Kamil Biliński: Wilno dało mi kopa!


Kamil Biliński już w barwach Śląska, fot. Krystyna Pączkowska/WKS Śląsk Wrocław
Dobiegają końca eliminacje do piłkarskich mistrzostw Europy Francja `2016. Wczoraj reprezentacja Polski zmierzyła się w Glasgow ze Szkocją, fundując swoim kibicom thriller z prologiem i epilogiem (a raczej - szczęśliwym zakończeniem!) w wykonaniu Roberta Lewandowskiego. Mecz zakończył się wynikiem 2:2, czyli tak samo jak w Warszawie. Dziś Litwa w Lubljanie zagra o honor ze Słowenią, bo na baraże już raczej nie ma szans, a odbudowa reputacji po blamażu z San Marino (wymęczone w ostatniej chwili zwycięstwo 2:1) na pewno się przyda. Już w niedzielę jeszcze większe emocje, bo Polska zagra na Narodowym z Irlandią o bezpośredni awans do finałów Euro`2016, a zaraz potem Wilno będzie mogło podziwiać Anglię, z którą Litwa zagra pożegnalne spotkanie na Lipówce. Piłkarze Albionu są już w finałach, więc może zrobią gospodarzom jakiś prezent? Tymczasem na Litwie coraz głośniej się mówi, że nowym selekcjonerem litewskiej "rinktinė", czyli kadry narodowej, może zostać Marek Zub, niedawny trener Żalgirisu. Czy powróci do Wilna, by przygotować całkiem nową reprezentację Litwy na eliminacje do Mundialu `2018? O tym dowiemy się być może już wkrótce, a dziś zapraszamy czytelników na spotkanie z innym Polakiem, który przed kilku laty zabłysnął właśnie w wileńskiej drużynie, a dziś gra na Śląsku - Kamilem Bilińskim.
Latem 2012 roku niechciany w rodzinnym Wrocławiu trafił do Wilna jako 24-letni, właściwie anonimowy piłkarz. Po półtora roku odchodził do Bukaresztu w aureoli snajpera wyborowego, który z Żalgirisem zdobył wszystko, co było do zdobycia. Mistrzostwo, Puchar i Superpuchar Litwy. Z powodu kłopotów finansowych swego rumuńskiego klubu w sierpniu wrócił do Polski. Starało się o niego kilka klubów. Zdecydował się raz jeszcze spróbować we Wrocławiu. Witano go w nim jak zbawcę. Wilnotece chętnie dał się namówić na "litewskie" wspomnienia i refleksje.

 Jak to się stało, że Pan w ogóle trafił na Litwę? To raczej rzadki kierunek dla polskich piłkarzy?

Było trochę zawirowań z moim odejściem ze Śląska Wrocław. Wtedy w tym klubie byli inni niż dzisiaj właściciele, inny sztab trenerski. Nie widziano mnie w składzie zespołu i kilkukrotnie wypożyczano do drużyn z niższych lig. Dość dobrze sobie w nich radziłem. Po kolejnym powrocie do Śląska dano mi jednak do zrozumienia, że we Wrocławiu nie ma  dla mnie miejsca. Miałem kilka propozycji z polskiej ekstraklasy, ale Śląsk podszedł do tematu na zasadzie: sami nie chcemy, ale drugiemu nie damy. Na szczęście przyszła oferta z Wilna, dzięki której dostałem takiego bardzo pozytywnego kopa, chciałem pokazać, że za szybko mnie w Polsce skreślono.

Żalgiris sam Pana znalazł czy było to działanie jakiegoś agenta?

Ten transfer to takie wspólne dzieło mojego menadżera i dyrektora sportowego Żalgirisu Mindaugasa Nikoličiusa.

Dobrze się w Wilnie mieszkało?

Bardzo fajnie. Byliśmy z żoną bardzo zadowoleni z tego pobytu. Na początku mieliśmy trochę obaw, że to stolica. Nie przepadamy za takim wielkomiejskim zgiełkiem, ale Wilno okazało się bardzo spokojne, zupełnie zmieniło moje wyobrażenie pojęcia "stolica".

Zapamiętaliście jakieś ulubione miejsca na Litwie?

Ja jestem wielkim domatorem i najchętniej spędzam czas w domu, ale bardzo spodobała mi się Nida. Mieliśmy tam (albo w Kłajpedzie) organizowane czasem krótkie zgrupowania przed meczami. Raz mogliśmy nawet zabrać żony. Bardzo miło to wspominam. Byliśmy oczywiście  z żoną w Trokach, poznaliśmy Wilno, wydaje mi się, że to, co najważniejsze na Litwie, udało nam się zobaczyć.

Nie odczuwał Pan na Litwie jako Polak jakichś przejawów niechęci ze strony Litwinów?

Nie, absolutnie.

Cepeliny, chłodnik czy bliny - co Panu w Wilnie najbardziej smakowało?

Nic z tych rzeczy, akurat kulinarnych wspomnień specjalnie nie mam.

Czyli kuchnia litewska Panu nie podeszła?

Średnio...
 

Śledzi Pan to, co się dzieje obecnie w Żalgirisie?

Tak, zerkam, jakie są rezultaty, czasem uda mi się zobaczyć skrót, zwłaszcza jak padały bramki. Sprawdzam, jaki grał skład, choć tak naprawdę w Wilnie zostało bardzo mało moich kolegów, bo kadra bardzo się zmieniła od momentu mojego wyjazdu.

Utrzymuje pan bliższy kontakt z którymś z zawodników Żalgirisu?

Z  Andro Švrljugą, chorwackim pomocnikiem, który trafił do Wilna mniej więcej w tym czasie co ja i jakoś staliśmy się sobie bliscy.

W lipcu Żalgiris był zadziwiająco blisko wyeliminowania mistrza Szwecji Malmö FF w kwalifikacjach do Ligi Mistrzów...

Na wyjeździe zremisowali bezbramkowo, u siebie przegrali 0:1. Widziałem fragmenty tego meczu. Bramka stracona przypadkowo, a tu teraz proszę, Malmö w fazie grupowej Ligi Mistrzów.
 
Byłem na tym meczu. Przy stanie 0:0 wilnianie mieli dwie stuprocentowe okazje i myślę, że gdyby którąś wykorzystali, to by sprawili sensację.

Ale taki jest futbol, widocznie nie było im dane.
 
Widać jednak, że ambicje są w klubie duże, myślano chyba co najmniej o fazie grupowej Ligi Europy, sporo zainwestowano, ostatnio przyszło bardzo dużo nowych piłkarzy.

Zwłaszcza zagranicznych, szatnia stała się bardzo międzynarodowa.

Tak na marginesie, czy najlepsi zawodnicy w Żalgirisie mogą zarobić lepiej niż średniacy w polskiej ekstraklasie?

Nie mam pojęcia (śmiech).
 
Po meczach z Malmö trener Dambrauskas mówił, że nie żałuje licznych transferów, bo zawodnicy przydadzą mu się na ligę. Wydaje się jednak, że ligę na Litwie można wygrać znacznie szczuplejszą kadrą?

Ligę litewską, tak jak w poprzednich sezonach, Żalgiris wygra na pewno w cuglach. Moim zdaniem działacze powinni pomyśleć o powołaniu ligi bałtyckiej dla najlepszych zespołów z Litwy, Łotwy i Estonii. Wtedy poziom futbolu w tej części Europy na pewno by się podniósł i można by realniej myśleć, by najlepszymi zespołami ugrać coś więcej na arenie międzynarodowej.

Myśli Pan, że Żalgiris w polskiej lidze byłby w górnej czy dolnej połówce tabeli?

Trudno to ocenić, gdy patrzy się tylko z boku i tylko na fragmenty spotkań. Gdy byłem w środku, mogę powiedzieć, że mieliśmy na tyle mocny zespół, że spokojnie w polskiej ekstraklasie dawalibyśmy sobie radę. Pokazaliśmy przecież, że potrafimy grać w piłkę, przechodząc aż do czwartej rundy kwalifikacji Ligi Europy.

Pański Żalgiris a dzisiejszy pański Śląsk. Który jest lepszy?

To tak naprawdę dwa całkiem różne zespoły, ale myślę, że Śląsk. W tej chwili mamy sporo indywidualności, które potrafią zrobić różnicę. W zespole jest duży potencjał i w obecnym sezonie zamierzamy walczyć o wysokie lokaty w polskiej ekstraklasie.
 
Z Kamilem Bilińskim rozmawiał Jarosław Tomczyk.


 
Fot. Krystyna Pączkowska/WKS Śląsk Wrocław SA