobliwie, czasami z gniewem mówiła, kiedy z bratem się kłóciliśmy, będąc nastolatkami, żebyśmy nigdy nie zapomnieli, że mamy brata.

Ukończyłem szkołę Władysława Syrokomli, teraz to już gimnazjum. W wieku dojrzewania miałem bardzo dużo różnych zajęć. Chodziłem do szkoły muzycznej, aktywnie udzielałem się w parafii św. Rafała Archanioła w Wilnie, gdzie przyjąłem Pierwszą Komunię Świętą i sakrament bierzmowania z rąk bp. Juozasa Tunaitisa. W kościele św. Rafała Archanioła posługiwałem także do mszy jako ministrant, w kościele św. Bartłomieja w Wilnie byłem zakrystianem, a w kościele Najświętszego Serca Jezusowego w Podbrzeziu w rejonie wileńskim – organistą. W swoim czasie prowadziłem też drużynę harcerską. Przez 10 lat uczęszczałem też do zespołu „Wilenka”. W szkole przez kilka lat byłem prezesem samorządu uczniowskiego. Ukończyłem naukę w Seminarium Duchownym im. św. Józefa w Wilnie. Przez ostatnie siedem miesięcy pełniłem posługę diakona w katedrze wileńskiej.

Wielu księży na pewnym etapie swojego młodzieńczego życia spotkało kapłana, który ich w pewien sposób zainspirował. Czy i w Księdza przypadku było podobnie?

Moimi pierwszymi przewodnikami w drodze do kapłaństwa byli ks. Tadeusz Jasiński razem z śp. ks. Kazimierzem Gwozdowiczem, którzy opiekowali się mną, gdy byłem ministrantem, poświęcali mi dużo czasu. Ks. Wacław Wołodkowicz często przyjeżdżał do Podbrzezia, gdzie byłem organistą. W moje powołanie zaangażowało się dużo księży, którym zawdzięczam opiekę. Przez lata seminarium opiekowali się mną ks. Mirosław Grabowski, ks. Marek Gładki, ks. Jan Szutkiewicz.

Ksiądz Jan, gdy tylko zacząłem myśleć o kapłaństwie, sprezentował mi taką starą książeczkę, „Naśladowanie Chrystusa”, w której znalazłem dedykację: „W drodze do kapłaństwa dla Edwarda”. Wtedy zapytałem, co to ma znaczyć. Ks. Szutkiewicz powiedział, że gdy był taki jak ja, pewnego razu modlił się w Ostrej Bramie. Po mszy podszedł do niego inny ksiądz, już staruszek, wręczył mu tą książeczkę i powiedział, że będzie z niego dobry kapłan. I on mi dał tą samą książeczkę z dedykacją. Tą książeczkę mam w swojej bibliotece i jak jadę do szkoły albo gdy mówię o powołaniu, to zawsze mam ją przy sobie.

Moi dziadkowie i pradziadkowie dużo modlili się za mnie. Można powiedzieć, że moje powołanie kapłańskie to oni wymodlili.

Czy od dziecka myślał Ksiądz o tym, że zostanie kapłanem, czy była to jakaś nagła decyzja?

Po Pierwszej Komunii zrozumiałem, że chcę być księdzem. O ile pamiętam, to zawsze w moim życiu przewijał się temat kapłaństwa i do tego w pewnym stopniu dążyłem. Jako nastolatek marzyłem, aby zostać nauczycielem języka polskiego lub technologii. W szkole miałem świetnych nauczycieli, którzy byli dla mnie przykładem. Dla mnie zawód nauczyciela, zawód poświęcania siebie innym zawsze był aktualny. Ale żeby zostać nauczycielem technologii, potrzebna była znajomość fizyki, a ten przedmiot był dla mnie dosyć daleki, więc zrezygnowałem z tego pomysłu. Z czasem o zawodzie nauczyciela języka polskiego także przestałem myśleć.

Następnie poszedłem uczyć się do szkoły muzycznej, zacząłem grać na organach. Marzyłem o tym instrumencie, nauczyłem się samodzielnie na nim grać. Zacząłem więc siebie widzieć w muzyce. W pewnym momencie przyszło do mnie rozeznanie, powróciła myśl początkowa o kapłaństwie.

Końcowy etap nadszedł na rekolekcjach powołaniowych. Na początku nie widziałem, co robić, iść czy nie na te rekolekcje. Zadzwoniłem do ks. Wacława Wołodkowicza i on mi powiedział, żebym poszedł. W kaplicy seminaryjnej zrozumiałem, że jest to moje miejsce. Byłem wtedy w 10. klasie. W 12. musiałem już podjąć ostateczną decyzję, co robić dalej. I gdy jechałem samochodem z Podbrzezia do Wilna, przyszła mi myśl, że trzeba wszystko sprzedać, jak ten, który chciał naśladować Jezusa, i pójść za nim. Tak i zrobiłem. Sprzedałem samochód, zostawiłem wszystkie nuty, znalazłem osobę na swoją posadę organisty. Wtedy jeszcze prowadziłem zespół „Jezioranka” w Pikieliszkach.

Wszystkie ziemskie sprawy uregulowałem i w 2015 r. złożyłem podanie do seminarium. To podanie składałem, będąc komendantem na obozie harcerskim. A więc do seminarium jechałem w trakcie trwania obozu. Myślałem, że wszystko szybko tam załatwię. Ale tego było dużo… Ówczesny wicedyrektor seminarium pozwolił mi wypełnić ankietę, a życiorys napisać na obozie i następnego dnia przywieźć. Życiorys pisałem w nocy, żeby nikt się nie zorientował. Trzeba było opisać całe życie. Pamiętam, że lunął wtedy deszcz, długopisy nie pisały! Ale zrobiłem to. Następnego dnia musiałem wymyślić pretekst, żeby opuścić obóz.



Dzisiaj czuję się na swoim miejscu, jestem zadowolony z tego, co mogę robić. Czuję wielką radość z posługi
| Fot. Marian Paluszkiewicz

Jak otoczenie przyjęło decyzję, że chce Ksiądz zostać kapłanem?

Nie mogę powiedzieć, że radośnie, że wszyscy naraz przyjęli moją decyzję pozytywnie… Były z tym związane różne trudności. Mówili mi, że nie jest to typowy zawód, szczególnie w dzisiejszym świecie. To była normalna reakcja rodziców, otoczenia. Potrzeba było bardzo dużo wysiłku, dużo lat, żeby to zdanie się zmieniło. Niektóre osoby dopiero po moich święceniach powiedziały, że to, do czego dążyłem, jest mi potrzebne.

Jak rozpoznać powołanie?

To się po prostu rozumie. Tego nie da się opisać żadnymi słowami. To po prostu się czuje. Rozeznajesz swoje przeznaczenie, które Pan Bóg ci daje, ale każdy ma wolną wolę, może wybrać lub nie. Największym problemem młodzieży dzisiaj jest podjęcie ostatecznej decyzji. Bo myślą, co będzie dalej, jak studia, co rodzice, otoczenie powiedzą. Trzeba po prostu zanurzyć się w ten temat i nie zwracać na nic więcej uwagi. Pismo Święte mówi: „Ktokolwiek przykłada rękę do pługa, a wstecz się ogląda, nie nadaje się do królestwa Bożego” (Łk 9, 62).

Jak Ksiądz czuł się w dniu święceń?

Byłem bardzo wzruszony, a jednocześnie czułem wewnętrzny spokój. Dzisiaj czuję się na swoim miejscu, jestem zadowolony z tego, co mogę robić. Czuję wielką radość z posługi, z tego, że mogę odprawić mszę świętą, że mogę w najdoskonalszy sposób modlić się w powierzonych mi intencjach. Bo mszę święte sprawuję nie w swojej intencji czy w intencji swoich bliskich, ale modlę się w intencjach ludzi, którzy proszą mnie o modlitwę. Modlę się, żeby Pan Bóg usłyszał ich prośby, jeżeli są one zgodne z wolą Bożą. Dla mnie to jest bardzo ważne.

Będąc w seminarium, byłem bardzo blisko związany z liturgią. W seminarium służyłem jako organista, trzeba było przygotowywać różne celebracje. Interesuję się różnymi nurtami w liturgii, moja praca dyplomowa była związana z liturgią.

Niesamowitą posługą jest spowiedź w konfesjonale, bycie przewodnikiem Miłosierdzia Bożego. Chcę, aby człowiek odszedł od konfesjonału z takim uczuciem, że naprawdę Pan Bóg wybaczył mu grzechy, żeby ten człowiek jeszcze raz, gdy zbłądzi, chciał tam powrócić.

Czy zdarzały się w życiu Księdza chwile zwątpienia?

Siedem lat seminarium to nie jeden rok. Różne uczucia temu towarzyszą i zwątpienia. W pewnym momencie nawet można stracić wiarę… Modlitw jest dużo, sensu nie rozumiesz, jesteś zmęczony po niewyspanych nocach, jakieś konflikty między ludźmi się zdarzają. To wszystko składa się na to, że w pewnym momencie pytasz: Panie Boże, czy Ty jesteś?

Pewnego razu, na pierwszym roku seminarium, też sobie zadałem takie pytanie. Jechaliśmy z klerykami na krótką wycieczkę do Białegostoku, a tam kiedyś otrzymałem wiele łask. I wtedy, jadąc do Białegostoku, wymyślałem sobie taką intencję: Panie Boże, zrób cud, żebym zrozumiał, że Ty naprawdę jesteś, okaż swoje oblicze. Wycieczka była bardzo udana, dobiegała końca i wyjeżdżając z Białegostoku, pytam: Boże, a gdzie odpowiedź na moje pytanie? W pewnym momencie zaczęliśmy czytać Ewangelię i nagle pękło koło. Przeżyliśmy wypadek drogowy. Mogliśmy nie przeżyć, ale na szczęście wszystko dobrze się skończyło. Naprawiliśmy samochód i zaczęliśmy dalej czytać Ewangelię, a konkretnie fragment o Przemienieniu Pańskim na górze Tabor. Tam są takie słowa: „Ich było trzech i ja pośród nich”. I dla mnie było jasne, dlaczego wydarzył się ten wypadek. Te słowa bardzo do mnie przemówiły.

Czym Ksiądz się interesuje?

W wolnym czasie nadal troszczę się o harcerzy. Interesuję się liturgią, gram na organach.

Wywiad opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 20(58) 20-26/05/2023