Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki: o bezcennym doświadczeniu niesienia pomocy


Na zdjęciu: wolonatariuszka Danutė Pelėchaitė, fot. Egidijus Knispelis
„Dopiero wtedy, kiedy stajesz w obliczu ogromnego bólu i cierpienia, zdajesz sobie sprawę, jak błahe są własne problemy...” – Danutė Pelėchaitė o bezcennym doświadczeniu niesienia pomocy ciężko chorym pacjentom.







– Dotychczas noszę w sercu jedno z pierwszych wspomnień z dzieciństwa – opowiada Danutė Pelėchaitė, nauczycielka z Wilna. – Stoję w łóżeczku i widzę, jak sfuriowany ojciec bije mamę. – Ona płacze, zaklina, błaga o litość, ale on nie reaguje i uderza ją coraz mocniej… Wystraszona też płaczę, z całej siły krzyczę wyciągając ręce do mamy, ale nie mogę jej w niczym pomóc...

Danutė opowiada, że jej ojciec dużo pił, a po wypiciu stawał się bardzo agresywny.

–  Dobrze pamiętam, jak pewnego wieczoru pijany zagroził nam, że idzie teraz po broń, a gdy wróci, wszystkich powystrzela – opowiada Danutė. – I rzeczywiście wyszedł… Przerażona mama chwyciła mnie i młodszą siostrę z łóżka i wszystkie uciekłyśmy z domu…

Tej strasznej nocy przygarnęła je sąsiadka.

– Przesiedziałyśmy wtedy u sąsiadki na pudełku po butach całą noc – wspomina kobieta. – Mama pośrodku, a my po bokach, mocno ją ściskając. Tak więc przesiedziałyśmy na tym kartonie aż do świtu. Sąsiadka wprawdzie proponowała, że pościeli nam na podłodze, żebyśmy chociaż przez chwilę mogły się zdrzemnąć, ale mama się nie zgodziła…

Danutė opowiada, że dopiero po wielu latach zrozumiała, dlaczego jej mama odrzuciła tamtej nocy propozycję sąsiadki i została na wąskim, twardym pudełku. W przeszywają­cej ciszy, w całkowitej rozpaczy…

– Dopiero jako dorosła zrozumiałam, że mama wówczas odczuwała ogromny wstyd – mówi Danutė. – Wstyd z powodu jej strasznego losu, okropnego, po brzegi wypełnionego przemocą życia... Wstyd, że w mroźną zimową noc z dziećmi na rękach musiała uciekać z własnego domu. Była wtedy tak upokorzona i zdruzgotana, że ​​cieszyła się, iż sąsiadka pozwoliła jej przenocować na pudełku po butach…


Na zdjęciu: wolontariuszka hospicjum Danutė Pelėchaitė, fot. Egidijus Knispelis


Katedra w Telszach

Życie w domu rodziców dla Danutė, jej trzech braci i siostry było nie do zniesienia. Awantury, gwałty, przemoc psychiczna i fizyczna były tam na porządku dziennym.

– Mieszkałam wtedy w Telszach – wspomina kobieta. – Po lekcjach bardzo nie chciałam wracać do domu, bo wiedziałam, co mnie tam czeka... Szukałam więc miejsca, gdzie mogłabym spędzić w spokoju przynajmniej kilka godzin. Takim schronieniem stała się dla mnie katedra w Telszach, która była otwarta przez cały dzień i była mi po drodze do domu.

– Chociaż upłynęło wiele lat, wspomnienia te pozostały żywe. Czasem odnoszę wrażenie, że to wszystko wydarzyło się wczoraj – wspomina Danutė. – Dotychczas odczuwam ciężar masywnych drzwi katedry, ich jękliwe skrzypienie i niesamowite poczucie bezpieczeństwa, które mnie tam ogarniało.

– To cudowna przestrzeń, wypełniona duchem spokoju i ciszą – wspomina Danutė. – Czułam się tam tak dobrze, że nie chciałam stamtąd wychodzić… W katedrze mogłam odpocząć, odrobić lekcje, a nawet przez chwilę się zdrzemnąć…

Danutė często przebywała w telszajskiej katedrze, czasem nawet do wieczornych nabożeństw.

Zamknąwszy powoli drzwi kościoła, wracała do domu, w którym czaiły się cienie strachu i przemocy.

Tam, gdzie w ciemności nocy niecierpliwie czekała na poranek. Niczym na zbawienie…

– Ludzie często nie rozumieją, jak bardzo głębokie, nieuleczalne rany w świadomości dziecka pozostawiają rodzice używający przemocy – cicho wyznaje Danutė. – Są to rany, które czasami nie goją się przez całe życie… Przez lata czułam się jak dziecko odrzucone, niegodne życia, miłości, radości, lepszego pożywienia… Byłam zakompleksiona, zażenowana, nie umiałam budować relacji… Bardzo bałam się ciemności, pijanych osób, głośnych krzyków, bo wszystkie strachy, klątwy i przekleństwa działy się w nocy.

Danutė opuściła dom rodzinny w wieku 19 lat i wyjechała na studia do Wilna.

Kobieta nie przypuszczała, że po wielu latach wróci do Telsz. Wróci po to, by w ostatnich miesiącach życia podać pomocną dłoń człowiekowi, który tak bardzo ją krzywdził w przeszłości.


Na zdjęciu: wolontariuszka hospicjum Danutė Pelėchaitė, fot. Egidijus Knispelis

Grupa modlitewna w Wilnie

Pewnego dnia, gdy życie płynęło spokojnym torem, Danutė poczuła chęć zaangażowania się w wolontariat.

– Chciałam zostać wolontariuszką, chciałam pomagać, jednak nie wiedziałam dokładnie, komu ani w jaki sposób – przyznaje kobieta. – Może dzieciom, może staruszkom... Istnieje jednak takie powiedzenie, że to nie człowiek znajduje wolontariat, lecz wolontariat znajduje człowieka... Postanowiłam dołączyć do grupy modlitewnej, która właśnie szukała lokalu na spotkania…

Pomagając w znalezieniu lokalu, Danutė zwracała się do różnych wileńskich instytucji.

– Słyszałam kiedyś, że w czwartki w Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki odbywają spotkania Wspólnoty osób aktywnych (lit. Veiklių žmonių bendrija). Jak się okazało, Hospicjum udostępnia pomieszczeń do spotkań wspólnoty – wspomina Danutė. – Postanowiłam zadzwonić i zwrócić się do Hospicjum z prośbą o udostępnienie pomieszczeń również naszej grupce kobiet. Natychmiast otrzymałam zgodę i od tego czasu Hospicjum stało się nieodłączną częścią mojego życia, zaś jego pacjenci – moimi braćmi i siostrami w duchu...

Na początku kobieta wraz z grupą modlitewną spotykały się przez kilka miesięcy w Hospicjum na parterze. Na piętra, gdzie znajdują się pacjenci Hospicjum, członkinie grupy modlitewnej nie wchodziły, jednak często widywały ochotników wyprowadzających pacjentów na zewnątrz.

Pewnego dnia Danutė zaproponowano udział w szkoleniach hospicyjnych. Są obowiązkowe dla każdego, kto chce zostać wolontariuszem i pomagać pacjentom Hospicjum.

Danutė przyznaje, że ogarnęły ją wówczas mieszane uczucia.

– Wewnątrz czułam się wystarczająco mocna, by móc dzielić się czułością, troską, miłością – mówi Danutė. – Jednocześnie jednak zdawałam sobie sprawę z tego, że będę odwiedzała ciężko chorych, nieraz płaczących z bólu, umierających pacjentów. Zastanawiałam się nad tym, co jako wolontariuszka (gdybym nią została) będę mogła dać ludziom, którym się wysypują ostatnie ziarenka w klepsydrze życia. Jak mówić? A może milczeć?... Może śmiać się i rozpalać w nich radość? Chociaż na chwilę... A może podzielać smutek?...

Danutė pytała siebie, czy jest gotowa poznać śmierć z tak bliska. Przecież wszyscy od niej uciekają… Wątpiła, czy jest na tyle silna, by nawiązać emocjonalną więź z pacjentem, wpuścić go do swojego serca, pokochać i… przy kolejnej wizycie następnego dnia już go nie zastać… Pytała, czy jest gotowa na codzienną i bolesną stratę…

Mimo to postanowiła zostać wolontariuszką w Hospicjum. I nigdy nie żałowała tej decyzji…

Wolontariuszka w Hospicjum

Po szkoleniach Danutė miała już pozwolenie na odwiedzanie pacjentów Hospicjum.

– Kiedy się wchodzi na pierwsze piętro Hospicjum, zastaje się ciszę – mówi Danutė. – Jeśli na parterze, gdzie znajdują się kuchnia i sala konferencyjna, wre życie, to po wejściu na pierwsze piętro, ogarnia zupełnie odmienne uczucie... Tu trafiasz do zupełnie innej, niemal uświęconej przestrzeni, wypełnionej spokojem i skupieniem…

Zachwyt Danutė budzi to, że pokoje hospicyjne dla pacjentów są bardzo jasne i przytulne, jest w nich wiele obrazów i kwiatów.

– Na początku wydawało mi się, że przyjdę do pacjentów Hospicjum, pocieszę ich, uspokoję, powiem coś dobrego i ważnego, co poprawi im humor lub doda nadziei – dzieli się przemyśleniami Danutė. – Jednak wkrótce zrozumiałam, że wszystko tam jest znacznie głębsze i istotne. Zrozumiałam, że od tych ludzi otrzymuję o wiele więcej, niż sama mogę im dać.

Jak to możliwe?

– Hospicjum to takie szczególne miejsce, w którym własne, poważne z pozoru, problemy nie tylko stają się błahe, lecz wręcz nic nieznaczące – dzieli się rozważaniami Danutė. – Wchodzi się na pierwsze piętro do tych ludzi, rozmawia się z nimi, trzyma się za rękę, ociera łzy i zdaje się sobie sprawę, że własne problemy nie są aż tak poważne... Podczas rozmów z nimi codziennie uświadamiam sobie, jak bezcennym darem jest zdrowie, przy nich uczę się radości życia, wdzięczności za najmniejsze drobiazgi i dowartościowania tego, co mam…

Danutė wyznaje, że to, czego doświadczyła obok tych, którzy na dni życia patrzą już przez okno wieczności, jest bezcenne.

– Pacjenci Hospicjum mają w sobie tak wiele wdzięczności i miłości! Tak wiele szacunku i świętej ciszy, tak wiele szczerych słów i wartościowych życzeń!


Na zdjęciu: pacjenci hospicjum czekają na błogosławieństwo papieża Franciszka, fot. archiwum Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki w Wilnie

Porada Laimy

Danutė wspomina, że od jednej z odwiedzanych przez nią pacjentek otrzymała bardzo cenną lekcję życiową.

– Z jedną wolontariuszką w Hospicjum odwiedzałam pacjentkę Laimę (w celu zachowania prywatności pacjenta imię zostało zmienione) – wspomina Danutė. – Spotykałyśmy się z nią, opowiadałyśmy różne historie, cieszyłyśmy się pięknym letnim dniem. Kiedy tak beztrosko spędzałyśmy czas, wolontariuszka, która była w pobliżu, powiedziała do mnie półgłosem: „Danutė, wiesz, dziś po raz pierwszy po wszystkich remontach założyłam sukienkę...”

Po tych słowach kobiety usłyszały głębokie westchnienie Laimy.

Obie odwróciły się do niej, żeby zobaczyć, co się stało.

– Panie, gdybym tylko mogła... Codziennie bym zakładała sukienki – powiedziała cicho Laima, spoglądając na wolontariuszki. – Cieszcie się ze swych dni, strójcie się, sławcie życie! Spójrzcie, patrzę dziś na letni dzień, leżąc w łóżku... Widzę drzewa, liście tylko przez otwarte okno, czuję, że na dworze jest cudowna pogoda i tak bardzo chciałabym wyjść do miasta w sukience... Gdybym tylko mogła...

– Pamiętam, jak wracałam wtedy do domu, a w uszach dźwięczało mi to proste zdanie Laimy: „Tak bym chciała założyć sukienkę” – wspomina Danutė. – Wydawałoby się, cóż to nadzwyczajnego? A jednak dla niej, leżącej na łożu śmierci, to oznaczało naprawdę wiele…

Oczywiście, Danutė z inną wolontariuszką od razu zaproponowały, że przyniosą sukienkę. Jak twierdzą wolontariuszki, Hospicjum to miejsce, gdzie się spieszy spełniać marzenia i pragnienia pacjentów.

Jednak Laima nie miała już na to sił...

– Pamiętam, że wtedy nie uspokoiłyśmy się, próbowałyśmy ją przekonać, żeby choć na chwilę poczuła powiew wiatru – wspomina Danutė. „Laima, możemy zabrać cię na zewnątrz z całym łóżkiem, żebyś tylko poczuła lato, tylko powiedz…”

Jednak Laima tylko uśmiechnęła się boleśnie.

– Nie, drogie panie, dbajcie nie o mnie, lecz o siebie – rzekła. – Cieszcie się życiem, nie odkładajcie pięknych rzeczy na przyszłość! Odkryjcie szczęście w prostych rzeczach, teraz jest wasz czas!


Na zdjęciu: wolontariusza hospicjum Danutė Pelėchaitė, fot. archiwum Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki w Wilnie

Wiadomość z Telsz

Po zaangażowaniu się w pomoc dla otaczających osób, Danutė stopniowo zapomniała o swych strasznych doświadczeniach z dzieciństwa. Wydawało jej się, że przeżycia te odsunęły się gdzieś w podświadomość, zostały zamknięte głęboko, głęboko w środku.

Jednak pewnego dnia kobieta otrzymała wiadomość, że jej ojciec, który pozostał w Telszach, jest ciężko chory, ma amputowaną nogę, mieszka zupełnie sam i potrzebuje pomocy.

– Gdy tylko to usłyszałam, obudziło się we mnie wiele wspomnień – opowiada Danutė. – Wszystkie one były przygnębiające, pełne strachu i przemocy. Zrozumiałam, że dotychczas to wszystko tkwi w mej pamięci bardzo wyraźne, że wciąż czuję nieopisany ból, chociaż miałam cichą nadzieję, że ​​rany duszy już się zagoiły.

Wspomnienia i dawne lęki wezbrały w niej o wiele bardziej, niż mogła się spodziewać.

– Uświadomiłam sobie, że nie mam jeszcze siły ani chęci, aby odwiedzić ojca – wspomina Danutė. – Czułam, że zadane niegdyś przez niego rany jeszcze się nie zagoiły. Ciągle zadawałam sobie pytanie: „Jak mogę wyruszyć na pomoc komuś, kto tak bardzo mnie zranił, zrujnował całe moje dzieciństwo, rozbił moje życie na tysiące kawałków, okaleczył?” Tylko z powodu jego zachowania jestem teraz tak upokorzona, z wieloma krwawiącymi ranami w duszy... Przypomniałam sobie, jak pijany z nożem miotał się po całym domu, jak z mamą i siostrą musiałyśmy w nocy uciekać z domu, żeby nas nie dopadła jego ciężka pięść…

Jednak po wielu bezsennych nocach i zmaganiach ze sobą Danutė się poddała.

– Zrozumiałam, że w tak ważnej chwili nie mogę opuścić ojca – wspomina Danutė. – Zachowałabym się jak prawdziwa hipokrytka, gdybym zachęcała do opieki i pomocy innym, a sama bym tak nie czyniła... Wiedziałam, że jeśli nie pojadę do Telsz i ojciec umrze w samotności – nie wybaczę sobie do końca życia...

Danutė wróciła do Telsz i stanęła twarzą w twarz z największym strachem swojego dzieciństwa.

Spotkanie z ojcem

Spotkanie z ojcem po wielu latach było jednak zupełnie inne. 

– Kiedy go zobaczyłam, byłam zszokowana – wspomina Danutė. – Był to zupełnie inny człowiek – wychudzony, opuszczony przez wszystkich, samotny. Zrozumiałam, że zostało mu niewiele życia i może są to nasze ostatnie spotkania.

Wówczas spędziła z ojcem krótszą chwilę. Nie mogła jednak poradzić sobie z tym emocjonalnie…

– Ci, którzy doświadczyli przemocy, doskonale wiedzą, że znajdowanie się blisko sprawcy to tak, jakbyś był blisko ognia, – wspomina Danutė. – Bycie blisko ojca mnie po prostu paliło, nie mogłam nawet spojrzeć mu w oczy…

Po powrocie do Wilna po pewnym czasie kobieta dowiedziała się, że samopoczucie ojca znacznie się pogorszyło, że potrzebuje pilnego leczenia, a obecność jej jest wręcz konieczna.

Danutė natychmiast udała się do rodzimych Telsz. Tu dowiedziała się, że rada lekarzy szpitala w Telszach podjęła decyzję o przeniesieniu jej ojca do szpitala w Kłajpedzie, ale nie było wiadomo, czy zostanie tam przyjęty.

W szpitalu w Kłajpedzie

– Do Kłajpedy przetransportowano nas z ojcem z Telsz karetką pogotowia – wspomina Danutė. – Lekarze nie spieszyli się z przyjęciem pacjenta, zebrani w oddzielnym pomieszczeniu naradzali się, co począć. Czekaliśmy więc z tatą obok gabinetu. Drzwi były cienkie i słyszeliśmy każde słowo lekarzy…

Danutė wyznaje, że to, co z ojcem usłyszeli, bardzo ich przeraziło.

– Po co nam tutaj przywieźli tego śmiertelnika? – głośno ze sobą rozmawiali lekarze. – Z nim sprawa jest jasna, zostało mu kilka dni… Niech wiozą go z powrotem, wystarczy nam tutaj i swoich takich...

– Wyobraźcie sobie, oni mówią głośno, a tata wszystko słyszy – opowiada Danutė. – A ja siedzę zagubiona i nie wiem, co mam zrobić... Nie mam nikogo w Kłajpedzie, u kogo mogłabym się zatrzymać na noc, a ostatni pociąg do Telsz już wkrótce wyruszy… Podniosłam wzrok na ojca i rozumiałam, że on czuje moje myśli i rozumie moje wątpliwości. Mam jechać do Telsz, czy jeszcze pozostać z nim?...

Łzy skruchy

Nagle kobieta w oczach ojca zobaczyła łzy. Płakał, nie chowając się, łzy płynęły po jego zapadniętej, dotkniętej śmiertelną chorobą twarzy.

– Nie zostawiaj mnie, Danutė – powiedział cicho, ledwo słyszalnym głosem. – Nie opuszczaj mnie, proszę…

– Wówczas po prostu podcięło mi nogi – wspomina Danutė. – Zrozumiałam, że mimo ciężaru, jaki czułam w sobie, nie mogę zostawić ojca samego w tym cierpieniu, w tym zagubieniu, spoglądającego śmierci w oczy...

– Nie zostawię – powiedziałam, kładąc dłoń na jego wychudłym ramieniu. – Poczekamy, co lekarze powiedzą… A potem zdecydujemy…

Kłajpedzcy lekarze zdecydowali jednak, że przyjmą ojca Danutė do szpitala. Tak więc kobieta jeździła pociągiem z Telsz do Kłajpedy, opiekowała się nim, pielęgnowała.

– Pamiętam, że wielkie zmiany zachodziły wtedy nie tylko we mnie, ale i w nim – wspomina Danutė. – Tata wciąż płakał w szpitalu, głaskał mnie po rękach, jego łzy spadały mi na dłonie, niczym je zmywając. W jego oczach widziałem skruchę za wszystkie złamane dni mojego dzieciństwa.

Straszne wspomnienia z dzieciństwa stopniowo ustępowały, kobieta niczym zrzuciła z siebie ogromny ciężar, który przygniatał ją przez wiele lat.

– Tak, z wielkim trudem potrafiłam ojcu przebaczyć, ale to właśnie przebaczenie uwolniło tkwiącą we mnie małą, pokrzywdzoną dziewczynkę – mówi Danutė. – Wybaczyłam, aby wydzierając się w ten sposób ze szponów strachu, cieni przeszłości, zacząć życie od nowa.

Po śmierci ojca Danutė znowu wróciła do Wilna, sens swoim dniom nadając poprzez wolontariat w Hospicjum…

Hospicjum

– Doświadczenie z moim ojcem i ostatnie dni jego życia przygotowały moje serce i uczyniły je bardzo wrażliwym – opowiada kobieta. – Zdałam sobie sprawę, że pomoże mi to w opiece nad pacjentami Hospicjum.


Na zdjęciu: Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki w Wilnie, fot. Joanna Bożerodska

Jedna z najpiękniejszych rzeczy w Hospicjum ma miejsce wówczas, gdy pacjent o coś poprosi.

– Zawsze z wielką radością przyjmujemy prośby pacjentów – opowiada Danutė. – Gdyż to zawsze oznacza, że ​​wciąż mają ochotę trzymać się kurczowo życia…

Pewnego razu pacjentka, którą się opiekowała, powiedziała, że jej największym marzeniem jest wzięcie prysznica.

– Pamiętam, że gdy to usłyszałam, zmieszałam się zupełnie – wspomina Danutė. – Wiedziałam, że Grażyna (w celu zachowania prywatności pacjenta imię zostało zmienione) dawno nie wstawała z łóżka i każdy ruch sprawia jej ogromny ból.

Pragnąc się upewnić, kobieta raz jeszcze zapytała, czy Grażyna naprawdę chce wziąć prysznic i czy jest gotowa, aby znieść ból, który będzie temu towarzyszył. Wyjaśniła, że przygotowania do prysznica niestety sprawią ból – pacjentkę trzeba odpowiednio przygotować, posadzić na specjalne krzesło, zawieźć do kabiny prysznicowej itd.

Jednak Grażyna nie wahała się ani przez chwilę. Pragnienie doświadczania przyjemności kąpieli było w niej mocniejsze niż związany z tym ból.

Wtedy Danutė jeszcze nie wiedziała, że ​​prysznic to jedno z największych marzeń długo leżących pacjentów.

– Widziałam, jak w oczach Grażyny zapłonęło życie i wielkie pragnienie pokonania i zniesienia wszelkich przeszkód, by po długim czasie mogła wreszcie poczuć na swym ciele łaskoczący prąd, kropelki wody spadające na jej delikatną skórę – ze wzruszeniem wspomina Danutė. – Zawołałam innych wolontariuszy do pomocy i zaczęliśmy przygotowywać ją do procederu…

Jeden z wolontariuszy podniósł Grażynę z łóżka i posadził ją na specjalnym krześle.

– Grażyna była bardzo wychudła, osłabiona, ważyła około 45 kilogramów – opowiada Danutė. – Jednak jej twarz jaśniała pogodnie, nie mogła jeszcze uwierzyć, że po tylu miesiącach znów doświadczy takiej radości…

Danutė wyznaje, że początkowo czuła się spokojna, ponieważ była przekonana, że ​​Grażynę pod prysznic zawiezie jedna z profesjonalnych pielęgniarek Hospicjum, które robiły to wiele razy i znały wszystkie subtelności tej procedury.

– Wyobraźcie sobie, jakie było moje zdziwienie, gdy zrozumiałam, że tą osobą, która wykąpie i umyje Grażynę pod prysznicem – będę ja sama… – opowiada Danutė. – Czekałam na przybycie pielęgniarek i nagle widzę, że przynoszą mi długi gumowy kitel, wieszają mi ją na szyi, zawiązują... I dopiero wtedy zdaję sobie sprawę, że będę musiała to wszystko zrobić sama...

Doświadczenie to stało się jednym z najcenniejszych dla Danutė.

– Są chwile w życiu, kiedy powinno się wyjść ze swojej strefy komfortu i zrobić coś, czego nigdy wcześniej się nie robiło – wspomina kobieta. – W ten sposób los popycha nas do nowych doświadczeń, które są niezbędne dla duchowego wzrostu...

Danutė zawiozła Grażynę pod prysznic, zamknęła drzwi i odkręciła wodę.

– Dobrze pamiętam ten moment, kiedy krople wody zaczęły spadać na twarz Grażyny – wspomina Danutė. – Widziałam, jak się cieszy każdą kroplą, jak chce wydłużyć czas i jak pragnie, by spływające powoli krople nie przestawały głaskać jej dotkniętego chorobą ciała… Wydawało mi się, że Grażyna jakby wiedziała, że ​​to może być ostatni raz, gdy tego doświadcza…

Po chwili Grażyna wyszła, ale tę kąpiel pod prysznicem codziennie wspominała aż do oddania ostatniego tchu...

Jedna po drugiej Danutė opowiada piękne historie o ludziach, którymi przyszło jej się opiekować w Hospicjum, o ich szczerości, otwartości, emocjach, tej wyjątkowej relacji z osobą, którą się opiekuje i tym bezgranicznym bólu, kiedy osoba ta odchodzi do wieczności.

– Zawsze, gdy dowiaduję się o odejściu pacjenta, staram się przypomnieć sobie jego ostatnie słowa, spojrzenia, dotknięcia – mówi Danutė. – W takich przypadkach zawsze wydaje mi się, że następnym razem, z kolejnym pacjentem, będę jeszcze delikatniejsza, jeszcze troskliwsza... Nikt z nas bowiem nie wie, ile czasu los przeznaczył nam na bycie razem… – Wszystko o swoich pacjentach niczym w szkatule chowam w głębi serca… Wszystkie wspólnie spędzone chwile, dotknięcia i głębokie oddechy! Teraz ci, których już nie spotkam na tej ziemi, żyją we mnie...

Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki zapewnia w warunkach stacjonarnych i domowych nieodpłatną profesjonalną opiekę medyczną oraz pielęgniarską dzieciom i osobom dorosłym, nieuleczalnie chorym na choroby onkologiczne i inne schorzenia.

Uprzejmie prosimy o wsparcie finansowe Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki poprzez przekazanie 1,2 proc. od podatku dochodowego. Więcej informacji

Materiał opublikowany bez skrótów i redakcji