Klasztory rzymskokatolickie na wschodzie Rzeczypospolitej. Karmelici w Bołszowcach


Pomnik św. Jana Pawła II przed odnowionym klasztorem, fot. Dmytro Antoniuk
Nie można zakończyć opowieści o „łagodniejszej” gałęzi zakonu karmelitów, nie wspomniawszy jednego z najbardziej znanych i wpływowych klasztorów zakonu – konwentu w Bołszowcach.Trudno uwierzyć, że jeszcze przed dwudziestu laty była tu kompletna ruina.







Klasztor oo. karmelitów trzewiczkowych w Bołszowcach jest obecnie odnowionym obiektem z prężnym centrum rekolekcyjnym, centrum spotkań młodzieży, miejscem konferencji naukowych i Domem Pielgrzyma. Całość nosi nazwę Centrum Pokoju i Pojednania i opiekują się nią oo. franciszkanie. Do tego miejsca, podobnie jak do Berdyczowa i Latyczowa, wyruszają coroczne pielgrzymki w dniu 16 lipca – uroczystość Matki Bożej Szkaplerznej. Pielgrzymują tu wierni ze Lwowa, Tarnopola, Kołomyi, Turki.

W 1990 roku ruiny zabytku zostały przekazane katolikom, ale pieniędzy, przeznaczonych przez rząd ukraiński, starczyło jedynie na projekt rekonstrukcji, wykonany przez Instytut „Ukrzachidprojektrestauracja”. Na rekonstrukcję fundusze przeznaczyło Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego RP. W wyniku prac zostały całkowicie odbudowane trzy zniszczone w czasie obu wojen światowych skrzydła klasztoru i brama. Został odbudowany również kościół. Całość pomalowano na miły dla oka żółty odcień. Pozostały jeszcze prace kosmetyczne.


Pozostałości XVIII-wiecznych malowideł, fot. Dmytro Antoniuk

Początek konwentowi karmelitów trzewiczkowych w tej okolicy dał przypadek, który wydarzył się z hetmanem Marcinem Kazanowskim w 1620 roku. Wówczas, idąc na bitwę z Tatarami, wyłowił on w Dniestrze obraz Matki Boskiej z Dzieciątkiem. Wziął to za dobry znak przed wyprawą. Kazanowskiemu udało się ze swym oddziałem zwyciężyć znacznie liczniejsze zastępy wroga. Hetman umieścił obraz w swojej zamkowej kaplicy w Bołszowcach. Nocą od obrazu „biło światło i jakieś cudowne migotanie”. Przyciągnęło to oczywiście wiernych i Kazanowski postanowił założyć nieopodal murowany klasztor oo. karmelitów trzewiczkowych, dokąd w 1624 roku przeniósł obraz. Niestety, wiek XVII dla klasztorów na tych terenach szczęśliwym nie był. Najazdy kozaków, Tatarów, Szwedów i Turków zmuszały karmelitów do ucieczki w latach 1648, 1649, 1651, 1655, 1657 i 1671. Opuszczając klasztor podczas ostatniej ewakuacji wywieźli cudowny obraz do konwentu lwowskiego, gdzie pozostawał do roku 1718. 

 

Dopiero po wojnie północnej zakonnicy przystąpili do budowy nowego, murowanego kościoła, ponieważ poprzedni całkowicie nie nadawał się do odbudowy. Wspomógł ich w tym pułkownik Jan Gałecki, który ufundował budowę nowego klasztoru, jako wotum za cudowne uzdrowienie za sprawą obrazu Matki Bożej Bołszowieckiej. W tym czasie za sprawą obrazu odnotowane zostały przypadki wypędzenia złego ducha i nawet wskrzeszenie. Świątynia była gotowa w 1728 roku, ale prace wewnątrz, finansowane przez Jabłonowskich i Stanisława Ostroroga, jeszcze trwały.


Pokoje gościnne w klasztorze, fot. Dmytro Antoniuk

15 sierpnia 1777 roku miało miejsce jedno z najbardziej znanych i podniosłych wydarzeń w historii klasztoru: sufragan lwowski Kryspin Cieszkowski konsekrował świątynię z późnobarokową fasadą pw. Zwiastowania NMP. Wewnątrz wykonano nowe freski i ustawiono siedem kamiennych ołtarzy autorstwa prawdopodobnie Piotra Polejowskiego – ucznia Meretyna i Pinsla. Wszystko to jednak było tylko dekoracją do głównego wydarzenia, jakim była koronacja cudownego obrazu Matki Bożej Bołszowieckiej (kopii dzieła Łukasza Cranacha starszego „Madonna z Dzieciątkiem pod jabłonią”, które dziś znajduje się w Ermitażu).

Wojewoda poznański Antoni Barnaba Jabłonowski, który później podpisał Konstytucję 3 Maja i walczył wspólnie z Kościuszką, przeznaczył niemałe fundusze na uroczystość koronacji. Udział w niej wzięli kapłani z katedry lwowskiej, szlachta z całego województwa ruskiego i z ziemi halickiej, przedstawiciele cechów rzemieślniczych, liczne duchowieństwo i zakonnicy, wojsko. Ponieważ uczestników ceremonii było tak wielu, że nie sposób było ich pomieścić w kościele, obraz początkowo wystawiono w zamiejskiej kaplicy. Następnie biskup przeniósł go uroczyście do klasztoru, który „był iluminowany z zewnątrz i od wewnątrz”. W tym czasie grała muzyka, biły dzwony i strzelano z armat. Obraz ukoronowano, następnie z balkonu na fasadzie kościoła pobłogosławiono nim zebranych i umieszczono go w ołtarzu głównym. Z zapadnięciem zmierzchu nastąpiły fajerwerki z „ogni bengalskich różnych kolorów”.

Zważając na znaczenie klasztoru w Bołszowcach, który stał się jednym z najważniejszych ośrodków maryjnych w Galicji, władze austriackie go nie skasowały. Tym bardziej, że przy klasztorze działała publiczna szkoła początkowa, a zakonnicy zajmowali się dobroczynnością. W 1853 roku korony z cudownego obrazu skradziono, ale wkrótce zostały odnalezione w jednej z okolicznych wiosek. Złodzieje jednak uszkodzili je i ówczesny właściciel Bołszowiec Kornel Krzeczunowicz sfinansował naprawę. Po czym papież Pius IX ponownie poświęcił korony i znów zabłysnęły one na obrazie. Było to jak najbardziej na czasie, bo zbliżał się 100-letni jubileusz koronacji, który to obchodzono dość hucznie.


Matka Boska Bołszowiecka, fot. Dmytro Antoniuk

Na tym dobry okres dla bołszowieckich karmelitów widocznie się zakończył. Gdy wybuchła I wojna światowa bracia razem z relikwią wyjechali do Pilsna, ale po opuszczeniu Bołszowiec przez Rosjan – powrócili tu. We wrześniu 1916 roku carskie wojsko znów podeszło pod miasteczko i ostrzelało konwent. Przeor Teodor Bajorek zdążył zabrać z ołtarza głównego cudowny obraz i Najświętszy Sakrament i przejść do krypt, gdzie przechowywało się około 300 osób z miasteczka. Austriacy, którzy jeszcze utrzymywali Bołszowce, nakazali wszystkim opuścić klasztor i karmelici znaleźli się znów we Lwowie. Ale po kilku dniach odważny przeor wrócił do klasztoru, by zabrać księgi metrykalne. W ciągu prawie roku Bołszowce przechodziły z rąk do rąk. Miasteczko zostało doszczętnie zrujnowane. Ucierpiał też znacznie klasztor. Austriaccy żołnierze (prawdopodobnie na opał) spalili ambonę i ławy, zniszczyli freski w zakrystii i splądrowali pochówki w kryptach.

Po wojnie rozpoczęto długotrwały remont, po którym zdobnictwo było już o wiele skromniejsze. Dopiero w 1930 latach powrócił tu cudowny obraz. W uroczystościach wzięli udział biskupi lwowscy: katolicki Franciszek Lisowski i greckokatolicki Mykyta Budka.

Pomimo, iż cudowny obraz Matki Bożej Bołszowieckiej czcili zarówno Polacy, jak Ukraińcy, to w 1944 roku UPA zamordowało karmelitę o. Bartłomieja Czosnka. Potem relikwię znów wywieziono do Lwowa, skąd przeniesiono ją do Krakowa, a potem do Gdańska do kościoła św. Katarzyny, gdzie znajduje się do dziś. Nabożeństwa trwały w kościele do 1947 roku, a potem kościół przeznaczono na magazyn zboża, ocalałe zaś skrzydło klasztoru – na chlew.

Gdy świątynię przekazano wiernym, znajdowała się w strasznym stanie. Ze zdobnictwa wewnętrznego pozostały jedynie ołtarze bez obrazów i niektóre pilastry. Z XVIII-wiecznych fresków ocalały jedynie silnie uszkodzone fragmenty na chórze i obrazy „Wskrzeszenie Piotrowina przez św. Stanisława” oraz „Cud św. Eliasza” z herbem Jabłonowskich i napisem ORNAVIT (upiększył) w prezbiterium. Portrety czterech przedstawicieli rodu Jabłonowskich ocalały w okolicy prawego bocznego ołtarza. Przy wejściu ocalała marmurowa chrzcielnica. I tyle.

W 2002 roku w ołtarzu głównym umieszczono kopię cudownego obrazu Matki Bożej Bołszowieckiej, przywiezioną tu z Gdańska. Sądzę, że cudowne zmartwychwstanie tego obiektu jest Jej zasługą.

Dmytro Antoniuk
Tekst ukazał się w nr 3 (319) 15-27 lutego 2019