Jak przetrwać bez Internetu?
Ewelina Łaś, 20 września 2012, 10:26
Fot. wilnoteka.lt
Życie w akademiku naprawdę nie jest usłane różami. Wszystko stąd znika. Znikają z łazienki resztki pasty do zębów, mięso ze wspólnej lodówki czy garnki z kuchni… Niedobrze, tylko co robić, skoro podbieracze kilku plastrów szynki i używanych mopów, niestety, są wśród nas. No ale znikający Internet? To już przesada.
„Zdenerwowałam się. Znów nie ma Internetu. XXI wiek, a tu, człowieku, nawet poczty nie sprawdzisz. Próbuję się zalogować, a na ekranie pojawia się tylko komunikat: Error 406. Koszmar! Nie wspomnę już o wszystkich materiałach z uczelni, które mam na mailu, rozpoczętych esejach. Rok akademicki ruszył pełną parą, a my bez kontaktu ze światem” - żali się ostrzyżona na chłopczycę Nadia z Bułgarii.
„Skoro dziś środek tygodnia i za chwilę zamkną nam bibliotekę, pozostają dwa wyjścia: albo „Party every day, pa-pa-pa-party every night” - Słowaczka Ivana zaczyna nucić znany klubowy przebój, sugerując, że warto byłoby wyjść gdzieś potańczyć - albo jedziemy na wycieczkę”.
„Wrzućcie na luz” - mówi wieczny optymista Tiago z Portugalii, który i tym razem paraduje po korytarzu w szarym kapeluszu à la detektyw Monk. „Propozycja Ivanki, żeby pójść na parkiet, jest świetna, ale mamy jeszcze na to czas. Przemyślimy sprawę w pociągu. To co? Spontaniczny wyjazd za miasto, na przykład do Kowna? Kto się na to pisze?” - proponuje Portugalczyk.
No i pojechaliśmy. Dziesięć osób z różnych zakątków Europy, których połączyły studia w Wilnie w ramach programu Erasmus i akademik z wielkiej płyty, położony gdzieś w lesie, na szarym końcu miasta. To dopiero wyjazd! Zwiedzanie Kowna było przyjemne, zwłaszcza że dopisała nam pogoda. Najciekawsze jednak okazały się dyskusje w pociągu.
Pierwszy na tapetę poszedł temat wczorajszego spotkania z wileńską policją w akademiku. Pogadanka z funkcjonariuszami na korytarzu o zakazie picia alkoholu w miejscach publicznych wzbudziła wiele kontrowersji wśród naszej międzynarodowej braci studenckiej.
„Dużo nam dało to spotkanie. Teraz przynajmniej wiemy, że musimy uważać z piciem piwa na trawniku koło akademika. W świetle litewskiego prawa już za samo otwarcie alkoholu na terenie publicznym, czyli na takim trawniczku na przykład, możemy trafić do aresztu na czterdzieści osiem godzin. Szok, no ale co poradzić. Prawo to prawo” - tym, którzy z różnych przyczyn nie zjawili się na spotkaniu z policją, relacjonuje Pablo.
„Co ciekawe, jeśli chcemy wyjść po dwudziestej drugiej do jakiegoś klubu, nie możemy robić tego w grupie, żeby nie być głośno. Na moje oko, to już jest kompletna przesada. Zwłaszcza, że sami studenci z Litwy, którzy mieszkają po sąsiedzku w miasteczku studenckim, też zwykle łamią ciszę nocną. Pamiętam taką sytuację, kiedy Andre - wiecie, nasz Portugalczyk z Azorów - zadzwonił na policję, bo o 4 nad ranem jacyś chłopcy zaczęli grać w kosza pod oknami. Byli strasznie głośno, a on akurat chciał zasnąć. Policja przyjęła zgłoszenie, ale nie przyjechała. Tylko nas straszą” - kontynuuje Pablo.
„A to dopiero. Wyobraźcie sobie, że gotuję pyszne mięsko w kuchni. Otwieram butelkę wina, żeby przyrządzić na nim sos. Nagle przez okno wskakuje ochroniarz, po czym dzwoni na policję, a ja trafiam za to „wielkie przewinienie” do aresztu na dwa dni. Uzasadnienie? - Otwarłem alkohol w miejscu publicznym. Wszystko się może zdarzyć” - mówi najlepszy kucharz w akademiku, Niemiec Mathias.
„Skoro nie mamy dostępu do Internetu, wymyślmy coś, co nas zintegruje poza siecią. Może… Towarzystwo Kocykowe! Będziemy się zbierać codziennie wieczorem na trawie, grać na gitarach, rozprawiać o filozofii i różnicach kulturowych. Póki jeszcze lato” - proponuje Włoch Marco, znany z ufryzowanych żelem czarnych pukli, na których widok młode Litwinki nierzadko robią maślane oczy.
„Dobra myśl, tylko ciekawe, co na to znów policja” - zastanawia się Ania z Zielonej Góry.
„Mamy być kolejną wersją hippisów czy rousseau’wskimi miłośnikami powrotu do natury? Nie lubię kleszczy, także mnie w to nie mieszajcie” - zaczyna narzekać indywidualistka z Holandii, Agnes.
„Głosujmy. Ja jestem za propozycją utworzenia Towarzystwa Kocykowego. Kto jeszcze?” - entuzjastycznie podchodzi do inicjatywy Emre z Turcji.
Przegłosowaliśmy. Towarzystwo Kocykowe założone! Dyskusja pulsowała wielojęzycznym rytmem, niczym turkocący po szynach pociąg, którym wracaliśmy do stolicy.
Wysiadając z pociągu, byliśmy zmęczeni, ale szczęśliwi. Postanowiliśmy uczcić powstanie naszego klubu drinkiem z palemką w jednym z modnych klubów w centrum Wilna. Doszliśmy do wniosku, że życie bez Internetu potrafi być bardziej fascynujące, bo spontaniczne. Tu ktoś wparuje do pokoju bez zapowiedzi, bo nie był na zajęciach, tam znów ktoś bliski sercu przyniesie ci prawdziwy kwiatek, zamiast wysłać mailem elektroniczną imitację róży.
Kiedy socjologowie przeprowadzają sondy na temat problemów komunikacji międzyludzkiej, psychologowie zacierają ręce, ciesząc się z powodu rosnącej klienteli, która przychodzi na ich kozetkę, żeby po prostu porozmawiać z kimś twarzą w twarz. My - Towarzystwo Kocykowe zrzeszające studentów programu Erasmus w Wilnie - mamy na ten społeczny problem prostą radę: Odłączyć wszystkim Internet! I po problemie.
Komentarze
#1 Też się na to piszę. Studenci
Też się na to piszę. Studenci Erasmusa -łączymy się na kocykach:) Bravko dla autorki, ciekawe ujęcie akademickiego życia:)
#2 Swietny pomysl z tym
Swietny pomysl z tym towarzystwem kocykowym.
Za moich czysow nie bylo internetu. I takie spotkania, to byl chleb codzienny, niezapomniane wspomnienia !
#3 Chcé do takiego akademika,
Chcé do takiego akademika, przynajmniej jest sié mlodym i milo razem gdzies pojechac.