Mariusz Jonaitis - o poszanowaniu prawa na Litwie


Fot. wilnoteka.lt
Zgodnie z zapowiedzią prezentujemy naszym czytelnikom jeden z wywiadów Piotra Wdowiaka, zawartych w książce "Bezdrożami Litwy i Inflant. 17 spotkań z wilniukami". Jego bohaterem jest Litwin - Marius Jonaitis - doktor nauk prawnych, jeden z nielicznych na Litwie specjalista z dziedziny prawa rzymskiego. Absolwent Wydziału Prawa Uniwersytetu Wileńskiego. Adiunkt w Katedrze Postępowania Cywilnego na Uniwersytecie im. Michała Romera w Wilnie oraz Uniwersytecie Wileńskim. Pracę naukową i wykładową łączy z praktyką prawniczą piastowania stanowiska doradcy przewodniczącego Sądu Okręgowego w Kownie. W latach 2005 i 2010 odbył staż naukowy na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Na stałe mieszka w Kownie, ale wychował się w mieście nad Wilią, gdzie zostawił większą część swojego serca. W mieście swojej młodości przez wiele lat, podobnie jak jego babcia, śpiewał w chórach kościelnych.
- Na Pana obszar dzieciństwa składają się dwa obrazy/przestrzenie: jeden domu rodzinnego na Zwierzyńcu w Wilnie, drugi domu/dworu dziadków w Kownie i na Żmudzi, skąd pochodzili. Proszę opowiedzieć o korzeniach rodziny i podzielić się refleksją o obu przestrzeniach.

- Dom przy ulicy Witoldowej w Wilnie to dom mojego dziadka po mieczu. Zakupił go w 1946 r. od zamożnej arystokratycznej polskiej rodziny, która miała uciekać do Polski, uciekając przed wywózką na Syberię. Jest to dla mnie dom rodzinny. Trudno w krótkiej formie wyrazić te wszystkie osobiste sentymenty, które są z tym domem związane. Chciałbym podkreślić to, że w domu pozostały niektóre meble, inne rzeczy, książki poprzednich właścicielach (Bielskich i Przyborach - MJ), co przypominało o polskim, przedwojennym Wilnie, zawsze budziło zainteresowanie dziejami miasta i świadomość tego, że te dzieje zostały nagle przerwane przez wojnę i powojenne losy miasta i je zamieszkujących narodów. Natomiast dom w Kownie to dom mojej rodziny po kądzieli. W rzeczywistości został przed wojną wybudowany przez brata mojego pradziadka, który wtedy należał do wybitnych uczonych Akademii Rolniczej w mieście nad Niemnem, ale skończył studia w Dorpacie. Los rodziny mojego pradziadka został z tym domem związany z musu – to właśnie tu, u swego brata skrył się wtedy, kiedy trzeba było zostawić dworek na Żmudzi w miejscowości Polusze (lit. Palūšė) – odziedziczone przez niego gniazdo rodzinne od szeregu pokoleń naszej rodziny i uciekać z obawy przed zesłaniem.

Dworek na dalekiej Żmudzi – przy samej granicy z dzisiejszą Łotwą – to jeszcze jeden dom, którego niestety nie mogę już pamiętać, gdyż nie miałem szczęścia w nim być. Obecnie na tym miejscu nie pozostało ani śladu, że stał tam drewniany dwór szlachecki. Są tylko groby rodzinne na miejscowym cmentarzu i ołtarz ufundowany przez rodzinę w kościele parafialnym Pikielach (lit. Pikieliai) – XVII-wieczny drewniany kościół barokowy pw. Św. Trójcy - prawdziwa perła żmudzkiego baroku z licznymi ołtarzami we wnętrzu. Do Kowna pradziadek przywiózł niektóre pamiątki rodzinne. Jak na przykład wyprodukowany w końcu XIX wieku w Petersburgu polifon, polskie książki, modlitewniki, gdzie na pierwszych stronach ktoś akuratnie rejestrował wydarzenia w rodzinie – urodzenie dzieci, śmierć itd. Więc przez te rzeczy jakoś można było odczuwać klimaty dawnego domu-dworu, który pozostał bardzo daleko w przestrzeni i w czasie. Przeglądając strony dawnych modlitewników, książek, można było niby przekroczyć granicę czasu i wstąpić do świata, który w rzeczywistości już nie istniał.

Nazwisko rodowe mamy mojego dziadka, a mojej prababci było Radziwiłłówna. To właśnie do tej rodziny należał dworek na Żmudzi. Wiadomo mi, że była to rodzina szlachecka, która pielęgnowała dawne tradycje Wielkiego Księstwa Litewskiego. A niedawno temu dowiedziałem się, że mój prapradziadek – Kajetan Radziwiłł był nawet zaangażowany w działalność tak zwanych książkonoszy (lit. knygnešiai) – w czasie, kiedy pisanie w języku litewskim było przez cara zabronione w swoim dworze przechowywał litewskie druki przemycane z Królewca i Tylży. Najczęściej była to lektura szkolna i modlitewniki. Moim zdaniem jest to piękny przykład współistnienia szlacheckiego dworu, gdzie na co dzień mówiono i modlono się po polsku, pielęgnowano polskie tradycje i obyczaje litewskiej wsi.

  Plan miasta przedwojennego Wilna wydrukowany przez Drukarnię Zawadzkiego przy ulicy Świętojańskiej w Wilnie

- Pana bliższa przestrzeń to dom i sad na Vytauto 16 (przed wojną Witoldowa 14) ma obecnie już charakter miniony, bo dom sprzedany nowemu właścicielowi dzisiaj niszczeje. Czy to oznacza, że Wilno końca Związku Radzieckiego i początku wolnej Litwy także odchodzi jako epoka - historyczna, społeczna, kulturowa?

- O obecnym stanie domu przy Witoldowej trudno myśleć i rozmawiać – serce boli, kiedy od czasu do czasu przechodzę w pobliżu i widzę, jak na oczach niszczeje. Myślę, że można przyjąć, iż epoka końca Związku Radzieckiego i odzyskania przez Litwę niepodległości już odchodzi do historii jako pewna epoka historyczna. Stosunki ekonomiczne, jak i również relacje międzyludzkie są dziś zupełnie inne. Szkoda, że coraz mniej pozostaje w nich wrażliwości na historię własnego miasta, kraju, liczy się tylko pieniądz. Czasami wydaje się, że ludzie żyją tylko dniem dzisiejszym i nawet nie zdają sobie sprawy z tego, że przed nimi ktoś też mieszkał w tym samym mieście, w tym samym domu, wybudował go, starał się o piękno tego miejsca.

- W Pana spisanych wspomnieniach z dzieciństwa pojawia się także drugi dom na ulicy Zygmuntowskiej dziadków ze strony mamy. Z tym domem nierozłącznie łączy Pan uczucie straty, utraty majątku, pamiątek rodzinnych po przymusowej zsyłce na Syberię. Czy powrót z zesłania i odbudowa domu była łatwa? Co zostało z pamięci i tożsamości dworu w domu dziadków i Pana rodziców?

- Dom, a raczej mieszkanie przy ulicy Zygmuntowskiej (dz. bulwar nad Wilią - Žigimantų g. - PW) to dom mojego dziadka po kądzieli. Mieszkali tam właśnie w 1948 roku, kiedy to w końcu maja cała rodzina (w tym moja Mama, która wtedy była półtorarocznym dzieckiem) została zesłana na Syberię. Miejscem zsyłki był Kraj Krasnojarski, przy samej chińskiej granicy. Ten dom i wszystko, co w nim pozostało często powracało we wspomnieniach mojej śp. Babci. Jest to przykładem tego, jak głęboko człowiek jest zakotwiczony w swoim mieście, w swoim domu. Nawet mając już prawie 90 lat (zmarła w 1996 r.), kiedy minęło kilkadziesiąt lat od zesłania i po powrocie na Litwę, wspominała swój dom, który trzeba było zostawić nagle, wśród nocy i pojechać w nieznane. Miała bardzo ładny głos i przed wojną śpiewała w chórach w wileńskich kościołach, często wspominała obraz św. Cecylii – patronki muzyki kościelnej, który otrzymała w dar. Któż teraz wie – raczej nie było to dzieło sztuki, a pamiątka pięknych przedwojennych lat. Niby uosobienie świata, który pewnego dnia zniknął z oczu. Mówiąc o powrocie – nie mogę dokładnie powiedzieć, na jakiej podstawie, ale nie pozwolono im wrócić do tego samego miejsca, z którego zostali zesłani – to znaczy do Wilna. Więc po powrocie zamieszkali w Kownie w wyżej wspomnianym domu pod Kownem, gdzie wtedy mieszkali jeszcze moi pradziadkowie. Raczej przytulili się do krewnych, a odzyskać własnego domu/mieszkania nigdy się już nie udało. Nawet po odzyskaniu niepodległości przez Litwę, bowiem obecnie jest tam jakiś urząd państwowy. Wszystko, co udało się otrzymać – to jakaś marna rekompensata pieniężna, która jak śnieg stopniała w trakcie wymiany waluty z rubli na lity.

- Uczucie straty wiązało się ze specyficzną sprawiedliwością, sprawiedliwością sowiecką, która niejednokrotnie uciekała się do represji, której doznała Wasza rodzina. Czy to zaważyło na Pana wierze w prawo Boże, przekonanie do prawości i respektowania prawa? Z tą niesprawiedliwością sowiecką łączy się historia bramy w Waszym domu na Witoldowej, którą ukradł Wasz sąsiad - wojskowy radziecki wyjeżdżając z Litwy. Jak dzisiaj Pan patrzy na tamtą epokę – w aspekcie historycznym i prawnym?


- Uczucie straty raczej zawsze wiązało się z konstatacją faktu, że sprawiedliwości w państwie sowieckim nie ma. Jeden wymowny szczegół – kiedy rodzina moich dziadków dotarła w Syberii do miejsca swojego zesłania, zetknęli się z bardzo nieprzychylnym stosunkiem miejscowych Rosjan. Później stały się jasne tego przyczyny – tych ludzi przedstawiciele sowieckiej władzy powiadomili o tym, że zesłańcy to są „bandyci“, przestępcy, którzy ponoszą zasłużoną karę. Więc to daje zrozumieć istotę sowieckiej sprawiedliwości – osoba, która całe swoje życie żyła uczciwie w jedną chwilę staje się przestępcą, traci swój dom, majątek, wszelkie prawa, godność ludzką. W przypadku mojej rodziny, szczególnie mojej śp. Babci, która wyróżniała się głęboką religijnością właśnie wiara w inną, boską sprawiedliwość, umiejętność żyć według słów „jak i my odpuszczamy naszym winowajcom“ pomogło przetrwać w tych nieludzkich warunkach. Historia bramy w domu przy ulicy Witoldowej raz jeszcze pokazuje, że w tamte czasy i w tamtym państwie nie krępowano się z wyrządzeniem bezprawia, posługiwano się raczej dawnym prawem wojskowym: zwycięzca ma prawo na swój łup wojenny.

- Niektóre stare zaszłości funkcjonowania państwa radzieckiego są kontynuowane dzisiaj na Litwie. Mam na myśli podkupywanie głosów wyborców w czasie kampanii. Różnica polega tylko na tym, że przewodniczącego kołchozu zastąpili szefowie wielkich firm lub “liderzy” lokalnej społeczności, którzy wywierają presję wyborczą na swoich "podwładnych". Czy Litwa odbiega w tym punkcie od standardów europejskich państwa prawa? Litwa przewodzi także w innych statystykach w UE, m.in. liczbie samobójstw, liczby pijanych kierowców, ale także spraw związanych z własnością ziemi (z tym ostatnim mają problemy wszystkie kraje postkomunistyczne). Czy prawo na Litwie powinno być zmieniane i jak, by zmniejszać te niekorzystne statystyki?

- Moim zdaniem bardzo często problem polega nie w uregulowaniu prawnym, to jest nie w tak zwanym prawie pozytywnym wyrażonym w ustawach i innych aktach prawnych, ale w naszej świadomości prawnej. Nawet, kiedy mamy stosunkowo dobre ustawy, część społeczeństwa łamie sobie głowę: jak podkupić nieuczciwego urzędnika, jak uniknąć odpowiedzialności za swoje czyny, jak osiągnąć władzę, aby z tego skorzystać wyłącznie we własnych interesach. Bierze to swój początek nawet nie w dobie sowieckiej, a trzeba szukać tego powodów w dawniejszej historii – w dobie caratu. Nie jest trudne zauważyć różnicę między terenami dawnej Rzeczypospolitej Obojga Narodów, co na przykład zostały włączone do zaboru austriackiego i tymi, co weszły do zaboru rosyjskiego. Zmiana świadomości prawnej natomiast jest procesem o wiele trudniejszym i wymagającym więcej czasu.

- Nowy rząd RL wybrany w końcu 2012 r. zapowiada stworzenie uregulowań prawnych dla lepszego koegzystowania mniejszości narodowych w społeczeństwie litewskim. Premier Butkiewiczius zapowiada zmiany w Ustawie o języku narodowym RL pozwalające na zapis nazwisk i nazw ulic oraz miejscowości w języku ojczystym mniejszości zwarcie zamieszkałej na danym terenie. Padają deklaracje stworzenia także nowej Ustawy o mniejszościach narodowych. Jak Pan jako prawnik i obywatel RL ocenia te zapowiedzi rządzących?

- Z prawnego punktu widzenia takie uregulowanie byłoby bardzo pożądane. Myślę, że w ten sposób będziemy mogli przystosować się do standardów Unii. Mam nadzieję, że Litwini jakoś zrozumieją, że język polski nie stanowi zagrożenia dla języka litewskiego, i że takie poglądy w XXI wieku przynajmniej są przestarzale i że dbać trzeba o zupełnie inne rzeczy. Młode pokolenie bardzo często jest zupełnie obojętne na własne tradycje, historię. Takimi ludźmi jest bardzo łatwo manipulować, pokazując im rzekomego „wroga“ – nie trudno w historii o takie przykłady.

- Czy wejście Polaków na Litwie w takiej licznej dzisiaj reprezentacji w parlamencie i rządzie uważa Pana za symboliczny powrót do tradycji wielonarodowej WKL?

- Oby tak było! Dla mnie najpierw powstaje pytanie: czy wszyscy, którzy obecnie na Litwie szczycą się dziejami WKL dobrze zdają sobie sprawę z tego, jakiego typu to był organizm państwowy. Pomogłoby to łatwiej rozwiązać problemy, które u nas niestety powstają w dziedzinie stosunków między narodami, a raczej zrozumieć, że w istocie to nie są problemy.



Piotr Wdowiak „Bezdrożami Litwy i Inflant. 17 spotkań z Wilniukami. Na pograniczach byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego” Wilno-Łódź-Warszawa 2013. Publikacja wydana nakładem Autora i jest dostępna w sklepach internetowych Merlin i Empik oraz pod adresem www.wyczerpane.pl