"Pan Tadeusz" 1928 r. Jak feniks z wileńskich popiołów...


Tak się zaczęło: rok 2006, filmograf FN Michał Pieńkowski z wizytą u p. Agaty Szkarłat, fot. www.nitrofilm.pl
Warszawsko-wileńska re-premiera pieczołowicie odtworzonego filmu "Pan Tadeusz" z 1928 r. zamyka swoiste koło historii, jakie ekranizacja ta zatoczyła od premiery w Warszawie, poprzez Wilno i Wrocław. Trudno przypomnieć zasługi wszystkich, którzy w ciągu minionych 84. lat tworzyli ów łańcuszek. Kluczowe są dwa ogniwa, bez których nie moglibyśmy dziś wieczorem odbyć tej filmowej podróży w czasie. Są to: warszawska pracownia Nitrofilm, działająca przy Filmotece Narodowej, która dzięki najnowszym technologiom cyfrowym obdarza zabytkowe filmy drugim życiem, oraz rodzina Szkarłatów, dziś mieszkająca we Wrocławiu, a wywodząca się - jak już pisaliśmy - z Wilna...
A wszystko się zaczęło niedawno. W roku 2006 jedna z pracowników Filmoteki Narodowej odebrała telefon z Wrocławia. Jakaś pani poinformowała, że właśnie w rodzinnym archiwum odnalazła stare taśmy filmowe, a ze zdjęć i plansz z napisami wnioskuje, że może to być przedwojenna ekranizacja "Pana Tadeusza". Informacja brzmiała wręcz mało prawdopodobnie, jednak panie umówiły się na spotkanie ze specjalistami, a odkrywczynię niezwykłego znaleziska poproszono o odpowiednie zabezpieczenie filmu, gdyż taśmy z tamtych lat są materiałem bardzo kruchym.

Jakież było zaskoczenie filmografów z Warszawy, gdy w skromnym wrocławskim mieszkaniu przekonali się, że mają przed sobą istny skarb! Odkrycie było o tyle zaskakujące, że 60 lat po wojnie nikt już nie miał nadziei na odnalezienie filmu, znanego tylko z dwóch fragmentów ocalałych z wojennej zawieruchy. Tak zwaną pierwszą kopią był oryginalny fragment przedwojennego filmu barwionego (!) na taśmie nitro, kupiony także od prywatnej osoby pół wieku wcześniej, w 1957 r. Składał się z czterech większych rolek taśmy i dwóch krótkich fragmentów, łącznie 1194 metry taśmy. Pierwsza kopia dotychczas znana była tylko wąskiemu gronu specjalistów, gdyż na użytek telewizji i publiczności kinowej korzystano z tzw. drugiej kopii. Ale to właśnie jedynie w pierwszej kopii zachowała się czołówka filmu. Poza tym zawiera ona całą inwokację, przyjazd Tadeusza do Soplicowa, uroczystą kolację na zamku, poranne parzenie kawy, spotkanie Hrabiego z Zosią, krótkie fragmenty grzybobrania, sceny, w których Telimena przygotowuje Zosię do przyjęcia, przygodę Telimeny z mrówkami, kolację i bijatykę na zamku, wreszcie zaręczyny Tadeusza i Zosi, fragmenty koncertu Jankiela i finałowego poloneza.


Druga kopia to także oryginalna barwiona taśma nitro, która trafiła do Filmoteki w 1955 r. ze zbiorów Szkoły Filmowej w Łodzi. Składa się z czterech rolek taśmy, łącznie ma 1218 metrów, co przy dzisiejszych standardach prędkości odtwarzania daje około 43 minuty. Ten właśnie materiał (oczywiście skopiowany na bezpieczną taśmę) był znany miłośnikom starego filmu z projekcji w kinach studyjnych i TV. Zawiera już tylko fragment inwokacji, część powrotu Tadeusza do Soplicowa, ale też opowieści księdza Robaka w karczmie, obszerne fragmenty polowania, kłótnię w karczmie, krótki fragment zajazdu, spowiedź Jacka Soplicy i jego śmierć, przyjazd wojsk generała Dąbrowskiego do Soplicowa, przygotowania do kolacji, oświadczyny i zaręczyny Tadeusza i Zosi, prawie cały koncert Jankiela i polonez. Około jedna trzecia tego nośnika to materiały unikalne, które nie występują w żadnej z pozostałych dwóch kopii filmu. 

W mieszkaniu pani Agaty Szkarłat - bo to ona poinformowała Filmotekę o przypadkowym znalezisku we własnym garażu - na specjalistów czekało aż 18 pudełek z taśmami owiniętymi zwykłym sznurkiem. "Miałam przede wszystkim nadzieję, że będą to inne fragmenty od tych, które już mieliśmy. I tak rzeczywiście było" - mówi Renata Wąsowska, główna specjalistka ds. przedwojennego zbioru filmowego w Filmotece Narodowej. "Materiał z Wrocławia w przeważającej większości był nam nieznany. Wprawdzie nie składał się wraz z naszą kopią na cały film, ale i tak przedstawiał dla nas ogromną wartość!". Po latach trudno stwierdzić, dlaczego kopia nie zachowała się w całości, w rolkach, ale w kawałkach. Wiadomo tylko jedno: Wszystkie puszki przyjechały do Wrocławia w 1945 r., prosto z Wilna, razem ze skromnym dobytkiem, ale bardzo dużą biblioteką i archiwum, pana Władysława Szkarłata, nauczyciela.

"Dziadek nie był wilniukiem z pochodzenia" - przyznaje w rozmowie z "Wilnoteką" pani Agata. "Na stałe zamieszkał w Wilnie dopiero w 1925 r., gdy podjął tam pracę nauczyciela. Pracował w kilku szkołach, nauczał geografii, astronomii, ale też historii" - dopowiada. Prawdopodobnie właśnie w Wilnie poznał też swoją przyszłą żonę (a może właśnie dla niej przyjechał na Wileńszczyznę?), Marię z domu Korejwo, z którą pobrali się w 1930 r., a po dwóch latach przyszedł na świat ich syn, ojciec Agaty. Oboje byli nauczycielami i bez reszty oddawali się pracy pedagogicznej, tak przed wojną, jak i po wkroczeniu Sowietów, a potem Litwinów, potem znów Sowietów, wreszcie Niemców. Po zamknięciu polskich szkół Szkarłatowie aktywnie uczestniczyli w tajnym nauczaniu, prowadzili komplety dla polskiej młodzieży, więc po powrocie Sowietów nie mieli na co czekać i już w 1945 r. zgłosili się do tak zwanej repatriacji. Odtąd aż do śmierci w 1988 r. Włodzimierz Szkarłat mieszkał we Wrocławiu, ale nikomu nie zdradził, jakie skarby kryje jego archiwum. "Tak naprawdę, to dziadek spędził w Wilnie tylko 20 lat, ale to były najpiękniejsze lata jego życia - wspomina Agata Szkarłat - ciągle powracali z babcią wspomnieniami w tamte strony, pamięć Wilna w naszej rodzinie była bardzo silna, wszak ojciec także miał już w chwili wyjazdu 13 lat, sporo pamiętał".

Archiwum rodzinne i pamiątki z Wilna po dziadku pani Agata zaczęła przeglądać dopiero, gdy musiała zwolnić trochę miejsca w garażu, gdzie złożone zostały pudła z mieszkania dziadków. Wówczas dowiedziała się też wiele o historii swojej rodziny. "Bardzo wzruszające są dokumenty repatriacyjne, z których dowiedziałam się na przykład, że wyruszając z Wilna w podróż, która ostatecznie trwała prawie miesiąc, dziadek zgłosił do wywiezienia 300 kg żywności, 150 kg mąki i ponad półtorej tony tzw. mienia. W tabeli, gdzie miało być ono szczegółowo opisane, widnieją tylko dwa wpisy: maszyna do szycia Singer oraz... biblioteka! Każdy wówczas zabierał, przypuszczam, tylko najważniejszy, najcenniejszy dobytek - dla dziadka były to książki, dokumenty". Wśród nich udało się wywieźć z Wilna także "Pana Tadeusza". Jak trafił do zbiorów rodzinnych Szkarłatów? Dziś już nikt nie pamięta, ale za najbardziej prawdopodobną można przyjąć następującą wersję: Z każdą kolejną okupacją Wilna, a każda miała dość antypolski charakter, wileńscy Polacy coraz bardziej troszczyli się o ratowanie przed zniszczeniem różnych polskich pamiątek, m.in. ukrywając je i przechowując we własnych domach. Gdy w 1944 roku rozpoczęła się ekspatriacja, oficjalnie przez władze Polski Ludowej i Litwy zwana repatriacją, wileńscy Polacy, czasem z narażeniem życia, wywozili te skarby do nowej ojczyzny wśród rzeczy osobistych, ze świadomością, że ratują je dla kultury polskiej. 

Konserwatorka taśmy filmowej w Filmotece Narodowej Monika Supruniuk, po przeprowadzeniu dokumentacji "wileńskiej" trzeciej kopii, stwierdziła, że choć stan odnalezionej taśmy jest bardzo zły (rozerwania, brak perforacji, typowe zabrudzenia i zarysowania wynikające z jej kinowej eksploatacji, ubytki w emulsji i skurczenia taśmy wskutek niewłaściwych warunków jej przechowywania), to fakt jej odnalezienia jest znaczący. Taśma z Wrocławia (na podłożu łatwopalnym) pochodzi bowiem z okresu, w którym film był wyświetlany, co oznacza, że zawiera cenne informacje, np. o oryginalnych jej barwieniach. Ów fatalny stan cennego znaleziska poniekąd sprawił, że "wileńska" kopia odegrała jeszcze jedną ważną rolę w historii "Pana Tadeusza", a nawet kultury polskiej: Odkrycie skłoniło Filmotekę Narodową do opracowania całkiem nowego, technicznie bardzo nowatorskiego projektu "Konserwacja i digitalizacja przedwojennych filmów fabularnych w Filmotece Narodowej w Warszawie". Powołano Zespół Restauracji Taśmy Filmowej i po trzech latach starań udało się zdobyć na ten cel także fundusze europejskie: planowany całkowity koszt realizacji projektu wynosi 20 257 530 PLN, wartość dofinansowania z Unii Europejskiej wynosi 14 777 626 PLN.

Ze 159. przedwojennych filmów polskich, które znajdują się w zbiorach Filmoteki, jako pierwszy wybrano film "Mania. Historia pracownicy fabryki papierosów". To jedna z najstarszych produkcji, film niemiecki z 1918 r., ale ze słynną Polką, Apolonią Chałupiec, czyli Polą Negri, w roli głównej. W tymże 2006 r. (co za zbieg okoliczności) prywatny kolekcjoner z Czech zwrócił się do Filmoteki Narodowej z ofertą sprzedaży kopii wczesnego filmu z Polą Negri. Okazało się, że to właśnie "Mania". Fakt, że archiwa zagraniczne nie mają tego tytułu, a także nieliczne i lakoniczne wzmianki o filmie w źródłach o historii kina tego okresu, wskazują, że prawdopodobnie to jedyna kopia filmu na świecie. Precyzyjnie zrekonstruowany film niemy, z towarzyszeniem specjalnie na tę okazję skomponowanej muzyki Jerzego Maksymiuka, w wykonaniu (na żywo) Wrocławskiej Orkiestry Kameralnej Leopoldinum pod dyrekcją kompozytora, promował Polskę podczas jej niedawnej prezydencji w Unii Europejskiej. 


Drugą rekonstrukcją, która trafiła na warsztat Nitrofilmu, był właśnie "Pan Tadeusz". Obraz poddano cyfrowej rekonstrukcji w zaawansowanej technologii 4K: stabilizacji, korekcji gęstościowej i barwnej, podczas niezmiernie pracochłonnego manualnego retuszu obrazu, klatka po klatce, usunięto większość zniszczeń i zniekształceń. Przywrócono oryginalne barwienie taśmy, mające w oryginalne funkcję uwydatnienia emocji. Oranż, błękitno-zielony, magenta, błękit paryski, żółć - to barwy, które również współczesny widz będzie mógł zobaczyć. Film dostosowano do obecnych standardów: w każdej sekundzie powtórzono 8 klatek, aby odtworzyć wrażenie, jakie towarzyszyło widzom oglądającym go w pierwotnej prędkości (16 klatek na sekundę). Proces skanowania materiałów trwał ponad 2 miesiące. "Najpierw skanowaliśmy "na sucho", a potem "na mokro" - opowiada Paweł Śmietanka, kierownik Zespołu Restauracji Taśmy Filmowej. "(…) w pierwszej technice film zeskanowaliśmy bardzo wiernie, razem ze wszystkimi szczegółami obrazu i defektami w podłożu oraz emulsji światłoczułej. Tak powstała kopia cyfrowa o dużej rozdzielczości 4K - wierna kopia nośnika oryginalnego. Potem przystąpiliśmy do skanowania z użyciem płynu immersyjnego (…) Wtedy dopiero możemy mówić o początku rekonstrukcji obrazu filmowego w dużej rozdzielczości 4K. Następnie wykonaliśmy prace z wykorzystaniem technik rekonstrukcji cyfrowej przy udziale specjalistów" - opowiada. Obecny metraż filmu to 2236 metrów - film trwa nieco ponad 90 minut. Niestety, nadal jest niekompletny - wciąż brakuje kilkudziesięciu minut (w oryginale trwał ponad 2 godziny!).

Muzykę do odtworzonego filmu skomponował Tadeusz Woźniak. Ma on w swoim dorobku muzykę do ponad 200 piosenek, prawie 100 inscenizacji w teatrach dramatycznych, wielu przedstawień telewizyjnych, programów poetyckich i artystycznych oraz filmów animowanych. Piosenki z jego muzyką wykonywali m.in.: Michał Bajor, Anna Chodakowska, Bernard Ładysz (kolejny wilniuk!), Krystyna Prońko, Zbigniew Wodecki, Wojciech Malajkat i Krzysztof Majchrzak. Do największych przebojów można zaliczyć "Hej, Hanno", "Smak i zapach pomarańczy", a przede wszystkim "Zegarmistrz światła". Woźniak jest również autorem muzyki i wykonawcą piosenki "Pośrodku świata", otwierającej każdy odcinek popularnego serialu "Plebania", w którym nawet kilkakrotnie wystąpił. Tym razem jednak wyzwanie było nie lada: niemy, przedwojenny film, ekranizacja narodowej epopei. Jaka była jego pierwsza reakcja na propozycję skomponowania muzyki do "Pana Tadeusza"?

"Poczułem pewien rodzaj podniecenia i jednocześnie - zwyczajnego strachu. Choć we wszelkich działaniach artystycznych tak naprawdę ekscytujące są nowe wyzwania, to zawsze pojawia się pytanie: Czy dam radę? Podziwiam zresztą odwagę autora filmu "Pan Tadeusz". To narodowy poemat dygresyjny - czyli tekst - a tu nikt nic nie mówi! Wiersz został opowiedziany obrazem. Stanąłem więc przed ruchomą, za to niemą, poezją, i mam spróbować muzyką zbudować klimat i wdzięk dziewiętnastowiecznej polskiej sielanki. Mam nadzieję, że z tej próby wyjdę "cało" - mówił Tadeusz Woźniak.

Podsumowanie i efekt wszystkich prac - już dziś, jednocześnie w Warszawie i Wilnie.
Zapraszamy do Domu Kultury Polskiej w Wilnie na 19.30. 

Na podstawie: Filmoteka Narodowa, inf.wł.